Nie znam ich na tyle, aby móc przyznać rację lub stwierdzić cos przeciwnego. Wiem, w co wierzę. I to jest dla mnie odniesieniem. Uważam, że to, w co wierzę jest logiczne i spójne.
A czyściec wziął się, przynajmniej z moim przypadku, z konieczności. Tak jak woda w której piorę ciuchy i myję się. Mam świadomość, że jestem brudny od grzechów. Choć regularnie oczyszczam się w akcie pojednania, to jednak nie czuję się na tyle czysty, aby móc, z marszu, wkroczyć na ucztę weselną. Czuję potrzebę solidnej kąpieli i włożenia na siebie szat weselnych. A tego za życia nie zdołam. Dlatego potrzebny mi czyściec. Czyli pralnie, w której mogę wybielić szaty w Krwi Baranka. Czyściec, to taki przedsionek. Jak w domu, do którego przychodzę. W nim zdejmuję zabłocone buty, przemoczony płaszcz, zostawiam parasol, czapkę i rękawiczki. I dopiero w czystych półbutach, białej koszuli wchodzę na salę, gdzie czeka na mnie Gospodarz.