CiekawaXO pisze: ↑2023-11-01, 09:43
Żeby grzech nastąpił musi być świadomość grzechu.
Żeby był grzech musi być obiektywne złamanie prawa Bożego lub kościelnego.
Świadomość lub jej brak sprawia jedynie, że obiektywny grzech jest ciężki (śmiertelny) lub lekki. Ale
grzech lekki, to nadal grzech.
CiekawaXO pisze: ↑2023-11-01, 09:43Jeśli świadomości nie ma, bo ktoś nie wie że coś jest grzechem, jest w przyjaźni z Bogiem.
Jest w teoretycznej przyjaźni z Bogiem, ale tego typu niedokładności w terminologii, kiedy grzechu lekkiego nie uznaje się za grzech, kiedy jest brak katechizacji, brak formacji, staje się to prostą drogą do:
- lekceważenia sakramentu spowiedzi jako takiego (odzwyczajania się od niego, zapominania - "organ", umysł, zmysły pokutne zanikają),
- lekceważenia procesów duchowych (nie kontroluje się, czy ilość grzechów lekkich się drastycznie nie kumuluje),
- siłowej chęci wpychania grzechów w kategorię lekką (jak opisałem wyżej - albo a) szuka się wymówki, że to pod przymusem było, albo b) jest szukanie usprawiedliwień, że pełnej świadomości nei było, bo
myślałem o czymś innym, albo c) próbą świecką lub z pomocą duchownych działanie na polu rozumowym, żeby jakoś tak zrobić, żeby jakoś tak tok myślowy poprowadzić, żeby nieśmiało ukazała się możliwość, że jednak Kościół kiedyś w przyszłości mógłby uznać, że sprawy seksualności (antykoncepcja) i sprawy urzędowe (śluby i rozwody) były przesunięte przez ze spraw ważnych i spraw moralności na sprawy "tradycji dyscyplinarnej", "tradycji administracyjnej" i "sprawy świeckie").
Andej pisze: ↑2023-11-01, 09:49
Elbrus pisze: ↑2023-11-01, 09:40 wiele osób albo nie uznaje tego, że grzech ciężki wytrąca go ze stanu łaski uświęcającej (stanu przyjaźni z Bogiem), albo uznaje, że są wprawdzie grzechy ciężkie, ale zaliczają się do nich tylko:
Nie podoba mi się taka relatywizacja.
Tobie się nie podoba. Ale tamtym osobom się podoba. Jest to więc preferencja jednostkowa vs preferencja jednostkowa. Jak ich chcesz przekonać, że mają wybrać twoją? Ludzie wolą jednak coraz chętniej demokrację. Wolą oddzielenie, tak że
ty masz swoją rację, ja mam swoją rację; ja ci nie narzucam swojej, ty mi nie narzucasz swojej. Z czego mamy
skoro nie chcesz rozwodów, to się nie rozwódź, ale mi nie zabraniaj i nie oceniaj, że to jest złe, bo to moja i mojej rodziny sprawa.
Ludzie nie chcą autorytaryzmu i wskazywania, jak mają żyć. Pora zauważyć te światowe i na polskiej ziemi zachodzące procesy.
Lamentowanie, że
kiedyś było lepiej, kiedy ludzie Boga się bali to za mało.
Andej pisze: ↑2023-11-01, 09:49Nie można wybierać sobie z Dekalogu tego co się podoba i odrzucać to, co nie podoba się. Jk 2.10
Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie.
Ale rozumiesz, że Prawo w tamtych czasach nie ograniczało się do Dekalogu? Zatem jeśli kiedyś Kościół dał sobie mandat do tego, żeby rozgraniczać ponadczasowe Boże prawa i czasowe zarządzenia Boże (lub ludzkie, zarządzenia ludzi Bożych), a potem częściowo się z tego wycofał lub zaczyna wycofywać (np. w sprawie interwencji cenzorskiej w naukę, w sprawie podejścia do zdrowia psychicznego, w sprawie zdrowia seksualnego, w sprawie sprawiedliwości społecznej, w sprawie finansowania Kościoła, w sprawie małżeństw mieszanych, w sprawie pośmiertnego losu innowierców itd.), to ludzie poczuli że nie ma co czekać, aż Kościół uzna w końcu to, co już teraz oni uznają za moralne i niemoralne, zatem nie boją się brać na siebie mandatu do oceniania, które przykazania są bezwzględnie ważne, a od których są wyjątki i przy których może zachodzić więcej okoliczności łagodzących, które całkowicie mogą wymazywać winę wiernego.
Od czasów, kiedy Ignacy Loyola pisał:
„
Tak dalece winniśmy być zgodni z Kościołem katolickim, ażeby uznać za czarne to, co naszym oczom wydaje się białe, jeśliby Kościół określił to jako czarne...”
dużo się zmieniło i w świecie widzianym oczyma wiernych nieomylny Kościół Nauczający nie istnieje - jest tylko ludzka instytucja, która czasem dobrze coś zarządzi, a czasem mniej mądrze.
