Andej pisze: ↑2019-10-30, 10:24
Nie jest to dobrą radą, co napiszę. Ale trzeba skoczyć w ciemno na głowę. Albo się rozbijesz, albo trafisz na głębię. Jeśli woda, to wypłyniesz lub nie. Utrzymasz się na niej lub nie. Ale jak zostaniesz na brzegu, to będziesz juz zawsze tylko biadolić. Użalać sie nad sobą. Do usranej śmierci. Lub do czasu, gdy ktoś się zlituje. Nagle obsypie złotem. Złotem, które następnego dnia rano nawet nie okaże się pirytem, ani tombakiem. Ale lichą farbką, która sama odpadła. Lepiej skoczyć w ciemno. Ale przed skokiem nieco rozpoznać teren.
Słowa z tym skakaniem na głowę dość niefortunne ale w pełni zgadzam się z Andejem.
Życie składa się z wysp bezpieczeństwa oddzielonych oceanem strachu. Jak siedzimy na takiej jednej wyspie to niestety, żeby dopłynąć do kolejnej musimy opuścić tą pierwszą. Ale jak ją opuścimy to pojawia się ryzyko, że możemy do niej nie wrócić.
Taka wyspa początkowa może być bardzo niewygodna, smutna, głodna, ale siedzimy na niej bo ją znamy i jakoś tam jesteśmy w stanie przetrwać.
Wiemy, że istnieją inne wysypy, ale nie do końca wiemy w którym kierunku i czy w ogóle damy radę.
I jedynym sposobem żeby przepłynąć na drugą wyspę jest wyruszyć. Jak Krzysztof Kolumb. Miał wiarę, że znajdzie drugi ląd. Ale na pewno miał też świadomość, że może zginąć. Ale chęć bycia gdzie indziej była silniejsza niż strach. I zaryzykował.
Przewagę chrześcijaninowi w podejmowaniu ryzyka daje to, że jeśli jesteśmy przekonaniu o słuszności podjęcia drogi, to Bóg nas w niej wspiera.
Bóg jest prawdą i miłością i światłem. Jeśli kieruje nami intencja dobra i miłości to idzie z nami Bóg.
Może być też tak, że zanim dopłynie się do wyspy "żona" trzeba dopłynąć najpierw do innych wysp... trzeba trochę posłuchać swojego serca i prosić Boga o mądrość i nadanie odpowiedniego kierunku.