Post
autor: Konwalia » 2020-07-06, 13:21
Na tolerowanie kompromisów nie ma zgody. Mogę tolerować osobę, ale nie będę tolerować chorych układów społecznych w rodzaju związków partnerskich. Proszę, nie piszcie o informacji o stanie zdrowia w szpitalu, bo dobrze wiadomo, że chodzi przede wszystkim o związki partnerskie homoseksualne. Nie rozumiem, dlaczego państwo ma jawnie akceptować grzech tylko dlatego, że nie wszyscy są katolikami. Homoseksualny styl życia wpływa źle nie tylko na ludzi świadomych swojej wiary, wpływa źle też na dzieci, które widząc społeczeństwo idące w tym kierunku zatraci poczucie moralności i tożsamości. Holandia chce usunąć informację o płci z dowodów osobistych, żeby osoby o „odmiennej tożsamości płciowej” mogły się odnaleźć. A jeśli ktoś wymyśli sobie, że nie czuje się człowiekiem, bo on ma tylko biologię człowieka, a tożsamość, dajmy na to, surykatki? Przecież to jest komedia! Najpierw więc legalizacja związków partnerskich, potem małżeństwa jednopłciowe, a potem co? Poligamia? To ostatnie to nie takie znowu nieprawdopodobne – jeśli chrześcijańska Europa nie zaprowadzi porządku z degrengoladą, zaprowadzi go islam.
Co z tego, że forum prezentuje naukę Kościoła, skoro poglądy wielu osób są liberalne?
Właściwie to ja niechętnie wdaję się w dyskusje, ja po prostu słucham, o czym inni mówią i czasem coś powiem. Ludzi i tak moje zdanie nie interesuje. Oni nie znają nauki Kościoła. Jeśli słyszę argumenty w rodzaju:
– „Księża powinni mieć żony”;
– „Spowiedź najlepiej, gdyby była powszechna, jak u protestantów”,
a także o aborcji i LGBT, jestem przerażona, ponieważ:
– tezy te głoszą coraz częściej katolicy;
– wcale nie mają zamiaru otworzyć się na argumenty;
– ich argumentacja jest słaba;
– nie znają i nie chcą poznać nauki Kościoła,
to w jakim świecie my żyjemy?
Żyjemy w kłamstwie. Kto ma bronić wartości katolickich, jeśli nie sami katolicy?
Szczerze mówiąc, nie chce mi się nawet dyskutować, bo wiem, że z góry jestem skazana na porażkę. Wolę się po prostu modlić, dyskusji wszelkich i tak jest za dużo, a ich poziom – żenująco niski. Zapytałam o to, jak dyskutować, ale widzę, że to chyba nie ma sensu. Mnie po prostu od dawna strasznie wewnętrznie boli, kiedy to wszystko słyszę. Odzywa się we mnie wtedy jeden z najmocniejszych spośród całego mojego marnego życia duchowego impulsów do tego, żeby iść i głosić, i ratować, co się da. Wtedy, kiedy dzieje się tak źle. Bo kiedy jest dobrze, to i ja mam tendencję do wycofywania się. Ale w takich sytuacjach po prostu czuję, że nie jestem na swoim miejscu, że chciałabym być w samym sercu Kościoła. Ale ratunek widzę tylko w modlitwie – żebym jeszcze umiała... W każdym razie nie mogę się z tym wszystkim identyfikować, ale nie umiem też bronić wartości.
Ten świat jest szalenie za głośny; krzyczy absurdem.
Nie odbierajcie moich wypowiedzi personalnie, nie mam cierpliwości do dyskusji i od pewnego czasu czuję, że wcale nie muszę jej mieć, bo nie muszę dyskutować.
A ponieważ ta wewnętrzna niezgoda jest we mnie też, kiedy czytam niektóre wpisy tutaj, więc chyba lepiej dać sobie spokój.
Ostatnio zmieniony 2020-07-06, 13:24 przez Konwalia, łącznie zmieniany 1 raz.