Wzajemnie. Jak dopuścisz do siebie myśl, że nie wszystko rozumiesz, to może uda się porozmawiać. Tyle że oczekujesz od innych więcej niż od siebie. Niestety, katolik jest przekonany o nieomylności i bezbłędnego rozumienia prawd moralnych, dlatego też wątpliwe by kiedykolwiek rozmowa miała sens.
To przykład błędnego dowodzenia. Biblia nie może dowodzić własnej prawdziwości.
Bóg sam objawił swoją wolę? Czyli osobiście spisał Biblię? Gdyby tak było... niestety, wszystko zrobili ludzie. Tyle, że twierdząc że to z boskiej inspiracji. Brakuje sigilu Boga, które byłoby potwierdzeniem że dane słowa rzeczywiście pochodzą od Boga, a nie są wtrąceniem ludzkim.
Dokładnie. Mamy sumienie, tam rozróżniamy co jest dobre, a co złe. Tylko że przykazań jest więcej, niż wynikałoby to z sumienia. Choć pewnie stwierdzisz, że tylko i wyłącznie katolicy mają sumienie - niewierzący mają zaledwie jakąś mierną imitację, skażoną grzechem pierworodnym czy jakie tam wymyślono wymówki...
Przy czym przypomnę że przykazania kościelne to nie tylko dekalog.
Oczywiście. Jak małżeństwo jest dobre, to dzięki Bogu. Jak małżeństwo niekatolickie jest dobre, to również dzięki Bogu. Jak małżeństwo jest kiepskie, to wina człowieka. To przypisywanie wszystkiego co dobre Bogu, to jak twierdzenie że człowiek sam w sobie nie jest zdolny do dobra. To jest myślenie, które niesamowicie odrzuca mnie od religii i od wszystkich propagujących takie słowa. To jest po prostu ślepota, która powstrzymuje od dostrzeżenia, że nie wszystko co dobre, istnieje tylko w katolicyzmie.Magnolia pisze: ↑2019-10-19, 17:57 Jak małzeństwo chroni człowieka? Pisałam o tym wyżej. W zamyśle bożym gwarantuje związek nierozerwalny czyli bezpieczny, oraz jest sakramentem, czyli Bóg obiecał małżonkom swoje błogosławieństwo w dniu kiedy sobie przyrzekali miłość aż do śmierci. I swojej obietnicy dotrzymuje, małżeństwa które starają się żyć z Bogiem w codzienności mają Boże błogosławieństwo. I to w takim wymiarze, że przechodzi wszelkie oczekiwania ludzkie. Ale trzeba sie tego nauczyć dostrzegać.
Po prostu rzeczywistość nie potwierdza tego, że małżeństwo chroni człowieka, a na jego straży stoi Bóg. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka, by stwierdzić że jak dzieje się źle, to małżeństwo wcale nie jest małżeństwem. A to stwierdzenie nieważności, a to że jest za mało religijne...
Jest pewien rdzeń moralny - prawdy, które niemalże nikt nie podważa. Na przykład, że nie należy składać fałszywych świadectw, które miałyby posłużyć do przypisania niewinnemu winy. Uzasadnienie takich racji jest proste - choć to prawda na tyle intuicyjna, że rzadko jest to potrzebne. Tyle, że Kościół Katolicki dodał do takich słusznych prawd moralnych dodatkowe, a następnie uznał że wszystkie te prawdy są ze sobą nierozerwalne i że jest jedynym ich strażnikiem - czyli przywłaszczył sobie prawo do etyki i do decydowania o tym, co jest moralne.
Część etyki katolickiej jest "ciężarem nie do uniesienia", gdyż jest sprzeczna z sumieniem wielu ludzi. Na przykład moje sumienie nie widzi nic złego z rozstaniem się z kimś innym, jeśli więzi z danym człowiekiem się zerwały i nie istnieją powody, by być razem. Zakładając że nie ma dzieci, a współmałżonka pozostawia się w przyzwoitej sytuacji finansowej i zdrowotnej... co w tym złego?
Jest sprawa przysięgi małżeńskiej (miłość aż po śmierć), ale takich przysiąg się po prostu nie powinno składać. Jak można obiecywać coś, na co nie ma się wpływu, przysięgać uczucia? Po co też pozostawać w związku, jeśli nie ma to żadnego sensu i tylko krzywdzi obie strony? Błędem nie jest złamanie przysięgi, ale jej zawarcie.
Przecież nawet etyka katolicka dopuszcza opuszczenie męża/żony - tyle, że nie wolno wtedy związać się z inną osobą. Tymczasem, jeśli Bóg stoi na straży małżeństwa, takie rozwiązanie powinno być niedopuszczalne - małżonkowie powinni być razem i szczęśliwi. Tyle, że czasem to niemożliwe.