iohanna pisze: ↑2020-08-25, 07:11Super. Wysypanie hostii bo nie zdążyła nic więcej zrobić nie jest profanacją, a moim zdaniem już samo wyjście przed szereg pod ołtarz
było profanacją, za to gdy transy powiesiły tęczową flagę na krzyżu Jezusa Chrystusa to była profanacja... Nie mam komentarza dla tej sytuacji i takiego braku obiektywizmu.
W celach sanitarnych czy hostie nie powinny zostać wymienione?Kkobieta mogła być zarażona, chorzy na koronawirusa się dziwnie czasem zachowują (mają przejściowe zaburzenia psychiczne). Czy Prawo Kanoniczne przewiduje co zrobić z wysypanymi hostiami, na przykład, gdyby znalazły się na podłodze?
Masz rację, co do użycia słowa "profanacja". Też się nad nim zastanawiałem. I nad pragmatyzmem prezbitera.
Profanować, wg PWN: «zbezczeszczenie przedmiotów i miejsc przeznaczonych do celów kultowych; też: znieważenie powszechnie uznawanych wartości».
Znieważenie nastąpiło. Ale, nie odwołam się do prawa kanonicznego, gdyż przepisy, które poznałem ponad pół wieku temu były tak surowe i ostre, że dziś by szokowały. A poza tym z siwej głowy wiele wyparowuje i wiele się miesza.
Uważam, że to co zrobili księża było racjonalne. I, mam nadzieję, zgodne z Prawem Kanonicznym. Jezus w Hostii został, co prawda znieważony, ale Hostia nie straciła sterylności. Nie uległa zanieczyszczeniu obcymi substancjami. Dlatego uznano, że można rozdać.
Gdy czytałem info na żywo (i emocjonalnie) zastanawiałem się nad tym, jakiego słowa należało użyć zamiast profanacja. Ale nie znalazłem. Tak i teraz nie wiem, jakim słowem precyzyjnie określić to co się stało. Oraz to, że nie przekroczyło to pewnej granicy. Po przekroczeniu której hostie musiałyby zostać rozpuszczone. Na szczęście.
Prawo Kanoniczne przewiduje takie sytuacje. Z dawnych czasów pamiętam, że traktowało szczegółowo co zrobić, gdy upadnie na posadzkę, gdy zabrudzone krwią. Co robić, w razie pożaru. I wiele innych potencjalnych zdarzeń.
Gdy, ok. 30 lat temu, kapłan podając mi Jezusa upuścił Hostię na posadzkę, odruchowo podniosłem i wziąłem do ust. Dopiero później przyszło mi do głowy, że mogłem narazić się na coś brzydkiego. Ale wtedy była to dla mnie najnormalniejsza reakcja. Jak najszybciej podnieść i uszanować. I widziałem, niemal szczęście, na twarzy księdza. Ze zamknąłem sprawę, bez dalszego ciągu.
Wracając do tematu. Nie wiem, jak opisałbym sytuację, gdybym był świadkiem. Czy użyłbym słowa takiego, czy innego. Ale czytając relację, choć słowo budziło wątpliwości, starałem się wczytywać z treść. Odczytać to, co najważniejsze.
Co nie znaczy, że nie przyznaję Ci racji. Trzeba być wrażliwym i uwrażliwiać innych. Trzeba zjawiska opisywać po imieniu, jeśli mają swoje określone nazwy. A w przypadku braku precyzyjnych określeń skazani jesteśmy na te, które znamy. Być może jest jakieś słowo oddające ten stopień znieważenia. Ale warto zwrócić uwagę, że nie mamy do dyspozycji precyzyjnej relacji. Nie wiemy, czy mogło dojąć do jakiegoś zakażenia. To mogą ocenić tylko ci, którzy byli najbliżej. Nie ci, którzy stali dalej. A tym bardziej ci, którzy tylko czytali relację.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.