MONOLOG

Tutaj będą pisane felietony przez redaktorów forum. Katolickie spojrzenie na świat, na Boga, na sprawy wiary. Zapraszam do czytania.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-03-27, 15:20

Bóg Ojciec - czy to znaczy, że jest mężczyzną?
Czy Ojciec może być kobietą? Wydaje mi się, że nie są to dobre pytania. JA bym raczej zapytał: Czy Bóg ma jakąś płeć? Czy jest Mu potrzebna jakaś Płeć? I czy Jego płeć może mieć jakiekolwiek znaczenie?
Protestanci wymyślili, że Bóg jest Matkojcem. Zmienili Pierwsze słowa modlitwy pańskiej. Jednych to szokuje inni oczekiwali tego.

Dlaczego Bóg wybrał ten akurat naród, a nie inny? Dlaczego nie wybrał społeczeństwa matriarchalnego? Czy było to celowe działanie, czy pragmatyzm? Wszak większość społeczeństw była patriarchalna.

Dlaczego nie ratował świat Syn Boży, a nie Córka Boża? To akurat, według mnie, było konsekwencją sytuacji panującej w społeczeństwie. Syn najpełniej był zjednoczony z ojcem. Syn był niemal tożsamy z ojcem. Jak w ówczesnym społeczeństwie przyjęta byłaby Córka Boża? Żydzi wierzyli, że kobieta bywa okresowo nieczysta. Czy da się to pogodzić z boskością?
Wydaje mi się, że taka sytuacja mogłaby być zbyt szokującą dla Żydów. Kobieta nie mogłaby nauczać w synagodze.

Ale czy to wszystko wystarcza, aby uważać Boga za Mężczyznę? O ile Jezusa zdecydowanie tak (ale tylko jak Człowiek, a nie jako Bóg), to Boga Ojca trudniej. Osobiście nie zastanawiam się nad tym. Jeśli chodzi o formę, posługuję się tradycyjnymi pojęciami. Jednak uznaję Boga za Osobę, która jest powyżej seksualności. Ograniczenia tego typu nie mogą ograniczać Jego roli. Stworzyciel - to osoba, która która sama wszystko uczyniła. Bez niczyjej pomocy.

A jaką płeć ma Duch Boży? Czy zstępując pod postacią gołębicy daje podstawy do twierdzenia, że jest kobietą? Gdyby tak było, to jak pogodzić z jednością w Trójcy? Znowu rozmowa na temat płci nie ma sensu. Obraz gołębicy miał określić pewne cechy, atrybuty. M.in. łagodność i dobroć.

Zastanawia jeszcze to, dlaczego mamy tak wiele objawień maryjnych. Czy nie jest to dowodem na to, że Maria jest osobą szczególnie wyróżnioną? I to spośród ludzi. Wydaje mi się, że jest to wspaniałym dowartościowaniem kobiet. Ideał człowieczeństwa. Dowód na to, że zwykły człowiek może osiągnąć doskonałość. Oczywista z pomocą bożą. Bóg w Maryi dokonał wyboru najwspanialszego człowieka ze wszystkich kontynentów, krajów, narodów i stuleci. Miał do dyspozycji cały gatunek ludzki. Od pierwszego człowieka, do ostatniego. A wybrał właśnie Ją. Jak wzór dla nas. Nie tylko dla kobiet. Także dla mężczyzn.

Podobnie ja Syna Swego nie posłał tylko do jednej płci, ale do wszystkich ludzi. Do wszystkich, którzy usłyszeli Jego Nowinę i mogli ją usłyszeć.

Nam jednak łatwiej jest uczłowieczać Boga. Wciąż na siłę staramy się tworzyć obraz Boga na nasze podobieństwo. A to nie działa w dwie strony. Implikacja z natury swojej jest relacją jednostronną. To, że bóg stworzył kobietę i mężczyznę (z tego samego tworzywa), nie znaczy, że sam jest kobietą lub mężczyzną. Bóg obdarzył nas niektórymi swoimi przymiotami. A to wcale nie znaczy nadał nam formę podobną do Siebie. A jak sobie wyobrażamy Boga Ojca? Jako starszego siwego pana. Tak wymyślili malarze czy inni artyści nie mając żadnego innego pomysłu. Ale te podobizny wcale nie mają żadnego podobieństwa. Nie mamy podstaw do jakiegokolwiek wyobrażenia. A jednak to czynimy, bo tak łatwiej.
Kiedyś obowiązywał zakaz tworzenia podobizn. Ale łatwiej jest zwracać się do kogoś, kogo znamy. Choćby z obrazu. Łatwiej kierować nam swoje myśli. Od zarania dziejów ludzie tworzyli podobizny bóstw. Taka widać potrzeba ludzka. Jednak nie modlimy się do obrazów, ale przed obrazami. Modlimy się też przed owocami stworzenia. Czyli przed wszystkim, co nas otacza. Modlimy się w każdym miejscu. Bo Bóg jest wszędzie. Nie musimy tego czynić w konkretnym miejscu, prze figurą, czy w specjalnym pomieszczeniu. Ważniejsze od tego gdzie, jest to jak się modlimy. I czy modlimy się tylko słowami i myślami, czy także czynami. Czy robimy to całym sobą, z przekonaniem, wiarą i miłością.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-03-30, 11:23

