Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Jeśli nie wiesz gdzie zamieścić swój temat lub nie psuje on nigdzie indzie to napisz go tutaj.
niezbyt_daleko
Przybysz
Przybysz
Posty: 8
Rejestracja: 7 sie 2021
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 7 times
Been thanked: 3 times

Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: niezbyt_daleko » 2021-09-18, 22:07

Witam wszystkich forumowiczów.

Jestem tutaj nowa. Trochę podczytywałam forum, ale na razie nie udzielałam się. Do odezwania się skłonił mnie post osoby, piszącej tutaj o swoim problemie, który jest też jednym z moich, i duże zrozumienie i delikatność, z jakimi spotkała się w odpowiedziach. Pomyślałam, że są tu mądrzy i otwarci ludzie, i nawet, jeśli nie uzyskam tego, po co z tym tematem przyszłam, to pewnie przynajmniej nikt mnie nie wyśmieje ani nie będzie negował i unieważniał mojego doświadzczenia, a wierzcie, że to jest już dla mnie bardzo dużo. Proszę o wyrozumiałość - znajduję się zapewne w całkiem innym punkcie niż większość z Was, a jeśli w swoim myśleniu błądzę, to jest to spowodane właśnie pasmem do bólu powtarzalnych doświadczeń. To, co piszę, może też być chaotyczne, zbyt ogólne, może słabo zrozumiałe, ale tylko tak w tej chwili umiem, mam duże trudności z przekazem, uchwyceniem pewnych rzeczy. Chciałam też powiedzieć, że nie szukam pomocy. Już nie. Chciałabym tylko spotkać inną wierzącą osobę, która zrozumie, która może doświadcza czegoś podobnego, albo doświadczała i udało jej się jakimś sposobem z tego wydostać.

Gdybym miała swoje życie określić jednym słowem, to byłoby to właśnie "uwięzienie". Niemal wszystko jest pod górę, żadna sfera mojego życia nie wygląda normalnie i nie mogę tego zmienić. Od lat się już zastanawiam, czym to jest, czy to jakieś przekleństwo, czy zniewolenie na podłożu duchowym, czy może to jednak wola Boga, że to wszystko tak wygląda. Jeśli jest w tym coś demonicznego, to zły jest na tyle dyskretny, żeby nie dać się rozpoznać w sposób oczywisty.

Jestem życiowo zablokowana. Jest mi odbierane i udaremniane wszystko, co jest dla mnie ważne, na czym mi zależy, co mogłoby jeszcze jakoś tam budować moje poczucie wartości. Jeśli nawet był w czymś potencjał, zostaje to zniszczone albo droga do tego zostaje zamknięta przez inny problem. Do tego konsekwentnie jestem wpychana, nie wiem, przez jaką siłę, w sytuacje typu błędne koło. Kręcę się w kółko. Okoliczności są uporczywie niezmienne, mimo podejmowania kolejnych prób, zmiany, jeśli jakieś następują, są raczej "kosmetyczne". Bo w tym co istotne napotykam ciągle zamknięte drzwi, odbijam się od ścian, jeden problem uniemożliwia rozwiązanie drugiego, krok w przód w jednej sprawie oznacza 3 kroki w tył w innej... I tak od wielu lat. Wszystko jest perfekcyjnie, a może diabelsko? splątane i nie będę tu w stanie tego przedstawić. Czuję, że życie przeciekło mi przez palce. Ciągłe trudności, cierpienie, zamknięte drzwi, tymczasowość, czekanie - trauma czasu i czekania, efekt w sumie żaden, niczego nie naprawię, nie odzyskam ani raczej już nie zmienię. Dobre zbiegi okoliczności, które przytrafiają się raczej każdemu przynajmniej w niektórych sprawach, mnie konsekwentnie omijają, natomiast co do złych, to moje życie mogłoby służyć za dowód prawdziwości praw Murph'yego. Czekałam. Tylko po to, by się przekonać, że żadna z rzeczy, na które czekałąm, nie była dla mnie.

Ogólne, wiem. Niestety o mechanizmach rządzących moim życiem nie umiem napisać inaczej.

Ale jest i parę rzeczy namacalnych, konkretów, które nazwać jest dość łatwo.

Na przykład te.

Mam ponad 40 lat i nie mam praktycznie nic, choć przez większość dorosłego życia ciężko pracuję. Mam niekończące się problemy finansowe i zawodowe. Pracuję i żyję na styk, bo zarabiam tyle, że przy życiu w pojedynkę, a jestem sama, starcza na przetrwanie albo niewiele więcej, i każdy nieprzewidziany wydatek rujnuje budżet lub wręcz powoduje długi. Niezależnie od tego, jaką wykonywałam pracę, czy umysłową, czy fizyczną, to była ona niemal zawsze za najniższą stawkę, jaką można mieć w danej branży czy na podobnym stanowisku. Przy szukaniu pracy odzew był i jest tylko z miejsc, które właśnie to oferują. Nie ma inaczej. Inne są dla mnie niedostępne.
Bywało też, że pracę traciłam (ostatnio w listopadzie 2020, a była to opcja jeszcze w miare dobra jak na moje standardy, byłam zadowolona), albo bywa, że dzieją się w miejscu pracy takie rzeczy, że muszę stamtąd uciekać. Dosłownie, uciekać, to nie jest metafora. Ogólniemożna powiedzieć, że kiedy myślę, że stanęłam na nogi, wydaje mi się, że coś się zaczyna prostować i stabilizować, poprawiać - wydarza się coś, co powoduje, że konstrukcja się rozpada i wszystko tracę.
Nie mam nawet włąsnego kąta. Obecnie egzystuję w wynajętym u obcej osoby pokoju. Na kawalerkę mnie nie stać. Gdy wynajęłam jakiś czas temu mieszkanie, to niedługo po tym straciłam pracę. Następną znalazłam dość szybko, ale znów za wynagrodzenie, które nie pozwoliłoby utrzymać mieszkania tak, żeby mieć też na życie , lekarza i odwiedzanie rodziny w innym mieście.
Rodzina. Kilka razy wyprowadzałam się z domu rodzinnego i za każdym musiałam w końcu tam wrócić - kto wie, czy nie będzie mnie to znowu czekało, co jest w tym wieku sytuacją chorą.

Wspomniałam u uciekaniu. Jestem osobą prześladowaną. Od dziecka w szkole do dzisiaj. W prawie każdym środowisku, w które trafiam, spotykają mnie poniżające sytuacje, zmienia się tylko forma. Nie chcę pisać o szczegółach, bo już to byłoby dla mnie upokarzające, a może nikt by nie uwierzył. Powiem tylko, że przyciągam różne formy agresji i zaburzonych ludzi jak magnes. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna. Próbowałam o tym rozmawiać z psychologiem, szukać powodu w sobie, swoim zachowaniu, ale... pani psycholog mi nie uwierzyła, że te rzeczy mają miejsce. A ja żyję w ciągłym napięciu i strachu, bo wiem, że nigdy i nigdzie nie mogę czuć się bezpiecznie, to tylko kwestia czasu, kiedy znów będę zaatakowana. Ani trochę nie przesadzam . Cztery razy byłam nawet ofiarą fizycznych napaści, w dorosłym wieku, i to nie była "przemoc w rodzinie". To jest skrajność, a ataki werbalne, upokarzanie, osaczanie, próby poniżenia i ustawiania mnie w szeregu, knucie i manipulacje to rzecz normalna.

