Tak, idzie do piekła.
Lex orandi Kościoła jest "od nagłej a niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie". Chodzi w tej modlitwie (śpiewanej np. w Boże Ciało) oczywiście o to, żeby nie zastała nas śmierć w stanie grzechu, żebyśmy zdążyli się wcześniej wyspowiadać, a nie o to, że "żebym mamie ostatni raz mógł powiedzieć, że ją kocham", że "chciałbym jeszcze Gliwice przed śmiercią zobaczyć" albo "chciałbym wszystkie formalności załatwić".
Inaczej nie ma to sensu. Ale rozumiem skąd chęć przylgnięcia do takich wyjaśnień się bierze - panoszące się bagatelizowanie grzechu i odkładanie spowiedzi do następnego razu (za tydzień, za miesiąc w pierwszy piątek), nadzieja na powszechne zbawienie wszytkich czy usilna wiara w prawdziwość objawień prywatnych (św. o. Pio i może kogoś jeszcze), które tak momenty przed śmiercią przedstawiają.
Jest jeszcze coś takiego jak żal doskonały, który ma gładzić również grzechy śmiertelne.
Bóg nie jest ograniczony czasem, ale człowiek jest. Moc obliczeniowa człowieka jest ograniczona przez mózg.
No chyba że chcesz to obejść przez postulowanie wyciągnięcia duszy z człowieka (coś na kształt OOBE), jego pokuty i absolucji, a później wszczepienia tej duszy spowrotem do ciała albo i niewszczepienia w ogóle.
Dziwne teorie tworzysz, o których nikt wcześniej nie słyszał. No ale czego to się nie zrobi, żeby być bardziej miłosiernym od Kościoła nauczającego... Choć nie zdziwiłbym się, patrząc po ostatnich ruchach, że nowy Kościół budowany przez nowych biskupów właśnie taką drogą różnych fizyczno-duchowych kombinacji będzie chciał podążać.