Rozmowy z innowiercami
Często się spotykamy z innowiercami, agnostykami i ateistami. Czy jest sens z nimi rozmawiać? Zwykle podejmujemy rozmowę. Ale po co? Także tu, na tym forum, toczy się dyskusja. Ale, gdyby to była dyskusja ... Nie mam pewności, czy nie lepszym określeniem tej rozmowy byłby "spór". Czy jest sens się spierać? Zwykle w trakcie sporu strony się okopują, wytaczają działa. Usiłują udowodnić, że adwersarz nie ma racji. Że się myli. Przyznaję rację, to ma sens. Ale tylko wtedy, gdy obie strony jednakowo podchodzą do tematu. Gdy mają otwarte głowy i bardziej chcą dociec prawdy, niż swoje racje narzucić rozmówcy.
Nieraz łapałem się na takiej postawie. Brnąłem w rozmowie coraz dalej starając się za wszelka cenę zbić argumenty. Z góry zakładałem, że nie ma racji. Że moje musi być górą. Używałem argumentów, co do których nie byłem w 100% przekonany. Niektóre naciągałem na siłę. A potem zastanawiałem się (po cichutku, aby przeciwnik w sporze nie dowiedział się o moich wątpliwościach) czy rzeczywiście dążyłem do prawdy. Oczywiście brałem przy tym pod uwagę, że Zły często posługuje się metodą podważania prawdy. Takie tworzenie malutkich delikatnych pęknięć, które z czasem mogą spowodować rozłam. Konieczna szczególna ostrożność.
Nie namawiam jednak do zakładania z góry, że adwersarz wykazuje dobrą wolę. Różnie to bywa.
Uważam, że celem rozmowy z innowiercą, agnostykiem czy ateistą powinno być dążenie do prawdy raz ubogacanie siebie oraz jego. Jego w miarę możliwości. A siebie zdecydowanie.
Kojarzy mi się to z wycieczką w góry. Wielu wędrowców wyrusza, aby zdobyć szczyt. A szczytów jest kilka. Z daleka widać zawsze jeden, najwyższy. Ale stojąc u podnóża zwykle widać ten, który jest najbliżej. Z każdej strony gór prowadzą jakieś drogi na szczyt. Jest ich wiele. Niektóre idą równolegle. Inne się przeplatają. Są łagodne ścieżki, które niestety są bardzo długie. Prowadzą dość bezpiecznie długimi serpentynami o łagodnym nachyleniu. Są też drogi krótkie i niebezpieczne wymagające doskonalej kondycji, znajomości terenu i techniki oraz dobrego wyposażenie. Te wiodą przez przepaście, strome urwiska i pionowe ściany. Jest wiele pośrednich. Na drodze bywają strumienie z ożywczą wodą. A na innych szlakach trzeba się w nią z góry zaopatrzyć. Często ścieżki te łączą się, rozdzielają, krzyżują, idą obok siebie. Czasem wędrowców idących równolegle dzieli głęboka przepaść, niebezpieczny rwący potok, albo ostre skaliska. Wtedy możliwy jest kontakt z innymi wędrowcami. Ale nie ma możliwości przeciągnięcia ich na naszą ścieżkę. Ale nawet, gdy nasze drogi się przecinają, to czy powinniśmy przymuszać kogoś do wejścia na naszą drogę. No i zasadnicze, czy w sytuacji, gdy obie drogi prowadzą na ten sam szczyt, czy jest sens przekonywać? Niezależnie od odpowiedzi na powyższe kwestie, uważam że, należy PRZEDE WSZYSTKIM wspierać wędrowców. Gdy jakiś czas nasze drogi prowadzą jedną ścieżką, należy podać rękę. Nie bacząc na to, że drogi niedługo się rozejdą. Zamiast nakłaniać do zmiany drogi wolę opowiedzieć o zaletach wybranej przeze mnie. Bez krytykowania drogi chwilowego towarzysza. Bez przekonywania, że nie ma racji. Wolę swoją przyjacielską postawą zachęcić go, do dalszej wspólnej wędrówki. Ale mogę uczynić to tylko wtedy, gdy będę pomocny. Bo jak zranię jego uczucia, to natychmiast odejdzie.
A gdy idzie po drugiej stronie przepaści, też pomagać mogę. Gdy dostrzegę przeszkodę na jego drodze, mogę krzykiem uprzedzić o niebezpieczeństwie. Mogę też zmęczonemu dodać otuchy. O może rzucić coś wzmacniającego do jedzenia. Jeśli drogi prowadzą na ten sam szczyt, to drogi kiedyś muszą się na tyle zbliżyć, aby dało się dalej iść razem. Pomagając równoległemu wędrowcowi mogę spodziewać się, że i on może mi pomóc, wesprzeć. A jeśli go poznam, jeśli on zobaczy zalety mojej drogi, może na jakimś skrzyżowaniu przyłączyć się do mnie.
Ale jak go przekonać? Tylko słusznością drogi, swoją znajomością trasy i dobrym przygotowaniem do wędrówki. Zarówno kondycyjnym jak i sprzętowym. Kompas, buty, czekan, żywność, napoje, środki opatrunkowe ... Czyli Biblia, różaniec, modlitwa, a także znajomość Biblii, umiejętność poszczenia, miłość do bliźniego ... Wtedy może skuszę swoją postawą do zaakceptowania mojej drogi.
A po co tyle o tych górach? Ano po to, aby wyjawić, że wolę szukać tego, co wspólne. Tego co łączy. Wolę znajdować wspólne cele. I umacniać w realizacji tych celów. Ale też myślę o sobie. Sam chcę siebie umacniać i rozwijać. Chcę poznawać nowe spojrzenia. Inne sposoby rozumowania. Jestem przekonany, że wiele wartości jest w innych religiach. A każda rozmowa może rozwijać. Zamiast negować, wolę drążyć. Szukać samemu i z pomocą mądrzejszych. Wydaje mi się, że jeśli ktoś szczerze dąży do Boga, to powinienem mu w tym pomagać. Czerpać od niego to co jest dobre w jego drodze i dawać mu to, co dobre w moje drodze. Podkreślać to co wspólne na naszych drogach. Omijać doły, pułapki. A wszelkie różnice raczej niwelować, niż wyolbrzymiać i podkreślać.
Najbardziej nie podoba mi się postawa postawa wojowniczych innowierców. Ale nie wiem, czy podobnie nie zachowują się katolicy na forach innych religii. Nie podoba mi się jątrzenie, poniżania i indoktrynacja. Gdy ktoś mówi, że jestem głupi, bo nie rozumiem, bo źle rozumiem, to jak jeż wystawiam kolce, aby się bronić. Bili mnie to. Nie podoba mi się to. Dlatego sam nie chcę się tak zachowywać. (Co wcale nie znaczy, że zawsze potrafię.)
Jeśli sprzeczam się z kimś, kto na siłę chce mnie przekonać, to moja obrona lub moje ataki odniosą przeciwny skutek. Będą wodą na młyn dla atakującego. Oni wchodzą specjalnie na katolickie fora aby mieszać. Gdy jednak znajdzie się biblijne przykłady udowadniające, że racji nie mają, to wcale nie przyznają racji. Milkną. Wyszukują inne forum, aby tam szkodzić. A po dłuższym czasie wracają na stare fora, aby szkodzić nowym użytkownikom. Nie chcę im pomagać. Choć chciałbym zrozumieć.
Czy ekumenizm coś znaczy? Dla mnie to jest właśnie szukanie tego co łączy. Wspieranie się w drodze do Boga. Uczenie się wartości od innych. I niwelowanie różnic. Jest bowiem wiele spraw dzielących teologów różnych religii. Ale zagadnienia te zwykle zupełnie nie docierają do świadomości wierzących. A jeśli nie widać różnicy, to po co się spierać. Idźmy razem. Do Boga. Do Nieba.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-03-31, 16:13

