Najpierw dygresja: Czas - czy tak na prawdę istnieje? Uważam, że nie. Czas jest jedynie parametrem ułatwiającym opisywanie świata. Jest czymś wtórnym. Jeśli tak, to Bóg nie stworzył czasu. Tylko człowiek go sobie wymyślił, aby mu łatwiej było opisywać rzeczywistość. Ale Bóg stworzył ruch, ewolucję, zjawiska przyrodnicze i życie. Czyli różne toczące się procesy. Przyczynę i następujący po niej skutek. A to oznacza czas. Bez niego nie da się opisać tego, co się dzieje. Bez czasu panowałby bezruch. Każdy ruch wymaga czasu.
Viridiana napisała dziś: posting.php?mode=quote&f=8&p=190457:
. A to uświadomiło mi czas i jego relatywnośc. Jak również to, że przejście przez śmierć jest przejściem z czasu (będę używał tego określenia, bo jak inaczej to określić) do ponadczasu (odrębnym zagadnieniem jest ponadczas, czyli to co jest zamiast czasu w niebie). Z tego wynika, że jakimś punkcie styka się czas z ponadczasem.
Viridiana, bardzo słusznie zrównała (niemal) koniec świata ze śmiercią. Otóż to. Jestem przekonany, że jest to dokładnie to samo. Ino w innym wymiarze. Pod pojęciem koniec świata rozumiemy jego koniec dla zbiorowości. A pod pojęciem śmierci koniec świata odniesiony do jednostki. Czyli dokładnie to samo. Wszak, nawet w przypadku zbiorowej zagłady, każdy umiera indywidualnie. Przed Sądem Ostatecznym każdy staje indywidualnie. Nie ma żadnych zbiorowych ocen. Każdy odpowiada za siebie, za swoje czyny. Nie ma ocen zbiorowych. Nikt nie wjedzie do nieba na czyichś plecach.
Różnica tkwi z pojmowaniu. Ale w tym, z której strony się patrzymy. Patrząc od strony czasu, czyli życia biologicznego, są to pojęcie całkowicie rozdzielne. W jakiś sposób podobne, ale nie mające ze sobą wiele wspólnego. Indywidualna śmierć jest zawsze zakończeniem czyjegoś życia. A koniec świata czymś odległym. Dla wielu nie kojarzącym się ze śmiercią. Ale wyłącznie z sądem i zbawieniem. A tymczasem droga jest jedna. Taka sama dla wszystkich [tu są wyjątki, np. Maryja - wniebowzięta]. Czy teraz indywidualnie, czy później zbiorowo, każdy musi przejść przez życie, śmierć, Sąd, czyściec do nieba (no, chyba, że ktoś się uparł na inną drogę, wtedy czyściec odpada. Niebo też.
Ale jak to wygląda od strony ponadczasu? Ano tak, że wszystko co się dzieje w czasie, dla ponadczasowego obserwatora jest jednorazowym zdarzeniem. Wszystkie indywidualne śmierci, wszystkie śmierci zbiorowe, włącznie z końcem świata są dokładnie jednym faktem. W tym samym punkcie ponadczasowości.
Może dla niektórych to trudne do wyobrażenie. Ale gdybyśmy zmienili oś czasową (czas ma więcej osi, ale tylko jedną potrafimy interpretować) na np. dwa wymiary przestrzeni, tj. na powierzchnię. Gdy w jakimś miejscu stoimy, to zajmujemy jakiś obszar. Nie punkt, ale obszar. Gdy patrzymy, widzimy wszystko, aż po horyzont. Możemy ingerować bezpośrednio we wszystko, co jest w naszym zasięgu lub zasięgu urządzenia, które posiadamy. Czyli w zasięgu rąk, sekatora, lasera ... W nieco analogiczny sposób Bóg ma dostęp do tego, co czasem (a może zawsze?) nazywamy czasem. Cały czas, począwszy od pierwszego etapu stworzenia (wtedy zaczęło się coś dziać), aż do całkowitego osiągnięcia maksimum entropii (co oznacza brak jakiegokolwiek działania, po wyrównaniu stanów energetycznych nic już nie może się dziać). Czyli od A do Z czasu. Bóg ma dostęp do całej osi (patrze wcześniejszą uwagę) i możliwość interwencji. Nie ma znaczenia, czy jest to interwencja sprzed kilku tysięcy lat, czy teraźniejsza, czy taka, która zdarzy się za kilka tysiącu lat. Z ponadczasowości, to jest, cały czas, to samo.