Mam też ciągłe problemy zdrowotne, bynajmniej nie tylko na podłożu stresu. Są to choroby i dolegliwości, od których się nie umiera, lecz odczuwalne dotkliwie, a kiedy ciągną się i plączą przez lata, to wykańczają, odbierają siły, nawet psychiczne. Część z nich to rzeczy, których albo nie daje się dokładnie zdiagnozować ("niesklasyfikowane", "atypowe", "uogólnione" itd.), albo leczyć, albo, gdy możnaby leczyć, to mnie na to nie stać, a państwowo się nie da albo czeka się lata, i tak w kółko. Albo też fatalnie trafiałam do lekarza, który mnie lekceważył, lub byłam leczona źle, wskutek czego problem się pogłębiał i zaczynał pociągać za sobą następne. (Niektóre z tych problemów rzutują też na wygląd, co, szczególnie dla kobiety, jest rzeczą dotkliwą - tak, jakbym musiała być oszpecona.. A z natury brzydka nie byłam.)
Przy tym wszystkim i mimo tego, jestem osobą aktywną i sprawną fizycznie i jest to dla mnie bardzo ważne, co także powoduje lekceważenie moich dolegliwości, bo przecież gdyby to było coś naprawdę coś poważnego ... Takie myślenie... To tak samo jak z depresją i problemami psychicznymi. Rację bytu ma tylko to, "bije po oczach". Kiedy ktoś nie leży całymi dniami, nie płacze i nie mówi o samobójstwie, to nie może być z nim źle, na pewno przesadza. Tak ludzie myślą i odbierają. Wiem coś o tym, bo na depresję także się leczyłam. U psychiatry też początkowo szukałam diagnozy moich dziwnych, wybiórczych zaburzeń myślenia, jednak to się okazało nie związane ani z nią, ani w ogóle z żadną konkretną chorobą. A z czego wynika - nikt na 100% nie wie, najbardziej prawdopodobne jest podłoże neurologiczne, jednak zaburzenia są "niesklasyfikowane", więc nie ma czego leczyć. Problem narasta i realnie utrudnia mi życie.

Jestem też samotna. Przez większość życia. Zawsze czułam, że jestem odcinana od możliwości ułożenia sobie z kimś tego życia i że nie jest to tylko pech. Nawet, gdy byłam dużo młodsza. Okoliczności tak się plotły, by mi skrajnie utrudnić już samo poznawanie przeciwnej płci, nie mówiąc o wchodzeniu w relacje. Jednocześnie w żadnej mierze nie czuję się stworzona do samotności. W związkach byłam krótko. Odkąd zakończył się ostatni, to wszelkie próby zawierania znajomości kończą się w taki sposób, jakby miały być dla mnie przekazem: nie łudź się, jesteś nikim. Czy tak ma być? Zastanawiam się nad tym, bo jeśli to Bóg postanowił, że będę sama i koniec i nie mam w tym nic do powiedzenia, to dlaczego na modlitwach we wspólnocie, z którą długo miałam kontakt, słyszałam o tym, że sama nie będę i że On ma dla mnie piękny związek, "naprawdę duże rzeczy", jak ktoś tam to ujął (ale to potem, bo "na razie" miał być "taki czas, tylko ja i Pan"? - a miałam wówczas 30 lat). Takie obietnice to nie była jednostkowa sytuacja. Tam nawet byla obietnica odbudowania relacji z mężczyzną, na którym mi wówczas bardzo zależało, a to był ten przypadek, kiedy to ja "zawaliłam". Jednak minęło kilka lat i nic się nie wydarzyło, nawet nie było możliwosci kontaktu i normalnej rozmowy, a kiedy próbowałam nawiązać ten kontakt, zostałam potraktowana tak, że bardzo długo nie mogłam się pozbierać, byłam zniszczona psychicznie. Nie zasłużyłam sobie na coś takiego -popełniłam błędy, ale nie zbrodnię. W tym czasie prosiłam Pana Boga o znaki, czy jestem na właściwie drodze, czy może jednak źle coś zrozumiałam, a te znaki to były zdarzenia bardzo mało prawdopodobne, i one się działy. Ale ile można czekać? Wreszcie związałam się z kimś innym, jednak ten związek też się rozpadł. On spotkał kogoś ciekawszego. I od tamtej pory jest jak jest. Nie czekałam z założonymi rękami, próbowałam aktywnie poznawać ludzi, mężczyzn. Ale to, kogo spotykam, jest do bólu powtarzalne. Jesli znajomość wydawała się rokować, to albo urywała się w dziwnych okolicznościach, albo ja się komuś nie podobałam wizualnie, albo okazywało sie, że jest rozwodnikiem po ślubie kościelnym, wrogiem wiary, a czasem okultystą, albo też okazało się, że ten ktoś niby był zainteresowany, ale mnie postrzegał jako opcję awaryjną, gdyby nie znalazł się nikt lepszy. Rozwalające. Wiadomo, że żadnego związku nie mogło tam być. Są też kontakty zupełnie nie rokujące. Przyciągam, nie boję się tego słowa - psycholi; szczęście w nieszczęściu, że szybko ich rozpoznaję. Druga kategoria, jaką przyciągam, to mężczyźni dla mnie nieatrakcyjni - skrajnie, wręcz odpychająco. Mentalnie i fizycznie. Co do wyglądu, to nigdy nie szukałam modela, ale są granice tego, co można zaakceptować. Wygląd nie musi porażać, ale nie może odrzucać. Tak więc, biorąc pod uwagę mój wiek i cały ciąg przypadków, zdaję już sobie sprawę, że nic więcej się nie wydarzy. Resztę życia spędzę sama, a ta myśl mnie przeraża i sprawia, że wszystko inne nie ma sensu i nie mam na nic siły. Walka o utrzymanie się na powierzchni, do której sprowadza się moje życie, jest po nic, wisi w próżni.

Stany depresyjne i lękowe - które przeżywałam już od bardzo młodego wieku - w dużym stopniu były powiązane z duchowością (np. potwornym problemem z myślami bluźnierczymi - to był zresztą pierwszy powód kontaktu ze wspólnotą). Stany psychiczne, które były piekłem na ziemi, nie były dla nikogo zrozumiałe. Byłam z tym sama, a moim rówieśnicy zajęci życiem towarzyskim, zabawą, rozwojem. Dla mnie ten czas był zatruty i niszczący, zamiast budować na dalsze życie. Rodzice też nic nie rozumieli, szczególnie, że sami byli daleko od religii.

Sfera duchowa też w sumie leży... Całe życie chodzę do kościoła, ale przez większość mam problem z sakramentami, praktycznie nie przystępuję od dawna i nie potrafię tego rozwiązać. Ze spowiedzią z biegiem czasu było coraz gorzej, aż do stanu, kiedy w ogóle nie byłam zdolna tego zrobić. (Nie chodzi tylko o "opór" , tych komplikacji jest dużo więcej, ale to osobny temat i gdybym zaczęła go opisywać, to pewnie nikt by przez ten tekst nie przebrnął. ) Nie umiem z tego wyjść. A wiem, że jeśli dzieje się coś na podłożu zniewolenia duchowego, to bez sakramentów człowiek się z tego nie wyplącze.

Z prawidłowości, przed którymi nie ma ucieczki, mogę wymienić jeszcze to, że jeśli czegoś się boję, nie chcę, coś jest dla mnie straszne, bolesne - to będe się z tym stykać doslownie wszędzie, słyszeć to wszędzie, a najwięcej od ludzi zwiazanych z Kościołem i w okolicznościach związanych z wiarą. Czasem jest splecione z rzeczami dobrymi, tak, jakbym musiała za nie zapłacić bólem. Czy to znaczy, że to Bóg chce mi to powiedzieć? Ciekawe, też, ze znane mi osoby z tym czy innym podobnym problemem, znajdują tam słowa nadziei i pocieszenia dla siebie, a nie pogrążenie i odebranie nadziei.