Przygotowania świąteczne
Wiele osób już teraz przygotowuje się do świąt. Zabiera to dużo czasu i energii. I często pytają się znajomych, jak oni stoją z przygotowaniami. Im bliżej świąt, tym częściej słyszę takie pytania. Wtedy odpowiadam, że i owszem. Przygotowałem się. I pytam, jak pytającą (bo zwykle kobiety zadają takie pytanie), na jakim ona etapie przygotowań. Wtedy wymienia, okna umyte, dywany wytrzepane, mięsa kupione, mak zmielony i tak dalej, dalej i dalej. A gdy już wyczerpie długi temat przygotowań zwykle chce usłyszeń, com ja zrobił. I wtedy zaczyna się. Albowiem odpowiadam, że postanowiłem w czasie postu xxxxxxx i xxxxxx oraz xxxxx. I jak na razie realizuję ten plan. Choć nie zawsze przychodzi to łatwo. Potem opowiadam o rekolekcjach. O czym tam mówiono. Chwalę się, że byłem u spowiedzi. I w związku z tym jestem przygotowany do świąt. Niektórzy gotowi są obrazić się za takie stawianie sprawy. Inni patrzą z drwiącym uśmiechem. Niektórzy reaguję z pełnym zrozumieniem. Ale to dotyczy to raczej krewnych, niż znajomych.
Ale i tak wraca temat pospolitych przygotowań. Może już nie dotyczących sprzątania, ale przygotowywanych potraw. Jeszcze za wcześnie, więc nic nie pichcę. Ale już zastanawiam się, co zrobić. A trzeba dla 20 - 30 osób, gdyż tyle zbiera się na święta wokół seniorki rodu. Kombinuję i nic nie przychodzi do głowy. Może zwijany cieniutkie płaty schabowe skrywające mielone doprawione mięso wołowe z dodatkiem ogórka kwaszonego lub papryki, ziółek i rokpolu? A może cameloni w sosie pomidorowym. Jeszcze myślę o innej roladzie. W takim cieniutkim cieście, które można kupić w markecie zawinąć jakieś mięsiwko z warzywami i serkiem. A potem pokroić na plasterki? Mogę jeszcze zrobić roladę szpinakowo łososiową, która ostatnio posmakowała. Ale wolałbym się nie powtarzać.
Czujecie to? Chyba tak. Za dużo wynurzeń. Rozmówcy wymiękają, wszak rozmowę zaczynali nie po to, aby wysłuchać moich rozterek, ale aby się pochwalić swoimi osiągnięciami. A ja po chamsku zanudzam. Ale taka już moja uroda. Jestem gadułą, jestem pisułą. I marudą też.
Toteż rozmówca chętnie przerywa moje wywody. Ale nie wraca do tematów wewnętrznych przygotowań. Dlaczego? Czy duchowe przygotowanie się do świąt jest czymś wstydliwym? Czy może jest na tyle intymne, że nie powinno się o tym publicznie rozmawiać? A może moja reakcja jest przejawem faryzeizmu?
Jeszcze jedno. Sam raczej nie ośmielam się pytać nikogo przygotowania. Z wyjątkiem moich synów. Dorosłych. Ale co szkodzi przypomnieć o Gorzkich Żalach, Drodze Krzyżowej, spowiedzi itd?
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-05, 11:25

