Gdy przyjdzie do mnie przyjaciółka śmierć, to też zacznę uciekać. I błagać o sekundę, aby mógł lepiej się przygotować. Abym zdążył się pojednać. Abym potrafił odłożyć, to co ziemskie i zabrać ze sobą tylko to, co od Boga pochodzi. Bom człowiek niedoskonały. Ale piszę to, co uważam za słuszne. Pisząc, adresuję słowa do samego siebie. Abym zmienić potrafił swoje życie zgodnie z logiką, którą przedstawiam.
Ale za autopsji powiem, że gdy już śmierć przyłoży kosę do gardła, przestaje zależeć na tej sekundzie. Ogarnia spokój. Gotowość.
Nie rozumiem, dlatego staram się zrozumieć. Nie Vetulianiego, ale sens życia. Z własnej perspektywy. Obserwuję, jak wszystko się sypie. Obserwowałem moją Mamę, jak odchodziła. Niedługo rocznica. Pragnęła odejść wcześniej. Była gotowa. Gdy jeszcze była, jako, tako sprawna. Po sobie widzę, że proces niedołężnienia postępuje zawsze. Niezależnie od ćwiczeń, ruchu. Mi, akurat zakazano wysiłku wszelakiego, napinanie mięśni. Został spacer. I codziennie pies mnie wyprowadza na 1,5 do 2 h do lasu. A czasem zmusza, do szarpania się z nim, gdy przyjdzie mu na coś wielka ochota i akurat (zanim przyjdzie chętka, poproszę go, aby pozwolił się złapać i przytrzymać). Proces postępuje stale. I co 24 h data mojej śmierci przybliża się o jedną dobę. A organizm starzeje o tyleż samo. Procesu starzenie nie da się powstrzymać inaczej, niż przez śmierć. Wiem, że Wy, będąc młodymi, nie czujecie zmian. I doskonale. Ja czują jak krzywa opada. Każdego dnia. Ale to nic. Przybliżam się do nieba. I planuję zdążyć ze szczepionką. Bez wciskania się przed innych. Jak los wyznaczy. Zawiadomię, jeśli zdążę.