Jeśli zaś słyszę rzeczy dla siebie dobre, to się nie realizują. Tak było we wspomnianej wspólnocie. Poza zapewnieniami o odbudowaniu relacji, o szczęśliwym związku, jaki Bóg dla mnie ma, usłyszałam tam np., kiedyś na modlitwie słowa o uzdrowieniu - "idź, twoja wiara cię uzdrowiła" - a chodziło o te niezdiagnozowane problemy z myśleniem. Niestety, nie uzdrowiła. Za jakiś czas zapytałam, czemu nic się nie zmieniło, i usłyszałam od ludzi, że "Pan chce, żebym się nauczyła cierpliwości". Rozbiło mnie to. Przez całe życie nic innego nie robię, jak na wszystko czekam i ćwiczę się w cierpliwości. A potem... potem będzie pora umierać.
Było to dla mnie potwierdzenie przeczucia, że ze mną jest inaczej niż z tymi osobami, które tak po prostu doświadczają Bożej pomocy i wsparcia; ja, nawet jeśli mam coś dostać, to na pewno nie po to, by było mi po prostu lepiej i łatwiej, ale wszystko jest w jakimś innym celu, nawet to jest tylko ćwiczeniem mnie w czymś i wystawianiem na próby. Jednocześnie wciąż słyszałam o wielkiej, wyjątkowej miłości Bożej do mnie.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie ma mam pretensji do Pana Boga, że nie czyni dla mnie cudów. Cuda zdarzają się wyjątkowo, inaczej nie byłyby cudami, na pewno są też ludzie, którzy zasługują na nie bardziej niż ja. Ale po co było to zwodzenie? Żebym jeszcze bardziej cierpiała? OK, ktoś może powiedzieć, że we wspólnotach sa błędy i pewnie ludzie ci po prostu się pomylili. Ale dlaczego to w mojej sprawie nagle wszyscy się pomylili, gdy widziałam tyle dowodów, że Jezus tam działa i że to, co się dzieje na modlitwach, to są prawdziwe rozeznania, proroctwa i prowadzenie, że obietnice w życiu innych ludzi realizują się? I tak, widziałam też cuda. Jeśli zaś chodzi o mnie, to nie doświadczałam nawet tej pomocy w duchowym rozeznaniu sytuacji, jaką inni otrzymywali. Głucha pustka, i do tego słowa o miłości.
Nie... jednak nie wszyscy się pomylili... nie pomylili się ci, którzy mówili o cierpieniu. Inni ludzie, inna wspólnota, gdzie trafiłam przypadkiem i jeden raz. Tam padło pytanie: czy zgodziłabym się na 10 lat cierpienia, gdybym wiedziała, że po tym przyjdzie pełnia Bożej miłości? Odpowiedziałam, że nie, nie zgodziłabym się, takie coś łamie człowiekowi kręgosłup, ale czy mam coś do powiedzenia? Ta osoba, nie wiem czemu, byłą zirytowana. I to proroctwo (?) spełniło się nawet z nawiązką. Od tamtego czasu zaraz minie lat 15, cierpienie trwa sobie w najlepsze, tylko miłości nie widać - ani Bożej, ani ludzkiej...

Zawiedzione nadzieje - kolejny temat - tego też jest pełno, takich przypadków, kiedy wzbudziło we mnie nadzieję coś, co słyszałam na modlitwie we wspólnocie, na spotkaniu, mszy z uwiebieniem czy z modlitwą o uzdrowienie, rekolekcjach... słowa jakby do mnie specjalnie, a nadzieje, które budzą, zostają mi potem brutalnie odebrane. Zaczynają np. dziać się rzeczy, które wyglądają na interwencję Bożą, na wysłuchaną modlitwę, ale okazują się iluzją i prowadzą do jezcze większego bólu. Jest to norma, a nie incydenty. Przestałam w związku z tym "bywać", nie chcę tego więcej.

Nie wiem, jaka siła to wszystko powoduje.
Były sytuacje, który mogły mnie otworzyć na działanie złego ducha. To potęguje podejrzenia, że on może działac i niszczyć. Miałam między innymi doświadczenia związane z bioenergoterapią czy dziwną terapią zbliżoną do hipnozy, w nieświadomości, że jest to zagrożenie duchowe. Miałam jakieś epizody z tarotem (ktoś dla mnie stawiał karty). W mojej rodzinie niektórzy interesowali się sprawami ocierającymi się o okultyzm. Choć z drugiej strony, sa też problemy, które trwają dłużej niż czas, w którym mogłam popełniać jakieś poważne grzechy, właściwie od dziecka.
Za tym przemawiają też dziwne, trudne do wytłumaczenia doświadczenia. Na przykład sny o przyszłości, które się realizują, i prawie zawsze są to zdarzenia złe. Czasem mam też wrażenie, że wystarczy, że pomyślę o czymś złym, by to się wydarzyło. Z dobrymi myślami niestety tak to nie działa. Mam dziwne objawy nie mające wytłumaczenia medycznego - światłowstręt (straszny, nie jestem wtedy w stanie funkcjonować bez ciemnych okularów) i silna nadwrażliwość na dźwięki.
Miałam przez długi czas też bardzo uciążliwe sny nieczyste - ale to nie były normalne sny o zabarwieniu erotycznym, jakie zdarzają się chyba wszystkim, tylko rzeczy chore, i bardzo realistyczne. Poza tym..hm.. zdarza się, że przedmioty w moim otoczeniu w niemożliwy do wyjaśnienia racjonalnie sposób zmieniały właściwości, i byli tego świadkowie :/ Ale to nie jest takie typowe straszenie, jakie relacjonują ludzie, którzy są ofiarami opresji demonicznych. Nic nie lata po pokoju i książki nie spadają z półek.. delikatne rzeczy, jednak niewątpliwie realne, bo nie tylko ja je widziałam. Aż się boję być tu z miejsca posądzona o chorobę psychiczną... do psychiatry chodziłam i nie mam zaburzeń, które powodują, że widzi się rzeczy, których nie ma. Albo czasem mój pies zachowuje się, jakby ktoś jeszcze był w pokoju. Jednak ja nie czuję żadnej obecności. Tylko czasem, nagle, zrobi mi się zimno, mimo wysokiej temperatury w mieszkaniu.

Tu się tego nie spodziewam, nie wiem czemu. Ale na ogół nastawienie ludzi do moich problemów i reakcje są zadziwiające. Tak, jakby to wszystko było normalne. Czego ja w ogóle chcę? Mam się po prostu pogodzić, że tak jest. To, że chciałabym mieć normalne życie, jak przeciętny człowiek i że mam te same potrzeby, odbierane jest jako nieuzasadnione rozszczenia. Ale ja nie mam żadnych wygórowanych oczekiwań, i jeśli mówi o tym ktoś inny, to wszystko jest zrozumiałe i naturalne. Ale nie u mnie. Akurat ja powinnam żyć samą wiarą. Nawet elementarne poczucie bezpieczeństwa nie jest mi potrzebne, to nic nadzwyczajnego, że muszę się bać, nie mówiąc już, na przykład, o potrzebie więzi z drugim człowiekiem i miłości - jest nietaktem, że w ogóle o czymś takim myślę i wspominam, przecież to oczywiste, że ja musze być sama.
Kim w takim razie jestem, że ludzie tak myślą i co ja mogę myśleć o sobie?