Niedziela Palmowa się zbliża.
Niedziela Palmowa wciąż trwa. Trwa w polityce, w życiu publicznym.
Dla kogo są niedziele palmowe? Sorry. Najpierw o pojęciu samym. Jest to święto wielkiego zachwytu, radości. Święto słomianego ognia. To obserwuję w życiu politycznym i społecznym. To jest spontaniczna reakcja na propagandę. (Wiem, że to brzmi jak oksymoron.) Czym różni się miłość od nienawiści? Jak niewiele czasu upłynęło do momentu powszechnego uwielbienie Jezusa, to powszechnego potępienia? Od hołdu do skazania na tortury i straszną śmierć?
Taką samą zaciekłość widzę wśród obecnego społeczeństwa. Jedni i drudzy (choć tak na prawdę opcji jest znacznie więcej) kochają swoich i nienawidzą drugich. Oprócz osób mających stabilne poglądy jest wielka rzesza osób stale je zmieniających. Może najmniej zjawisko widoczne wśród kibiców. Oni zwykle dość długo są wierni. Ale osoby porzucające Kościół. Jak często zaczynają nagle pałać nienawiścią. Podobnie osoby docenione przez partię A lub skrzywdzone przez partię B, nagle potrafią zmienić miłość na nienawiść. I odwrotnie, też. Na szczęście. Zastanawia mnie to, jak płytko sięgają przekonania ludzkie.
Ale jest jeden pochlebny wyjątek. Piszę o tym na podstawie rozmów z paroma osobami. Zwykle osoby zmieniające jedno wyznanie chrześcijańskie na inne nie zaczynają pałać nie zawiścią do porzuconego wyznania. Zwykle, albowiem nie dotyczy to np. XX. Oni niestety są natychmiast indoktrynowani i szkoleni do walki z Kościołem. Także porzucający chrześcijaństwo na rzecz islamu, stają się często wojownikami. Agresywnymi.
Zastanawiam się, jak to jest możliwe, aby nastąpiła przemiana (jak śpiewał Kaczmarek) "świnia, co wczoraj był kolegą".
Bo zmiany najczęściej dotyczą zmiany na gorsze. Niektórzy pamiętają Solidarność z 80 - 81. Była świetna, czysta i wspaniała. A po 89 zniknęła nagle kryształowa czystość. Ludzie okazali się zwykłymi ludźmi, a nie ideałami. Popełniali błędy. A co gorsza, każdy wymarzył sobie inną wolną Polskę. Każdy inna. A oni, gdy doszli do władzy, nie potrafili spełnić wszystkich (sprzecznych ze sobą) oczekiwań. Nie użyli czarodziejskiej różdżki, aby zmienić rzeczywistość siermiężną, na świetlaną. Jednym ruchem. W jeden dzień. Gorzej, bo zamiast świętować, zaczęli namawiać do pracy. Wytężonej pracy.
Kim był Jezus przybywający do Jerozolimy?
Dla jednych uzdrowicielem, dla innych rewolucjonistą, dla następnych prorokiem, przywódcą religijnym, Mesjaszem, dla niektórych może też magiem, dowódcą. A On co? Nie uzdrowił wszystkich zgromadzonych w Jerozolimie. Nie nakarmił. Nie napoił. Nie stanął na czele zbrojnych. Nie wypowiedział wojny okupantom. Nie przejął świątyni. Nie opanował Sanhedrynu.On tylko głosił KRÓLESTWO BOŻE. Nic więcej. Nie spełnił oczekiwań. A na dodatek różne opozycyjne pisma, telewizje szerzyły przeciw niemu nienawistną propagandę. Tzw. ludzie kultury wystawiali deprawujące dzieła zaprzeczające głoszonym przez Niego tezom. Wielcy światli ludzie wydawali potępiające opinie. Dlatego, że On nie tolerował łamania Dekalogu. Dlatego, że był wierny Bogu, nie na pokaz, ale całą treścią swojego życia. Dlatego, że udowadniał na każdym kroku, że da się żyć zgodnie z wolą bożą. Dlatego niedziela palmowa szybko przemija. Zostaje żal ...
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-06, 09:33

