Jakoś mnie to "nie siedzi". Relacja to, moim zdaniem, nie wymiana, a coś wręcz przeciwnego. Może coś niewłaściwie rozumiem, ale
nie kocham Boga, bo on za to mnie zbawi lecz On wciąż mnie zbawia, bo Go miłuję.
Miłość do Boga nie wynika z niczego innego jak tylko ze świadomości Jego niezachwianej miłości do mnie.
Moim zdaniem, miłość małżeńska, której źródliną jest "zysk" daleka jest od chrześcijańskiej miłości.
Oczywiście w małżeństwie jest swego rodzaju "wymiana, kompensacja, uzupełnienie, równoważenie się braków", ale to któroś_rzędna sprawa.
Pozdrawiam.