Jestem odcinana od możliwości zrozumienia tego, co się dzieje, a także od pomocy. Spotkałam kilka osób, które szczerze chciały pomóc, ale nie potrafiły. Reszta - to odbijanie się od ściany, zamknięte drzwi, blędne kółka i ciągle jakieś przeszkody.

Boję się dalszego życia, starości. Choć może nie zdążę być stara, tak, jak nie zdążyłam być młoda. Z jednej strony to by było dobrze. Z drugiej, jednak boję się drugiej strony, bo mam świadomość swoich grzechów. A wewnętrznie jestem coraz dalej od Boga. Nie potrafię już ufać, mam wielkie trudności z modlitwą, na zło zobojetniałam, choć jestem go świadoma. Zresztą o co się teraz modlić, jeśli chodzi o mnie. Mam 43 lata, nie wiem, na co miałabym w tym wieku czekać. Chyba wyćwiczyłam się w cierpliwości, szkoda, że kosztem zmarnowanego życia. Czuję się martwa w środku.

Nie tylko moja sytuacja jest dziwna. Źle się dzieje także w rodzinie. Pełno chorób, szczególnie nowotworów, wszyscy ze starszych pokoleń umarli włąśnie na raka, nikt po prostu ze starości, w rodzinie dalszej były też śmiertelne wypadki, a teraz moja mama ma tętniaka mózgu. Jeśli coś się stanie i będzie wymagała opieki, nie będę miała nawet z czego jej pomóc finansowo.

Być może ktoś mi doradzi wizytę u księdza egzorcysty, by sprawdzić, czy coś się dzieje duchowo. Byłam, raz w 2012 roku (przed tym próbowałam się bez skutku dodzwonić przez kilka miesięcy, by się umówić, aż wreszcie zadzwoniła w moim imieniu koleżanka i pierwszy telefon był odebrany), drugi raz w 2020. Po dłuższym czasie po tym ostatnim spotkaniu usiłowałam skontaktować się z księdzem jeszcze raz, widząc, że zmian nie ma, choć pomodlił się za mnie - ale to się nie udało - ani nie udało się umówić z drugim, ani z trzecim księdzem z diecezji. W ostatnim zrywie napisałam jeszcze do człowieka, który zajmuje się zagrożeniami i zniewoleniami duchowymi, a jest osobą świecką, ma wyklady dostępne na youtube i wiem, że kontaktuje się z ludźmi, którzy go słuchają, bo mówi o tym. Chciałam z nim porozmawiać. Maila pisałam przez 3 tygodnie. Nie dlatego, że był aż tak długi, ale przez swoje trudności. 2 dni po wysłaniu dostałam automatyczną wiadomość, że mój mail nie został dostarczony "w całości" (2 strony pdf-a za dużo ważyły? no szok i niedowierzanie...) i serwer nie będzie już próbował go dostarczyć. Spróbowałam jeszcze kilka razy z tym samym skutkiem. Potem napisałam sms-a na numer tego Pana dostępny na stronie Katolika. Pytałam, czy mam dobry adres e-mail. Brak odzewu. Pisałąm do niego i do znających go osób w komentarzach pod filmami, cisza, tylko ktoś 'polubił' moje pytania. Zrozumiałam, że nie ma dla mnie pomocy, że nie znajduję jej, bo nie mam znaleźć.

Jest tu ktoś podobny?

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4220 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: Andej » 2021-09-18, 22:58

Obawiam się, że nie ma tu nikogo podobnego. Co nie znaczy, że podobne stany nie były opisywane.

Moim zdaniem, jesteś skoncentrowana na sobie samej. A po drugie, kłania się wiktymologia.
Sama budujesz mury wokół siebie. Tworzy się zaklęte koło niemożności.
Nie potrafię doradzić, jak się wyrwać. Wiem natomiast, że opisując wszystkie problemy na jeden raz wystraszasz ludzi. Wydaje mi się, że najlepiej jest wybrać jeden problem, ten najważniejszy, i tylko w jego zakresie prosić o pomoc, radę. Może napisać krótki mail do Tekielego? To mądry człowiek, choć teraz bardziej wszedł w politykę. Ale zapewne nie zapomniał tego, czym zajmował się przed laty.
Ale można szukać gdzieś indziej. Ale koniecznie, krótko. Najpierw nawiązać kontakt, a dopiero potem rozwijać. Stopniowo.

Sądzę też, że regularna komunia święta daje motywację. Pomaga w życiu. Nie ułatwia go, ale ukierunkowuje. A do tego konieczna regularna spowiedź. Pod względem oporów przed spowiedzią nie jesteś jedyna. Kilka osób pisało o tym problemie. Ale każda z nich przełamywała się. A efekt był zawsze pozytywny.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
miłośniczka Faustyny
Mistrz komentowania
Mistrz komentowania
Posty: 4459
Rejestracja: 26 sie 2018
Lokalizacja: Ulica Sezamkowa
Has thanked: 1082 times
Been thanked: 1150 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: miłośniczka Faustyny » 2021-09-18, 23:03

Witaj na forum. :ymhug:
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 A wewnętrznie jestem coraz dalej od Boga. Nie potrafię już ufać
Ufność to nie musi być uczucie. Nie wiem na jaką wspólnotę trafiłaś, ale wygląda na to, że nie spełniła ona dobrze swej roli. Obiecywano Ci, co się stanie w Twojej codzienności, mimo że przecież nikt, poza Bogiem, nie wie, jak będzie wyglądało nasze życie. Nie znamy pełnej prawdy o drugim człowieku, właściwie z pewnością możemy stwierdzić tylko jedno: to, co jest nieodwołalną prawdą o nas to miłość Boga. Tą prawdą o Tobie jest Miłosierny Jezus, który Cię kocha nieskończenie. Ufność jest tą świadomością, tym że pragniesz być bliżej Niego, nawet gdy nie czujesz Jego obecności. Proś Boga o pomoc, jesteś bardzo ważna dla Niego, nie odrzuci Cię, nie bój się. Miłosierny Jezus pragnie być przy Tobie, wspierać Cię. Spróbuj codziennie zwracać się do Niego. Czasem wydaje nam się trudne, żeby zbliżyć się do Boga, wtedy trzeba pamiętać, że przecież Jemu najbardziej zależy na relacji z nami, pragnie nam to ułatwić. Więc proś Go o to, by Cię przygarnął do Siebie , dał siłę i nadzieję.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 W ostatnim zrywie napisałam jeszcze do człowieka, który zajmuje się zagrożeniami i zniewoleniami duchowymi, a jest osobą świecką, ma wyklady dostępne na youtube i wiem, że kontaktuje się z ludźmi, którzy go słuchają, bo mówi o tym.
Nie pisz do niego, nie kontaktuj się z nim. Osoba świecka nie może zajmować się zniewoleniami, nie ma prawa egzorcyzmować. Egzorcystą może być tylko ksiądz, który jest posłany przez Kościół. Księża egzorcyści bardzo ostrzegają przez "egzorcystami świeckimi". Po skorzystaniu z usług osób świeckich, które zajmują się prowadzeniem egzorcyzmów albo inną podobną działalnością, można nabawić się problemów duchowych, jest to więc zgrożenie, a nie pomoc. Jeśli chcesz skorzystać z pomocy duchowej to kieruj się tylko do katolickich księży egzorcystów.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 . Całe życie chodzę do kościoła, ale przez większość mam problem z sakramentami, praktycznie nie przystępuję od dawna i nie potrafię tego rozwiązać. Ze spowiedzią z biegiem czasu było coraz gorzej, aż do stanu, kiedy w ogóle nie byłam zdolna tego zrobić. (Nie chodzi tylko o "opór" , tych komplikacji jest dużo więcej, ale to osobny temat i gdybym zaczęła go opisywać, to pewnie nikt by przez ten tekst nie przebrnął.
Jeśli będziesz chciała to opisz np. w następnych postach, może uda się nam coś doradzić. Sakramenty dają nam namiastkę nieba, nasze serca ich pragną, spowiedź daje łaskę uświęcającą, prawdziwe życie i bliską więź z Bogiem, więc warto korzystać z sakramentów. Ja też mam ostatnio z tym problem, staram się teraz wrócić do Boga.
Pozdrawiam Cię serdecznie i otoczę modlitwą.
Odkąd umiłowałam Boga całą istotą swoją, całą mocą swego serca, od tej chwili ustąpiła bojaźń, i chociażby mi nie wiem już jak mówiono o Jego sprawiedliwości, to nie lękam się Go wcale, bo poznałam Go dobrze: Bóg jest Miłość a Duch Jego- jest spokój"