Wielki Czwartek
Wspaniałe tragiczne święto. Nie raz wyobrażam sobie Jezusa ustanawiającego Najświętszy Sakrament Eucharystii. Radosne świętowanie ze świadomością tego co nastąpi. Ostatnie świętowanie. Pożegnalne. Radość przebywania razem. Wspólnego przeżywania święta. Jak pogodzić własną tragedię z radością najbliższych? Jak przekazać to, co najważniejsze?
Niewyobrażalne. Świętowanie ze wszystkimi tak, aby nikomu nie zepsuć doniosłości święta. Bez wesołkowatości, bez udawania. Radować się na poważnie. Sprzeczne myśli przychodzą do głowy. Nie mogę sobie wyobrazić heroizmu. Przekazania treści w sposób najdoskonalszy. I łagodny. I wielki dar jakim jest Chleb i Wino Życia. Pokarm wieczny. Dla ówczesnych i współczesnych.
W trakcie każdej mszy świętej przychodzi przed oczy obraz Ostatniej Wieczerzy. Obraz ciszy przed burzą. Obraz sprzeczności. Miłości, zdrady, ofiary, troski. Taki potężny ładunek emocjonalny.
Łapię się na natłoku myśli, których nie potrafię wyartykułować. Jest ich tak wiele, tak wiele odczuć. A większości nie potrafię zwerbalizować.
Zostaje ino wdzięczność. Wdzięczność za Eucharystię. Za to, że w ten sposób regularnie dostaję porcję energii boskiej. Że mogę karmić się łaską.

Myśli się plączą. Moje myśli na temat tego, co Jezus myślał w tamtym czasie. Został powołany do złożenia ofiary. Ofiary dobrowolnej. Bo tylko taka miała sens. Mógł się wycofać. W czasie wieczerzy mógł spokojnie zmienić bieg rzeczy. Mógł uniemożliwić zdradę. Mógł spokojnie opuścić miasto. Mógł też ostro przedstawić sytuację. Wtedy wielu stanęłoby w Jego obronie. Zwyciężyło poświęcenie. Gdyby to była ofiara z krewnych i przyjaciół - łatwiej byłoby to zrozumieć. Ale za nieprzyjaciół, za wrogów? Za tych, którzy nienawidzą? Czy człowiek może to zrozumieć? Czy tylko Bóg?

Podziwiam tę wielką MIŁOŚĆ. Nie ogarniam jej ogromu. Do końca nas umiłował.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-07, 14:44

Radość wielkanocna
Czy Święto Zmartwychwstania jest świętem radosnym? Mam poważne wątpliwości. Ilekroć uczestniczę w procesji, ogania mnie smutek i żal. Idę wśród ludzi smętnie i żałośnie śpiewających radosne ALLELUJA. Ponuro publicznie głosimy największą radość. Senni ludzie wyglądają na wkurzonych, że musieli przyjść do świątyni w nieludzkiej porze. Czy ponure maski kryją gorące serca? Jak można wyśpiewywać ZMARTWYCHWSTAŁ PAN żałosnym głosem. Mozę lepiej, że ledwo słyszalnym.
Czy takie świętowanie takim zachowaniem zachęcać innych do Boga?
Marzę sobie o radosnym świątecznym korowodzie. Wyobrażam sobie gromady ludzi wysypujących się z kościołów tanecznym krokiem. Z promiennymi twarzami obdarzającymi każdego przechodnia serdecznym uśmiechem. Tańczący ksiądz na czele. Ludzie trzymający się za ręce. Równocześnie podający swe serca bliźnim. Radującym się ze zwycięstwa Życia nad Śmiercią, ze Zbawienia przyszłego i ze spotkań z najbliższymi. Przecież to wszystko wspaniałe.
A tymczasem widzę głodne kamienne twarze. Zatroskane o czekające w lodówkach jedzenie. O to, czy wszystkim będzie smakowało. Albo, czy znowu na stole znajdzie się potrawa, której się nie znosi, ale ze względu na kogoś bliskiego, zjeść będzie trzeba, aby nie urazić. I jeszcze nieliczni podróżni w autobusach i samochodach ze złością czekających na zwolnienie dróg.
Uroczyście kroczy smutny ksiądz. Tak, jakby czynił to z musu. Niechętnie. Obowiązek. Czy to możliwe? Kawałek za nim młodzieniec z megafonem. I dalej wierni. Najpierw gęsto. Potem rzadziej i rzadziej. Głos z głośników dociera do kroczących najbliżej. Niektórzy z tych, którzy słyszą, wtórują kantorowi. Niestety, nie ma ich zbyt wielu. Ale już 30 - 40 metrów dalej nie da się odróżnić śpiewanych niezbyt równo słów. Tłumek idzie. W milczeniu. Smętnie. Ponuro.
Być może, tak jak ja złoszczą się na to, że idą w ponurym milczeniu. ciekli na innych, a także na siebie. Bezwolni. Nie potrafiący zacząć plasów. Nie potrafiących przełamać smętnej atmosfery. Skrzętnie skrywający w sercach radość z wielkiego święta. Uporczywie chowających w najgłębszych zakątkach swej jaźni przed chwila spożyty Najświętszy Pokarm. Ciało Chrystusa wcale nie rozpala serc. Nie krasi oblicz. Nie wywołuje uśmiechów. Przecież to jest sprzeczność. Forma przeciwstawna treści.
Co by było, gdybym się przełamał i zatańczył? Przede wszystkim byłoby to niespójne z rytmem śpiewanych pieśni. Zgorszeni ludzie odsunęliby się ode mnie. A może nawet wyrzucili ze swojego kręgu. Może nawet wezwali by wikarego lub proboszcza, aby postawił mnie do pionu. Nie zrobię tego. Jestem tchórzem. Zostanie wściekłość na swoją słabość. I na bezwolny pęd do smutku.
A może wszyscy jesteśmy ponurzy? Może już zabito w nas radość?
Pomożecie?
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-08, 07:27

