Czy to jeszcze w ogóle nauką katolicka?Do dzisiejszej Ewangelii o nierozerwalności małżeństwa.
Tak, wierzę, że jest to możliwe i domyślam się, że musi to być niesamowita sprawa przeżyć całe życie razem. W moim wypadku są to jednak czysto teoretyczne rozważania. Wiem, że takie rozważania mają tendencję do idealizowania i odrealnienia. Sam w małżeństwie nie jestem, ale przez 21 lat patrzyłem z bliska na małżeństwo moich rodziców, a od lat towarzyszę wielu małżeństwom.
Jezus dziś mocno podkreśla, że Mojżesz pozwolił na rozwody ze względu na zatwardziałość serc. Jednak zatwardziałość to postawa, w której ktoś jest uparty, by trwać przy swojej wizji. W życiu jednak nie tylko upartość wchodzi w grę.
Jest całe mnóstwo sytuacji toksycznych, czy wręcz patologicznych, w których trzeba się ewakuować z małżeństwa. Przemoc fizyczna, psychiczna, nieumiejętność życia w relacji - to najczęstsze przyczyny, o których wiemy i oczywiste. Są jednak sytuacje bardziej subtelne. Choć ludzie ślubują sobie bycie przy drugim do końca, a więc zakładając również sytuacje chorób, to jednak są takie momenty, kiedy jestem w stanie zrozumieć osobę, która odchodzi w chorobie współmałżonka. Podkreślam: zrozumieć osobę, która podejmuje taką decyzję. Nie każdego stać na heroizm. Dobrze by było, gdybyśmy wszyscy byli bohaterami codziennej miłości. Ale nie jesteśmy.
Tak, możemy utyskiwać na dzisiejsze czasy, że dziś jest tyle rozwodów, bo kiedyś tak nie było. Owszem - statystyki były inne. Ja jednak zawsze mam, z tyłu głowy, pytanie o to, na ile trwałość kiedyś wynikała z miłości i dobra, a na ile z przymusu.
Tak, chrześcijanie mają stać na straży nierozerwalności małżeństwa, jednak mają też stać przy człowieku, którego życie stało się piekłem z powodu współmałżonka.
Trzeba bardzo uważać z ferowaniem wyroków, również takich ogólnych, że rozwód to grzech. Zamiast ferować wyroi zza biurka i ambony lepiej iść za tym, co proponuje Franciszek: towarzyszenie konkretnym osobom.
Nie każdy rozwód wynika z zatwardziałości serca. Niektóre są konieczne, by serce i swoje człowieczeństwo ocalić. Czasem dosłownie.
Zawsze, kiedy ktoś zaprasza mnie do pobłogosławienia małżeństwa, to na serio w sercu drżę. Bo przecież sam nie znam tej rzeczywistości, a mówię tyle „mądrych słów”. Lubię wracać do kazań ślubnych, które powiedziałem i przypominać sobie te pary i myśleć o tym jak im dziś jest. Mam nadzieję, że dobrze. U Tomka i Jego Żony jest.
Heroizmem ksiądz nazywa trwanie w chorobie przy współmałżonku.
Rozwód już nie jest grzechem wg o. Kramera a wg Katechizmu jest.
Nie wiem może ja się nie znam i nic nie rozumiem ale przez to całe towarzyszenie ludzia, próby zrozumienia ich problemów Kościół zaczyna zatracać to co nauczał Chrystus.
Takie głaskanie po głowie każdego w jego grzechu czy jest w tym jeszcze jest gdzieś miejsce do wołania dla nawrócenia?