Nie wiem. Nie ulegam porywom. Nie udziela mi się nastrój grupy. Wręcz przeciwnie, jestem obserwatorem.
Kiedyś obserwowałem działania pewnej sekty. Byłem zaproszony na spotkanie (w kinie Ochota, do którego w dzieciństwie i młodości uczęszczałem, teraz to Jandy teatr; było to zanim objęła ten budynek, były jeszcze twarde krzesła, które pamiętałem). Obserwowałem budowanie atmosfery. Rosnące podniecenie. Potem euforię. I czułem coraz bardziej nieswój. Wyizolowany. Na mnie te zabiegi socjotechniczne nie działały. Choć byłem wśród nich, to jednocześnie byłem w innym świecie, oddzielony pancerną szybą. Wyszedłem przed apogeum. A powiadali, że tam na każdym spotkani glosolalia. Nie doczekałem. Zmęczony.