Największe święto
Jakie jest największe święto? Albo inaczej: Które święto jest najliczniej obchodzone? Zapewne niektórzy z tego forum w piątkowe wieczory wysłuchiwali wykładów profesora mniemanologii stosowanej. Może nawet obydwu cykli wykładów o wyższości jednych świąt na drugimi, a potem przeciwnie. Niestety, profesor nie miał racji. Księża, z którymi rozmawiałem uważają inaczej. I to nie na podstawie teorii, ale na podstawie praktyki. Oni po prostu obserwują wiernych*. Bez specjalnego liczenia szacują ilość przychodzących.
Kiedyś bardzo mnie to denerwowało. Uważałem to za obłudę. Ale teraz zaczynam doceniać. Myślisz, że mam na myśli obłudę? Nie. Cenię zwyczaj. W naszym społeczeństwie, jeszcze nie relikt. Ale ten, dla wielu, pusty zwyczaj, nie jest wcale zupełnie pusty. Bo nie kończy się na samym przyjściu. Wymaga jeszcze przygotowania. Co też cenne jest. A potem jakieś celebracji. Już w domu. W gronie rodzinnym. Jest zatem czynem prorodzinnym i prospołecznym. A to są pozytywy.
Jest też pewną demonstracją. Demonstracją dla zupełnie obojętnych, a nawet wrogich. Wszak cały dzień widać ludzi wędrujących w tę i z powrotem z widocznymi atrybutami święta. To sprawia wrażenie tego, że jest lepiej niż jest,
Najliczniej obchodzonym świętem jest Wielka Sobota. Wprawdzie jest mi bardzo przykro, że dla większości nie jest element Triduum. A tym bardziej Paschalnego, albowiem słowa tego nie znają. I rozumieć nie chcą. Zakładam, że triduum jest możliwe do zrozumienia dla osób przeciętnie inteligentnych. Święto to wcale nie nazywa się Wielką Sobotą. Tylko przypada w ten dzień. Właściwie nie ma ono nazwy. Gdybym się jednak pokusił o nadanie nazwy, to byłoby to Święto Chodzenia Ze Święconką. Albo Święto Święconki. Tak krócej, może nieprecyzyjnie, ale czytelnie. Wszystko jasne.
Najwięcej ludzi, właściwie przedstawicieli rodzin, praktykuje tylko ten jeden zwyczaj. Wspaniała okazja dla księżny, aby poznać swoich parafian. Raz w roku przegląd nowych twarzy. Może nie nowych na osiedlu, czy w parafii. Ale nowych na terenie kościoła. Wiem, że trochę naciągam. Bo w zależności od wieku, ci ludzie przychodzą częściej. Gdy dzieci uczęszczają na nauki przygotowawcze do komunii świętej, to przychodzą pod kościół (to na terenie kościelnym), aby spotkać się z innymi rodzicami, gdy dzieci muszą stać w kościele. Przychodzą też na samą uroczystość Pierwszej Komunii Świętej, Biały Tydzień. Potem może nawet na bierzmowanie. A w końcu także na swój pogrzeb (może już nie przychodzą, ale przybywają). Czy lepszy rydz, niż nic? Tylko, że w tym wypadku nie ma rydza. Jest tylko jego obrazek. Pusty. Bez treści.
Dlaczego święcą? To rozumiem i nie rozumiem. Rozumiem, że jest to zwyczaj. Piękna tradycja. Toś wyniesionego z domu dzieciństwa. Tak było zawsze. Zawsze chodziło się z koszyczkiem. A w nim starannie przygotowane kolorowe jajka. I inne wiktuały. Tradycyjne zestawy. Wiele tego, ale jako jest zawsze. I koszyczek. Dwa podstawowe atrybuty. Zestaw przygotowany do święcenia może być nawet sensowny. Dbają o to głównie kolorowe pisma. Często te, których profil jest wyraźnie antykościelny. Antyreligijny. Jednak w tym wypadku tłumaczenia, wprawdzie wywodzące się z tradycji, ale jakby magiczne. Do koszyczka należy wkładać to, co zapewni lepszą przyszłość. Jadalne talizmany. O samej tradycji, o pochodzeniu i rzeczywistej treści, można przy okazji wspomnieć. Nawet w telewizji śniadaniowej. Każdy z chęcią wysłucha, aby w niedzielę zapomnieć.
Ale zestaw święcony ma też inne znaczenie. Jest okazją do pochwalenie się. Czym? Na przykład swoją zamożnością. Im bogatszy, tym lepszy. Niech Kowalska zazdrości. Dla sąsiadów można nawet poświęcić rybie jajeczka z wetkniętą etykietką objaśniającą, że jest to najdroższy kawior. Dodać najwspanialsze wędliny. Po prostu pokazać, na co nas stać. Koszyczek jest też okazją do zaprezentowania swojego artyzmu lub artyzmu swoich pociech. Niech podziwiają, jakie mamy zdolności artystyczne. Jak wspaniałe barwy i motywy zastosowaliśmy. Niech im opadają szczęki. Ale to obraz niepełny. Bo serdeczności też nie brakuje. I to ze strony większości. Bo można się spotkać ze znajomymi. Pogadać. Złożyć życzenia.
Wśród przybywających są też osoby które w koszyczkach przynoszą serca. Własne serca przepełnione miłością. Serca przeżywające Mękę Pańską i już radujące się tym, co niebawem nastąpi. Wszak już tylko godziny dzielą od Przejście i Przyjścia. Od największego Zwycięstwa. Od radości. Rodzinnej radości z okazji Zmartwychwstania. Zmartwychwstania Pańskiego. Ale nie tylko. Także zmartwychwstania własnego. Oczyszczenie spowiedzią, uświęceni eucharystią, święci siadać będziemy do serdecznego stołu. A na jego środku święconka. Sobotnia święconka. Święconka radości, miłości. Wszyscy zgromadzeni zmartwychwstali z grzechów w jednej wspólnocie miłości bożej i wzajemnej. Koszyczek najwspanialszej więzi.