niezbyt_daleko
Przybysz
Przybysz
Posty: 8
Rejestracja: 7 sie 2021
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 7 times
Been thanked: 3 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: niezbyt_daleko » 2021-09-18, 23:54

miłośniczka Faustyny pisze: 2021-09-18, 23:03 Witaj na forum. :ymhug:
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 A wewnętrznie jestem coraz dalej od Boga. Nie potrafię już ufać
Ufność to nie musi być uczucie. Nie wiem na jaką wspólnotę trafiłaś, ale wygląda na to, że nie spełniła ona dobrze swej roli. Obiecywano Ci, co się stanie w Twojej codzienności, mimo że przecież nikt, poza Bogiem, nie wie, jak będzie wyglądało nasze życie. Nie znamy pełnej prawdy o drugim człowieku, właściwie z pewnością możemy stwierdzić tylko jedno: to, co jest nieodwołalną prawdą o nas to miłość Boga. Tą prawdą o Tobie jest Miłosierny Jezus, który Cię kocha nieskończenie. Ufność jest tą świadomością, tym że pragniesz być bliżej Niego, nawet gdy nie czujesz Jego obecności. Proś Boga o pomoc, jesteś bardzo ważna dla Niego, nie odrzuci Cię, nie bój się. Miłosierny Jezus pragnie być przy Tobie, wspierać Cię. Spróbuj codziennie zwracać się do Niego. Czasem wydaje nam się trudne, żeby zbliżyć się do Boga, wtedy trzeba pamiętać, że przecież Jemu najbardziej zależy na relacji z nami, pragnie nam to ułatwić. Więc proś Go o to, by Cię przygarnął do Siebie , dał siłę i nadzieję.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 W ostatnim zrywie napisałam jeszcze do człowieka, który zajmuje się zagrożeniami i zniewoleniami duchowymi, a jest osobą świecką, ma wyklady dostępne na youtube i wiem, że kontaktuje się z ludźmi, którzy go słuchają, bo mówi o tym.
Nie pisz do niego, nie kontaktuj się z nim. Osoba świecka nie może zajmować się zniewoleniami, nie ma prawa egzorcyzmować. Egzorcystą może być tylko ksiądz, który jest posłany przez Kościół. Księża egzorcyści bardzo ostrzegają przez "egzorcystami świeckimi". Po skorzystaniu z usług osób świeckich, które zajmują się prowadzeniem egzorcyzmów albo inną podobną działalnością, można nabawić się problemów duchowych, jest to więc zgrożenie, a nie pomoc. Jeśli chcesz skorzystać z pomocy duchowej to kieruj się tylko do katolickich księży egzorcystów.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 . Całe życie chodzę do kościoła, ale przez większość mam problem z sakramentami, praktycznie nie przystępuję od dawna i nie potrafię tego rozwiązać. Ze spowiedzią z biegiem czasu było coraz gorzej, aż do stanu, kiedy w ogóle nie byłam zdolna tego zrobić. (Nie chodzi tylko o "opór" , tych komplikacji jest dużo więcej, ale to osobny temat i gdybym zaczęła go opisywać, to pewnie nikt by przez ten tekst nie przebrnął.
Jeśli będziesz chciała to opisz np. w następnych postach, może uda się nam coś doradzić. Sakramenty dają nam namiastkę nieba, nasze serca ich pragną, spowiedź daje łaskę uświęcającą, prawdziwe życie i bliską więź z Bogiem, więc warto korzystać z sakramentów. Ja też mam ostatnio z tym problem, staram się teraz wrócić do Boga.
Pozdrawiam Cię serdecznie i otoczę modlitwą.
Człowiek, o którym wspomniałam, nie jest żadnym świeckim egzorcystą, ale teologiem, autorem książek na temat zagrożeń duchowych, współpracuje z kapłanami, służy modlitwą, informuje i kieruje potrzebujących ludzi tam, gdzie mogą otrzymać pomoc. Doskonale wiem, że żaden świecki nie może być egzorcystą :)

Znam znaczenie sakramentów. Gdybym potrafiła, uczestniczyłabym w nich często. Obawiam się, że nie dam rady przedstawić tu swojego problemu z tym, ale bynajmniej nie chodzi tylko o opór.

Dodano po 18 minutach 34 sekundach:
Andej pisze: 2021-09-18, 22:58 Obawiam się, że nie ma tu nikogo podobnego. Co nie znaczy, że podobne stany nie były opisywane.

Moim zdaniem, jesteś skoncentrowana na sobie samej. A po drugie, kłania się wiktymologia.
Sama budujesz mury wokół siebie. Tworzy się zaklęte koło niemożności.
Nie potrafię doradzić, jak się wyrwać. Wiem natomiast, że opisując wszystkie problemy na jeden raz wystraszasz ludzi. Wydaje mi się, że najlepiej jest wybrać jeden problem, ten najważniejszy, i tylko w jego zakresie prosić o pomoc, radę. Może napisać krótki mail do Tekielego? To mądry człowiek, choć teraz bardziej wszedł w politykę. Ale zapewne nie zapomniał tego, czym zajmował się przed laty.
Ale można szukać gdzieś indziej. Ale koniecznie, krótko. Najpierw nawiązać kontakt, a dopiero potem rozwijać. Stopniowo.

Sądzę też, że regularna komunia święta daje motywację. Pomaga w życiu. Nie ułatwia go, ale ukierunkowuje. A do tego konieczna regularna spowiedź. Pod względem oporów przed spowiedzią nie jesteś jedyna. Kilka osób pisało o tym problemie. Ale każda z nich przełamywała się. A efekt był zawsze pozytywny.
Dzięki za odpowiedź i sugestię, jednak opisałam "wszystkie problemy na jeden raz" tylko na forum, bo wydaje mi się, że to jest specyficzny kanał komunikacji. Bezpośrednio tak nie rozmawiam, to nawet by nie było możliwe. Ani też nie zasypuję przypadkowych osób swoimi problemami. Nawet tamten mail nie był o wszystkim, zresztą on nie doszedł, więc trudno mówić, że nie dostałam odpowiedzi przez to, że za dużo tematów było poruszone.

