Post
autor: veros » 2016-07-22, 09:11
Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz wracałem do Kościoła po 14 latach dreptania poza nim. Jak oprócz normalnych pojawiających się przy takiej okazji problemów, po prostu bałem się czy zostanę zaakceptowany, przez księdza, przez parafię, przez zgromadzenia modlących się. I to było przedziwne i na zawsze pokazało mi sens Kościoła - wspólnota oczekująca na wszystkich, którzy się zagubili gdzieś w drodze. Bo zostałem przyjęty bez zbędnych pytań i ocen.
Potem przyszły trudne czasy, gdy kościoły zapełniły się ludźmi, którzy tam bodaj nigdy nie bywali wcześniej a raczej z wiary i wierzących szydzili i zwalczali ich. Wtedy wiele wiernych przestało chodzić do Kościoła, by nie spotykać tam tych ludzi, często dumnie pyszniących się siedzeniem w pierwszych ławkach w kościele. Mnie ta strzała dotknęła dopiero wtedy, gdy osoba niemal powszechnie znana jako niemoralna zaczęła wchodzić w rozmaite koneksje z biskupami, nawet reprezentowała Polaków przed Papieżem aż w apogeum swej kariery zajęła drugie co do ważności stanowisko w Państwie. Ja w tym Państwie nie znaczyłem już nic, stałem się jak nic nie znaczący śmieć.
Zatruta strzała mówiła: czy chcesz z tym człowiekiem obcować całą wieczność w Niebie?
To było okropne doświadczenie, w dodatku odsuwające mnie od Kościoła na kolejnych wiele lat.
Klucze do rozwiązania tej sytuacji podali mi święta siostra Faustyna i Pan Jezus.
"Przebacz mu - bo jeśli mu nie przebaczysz to jak on będzie mógł korzystając z Miłosierdzia Bożego wejść do Nieba? Będziesz mu tam blokował wejście, gdy Chrystus mu wybaczy w Jego nieskończonym Miłosierdziu? Przecież mieszkań w Niebie jest wiele i dla każdego starczy. Nie jest powiedziane, że z tym panem będziesz miał mieszkać przez wieczność. Przebacz i nie pytaj o nic. Przebacz i idź swoją drogą i poszukaj swojego własnego zbawienia a nie troszcz się o piekło dla tamtej osoby."
Gdy wymedytowałem te słowa, cała blokada rozpuściła się. Przebaczyłem nie tylko tej osobie, przebaczyłem innym, z którymi miałem i trzymałem blokadę, polegającą na braku miłości.
Od tej pory rozpoczął się mój stopniowy powrót do Kościoła,w którym znowu jestem w pełnej łączności.
Na tej mojej drodze stanął kiedyś ksiądz spowiednik, skądinąd spowiadający w sanktuarium siostry Faustyny. Powiedział on coś takiego: "Z pana to już chyba nic nie będzie". Jednak rozgrzeszenie dał. Dziś myślę, ze ten ksiądz po ludzku rozumując nie widział dla mnie szans na zbawienie. Jednak pełniąc swoją funkcję - w duchu posłuszeństwa - rozgrzeszył mnie, zgodnie z zasadami Kościoła. I myślę dziś - pisząc te słowa - że ten incydent stał się jednym z kamieni milowych na mej drodze do Nieba. Bo nie dawał się zapomnieć i przypominał, jak łatwo zejść z drogi i stoczyć się w przepaść ...
Błogosławmy tym, którzy są przeszkodą na naszej drodze do wiary, do Kościoła, bo oni, paradoksalnie może, wskazują nam drogę do Nieba.