takisobie pisze: ↑2019-09-19, 01:06Analizuje ale pod kątem beznadziejnosci i tego kto jak krytycznie mnie ocenia , jak postrzega moje bezradności czy się z tego śmieje np.
Z tego wynika, że potrzebujesz bezpośredniego wsparcia. Wspólnoty. Skoro sam nie jesteś w stanie dostrzec dobra, które czynisz. Kiedyś z kimś rozmawiałem na ten temat. Może nie raz. Zapewne byli wśród nich spowiednicy. Zdarzało się, że opowiadałem takiemu swój dzień, zmarnowany, bezpłodny, a oni w znajdowali w nim diamenciki. Po prostu to, co czyniłem było dla mnie czymś normalnym, jakimś odruchem. A oni uświadamiali mi, że jest w tym dobro.
Kiedyś znalazłem się z trudnej sytuacji, będąc z grupą klientów firmy u zagranicznego kontrahenta. Musiałem się nimi opiekować. Alkohol, luz, rozrywka. Wielki post. Byłem przekonany, że zostałem uznany za idiotę. Skrajnego dewota. Im nie zabraniałem, ani nie ograniczałem niczego. Ale sam dla siebie utrzymywałem rygor. I oczywiście, nie ukrywałem tego. Powodów też nie ukrywałem, choć nie szpanowałem. Na pytania, rzeczowo odpowiadałem. Nie nosiłem wiaderka z popiołem i nie rozsypywałem wokół. Po kilku latach doszły do mnie opinie rozsiewane przez uczestników. Niezależnie od swoich reakcji w trakcie wyjazdu, żarcików itd. okazało się, że odnieśli się do tego z szacunkiem i zrozumieniem. Dlatego nie należy się przejmować czyimś śmiechem. Tym bardziej, że gdy ktoś sie śmieje za Twoimi plecami, to Ty wiesz, że śmieje się z Ciebie. Ale tylko Ty. Ten śmiejący nie wie o tym. Gdyby wiedział, to by się dopiero uśmiał. Ale jesteś tak skupiony na sobie, że nie potrafisz dostrzec, że ten ktoś śmieje się z dowcipu, sympatii, zakłopotania. I być może nawet nie dostrzegł, że jesteś w zasięgu jego śmiechu.
Miałem epizod. Na początku Stanu Wojennego. Rozdawnictwo darów z zachodu (to był taki second hand, w którym się nie płaciło). Zdarzało się, że pracowałem po 16h. (przez pierwszy rok, mieliśmy tylko czajnik i wodę i niczego z darów nie wolno było wziąć dla siebie). Wracałem padnięty i szczęśliwy. Nie myślałem o swoich problemach. Byłem szczęśliwy. Naładowany czyimiś uśmiechami. Czasem nawet łzami. Gdy trafiał się ktoś na prawdę potrzebujący, to przekopywaliśmy wszystko, czasem były to setki kilogramów, aby tylko wyszedł zaspokojony. Wtedy przekraczaliśmy narzucone limity. Po co to napisałem? Ano po to, aby uświadomić, że gdy skoncentrujesz się na czyichś problemach i potrzebach, gdy będziesz pomagał, większość Twoich problemów zniknie. I pojawi się poczucie spełnionego obowiązku. Ale musisz się zaangażować. Przełamać. Szukaj, gdzie spożytkujesz swoją energię.
A na razie posłuchaj, kilka razy, przeczytaj tekst:
https://www.youtube.com/watch?v=bKKgoMDRF1c. Powinno się to śpiewąc bardziej radośnie. Ale i tak wysłuchaj. Lub znajdź lepsze wykonanie. Naucz się na pomięć. I realizuj.
Nie czekaj, aż czyn wielki spełnić wielki będziesz mógł ... słońce niech wschodzi tam gdzie ty!
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.