Czy nie oceniasz mnie zbyt szybko? W poście koncentruję się na sobie, bo chciałam opisać swoje, a nie czyjeś problemy...Wpis jest długi i przez to pewnie męczący, ale jak miałby wyglądać "brak koncentracji na sobie", gdy on jest o mnie?> Nie bardzo rozumiem. O co chodzi z "wiktymologią", też nie rozumiem. Czy sugerujesz, że mi jest dobrze w roli ofiary, albo że uroiłam sobie, że nią jestem? Ja myślę, że mam po prostu kiepski styl pisania i stąd ludzie czasem widzą więcej, niż jest. Rozwlekłość to też podobna kwestia.

To, żę sama buduję mury, możnaby moim zdaniem powiedzieć wtedy, gdybym nie podejmowała prób, wielu prób, wyjścia, a także rozwiązywania swoich problemów i zmian w życiu. Bardzo, ale to bardzo nie chciałam uwierzyć, że jestem na pewne rzeczy skazana. Ale jak długo można szturmować swój los i udawać, że się nie widzi faktów? Ja już nie mam siły tego robić.

Wiem, jak wiele znaczą sakramenty. I zgadzam się z tym, co o nich piszesz. Ale nie przeczytałeś uważnie, że opór nie jest jedynym problemem, nie jest sednem moich trudności ze spowiedzią...

To, że ludzie będą mi tutaj powtarzać: spowiedź, spowiedź, spowiedź - naprawdę nic nie daje, bo gdybym mogła, to bym chodziła, a wagi i znaczenia spowiedzi nie trzeba mi tłumaczyć...

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4220 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: Andej » 2021-09-19, 09:54

Po pierwsze, nie oceniałem Ciebie. Ani pochopnie, ani powolnie. Nie mam ochoty na analizę swojego postu, dlatego proszę, przytocz zdanie, w którym oceniam Ciebie.

Epistoła jest trudna do przebrnięcia. Zawsze coś umyka. Im dłuższa wypowiedź, tym mniejszy procent trafia.

Mury - podtrzymuję zdanie. Z tego co napisałeś w pierwszym poście wynika, że walisz głową w mury, które sama budujesz. Znam to z autopsji. I z obserwacji. To, że starasz się je burzyć, nie oznacza że to robisz. Dlaczego mury wciąż rosną?

Koncentracja - nie chodzi o koncentrację w wypowiedzi, ale w życiu. O punkt widzenia. Horyzonty. To oczywiste, że opisując jakiś temat koncentrujesz się na nim. Ale w życiu jest inaczej. Rozumiem doskonale, e każdy odczuwa swój ból, jako ten największy i najważniejszy. Mam tak samo (ale walczę z tym i ofiaruję w czyjejś intencji - jeśli tylko mam na to siłę). Cel życia.

Wiktymologia - zauważam znamiona. Poczytaj w internetach na ten temat. Ale bez emocji. Na zimno. Może się mylę. Ale jest w tym statystyka.

Spowiedź - za murem? Nie przeczę, że mogłem nie zrozumieć wszystkich przyczyn. Ale wiem, że gdy nie da muru zwalić, to trzeba szukać wyłomu, tajnej furtki. Dopóki nie zrobi się pierwszego kroku, nie da się zrobić drugiego. A napieranie ma mury nie sprawia, że się posuwasz do przodu.

A z murami jest tak, że czasem się je przekracza, nawet ich nie zauważając. Gdy człowiek wpatrzony w Cel (Z wielkiej litery).
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
sądzony
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 13865
Rejestracja: 20 lut 2020
Lokalizacja: zachodniopomorskie
Wyznanie: Chrześcijanin
Has thanked: 2032 times
Been thanked: 2216 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: sądzony » 2021-09-19, 10:14

Witaj
(fajny nick)
Strasznie długi post. Chciałem uciekać z 3 razy. Się jednak udało.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 Jest tu ktoś podobny?
Oczywiście.
Każdy z nas jest inny dlatego wszyscy jesteśmy tacy sami.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 Gdybym miała swoje życie określić jednym słowem, to byłoby to właśnie "uwięzienie".
Żyłem tak przez 20 lat. Nauka nazwała to depresją, a z czasem dwubiegunówką. Ja życiem bez Boga. Chciałem i próbowałem umrzeć.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 (…) zdarza się, że przedmioty w moim otoczeniu w niemożliwy do wyjaśnienia racjonalnie sposób zmieniały właściwości, (…)
Doświadczyłem, choć chyba nikt nie mógłby tego potwierdzić.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 Nic nie lata po pokoju i książki nie spadają z półek
Mi raz spadła, choć było to niemożliwe.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 Tylko czasem, nagle, zrobi mi się zimno, mimo wysokiej temperatury w mieszkaniu.
Doświadczyłem podobnych rzeczy z zapachem.
niezbyt_daleko pisze: 2021-09-18, 22:07 Czasem mam też wrażenie, że wystarczy, że pomyślę o czymś złym, by to się wydarzyło. Z dobrymi myślami niestety tak to nie działa.
Mam podobnie. Dlatego myślę (staram się) myśleć jedynie dobrze lub wcale.

Większość rzeczy potrafię wytłumaczyć sobie za pomocą schematów psychologii głębi.
Moje życie różni się jednak diametralnie od Twojego.
Od 7 lat wszystko się zmienia.

Wiem, że to czego doświadczasz jest dużo cięższym krzyżem niż mój, w którejkolwiek chwili mojego życia.
Czuję Twoją bezsilność.
Nie będę Ci radził, bo nie mam pojęcia co powiedzieć.
Będę myślał i rozmawiał z Ojcem.
W miłości.
Daniel Tomczyk
"W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was." J 14.20

Awatar użytkownika
Abstract
Zasłużony komentator
Zasłużony komentator
Posty: 2555
Rejestracja: 27 cze 2021
Has thanked: 158 times
Been thanked: 412 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: Abstract » 2021-09-19, 10:45

Czy to nie jest czasem pętla. Chodzi mi o to, że poprzez powtarzanie w skutkach tych samych zdarzeń wytwarzamy w głowie pewną rutynę niepowodzeń i później przy każdej następnej okazji, która mogłaby rokować pozytywnie, my z góry wyglądamy na negatywny jej koniec. Wówczas niezauważalnie dla nas samych realizujemy negatywny scenariusz, wypatrując w relacjach głównie przesłanki, które rokują negatywnie. Finalnie wysyłamy niewerbalne komunikaty, które odczytywane są dla otoczenia w taki a nie inny sposób. Z czasem niedopuszczamy do siebie pozytywnych impulsów i usuwamy je jako fałszywe, albo nieistotne, a te negatywne wzmacniamy i pielegnujemy w głowach realizując czarny znany nam scenariusz, który daje nam pozór bezpieczeństwa, ponieważ kontrolujemy przebieg wydarzenia w oparciu o doświadczenie z poprzednich.
Możemy odsuwać od siebie nowopoznane osoby również poprzez zbyt duże zangażowanie się na początku, co wielu dystansuje ze względu na podejżliwość o ewentualne ukryte, nieznane intencje. Ale tutaj mi to nie pasuje raczej.

Znałem kiedyś dziewczynę, która miała wbudowany radar na osoby o patologicznych cechach, wypatrywała je w tłumie, a one odrazu to zauważały, ten strach w jej oczach po uświadomieniu sobie co dostrzegła, było dla tych osób jakby zaproszeniem do psychicznego ataku, niepotrafiłem tego wytłumaczyć. O ile jestem w stanie wytłumaczyć konsekwencje spojrzenia-zaproszenia, to już samo selektywne znajdywanie w tłumie było zaskakujące.

