Może właśnie to odróżnia wolną wolę (masz dylematy ale i potencjał jasnego wyboru) od bycia aktorem w reżyserowanym przez ciemną stronę filmie (gdzie czujesz, że masz jedną jedyną opcję lub też kierujesz się znakami, które reżyserują to życie, zamiast kierować się roztropnością/rozsądkiem).
Ciężko w ogóle ocenić potencjał, w zasadzie owoce.
Są sytuacje, gdzie ludzie po krótkim czasie oceniają coś jako nieudane/słabe, ale jeśli nie odpuszczą - finalnie okazuje się to dobre i strzałem w 10.
Jakby nie patrzeć sporo sytuacji można ocenić przez pryzmat dobre / złe (prowadzące do dobrych owoców, prowadzące do złych owoców) w różnych interwałach czasowych.
Taki przykład.
1) Jest susza. Brakuje wody. Na polu rośliny usychają.
-> status/ocena: źle
2) Spada deszcz. Jest lepiej, rośliny nawodnione.
-> status: dobrze
3) Pada dalej. Powstaje powódź, która zalewa domostwa.
-> status: źle
4) Ludzie opracowują lepsze sposoby antypowodziowe
-> status: dobrze
Czy zalanie domostw jest czymś typu "tak miało być" czy może jest wynikiem zaniedbania (np. brak udrożnienia wałów przeciwpowodziowych i odpowiedniej struktury hydroretencji)? Wygląda na to, że "status owoców" czasem trzeba rozpatrzyć głębiej.
W prymitywnych kulturach patrzyło się w sposób uproszczony:
1) Jest susza - Bóg nas karze (niska wibracja winy).
2) Jest deszcz - Bóg na wybawia (wysoka wibracja radości lub trochę mniejsza akceptacji)
3) Jest powódź - Bóg znów nas karze (niska wibracja winy lub jeszcze niższa - wstydu)
i aby się "wybawić" ktoś wpada na pomysł, że Bóg oczekuje od ludzi myślenia, Ci myślący budują więc jakieś zabezpieczenia, więc przy następnych deszczach - są Bogu wdzięczni, że działał. A tymczasem i działała ich modlitwa i ich działanie.
Obecnie mamy większą świadomość, więc wygląda na to, że oczekuje się od większego "wgłębiania się" - rozsądku lub też akceptacji negatywnych owoców z perspektywy wiary.
Jeśli zrobiłeś to co mogłeś (sprawdziłeś, jakie są potencjalne zagrożenia wynikające z małżeństwa*, jakie zalety, jak w tym temacie się czujesz) i ustalisz, że warto zawiązać taką relację - to ocenę czy jest do dobry owoc czy nie - nie dostaniesz od razu. Znów się sprawa sprowadzi do wiary: aby wierzyć i działać tak, jakby te owoce miały być dobre.
*przykład. Dziś czytałem, że w małżeństwie należy mówić sobie wszystko - pełne zaufanie.
Nie zgodzę się z tym.
Są pewne rzeczy czy przemyślenia, które należy zatrzymać dla siebie. Ja bym to ujął jako formę "surową" myśli, które np. można podzielić się z przyjacielem, ale podzielenie się z żoną czy partnerką prowadzi do osłabienia relacji poprzez wprowadzenie elementu chaosu do związku.
Z perspektywy biologicznej jest to działanie osłabiające pozycję samca w relacji. Działające na szkodę zaangażowania samicy.
Problem jest wtedy, gdy coś powinno się powiedzieć, ale się to ukrywa.
Dotarcie się w tym zakresie to moim zdaniem również istotna część każdej relacji.
Ma to pewne uzasadnienie w tym, że dojrzały człowiek, wie co mówić, a czego nie mówić. Nawet w Piśmie jest wspomniane, że czasem trzeba gębę zamknąć i nie gadać. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że czasem w relacjach, jak facet jest zakochany lub szczęśliwy, nagle uzewnętrznia się przed partnerką (która tego nie oczekuje, a później jest wręcz zdziwiona) i tym samym sam rozwala sobie powoli związek, uderza w jego fundamenty. A wystarczyłoby, żeby tym pochwalił się, chociażby przed przyjacielem (jeśli już go tak "dusi" aby gadać).
Gadanie w takiej sytuacji partnerce powoduje, że ona wpada w wątpliwości i podświadomie lub świadomie stosuje zagrywki, które mają faceta przywrócić do pionu jako "silnego". Bo takie gadanie podświadomie ona (lub jej gadzi mózg) kategoryzuje jako "słabe". Kobiety podświadomie chcą i pożądają silnych mężczyzn. Takich, którzy będą w stanie utrzymać rodzinę, a nie iść w emocjonalność.