* - W tym wypadku wiernych, nie oznacza wiernych, tj. wierzących i praktykujących. Tu słowo to odnosi się do przychodzących do kościoła lub przynajmniej na jego teren. W zależności od pogody. W roku 2017 sądzę, że przyjdą so kościoła, do wnętrza.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-10, 09:07

Przekażcie sobie znak pokoju
Bardzo to lubię. Lubię, gdy działa to jak lawina. Gdy na polecenie kapłana ludzie zwracają się do ludzi. Z wyciągniętymi dłońmi na znak pokoju. I z uśmiechniętymi twarzami na znak miłości bliźniego. Jak kamień wrzucony w wodę powoduje rozszerzające się kręgi. Tak serdeczne uśmiechy rozchodzą się po całym kościele. Bardzo lubię, gdy wyciągnięta dłoń trafia na serdeczny uścisk. Sprawia mi radość, gdy widzę zaraźliwy uśmiech. Gdy smutna zmęczona twarz nagle rozkwita uśmiechem na widok uśmiechniętej twarzy. Czuję wtedy więź. Więź z ludzi w obliczu Chrystusa. Widzę solidarność w drodze do Stwórcy. Cieszę się na widok współbiesiadników szykujących się do stołu. Do Stołu Pańskiego przy którym spożywać będą Chleb Życia.
Niestety czasem trafiam na głazy. Zimne skały, których uścisk, ani uśmiech nie rozgrzewa. Wtedy ogarnia mnie smutek. Cóż takiego się dzieje, że na moment przed przystąpieniem do najwspanialszej uczty, ktoś pozostaje ponury. Jak tragedia musi się rozgrywać w sercach takich osób? A może to tylko obojętność? Tak, czy owak, to nie pasuje. Jak można przychodzić do stołu bez odrzucenia niechęci. I to do kogo? Do osób przypadkowo stojących w pobliżu? Do nieznajomych? Nie rozumiem.
Kiedyś, mniej niż pół wieku temu, gdy zwyczaj ten był wprowadzany ... Pamiętam, jak znajomi mi opowiadała. Młodą osobą była wtedy (jako i ja taki kiedyś byłem). Podała na hasło celebransa rękę jakiejś starszej pani (dla osób młodych wtedy, starszą panią była osoba, która byłaby teraz określona, jako młoda kobieta). A ta odruchowo, choć z pewnym wahaniem, podała jej rękę. Z pytaniem: Czy my się na pewno znamy?
Zwyczaj przyjmował się powoli, stopniowo.Zwykle to było podanie dłoni. Czasem z dodatkiem: Pokój nam wszystkim.
Dlaczego wszystkim? Nie, wcale nie prowokuję. Nie chodzi mi o to, że nie chcę przekazywać pokoju wszystkim.Chcę. Ale podając rękę komuś konkretnemu, przekazuję pokój właśnie temu komuś. W szczególności tej konkretnej osobie. Z niemą prośbą, aby znak pokoju przekazywała dalej. Jak największej ilości osób. Przekazują wszystkim jest niemal tak, jakbym nie przekazywał nikomu. Chyba, że stałbym z mikrofonem przez zgromadzonymi. Albo przed kamerą. Wtedy przekazywałbym wszystkim tym, z którymi ma kontakt wzrokowy lub przynajmniej słuchowy. Ale konieczny jest kontakt.
Najpierw było to zwykłe podanie dłoni. Z wypowiadaną formułka, lub bez. Niektórzy mówili: Pokój Tobie. Albo: Niech pokój będzie z Tobą. Najczęściej jednak milcząc. Ja też milczałem. I nadal milczę. Starałem się życzliwość wkładać w serdeczny uścisk. Tak, jakbym witał się kimś, na progu własnego domu. Jakbym witał się kimś, na kogo z utęsknieniem czekałem.