Tutaj pomóc może pewnie tylko ktoś, w kontakcie bezpośrednim.
Ostatnio zmieniony 2021-09-19, 10:48 przez Abstract, łącznie zmieniany 1 raz.
Bóg nie adoptował nas po innym bogu.

Awatar użytkownika
sądzony
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 13865
Rejestracja: 20 lut 2020
Lokalizacja: zachodniopomorskie
Wyznanie: Chrześcijanin
Has thanked: 2032 times
Been thanked: 2216 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: sądzony » 2021-09-19, 10:55

Abstract pisze: 2021-09-19, 10:45 Czy to nie jest czasem pętla. Chodzi mi o to, że poprzez powtarzanie w skutkach tych samych zdarzeń wytwarzamy w głowie pewną rutynę niepowodzeń i później przy każdej następnej okazji, która mogłaby rokować pozytywnie, my z góry wyglądamy na negatywny jej koniec. Wówczas niezauważalnie dla nas samych realizujemy negatywny scenariusz, wypatrując w relacjach głównie przesłanki, które rokują negatywnie. Finalnie wysyłamy niewerbalne komunikaty, które odczytywane są dla otoczenia w taki a nie inny sposób. Z czasem niedopuszczamy do siebie pozytywnych impulsów i usuwamy je jako fałszywe, albo nieistotne, a te negatywne wzmacniamy i pielegnujemy w głowach realizując czarny znany nam scenariusz, który daje nam pozór bezpieczeństwa, ponieważ kontrolujemy przebieg wydarzenia w oparciu o doświadczenie z poprzednich.
Możemy odsuwać od siebie nowopoznane osoby również poprzez zbyt duże zangażowanie się na początku, co wielu dystansuje ze względu na podejżliwość o ewentualne ukryte, nieznane intencje. Ale tutaj mi to nie pasuje raczej.
Jest to bardzo możliwe lecz nie zawsze musi tak być. W sensie sam dopuszczam inne rozwiązania. W końcu nie wiemy (i wiedzieć nie będziemy) wszystkiego.
Abstract pisze: 2021-09-19, 10:45 Znałem kiedyś dziewczynę, która miała wbudowany radar na osoby o patologicznych cechach, wypatrywała je w tłumie, a one odrazu to zauważały, ten strach w jej oczach po uświadomieniu sobie co dostrzegła, było dla tych osób jakby zaproszeniem do psychicznego ataku, niepotrafiłem tego wytłumaczyć. O ile jestem w stanie wytłumaczyć konsekwencje spojrzenia-zaproszenia, to już samo selektywne znajdywanie w tłumie było zaskakujące.
Wszyscy możemy dostrzegać więcej. Po prostu intuicja.
Mając "pewne" doświadczenia, będąc (z własnej woli bądź nie) otwartym dociera do nas ciut więcej nisz kształt i kolor.
Abstract pisze: 2021-09-19, 10:45 Tutaj pomóc może pewnie tylko ktoś, w kontakcie bezpośrednim.
Wykluczając modlitwę, tak.
"W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was." J 14.20

Awatar użytkownika
Abstract
Zasłużony komentator
Zasłużony komentator
Posty: 2555
Rejestracja: 27 cze 2021
Has thanked: 158 times
Been thanked: 412 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: Abstract » 2021-09-19, 11:09

Oj sądzony, tak trochę asekurujesz oczywistości ;). Jeszcze jakby w mojej wypowiedzi był wydźwięk braku innych możliwości i moje przekonanie o tym ;)
Bóg nie adoptował nas po innym bogu.

orzeszku

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: orzeszku » 2021-09-19, 12:15

Witaj,
obszerność wypowiedzi sprawiła, że na pewno umknęło mi wiele, ale zwróciłam uwagę na to, że powtarzają się w Twoim życiu pewne sprawy - jesteś tak jakby uwięziona w schemacie, z którego nie potrafisz się wydobyć o własnych siłach. Być może masz obniżone poczucie własnej wartości, które mniej lub bardziej świadomie wychodzi na jaw. Mówię tu zwłaszcza o sferze zarobkowej i relacjach z mężczyznami. Być może brakuje Ci asertywności, umiejętności negocjowania warunków odpowiednich dla Ciebie i zaprezentowania siebie jako tej osoby godnej dobrego stanowiska, dobrej płacy i zainteresowania ze strony wartościowego mężczyzny. Może podświadomie prowadzisz "samosabotaż", ale tutaj potrzeba byłoby wykwalifikowanego psychoterapeuty, a z mojej strony to tylko luźne sugestie...
Mam dziwne objawy nie mające wytłumaczenia medycznego - światłowstręt (straszny, nie jestem wtedy w stanie funkcjonować bez ciemnych okularów) i silna nadwrażliwość na dźwięki.
Być może to są objawy migrenowe.

Dodano po 3 minutach 9 sekundach:
miłośniczka Faustyny pisze: 2021-09-18, 23:03 Jeśli będziesz chciała to opisz np. w następnych postach, może uda się nam coś doradzić. Sakramenty dają nam namiastkę nieba, nasze serca ich pragną, spowiedź daje łaskę uświęcającą, prawdziwe życie i bliską więź z Bogiem, więc warto korzystać z sakramentów. Ja też mam ostatnio z tym problem, staram się teraz wrócić do Boga.
Pozdrawiam Cię serdecznie i otoczę modlitwą.
Och ależ pięknie opisane, dokładnie tak!!! <3

niezbyt_daleko
Przybysz
Przybysz
Posty: 8
Rejestracja: 7 sie 2021
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 7 times
Been thanked: 3 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: niezbyt_daleko » 2021-09-22, 13:03

Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali mój wątek i wypowiedzieli się. Przeczytałam odpowiedzi uważnie. Stopniowo odpiszę na to, do czego potrafię się odnieść.

Dodano po 41 minutach 49 sekundach:
Andej pisze: 2021-09-19, 09:54 Po pierwsze, nie oceniałem Ciebie. Ani pochopnie, ani powolnie. Nie mam ochoty na analizę swojego postu, dlatego proszę, przytocz zdanie, w którym oceniam Ciebie.

Epistoła jest trudna do przebrnięcia. Zawsze coś umyka. Im dłuższa wypowiedź, tym mniejszy procent trafia.

Mury - podtrzymuję zdanie. Z tego co napisałeś w pierwszym poście wynika, że walisz głową w mury, które sama budujesz. Znam to z autopsji. I z obserwacji. To, że starasz się je burzyć, nie oznacza że to robisz. Dlaczego mury wciąż rosną?

Koncentracja - nie chodzi o koncentrację w wypowiedzi, ale w życiu. O punkt widzenia. Horyzonty. To oczywiste, że opisując jakiś temat koncentrujesz się na nim. Ale w życiu jest inaczej. Rozumiem doskonale, e każdy odczuwa swój ból, jako ten największy i najważniejszy. Mam tak samo (ale walczę z tym i ofiaruję w czyjejś intencji - jeśli tylko mam na to siłę). Cel życia.

Wiktymologia - zauważam znamiona. Poczytaj w internetach na ten temat. Ale bez emocji. Na zimno. Może się mylę. Ale jest w tym statystyka.

Spowiedź - za murem? Nie przeczę, że mogłem nie zrozumieć wszystkich przyczyn. Ale wiem, że gdy nie da muru zwalić, to trzeba szukać wyłomu, tajnej furtki. Dopóki nie zrobi się pierwszego kroku, nie da się zrobić drugiego. A napieranie ma mury nie sprawia, że się posuwasz do przodu.

