W jedynym i zasadniczym - uwazam, ze pozycie homoseksualne jest grzechem.
Choc... Jesli zupelnie szczerze, to zaczynam miec watpliwosci. A to wobec faktu, ze jej homoseksulnosc nie jest kaprysem, checia poprobowania czegos nowego czy efektem wyuzdania, jak to ma miejsce z niektorymi, znudzonymi normalnym seksem. Jest jej natura. Wobec tego grzechem byc nie moze. Tylko Bog widzi nasze serca i wie, jakimi pobudkami sie kierujemy i tylko On moze rozstrzygnac, co jest grzechem.
Mam jednak co do takiego (natura -> brak grzechu) rozumowania powazne watpliwosci i naprawde potezne rozterki duchowe, o ktorych, rzecz jasna, nigdy corce nie mowie. Oficjalnie stoje twardo na stanowisku.
Przypominam jej co pewien czas, kiedy to w sposob naturalny wynika z kontekstu, aby zastanowila sie nad tym, co robi. Ze zdobywajac ziemskie szczescie moze stracic cos bez porownania wazniejszego. Ze zasmuca Boga, ktorego przeciez, jak twierdzi, kocha. I w koncu, aby pomyslala o nas, o zdrowiu ojca.
Mowie o tym wszystkim, ale musze przyznac, ze to zupelnie nie trafia...Corka zdecydowanie nie wierzy bowiem, ze zyje w grzechu, a jej twarz staje sie mroczna tylko na slowa o zdrowiu ojca. Wziela mnie niedawno za reke tak jak wtedy, gdy byla mala, popatrzyla w oczy i powiedziala: Musia, czy naprawde myslisz, ze Pan Bog, stworzywszy mnie lesbijka, moglby mnie za to teraz odrzucac? Przypomnialam jej wtedy wszystkie adekwatne cytaty z Biblii, a ona odparla, ze nie wiemy, w jakim kontekscie byly pisane, ze jest pewna, ze chodzilo o jakies wyuzdane zachowania, jak w Sodomie.
Tak ze kazda proba przypomnienia o grzechu nie odnosi zadnego skutku. Dlatego wlasnie pytalam tak namolnie tu na forum, co jeszcze mozna robic, jesli zalozymy, ze nie byloby rzecza dobra odrzucenie corki. (Nie zrobilabym tez tego).