Źródłem jest Bóg "dany nam" poprzez Pismo, Prawo, Kościół i osobiste wewnętrzne spotkanie.
Dla mnie najważniejsza jest wewnętrzna relacja, która korygowana przez pierwsze 3 buduje mnie w odniesieniu do świata.
Źródłem jest Bóg "dany nam" poprzez Pismo, Prawo, Kościół i osobiste wewnętrzne spotkanie.
Tak, pokochanie siebie też nie należy do łatwych. Tak jak napisałeś, jedynie dzięki ciągłemu pragnieniu bliskości z Bogiem, możemy pokochać siebie takimi, jakimi nas stworzył.
Chrystus ich miłuje. Jeżeli Ty nie, stajesz po przeciwnej stronie niż On.
Nie oznacza również jej konieczności.
Tylko jak zastanawiam się nad moim największym wrogiem to.... dochodzę do wniosku, że ja nie mam wrogów. Przynajmniej nikogo tak nie traktuje, bo może jestem czyimś wrogiem.
Prawo do obrony ma każdy. Napisaliście, że kto nie miłuje bliźniego, ten nie miłuje Boga. Ale nie jest w stanie bliźniego miłować, kto nie kocha siebie.
Ja mam podobnie. Dlatego uważam, że sam dla siebie jestem największym wrogiem. W sensie moje wady, grzechy, ułomności, uzależnienia, ograniczenia, bo to one nie pozwalają mi kochać prawdziwiej i być lepszym człowiekiem. Być dla innych bardziej niż dla siebie.
Chyba i tak zrozumiano je właściwie. Przynajmniej ja.
A dlaczego "dzisiejsza"?
za https://www.facebook.com/groups/1308068 ... &ref=notifJudaizm wyraźnie wymaga innego traktowania złych i dobrych. Dzieje się to w imię sprawiedliwości.
Dla współczesnego człowieka, który akceptuje wartości chrześcijańskie, egzekwowanie sprawiedliwości często wydaje się być okrucieństwem - stąd ocenianie "starotestamentowego" Boga jako Boga "okrutnego". Bo ideałem jest szybkie przebaczanie i bezwzględna często wyrozumiałość. Jednak traktowanie złych tak, jak dobrych, wywołuje następne zło i okrucieństwo. Starożytna maksyma hebrajska wyprowadzona z ducha Talmudu mówi: "Ci, którzy są dobrzy dla złych, staną się źli (okrutni) dla dobrych".
Jak to rozumieć?
Jeżeli kogoś, kto krzywdzi niewinnych ludzi, traktuje się tak samo jak kogoś, kto nikogo nie krzywdzi, krzywdzi się niewinnych.
Dobrym przykładem na nieporozumienia istniejące w pojmowaniu tego, jakie są główne różnice między wizją Boga „starotestamentowego” a Boga „nowotestamentowego”, jest dość znane wydarzenie z lat dziewięćdziesiątych XX wieku.
Przed około dwudziestu laty w Central Park w Nowym Jorku grupa młodych mężczyzn napadła, brutalnie zgwałciła i zmasakrowała nożami i metalowymi prętami młodą kobietę. Przestępcy zostali aresztowani. Katolicki kardynał Nowego Jorku O’Connor odwiedził sprawców tej zbrodni w areszcie. Po wizycie kardynał stanął przed kamerami telewizyjnymi i tak zrelacjonował cel swoich odwiedzin: „Przyszedłem powiedzieć im : Bóg was kocha”.
Dennis Prager (znany także z artykułów prezentowanych na naszej stronie), który prowadził wówczas stałą audycję radiową “Religia na linii”, poświęcił temu wydarzeniu aż miesiąc, zapraszając księży, pastorów i rabinów, aby przedstawili publicznie swój pogląd na taką wizję Boga, jaka wynikała z postawy i słów kardynała. Prawie 100% katolickich księży i protestanckich pastorów popierało słowa kardynała. Wszyscy rabini nie zgadzali się z taką wizją Boga. Wreszcie, w ostatniej audycji, przed mikrofonem pojawił się jeden z “najbardziej liberalnych rabinów na ziemi” (jak później charakteryzowano go w dyskusjach). Rabin ten mówił wiele o tym, jak istotną cechą Boga jest miłość i zdolność do przebaczania. Jednak nawet on zapytany wprost o to, co powiedziałby tym gwałcicielom i mordercom, stwierdził, że tylko jedno zdanie: "you are the scum of the earth" (dosłownie: "jesteście brudem ziemi”).
Gdy sprawiedliwość, a więc zasady moralne, zostają podporządkowane miłości i - często - bezwarunkowemu i szybkiemu przebaczaniu, komuś wówczas musi dziać się krzywda. Kardynał O’Connor przeznaczył swój czas na odwiedzenie morderców, a być może w tej samej godzinie w nowojorskich szpitalach umierali ludzie – na przykład starzy księża, zakonnice lub zakonnicy - dla których słowa z ust hierarchy Kościoła „Bóg cię kocha” usłyszane przez nich w ostatnich momentach przed śmiercią, byłyby najwspanialszą nagrodą za ich uczciwe życie, w czasie którego nie tylko, że nie skrzywdzili nikogo, ale poświęcili je pracy dla dobra innych ludzi i Kościoła. Tymczasem z telewizora dobiegały ich właśnie takie słowa, tyle że wypowiadane przez kardynała do potworów.
Na tle Boga „nowotestamentowego” Bóg „starotestamentowy” może sprawiać wrażenie okrutnego, a co najmniej surowego, jednak można znaleźć wiele dowodów (poczynając od słynnej próby ocalenia przez Abrahama mieszkańców Sodomy w sporze z Bogiem) na to, że ideałem wynikającym z postawy Boga jest nie sama miłość i nie sama sprawiedliwość, ale ich połączenie.
Kluczem do wyjaśnienia nieporozumień dotyczących okrucieństwa wydaje się niewłaściwe często rozumienie miłosierdzia i sprawiedliwości oraz opozycji pomiędzy nimi. Bóg "starotestamentowy” łączy w sobie obie te cechy i ideałem ma być ich idealna równowaga. Jest to równowaga pomiędzy umiejętnością przebaczania i sprawiedliwością. Bóg "nowotestamentowy” prezentowany jest często – jak widać chociażby z przywołanej historii - jako Bóg skupiony przede wszystkim na miłosierdziu. Stąd pomiędzy obiema wizjami Boga powstaje kontrast. Jednak jeżeli przyjrzymy się bliżej temu miłosierdziu, odnajdziemy w nim ukryte niebezpieczeństwa, które powodują, że tak pojmowane miłosierdzie może przeistaczać się w swoje własne przeciwieństwo.
Takie podejście wypacza sens. Przebaczanie, dobrze, gdy szybkie. I bezwzględne. Ale na czym ono polega? Na pewno nie na zaniechaniu konsekwencji. Konsekwencje powinny być, a nawet muszą być wyciągane. Zarówno dla dobro społeczeństwa, jak i sprawcy.Bo ideałem jest szybkie przebaczanie i bezwzględna często wyrozumiałość.