A z murami jest tak, że czasem się je przekracza, nawet ich nie zauważając. Gdy człowiek wpatrzony w Cel (Z wielkiej litery).
Odpowiem.
Andej pisze:Nie mam ochoty na analizę swojego postu, dlatego proszę, przytocz zdanie, w którym oceniam Ciebie.
Proszę:
Andej pisze:Moim zdaniem, jesteś skoncentrowana na sobie samej. [...]
Sama budujesz mury wokół siebie.
Jeśli te zdania to nie są oceny, to nie wiem, co to jest (*ani co by było oceną).
Co do koncentracji na sobie, to jeśli, jak dalejsz piszesz, nie chodzi o mój post, a o "życie" - skąd możesz wiedzieć, na czym jestem tam skoncentrowana, a na czym nie? I skąd wiesz, że sama buduję mury, które mnie otaczają, gdy piszę o czymś wręcz przeciwnym. Założenie, że nie istnieją problemy niezawinione, jest dość niebezpieczne.
Co do samych ocen. Być może pojęcie "ocena" kojarzy Ci się od razu pejoratywnie, zawiera w sobie domyślne rozwinięcie "negatywna", a "ocenianie" - ze złymi intencjami czy podobnym nastawieniem do drugiego człowieka, i dlatego zaprzeczasz, że oceniłeś. Dla mnie jednak to nie ma znaczenia. Stwierdziłam tylko, że dokonałeś oceny i to bardzo szybko, właściwie z miejsca, nie mając wglądu, i to jest fakt, więc zdanie:
Andej pisze: Po pierwsze, nie oceniałem Ciebie. Ani pochopnie, ani powolnie.
jest zaklinaniem rzeczywistości :)
Nie mam pretensji o to, że ktoś ocenia, ludzki umysł nie potrafi tego nie robić :) Robimy to właściwie automatycznie. Tylko nie da się zaprzeczyć, że kiedy robimy szybko, natychmiast, na podstawie tylko jakichś własnych skryptów, to jest większe ryzyko błędu, niż gdy oceniamy po dłuższym kontakcie, obserwacji, poznaniu innej osoby.
Andej pisze:Rozumiem doskonale, że każdy odczuwa swój ból, jako ten największy i najważniejszy. Mam tak samo (ale walczę z tym i ofiaruję w czyjejś intencji - jeśli tylko mam na to siłę).
Ja tak nie mam. Nie wiem, czemu uznałeś, że swój ból uważam czy odczuwam za "największy i najważniejszy". Wiem, że istnieją większe dramaty, jednakowoż nie mam dostępu do przeżyć innego człowieka i mogę czuć tylko swój ból, nie cudzy. Poza tym, o samą obecność cierpienia w życiu także się to nie rozbija, wiem, że nie da się go uniknąć, cierpienie przeplata się w każdym życiu z radością, a sukces z porażką. Jednak kiedy to życie składa się niemal z samych problemów, kiedy są tak zachwiane proporcje, to coś jednak jest nie tak i byłoby nie tak nawet, gdybym nie czuła z tego powodu żadnego bólu.
Andej pisze:Wiktymologia - zauważam znamiona. Poczytaj w internetach na ten temat. Ale bez emocji.
Skoro na odległość i przez literki widzisz coś, czego nie widzą ludzie, którzy mnie na co dzień znają i czego nie widział psycholog, którego o taką ocenę prosiłam, to podziel się tym ze mną, może być cenne.
Jeśli zaznaczasz, że mam poczytać "bez emocji", to chyba znaczy, że sugerujesz, że teraz czytam albo piszę z emocjami. Skąd to? To też rodzaj oceny - przypisujesz mi pewne stany. Tę "epistołę" pisałam niemal w półśnie, byłam bardzo zmęczona, ale też bardzo chciałam skonczyć, bo wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego od razu, to będe "pisać" przez kolejnych kilka tygodni albo miesięcy. Takie to "emocje".

Wiktymologia - dziedzina kryminologii, zajmująca się ofiarami przestępstw oraz badaniem ich roli w genezie przestępstwa, zwłaszcza ustaleniem czynników tworzących podatność na stanie się ofiarą przestępstwa (predestynacja wiktymologiczna) oraz metod zapobiegania temu.

No, tego właśnie u siebie szukałam, chciałam szukać z pomocą owej pani psycholog, ale żeby znaleźć przyczynę, to najpierw trzeba uznać rzeczywistość, a nie negować, że się dzieje...
Andej pisze:Spowiedź - za murem? Nie przeczę, że mogłem nie zrozumieć wszystkich przyczyn. Ale wiem, że gdy nie da muru zwalić, to trzeba szukać wyłomu, tajnej furtki. Dopóki nie zrobi się pierwszego kroku, nie da się zrobić drugiego. A napieranie ma mury nie sprawia, że się posuwasz do przodu.
Szukanie wyłomu w własnoręcznie zbudowanym murze to trochę dziwny pomysł.:)

A serio, ładnie brzmi, ale nijak nie potrafię tego przełożyć na konkret.

"Kroków" to już byłą niezliczona ilość. Zawsze się okazywało, że za tymi drzwiami są następne drzwi, już zamknięte.
Ostatnio zmieniony 2021-09-22, 13:06 przez niezbyt_daleko, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4220 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: Andej » 2021-09-22, 20:03

1. Przytoczony przykład:
- jest opinią na temat postawy,
- jest oceną postawy,
- nie jest oceną osoby.
2. Wiktymologia - sama opisałaś. Niema co zaklinać rzeczywistości, zwłaszcza, jeśli historia się powtarza.
3. Mury - szukanie wyłomów, burzenie własnych murów jest jedyną możliwością wyjścia z zaklętego kręgu.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

niezbyt_daleko
Przybysz
Przybysz
Posty: 8
Rejestracja: 7 sie 2021
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 7 times
Been thanked: 3 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: niezbyt_daleko » 2021-09-22, 21:24

Andej pisze: 2021-09-22, 20:03
2. Wiktymologia - sama opisałaś. Niema co zaklinać rzeczywistości, zwłaszcza, jeśli historia się powtarza.
Chyba nie czytasz uważnie (albo manipulujesz). To nie ja coś zaklinam (po co miałabym prosić kogoś o pomoc w rozpoznaniu schematów, jeśli zaklinam rzeczywistość, że takowe nie istnieją?) - tylko psycholog mi nie uwierzył, że sytuacje, o których mówiłam, miały naprawdę miejsce. Piszę o tym kolejny raz.

Toż wyraźnie pisałam, że szukałam u siebie tych czynników tworzących podatność na ataki, potencjalnie na przestępstwo. Szukam czegoś, czego zakładam, że nie ma? Gdzie tu logika?
Ostatnio zmieniony 2021-09-22, 21:28 przez niezbyt_daleko, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4220 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: Andej » 2021-09-22, 21:32

Tak, masz rację. To tego dotyczy. Tych faktów.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

niezbyt_daleko
Przybysz
Przybysz
Posty: 8
Rejestracja: 7 sie 2021
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 7 times
Been thanked: 3 times

Re: Uwięzienie. Czy ktoś "ma podobnie"?

Post autor: niezbyt_daleko » 2021-09-22, 21:35

Andej pisze: 2021-09-22, 21:32 Tak, masz rację. To tego dotyczy. Tych faktów.
Co dotyczy czego, jakich faktów i co z tymi faktami? I w czym mam rację?
Ostatnio zmieniony 2021-09-22, 21:35 przez niezbyt_daleko, łącznie zmieniany 1 raz.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pozostałe Tematy Chrześcijańskie”