Post
autor: Andej » 2021-01-11, 18:25
Wszystko zależy od tego, jak spojrzeć na problem.
Uważam, że zdanie "Często w swych uzasadnieniach apostaci piszą, że od dawna nie czują się częścią Kościoła, że mają już dość fasadowej religijności – więc chcą przestać udawać. To jest jakaś uczciwość." zawiera prawdziwe spostrzeżenie. Sam obserwuję ludzi, którzy deklarują się jako wierzący, ale poza tą deklaracją nic nie wskazuje na ich wiarę. Kościół w Polsce przestaje być masowy. Ilość przechodzi w jakość.
Autor tekstu słusznie zauważa, że Kościół nie przyciąga, a nawet odpycha. Ale kogo? Jeśli ktoś uważa siebie za członka Kościoła, to jego nic nie odepchnie. Nawet kapłan, który szkodzi Kościołowi. Ale osoba, dla której liczy się chrzest, ślub i pogrzeb w kościele, no i jeszcze święconka, czy może odejść od Kościoła? Ano nie może, bo najpierw musiałaby się w nim znaleźć.
Chrzest włącza we wspólnotę Kościoła. Ale tak na prawdę, to bycie w Kościele zaczyna się od pierwszych świadomych i samodzielnych decyzji człowieka. Ktoś, kto chodzi do kościoła pod wpływem presji, rodziców, znajomych, sąsiadów, wcale nie jest członkiem kościoła.
Dziś rozmawiałem ze znajomym. Gdy kiedyś stwierdziłem, że jest niewierzący, to się oburzył. A do kościoła nie chodzi. Widziałem go dwa razy w kościele, na ślubie córki i pogrzebie żony. Do sakramentu nie przystępował. Codziennie na stoliku zapala świeczkę dla żony. A gdy wyraziłem nadzieję, że jest szczęśliwa w niebie, stwierdził, że niebo to tylko jakaś hipoteza. Czy taki człowiek może być apostatą? Jak różnica, czy złoży akt apostazji czy nie?
A czyja to wina? Księdza? Proboszcza? Moja? Twoja? Każdego po trochu. Jeśli my nie będziemy świecili dla świata, to nikt nie zapłonie od ognia, który, jeśli jest, to jest głęboko ukryty. To my, każdy z nas musi być zarzewiem. A ksiądz nie ma czasu. Albo ochoty. Bo my mamy ważniejsze sprawy. Bo nam się spieszy.
Autor tekstu wyraża nadzieję: "Może kiedyś zdecydują się wrócić do Kościoła (nie do Boga! wielu z Nich nie ma problemów z Bogiem, tylko z Kościołem). Jeśli wrócą – to myślę, że wrócą jako inni ludzie. Do tej pory (tak sami przyznawali) byli ludźmi niezaangażowanymi. Jeśli wrócą – myślę, że Kościół zostanie ubogacony bardzo świadomymi wierzącymi."
Zgadzam się z tezą, że jeśli wrócą, to Kościół nimi zajaśnieje. Tak, jak jaśnieje neofitami. Jak jaśnieje żywą wiarą.
Jednocześnie uważam, że ksiądz pomylił się pisząc, iż ludzie ci nie odwrócili się od Boga. Nie da się nie odwrócić od Boga, jeśli odwraca się od człowieka, albo od dzieła Bożego. A Kościół jest dziełem Bożym.
Nie wierzę w to, że wielu apostatów nie ma problemów z Bogiem. To absurd. No, chyba, że księdzu o to chodzi, że ludzie ci nie zamierzają walczyć z Bogiem, tylko Go ignorują. Ale to bzdura, bo z powodu obojętności nikt nie składa aktu apostazji. To wymaga działania. Musi na tym zależeć. Apostazja to nie zaprzeczenie Kościołowi. To jest równoznaczne z zaprzeczeniem Bogu.
Na koniec. Nie uważam, aby tekst był niewłaściwy. Są w nim fragmenty, z którymi się nie zgadzam. Inaczej widzę pewne sprawy. Ale czy tekst świadczy o negatywnym stosunku do Kościoła, czy trosce o Kościół? Czy artykuł jest autorytatywnym stwierdzeniem status quo, czy tekstem polemicznym, wzgl. wyrażeniem własnego zdania? Czy ksiądz ma prawo do własnej oceny sytuacji? Na podstawie własnych doświadczeń? Ano ma. Rozmawia z apostatami. Pyta ich. A oni odpowiadają mu: Podaj choć jeden powód który trafi do mnie? Przekonaj? A on czuje swoją bezsilność. To rodzi frustrację. A najgorsze w tym to, że nie znajduje odpowiedzi, nie widzi przyczyn tkwiących wewnątrz Kościoła, to jest w nas samych.
Ale czy ja potrafię? Zdaję sobie sprawę, że Kościół musi nadążać za światem, a nawet wyprzedzać, ale tak, aby niczego nie stracić ze swego dziedzictwa. Nie mam pomysłu. Wiem jednak, że trzeba oddzielić ziarno od plew. A plew nagromadziło się naszym życiu sporo.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.