Dobry Boże, czytam to i jestem w szoku. Andej jest specyficznym człowiekiem, ale zwykle mądrze gadał, mawet jak się z nim nie zgadzałam - a to co tu czytam to mnie przeraża po prostu.
"Wystarczy raz czy dwa urodzić, aby pozbyć się obaw." -
@Andej Ty to serio napisałeś?!
Powiem z perspektywy swojej i kobiet z otoczenia: nie chcemy dzieci, bo sytuacja ekonomiczna i polityczna jest jak na razie paskudna. Nie, programy typu 500+ nie zachęcają ludzi choć trochę świadomych jak działa ekonomia do posiadania dzieci. Bo wiemy, że dadzą trochę, zabiorą dwa razy tyle. A ja wiem, jak to jest być dzieckiem, którego nie było stać na ciuchy, nie tylko markowe, ale po prostu nowe. Wiem, jak to jest być dzieckiem, które nie ma własnego pokoju, które nie pojdzie z przyjaciółmi na pizzę, bo go zwyczajnie nie stać. Ja wiem, że pizza czy markowe ciuchy to nie jest sens życia, ale pamiętajcie, w jakim świecie żyjemy - jednocześnie mogąc wychować tylko swoje dziecko, nie cudze. I potem takie biedne dziecko, które co prawda wie, że modne ciuchy czy najnowszy laptop to nie jest najważniejsza rzeczy w życiu jest kozłem ofiarnym i chłopcem do bicia rówieśników. I przez to też przechodziłam, z nerwicy leczę się do dziś. A psychologia i psychiatria w Polsce leży. A dziecięca to w ogóle leży i kwiczy - więc w radzie czego trzeba mieć kasę na prywatne wizyty.
No i wojna - nie wiadomo, czy nie trzeba będzie uciekać za granicę, co w ciąży lub z dzieckiem nie jest proste.
Kobiety nie chcą mieć dzieci, bo położnictwo w naszym kraju też leży. Brakuje anestezjologów, a co za tym idzie szanse na znieczulenie są bardzo niskie, bo czasem lekarza nie ma w szpitalu, czasem jest jeden ale akurat operuje, a to jest nieco ważniejsze - a czasem po prostu obskakuje kilka porodów i się nie wyrobi, a znieczulenie zewnątrzoponowe można podać tylko do pewnego momentu, o czym zapewne nie każdy, szczególnie z panów, wie (kobiety są bardziej zorientowane, bo to nas bezpośrednio dotyczy jakby nie było). Do tego często to, jak personel odnosi się do rodzącej pozostawia wiele do życzenia. A chwilowo można zapomnieć w wielu miejscach o obecności męża/partnera/rodzica bo kwestie epidemiologiczne.
Co do aborcji - ja jestem jej przeciwna (aczkolwiek wiadomo, tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono), ale jakieś wściekłe zaostrzenie prawa może doprowadzić do chorych akcji typu dochodzenie, czy doszło do poronienia samoistnie, czy to jednak była aborcja. Wyobrażacie sobie przeciągać przez coś takiego kobietę, która poroniła wyczekane dziecko? Albo równie ciekawie, jak kobiecie to akurat "na rękę" i uznaje to nawet za Bożą pomoc w jakiś sposób i jest spokojna, to od razu jest podejrzana. Super, nie?
Dalej. Panowie owszem, często czekają na dziecko, kochają je i w ogóle... Ale to kobieta nosi ciążę, to ją mdli, ona wymiotuje, ją bolą plecy, nogi, piersi. Ona musi urodzić. Ona wstaje w nocy karmić (choćby dlatego, że ma urlop a facet pracuje i to jets oczywiście fair). Ale potem facet idzie do pracy, kobieta mimo niewyspania (serio, spanie 6h kilku seriach to nie to samo co pełne 8h) poogarnia dzieciaka, ogarnia dom, obiad, a potem facet wraca z roboty, posiedzi z dzieckiem ze dwie godziny i jest wielce umęczony
I zanim zacznie się krucjatę, że "Wy i faceci z Waszego otoczenia tak nie robicie" - to wiedzcie, że nie każdy facet jest Wami. I nieraz na początku są bardziej nakręceni na dzieciaka niż kobieta, a jak przychodzi co do czego to "zmęczeni po pracy", "kupa/wymiociny fuj, niech się kobieta zajmie, bo jego to brzydzi". I obawiam się, że takich jest więcej.
