Post
autor: sądzony » 2021-02-20, 08:30
Ja jedynie chciałem zastanowić się czy celem człowieka nie jest czasem nie rozmnażanie się, przekazywanie genów, osadzanie miłości we własnym „przedłużonym ja”, co jest wynikiem (często, na pewnym etapie życia nie do opanowania) przemożnej seksualności, wynikającej również z przeseksualizowanej rzeczywistości, a ukierunkowanie miłości na innych.
Czyż nie łatwiej kochać własne dziecko niż dziecko przygarnięte, adoptowane?
Jak wspomniałem, miłość do własnego dziecka jest poniekąd miłość do siebie samego i często (widzę to u rodziców) jest chęcią ponownego stworzenia siebie samego, naprawienia się, spełnienia w dziecku własnych marzeń oraz tego czego nam się nie udało.
Abstrahuję od tego czy to możliwe czy nie, ale czy Jezus nie byłby rad gdybyśmy przestali się rozmnażać, a zajęli się tymi, którzy nie mają rodziców, nie mają co jeść, nie mówiąc o miłości i nadziei.
Seksualność poniekąd odwraca nas od innych/obcych skupiając nas na nas samych poszerzonych o najbliższych. Dla mnie to nieco poszerzony egoizm. Poza tym, ile z tej seksualności „pakujemy” w życiu w prokreację?
Jezus umarł za obcych/innych. Umarł dla Ojca na rękach i oczach Matki.
Seksualność wynika (nie tylko moim zdaniem) z lęku przed śmiercią. Jest rekompensatą, „nie całkiem umrę”, coś/ktoś po mnie pozostanę, zostawię ślad, gałązkę, będą mnie wspominać, pamiętać, opowiadać. W kontekście chrystusowym śmierć stała się pewną „koniecznością”, a lęk leczony jest miłością. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Łk 9,24
Tak to dostrzegam. I nie jestem jakimś mistrzem, bo sam jestem po uszy w grzechu. Daleko mi do Jezusa.
Ale przykładając Jezusa do siebie, do świata, gdzie seks, pieniądz, władza, dominacja, ambicja …
"W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was." J 14.20