W którymś momencie uświadomiłem sobie, że przecież witać się z oczekiwanym gościem jestem zawsze uśmiechnięty. A w kościele, na mszy świętej, mam twarz spokojną. Życzliwą, ale bez szczególnych oznak. Zacząłem się uśmiechać. Kiedyś, dawno , dawno temu, spotykałem się z zaskoczeniem, albo nawet niechęcią. W pytaniem w oczach: Wariat? albo: Czego on ode mnie chce? Słuszne pytanie. Chciałem życzliwości. Chciałem uśmiechu. Sadzę, że wiele osób odbierało to podobnie jak ja. Że wiele osób wpadło na pomysł, że podawać rękę trzeba z serdecznym uśmiechem. Byś może każdy sam wpadał na taki pomysł. A być może, każdy z nas gdzieś to podpatrzył i nie zdając sobie z tego sprawy zaczął powtarzać. Nie wiem. Nie pamiętam. Poza tym, to zupełnie nieważne. Ważne, aby zarażać uśmiechem. Aby tworzyć wspólnotę szczęśliwych z możliwości uczestniczenia w Wieczerzy Pańskiej. Zjednoczeni uśmiechem, serdecznością mamy prawo przystąpić do Stołu. Zaproszeni są wszyscy. Ale nie wszyscy korzystają z zaproszenia.
I jeszcze wspomnienie z innej beczki. Gdym zaczął pisać pierwsze słowa przypomniałem sobie o rocznicy katastrofy smoleńskiej. I pomyślałem, że tytuł i temat kojarzy się atmosferą z tym związaną. Dziś, gdy w radiu przypominano ten fakt oraz informowano o uroczystościach usłyszałem komentarz: Rzygać się chce. Cicho mruknąłem: Z nienawiści. Jak trudno podać sobie rękę. Zbliża się wielkie święto. Powinno jednoczyć wszystkich. Jedni chcą czcić zmarłych, drudzy ich za to nienawidzą. A czasem i ci którzy chcą czcić pamięć, zapominają o głównym celu i koncentrują się na tych którzy ich tępią. Czy słowo tolerancja ma jeszcze jakąś treść? Czy jest już tylko sloganem służącym do walenia przeciwników.
Przekażcie sobie znak pokoju. I wieczny odpoczynek racz im dać Panie.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-12, 12:16

Czy jestem ŚJ?
Czy jestem świadkiem Jezusa? Czy jak Piotr zaprę się w chwili grozy i strachu? Czy później się zrehabilituję? Pójdę Jego drogą do końca?
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-13, 09:12

Błogosławieni, którzy zostali wezwani na Ucztę Baranka.

Błogosławieni, którzy wezwani przyszli na Ucztę Baranka.

Błogosławieni, którzy wezwani przyszli na Ucztę Baranka i przystąpili do Stołu Pańskiego.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-14, 08:35

To nie oni Cię zranili, tylko ja ...

Widziałeś moje nieprawości, a jednak ofiarowałeś się za mnie.

Bez Twojej pomocy ...
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-15, 08:31

Ciemność. Śmierć przysłoniła światło.

Mrok rozświetla tylko promyk Życia w monstrancji.

Światło nadziei wskazuje kierunek. Idźmy, Jezus woła ...
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Piotrek

Re: MONOLOG

Post autor: Piotrek » 2017-04-15, 19:02

Warto dodać, że kościół ormiański jest najstarszym kościołem chrześcijańskim. Jego początek to jeden z soborów i 351 rok.

Awatar użytkownika
Marek_Piotrowski
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 18650
Rejestracja: 1 cze 2016
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 2560 times
Been thanked: 4565 times
Kontakt:

Re: MONOLOG

Post autor: Marek_Piotrowski » 2017-04-15, 23:29

Jaasne. Bo jak wiadomo, Kościół powstał po 351 roku :)
Czego to ludzie nie wymyślą...

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22634
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4213 times

Re: MONOLOG

Post autor: Andej » 2017-04-16, 07:36

Zmartwychwstał Pan!
samowładnie!

Alleluja, alleluja, alleluja!

Panie, wiem, że nie jestem godzien, a jednak przyszedłeś także do mnie.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

ODPOWIEDZ