No i szok, że kobieta w ramach odpoczynku nie chce iść na seksy z mężem, ba, nie chce nawet randki w drogiej restauracji, tylko chce się wyspać i pół dnia leżeć. A czemu? Bo jest przebodźcowana! Ciągły hałas przy dziecku, bo ono płacze, bo gaworzy, bo coś; ma dość dotyku bo dzieciak jest na niej uwieszony... To serio męczy. I wbrew pozorom facet w pracy od tego odpoczywa, choćby psychicznie. I na kontakt z dorosłymi, a kobieta nie, siedzi z dzieciakiem.
Do tego brak równowagi w opisywaniu rodzicielstwa. Z jednej strony mamy "straszenie" depresją poporodową, a z drugiej wciska się ten lukrowany słodkopierdzący obraz macierzyństwa. Słodkie stópki, rumiane pyzate policzki bobasa, słodki bobasowy zapach pudru. A macierzyństwo to niestety nie tylko to - to też zabójczy smród kupy na diecie mlecznej i smrodek nadtrawionego mleka, to płacz, to gluty, to porzucenie dawnego stylu życia - i właśnie ta depresja poporodowa. I dobrze, że się o niej mówi, bo wedy kobieta wie, że powinna iść do specjalisty, by odzyskać radość z posiadania dziecka, zamiast się denerwować, że coś z nią nie tak, że jest do niczego. A ten rodzaj depresji potrafi się ciągnąć LATAMI i prowadzić nie tylko do samobójstwa, ale do rozszerzonego samobójstwa.
No i dochodzi kwestia kariery. Kobiety też pracują i chcą się w tym rozwijać. Tylko tak - masz dziecko? To my cię nie chcemy w firmie, bo jesteś problemem. Bo dziecko ciągle choruje i jesteś ciągle na zwolnieniu na dziecko. I kobieta wypada z rynku, niestety. Przy czym zauważyłam, że dla tatusiów to jest niemal oczywiste, że to kobieta pójdzie na zwolnienie, nie on (bo jeszcze wyleci z pracy, a jak ją zwolnią to w sumie ma to w d...). A np. ja wolę pracować i się rozwijać, bo nie wiem, co przyniesie przyszłość. A jak facet straci pracę? Miłością dziecka nie nakarmisz. A jak facet stwierdzi, że bycie ojcem i mężem go przerasta i odejdzie? Albo wystarczy, że zachoruje/będzie miał wypadek i umrze. Ale najpierw pojdzie kupa lasy na leki/operacje itp. A tymczasem kobieta dostanie jakieś ochłapy, bo długo nie pracowała.
A jak nawet pracuje, to też z automatu się zakłada, że zajmie się dzieckiem, mężem i domem. Bo jest matką dziecka, więc to jej obowiązek. Bo jest żoną i panią domu, więc musi posprzątać i ugotować obiad. A mąż? A mąż jest zmęczony po pracy, helooooł. I rozumiem, że gdyby kobieta pracowała na pół etatu w biurze a facet na dniówki 12h na kopalni, okej. Ale zazwyczaj pracują oboje po 8h w biurach...
No i te gadki szmatki, głównie facetów. To jest chyba jeden, jeśli nie jedyny, z poglądów, które dzielę z paniami z piorunami: facet, o ile nie jest ginekologiem, nie powinien głosić "prawd objawionych" na temat ciąży i porodu. Bo potem słyszę lub czytam, że wystarczy urodzić ze dwa razy i lęk mija. Po pierwsze, każda ciąża jest inna. Jedna kobieta może przejść dwie ciąże i dwa porody kompletnie inaczej. Ba, pierwszy może być prostszy od kolejnego, to też się zdarza! I można się zdziwić dość mocno, że nie jest tak, jak nam się wydawało. Może być tak, że miała być rzeźnia dwudniowa a jest kwadrans i po krzyku - a może być tak, że wszystko idzie gładko, spodziewamy się porodu idealnego a tu niespodzianka, komplikacje. Tego się po prostu NIE DA przewidzieć.
No i oczywiście dochodzą zmiany fizjologiczne, nietrzymanie moczu, rozstępy, obwisła skóra, obwisłe piersi, czasem coś jest źle zszyte i podczas stosunku jest ból, albo są "luzy" i nie ma takiej przyjemności, ale to są rzeczy pomniejsze z mojej perspektywy, tu można spróbować fizjoterapii przy sprawach fizycznych (gorzej z tymi szwami albo jak fizjoterapia nie pomoże, to serio nie jest fajne jak kichniesz i sikasz w majtki, drodzy panowie) lub psychoterapii przy psychologicznych (no i dobry facet nigdy nie da kobiecie odczuć, że się zmieniła fizycznie "na gorsze"). No ale wiem, że dla niektórych kobiet to ogromne problemy, taka obwisła skóra czy rozstępy