Argument
Kościół to Kościół, więc powinniście być posłuszni nie działa. Jeśli jest kryzys autorytetu, to powtarzanie tego, co kiedyś działało, na zupełnie inne umysły, nie spowoduje pożądanego efektu. Jeśli Kościół ma być w oczach ludzi
filarem i podporą prawdy, to najpierw trzeba się skupić na tym, żeby ten autorytet odbudować, a dopiero potem można wymagać posłuszeństwa wspólnemu autorytetowi.
Teraz przecież rozgrywa się sprawa tego, jaką rolę w kształtowaniu Kościoła będzie miał tzw. Kościół Słuchający. Jeśli Kościół Nauczający nie wsłucha się w to, jak świat (przyrodzony i nadprzyrodzony) widziany jest oczmai Kościoła Słuchającego, wkrótce może zostać sam Kościół Nauczający, który będzie nauczał sam siebie. A nie o to chyba chodzi.
Twierdzenie, że przestrzegający przykazań wierzą w Boga, a ci, co nie przestrzegają, nie wierzą w Boga, jest pójściem we własne projekcje. Można wierzyć w Boga i jednocześnie wierzyć, że jego przykazania moralne są inne, niż te, w które ty wierzysz. Należy więc przekonać oponentów, że twoja epistemologia w poznaniu Objawienia Bożego jest właściwa, pewna, a ich niewłaściwa, niepewna. I wtedy masz jakieś szansę.
Strategia
albo wierzysz tak jak ja, albo jesteś ateistą sprawi jedynie, że będziesz postrzegany jako fanatyk, który jest odklejony od rzeczywistości i którego w niczym nie warto słuchać, skoro uzurpujesz sobie prawo do odgadywania, co jest w sumieniu i życiu duchowym drugiej osoby, która wewnętrznie wie, że Bóg istnieje. W ich oczach, jeśli możesz się mylić co do tego, jaki mają oni kontakt z Bogiem, to równie dobrze możesz mylić się co do tego, jaki jest twój kontakt z Bogiem i czy rzeczywiście twoja pewność co do poprawnego kodeksu postępowania od Boga ma uzasadnienie.
Andej pisze: ↑2023-11-01, 09:49Nie ma znaczenia, co sobie ktoś subiektywnie zinterpretował. Prawda jest jedna. Bóg jest Jeden.
A wybiórcze stosowanie się do przykazań jest sprzeniewierzaniem się Bogu.
Proszę więc podać sposób, w jaki księża moraliści mogliby dotrzeć do dzisiejszego, młodego pokolenia, dla którego a) Bóg nadal jest ważny (choć może nie tak, jak dla ich rodziców), ale b) Kościół i jego nauczanie jest bardzo słabym autorytetem.
Biskupi i katechiści byliby wdzięczni, a okazja ku temu się zbliża, o czym sam pisałeś:
viewtopic.php?p=352917#p352917 - Archidiecezjalne Forum Duszpasterskie - Gniezno
Dezerter pisze: ↑2023-11-01, 10:22CiekawaXO pisze: ↑2023-11-01, 09:43
Żeby grzech nastąpił musi być świadomość grzechu. Jeśli świadomości nie ma, bo ktoś nie wie że coś jest grzechem, jest w przyjaźni z Bogiem.
Czy ty sugerujesz, że ktoś może nie wiedzieć, co Jezus myśli o rozwodach?, albo KK - nie żartuj proszę
Świadomość i wina z nią związana w tym przypadku na czym innym polega.
Jest "świadomość liberalna" (
Jezus nie miałby nic przeciwko rozwodom z ważnego powodu; hierarchia Kościoła tego nie rozumie, ale Bóg zna szczerość moich intencji, żeby prowadzić do Niego katolicką rodzinę) oraz "świadomość tradycyjna" (
ponowne małżeństwo jest grzechem, tak uczy Kościół Boży, ale mnie to nie interesuje - wolę się rozwieść przeciwko zdaniu Kościoła, wolę zgrzeszyć).
I aktualnie decydenci Kościoła zdają się przyjmować, że skoro jest kryzys autorytetu i skoro ludzie nie wierzą, że Kościół jest nieomylny i ma mandat od Boga rozsądzać o ich grzechach, to nie przestępują oni świadomie przykazań Bożych (dla nich to tylko świstki papieru pisane przez kurie), więc mają grzech lekki.
Tak samo jest z innowiercami - jeśli wierzysz tak:
wiem, że Kościół Katolicki jest prawdziwym Kościołem Chrystusa, ale mi się to nie podoba, wolę założyć własny, to grzeszysz ciężko, ale jak wierzysz tak:
nie przekonują mnie dowody apologetów za Kościołem Katolickim; w moim sumieniu i umyśle widzę, że chrześcijańskie prawdy wiary są zawarte w innym związku wyznaniowym, to masz grzech lekki.
Nie twierdzę, że to jest właściwa i zdrowa teologia moralna, ale że taki jest mocny trend mainstreamu.