sądzony pisze: ↑2021-02-20, 17:10
Pytałem o Ewangelię.
Jezus jest wypełnieniem prawa, Adama, boskości, sensu, relacji z Bogiem, Miłości, człowieczeństwa.
Skoro poniekąd „czytanie” NT bez „odniesienia” do ST jest niepełne, wydaje mi się, że „pojmowanie” ST
bez NT może być równie „niewłaściwe”.
Na słowa ST wypadałoby moim zdaniem nałożyć Jezusa Chrystusa – „pryzmat”, który pozwala „dostrzec” Prawdę.
Poza tym osobiście bardziej do mnie trafia NT.
Kto wie może tu właśnie błądzę.
sądzony pisze: ↑2021-02-20, 17:10
A nawet jeśli to był stan przed grzechem więc nijak się ma do dziś.
Marek_Piotrowski pisze: ↑2021-02-20, 20:08
Bóg odebrał nam swój dar, czy go popsuł, Twoim zdaniem?
Moim zdaniem nie było ni tak, ani tak.
Bóg niczego nam nie odebrał. Bóg nie odbiera i nie psuje. Choć w zbyt mało szerokiej perspektywie może tak to wyglądać.
Uważam, że proces stwarzania człowieka kończy się na człowieczej stronie Jezusa Chrystusa.
Adam jest początkiem, dzieckiem (dobrym dzieckiem, bo złych nie ma), które osiąga dojrzałość w Jezusie Chrystusie.
Poświęcając swą wolę i życie miłości do Ojca Niebieskiego w innych ludziach staje się w pełni Człowiekiem.
Miłość nie ma możliwości realizacji bez możliwości wyboru. Bez możliwości „zła”.
Bóg dał nam życie, a wolnością do grzechu, niczego nie popsuł, a przeciwnie, dał nam możliwość wypełnienia go miłością.
sądzony pisze: ↑2021-02-20, 17:10
Poza tym: "
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się..." ma się nijak do seksu.
A cóż to za odpowiedź? Jak na Ciebie „nieco” lakoniczna i dość małojednoznaczna. Przypomina mi moje: „poniekąd”.
(choć moje „poniekąd” jest ładniejsze).
"
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się..."
Wybacz, ale to samo Bóg mówił do zwierząt
(
«Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały wody morskie, a ptactwo niechaj się rozmnaża na ziemi» Rdz 1,22),
które chyba ściślej wypełniają Boże słowa niż człowiek.
Dlaczego?, bo nie zerwały jabłuszka. Dlatego to żaden argument.
Ludzie nie są już „zwierzętami” więc argument ST jest „pusty”. Nie dbamy o płodność, a o przyjemność.
Dlatego związki i relacje międzyludzkie oparte w dużej mierze na seksie, nie zaś na Chrystusowej relacji z Ojcem są takie, a nie inne.
sądzony pisze: ↑2021-02-20, 17:10
Czyżby nawet K(k)ościół nie zalecał kochać się w dni niepłodne.
Marek_Piotrowski pisze: ↑2021-02-20, 20:08
Owszem. Na zjednoczenie (choć nie tylko seksualne) mamy:
Rdz 2:24 BT5
"Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem."
Nie odchodzę od ojca i matki, by być „jednym ciałem” z żoną „kilka(kilkadziesiąt) minut” w tygodniu, a z czasem może i w ogóle (różnie bywa).
Wydaje mi się, że wypada pojmować to dużo głębiej. Może nawet ponadseksualnie.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła Ef 5,31-32
sądzony pisze:Na pewno "wyróżnił" nas także grzechem (niewłaściwie pokierowaną "wolnością").
Jozek pisze:Tak wyroznil sie sam czlowiek.
sadzony pisze:Stworzony na obraz i podobieństwo Boga.
Marek_Piotrowski pisze: ↑2021-02-20, 20:08
Tak. W zdolnosci do wolnego wyboru. Ale Bóg nie grzeszy.
Bóg nie.
W wieku gdy córka miała 3-4 lata byłem dla niej „bogiem”. Pamiętam jak razem coś smażyliśmy. Postawiłem patelnię i powiedziałem: „patelnia się nagrzewa, zaraz będzie gorąca, proszę nie dotykaj, bo się oparzysz i będzie bolało”. Po czym patrzyłem co zrobi. Oczywiście dotknęła. Patelnia nie była oczywiście jeszcze bardzo nagrzana. Dlaczego to zrobiłem? Czy popełniłem grzech?
Wydaje mi się, że nie. Zrobiłem to z miłości. Pokazałem, że tata miewa rację. Wzrosło jej do mnie zaufanie. Utwierdziłem ją w przekonaniu, że nie kłamię. Ale co najważniejsze: pozwoliłem jej zdecydować i ponieś konsekwencje. Pomimo, iż wiedziałem, że będzie „cierpienie”. „Cierpieć” będzie ona i ja. Każde dziecko „sprawdza” rodziców, a każdy człowiek sprawdza Boga Ojca.
Adam w raju „nie był” w pełni człowiekiem, tak jak „nie jest” nim dziecko.
Nie chodzi mi o to że nie jest człowiekiem w sensie stworzenia bożego, a w sensie duchowego rozwoju.
Wielu z nas (ja z pewnością) tkwimy zapętleni biegając wokół drzewa poznania dobra i zła. Pomimo świadomości bólu wciąż dotykając patelni raniąc siebie i Boga Ojca, bo tylko taką formę relacji z Bogiem znamy. Tak nas nauczono. Wciąż zrywamy jabłko, wciąż tkwimy w grzechu pierworodnym.
Wciąż przesadnie szukamy plastra w konfesjonale, komunii, modlitwie, ofierze, moralizowaniu, nie dostrzegając, że tę ranę uleczyć może jedynie Jezus Chrystus, że ofiarą jesteśmy my sami, że Miłość to akceptacja tego faktu, a zmartwychwstanie to poświęcenie się innym.