Ja z leczeniem na NFZ i prywatnie mam takie doświadczenie, że operacje, hospitalizacje itp to na NFZ bo prywatnie mnie nie stać.Andej pisze: ↑2022-12-13, 15:38 Nie wiem, czy naprowadzane lub znaki są ingerencją. Nie są przymusem, są zachętą. Ostateczna decyzje podejmuje zainteresowany.
Dodano po 11 minutach 16 sekundach:Nie wiem, na czym polega. Bo dla mnie bez sensu. Brak zrozumienia. Brak nici porozumienia. Brak konkluzji.Ojciec.Pablito pisze: ↑2022-12-13, 12:33 Nawet nie umiem sobie wyobrazić jakiego mojego religijnego wyboru by on nie uszanował.
Rozmowa z psychoterapeutą na tym nie polega.
Ale aby nie było nieporozumień, korzystałem z refundowanej terapii. Być może za kasę, jest inaczej. Próbowano mi, aby kontynuować prywatnie. I za pieniądze obiecywano sukcesy. A jakoś nie bardzo wiem, czy należy wierzyć w to, że pieniądz czyni cuda. Może dlatego jestem zgorzkniałym tetrykiem?
Natomiast wizyty u specjalistów gdy zależy mi na jakości usługi to jednak prywatnie. Chyba, że trafię na lekarza anioła, który nie ma prywatnego życia Lekarze w warunkach NFZ nie mają tak dużo czasu dla pacjenta, są przemęczeni, brak im motywacji itd itp. To generalizowanie, ale tak jak w każdym zawodzie "albo szybko albo dobrze".
Ostatnio rozmawiałem na terapii o tym wątku potencjalnego braku porozumienia. Mój terapeuta powiedził mi, że gdyby czuł cos takiego to nie kontynuowałby spotkań. Gdyby np. nawet coś w mojej osobie go denerwowało, albo nie umiałby czegoś przeskoczyć, to dla dobra pacjenta nie kontynuowałby tego (jak rozumiem zaproponowąłby mi kogoś innego). Podejrzewam, że tak samo by było gdyby poglądy religijne pacjenta stały w jawnym i ostrym konflikcie z wartościami wyznawanymi przez terapeutę.
W terapii nie ma miejsca na podchody, udawanie, podchwytliwe przekonywanie czy negowanie wartości.
Można sobie przecież wyobrazić że do tego samego psychoterapeuty przychodza po kolei buddysta, muzułmanin i katolik a nawet świadek Jehowy czy mormon. Nie wchodząc w obszar religii, to każdy z tych ludzi może mieć problem z wyuczonymi automatyzmami, które mają swoje źródło np. w alkoholowym, dysfunkcyjnym domu. Albo w patologicznym związku. Praca z pacjentem - jak sobie to wyobrażam - polega na tym aby tego człowieka nękanego przez te różne problemy wrzucić na pierwotne, właściwe tory. Przepracować z nim te problemy: skąd się wzięły, jakie było ich źródło, jak dzisiaj się objawiają. Trochę uświadomić sobie "dlaczego ja taki jestem". Dlaczego chcę mieć wszystko pod kontrolą. Dlaczego źle reaguję gdy ktoś w moim towarzystwie płacze albo np się złości.
Psychoterapia nie polega na tym aby przekonywać do aborcji czy do antykoncepcji czy np jedzenia mięsa w piątek. Albo do tego że nie ma Boga i że nie należy się modlić.
W pewnym sensie psychoterapia pozwala wierze dojrzeć. Pomaga skonfrontować te problemy zamiatane dotychczas pod dywan ze mną takim jaki jestem. Nie ignorować je, ale stawiać im czoła.
Ciekawy był ten eksperyment z zakonnicami. Rozumiem, że patrząc na to z zewnątrz fakt, że zakon się rozadł jest jakąś porażką.
Ale dlaczego dziewczyny odchodziły z zakonu? Może wstapiły do niego z jakiegoś chorego powodu? Może zamiast rozwiązać problem to wstępując do zakonu zamiotły go pod dywan? Dużo się słyszy o historiach toksycznych relacji w zakonach. Miło jest patrzeć na zakon jako na instytucję idealną, ładną cichą rozmodloną itd itp. Ale tak, jak ludzie poza zakonem mają problemy osobowościowe, tak samo mają je ludzie w zakonie.
I dotyczy to nie tylko zakonów katolickich, ale wszelkich instytucji religijnych.
Tak samo dotyczy to np. pastorów protestanckich. Jest wśród nich całkiem sporo samobójstw. Całkiem sporo przypadków wypalenia zawodowego. I wiele wiele innych typowych ludzkich problemów. To, że ktoś zostaje pastorem nie oznacza, że można go skreślić z listy osób, ktore potencjalnie moga mieć problemy.
To samo dotyczy trwania w toksycznych małżeństwach. Ładnie patrzeć na małżeństwo z 30 letnim stażem, że są razem, że trwają itd itp. Ale wewnątrz czterech ścian może dochodzić do przemocy, psychicznej i fizycznej. Dzieci nabywaja traumy na cąłe życie. Rozpoczyna sie wielopokoleniowy łańcuch konsekwencji w postaci nieudanych małżeństw w kolejnych pokoleniach.
Takich moich kilka refleksji na temat.