Trudno opisać ogólnie czym jest "potrzeba duchowa". Ale spróbuję. Będzie to dość subiektywne.
Dla mnie jest to poczucie, że pomimo faktu, że "masz wszystko" czujesz "rosnący brak Czegoś bardzo istotnego".
I masz świadomość, że nawet jeżeli mógłbyś mieć wszystko na świecie, być kimkolwiek zechcesz na świecie to nadal nie jesteś w stanie zaspokoić tego braku. Z dnia na dzień "dziura" rośnie i wiesz, że się jej nie pozbędziesz.
"Odwracasz się" więc od świata i kierujesz do wnętrza.
I "kopiesz".
Potrzeba duchowa to tęsknota za "sobą prawdziwym", nie tym, kim cię wychowano, nauczono, wykształcono, uspołeczniono, jak cię ubrano, nie tym czego się od ciebie oczekuje. To tęsknota za prawdą, miłością, radością, szczęściem. Tęsknota za prawdziwą relacją.
To wiara w światło, która rozświetla ciemność.
Nadzieja na zjednoczenie z Bogiem.
Upragnienie ciepła i bezpieczeństwa.
Neurotycznie można to pomylić z "chęcią powrotu do łona matki". Lecz to potrzeba patologiczna. Tu chodzi o "śmierć" dla matki na jej oczach i narodziny dla Ojca. To "instynkt" prowadzący do pełnej dojrzałości w Jezusie Chrystusie, do przebóstwienia i odnalezienia w sobie Królestwa Bożego poprzez przyjęcie Pawłowej postawy "niewolnika Chrystusowego".
Wybacz, ale inaczej nie umiem.