z ogrnaiczonej perspektywy psychiatrii postrzegasz to jako smutek czy lęki?
u mnie ból istnienia okazał się lękami. Jem leki antylękowe i nie odczuwam wtedy bólu istnienia.
Nie jestem psychiatrą, więc nie wypowiem się z tej perspektywy.
Miewałem podobnie.
Pisane w styczniu, ale jakże aktualne dziś....Andy72 pisze: ↑2022-01-15, 09:17 Wypowiedź Jordana Petersona:
"Życie jest cierpieniem, a cierpienie może sprawić, że będziesz zgorzkniały, morderczy, a w końcu i ludobójczy (jeśli pójdziesz tą drogą wystarczająco daleko). A zatem potrzebujesz antidotum na cierpienie. Możesz myśleć, że jesteś w stanie zbudować wokół siebie mury luksusu, które obronią cię przed cierpieniem – ale nie łudź się, to nie zadziała. Możesz myśleć, że potrafisz stworzyć iluzję i zamieszkać w niej – ale rozpadnie się ona prędzej czy później. Co wobec tego może pomóc ci w walce z cierpieniem? Odpowiedź jest prosta: Prawda. Prawda to antidotum na cierpienie. Dzięki Prawdzie aktualna rzeczywistość staje po twojej stronie, abyś mógł wraz z nią u boku zmierzyć się z rzeczywistością, która dopiero nadchodzi bez popadania w niemoc, frustrację i pragnienie destrukcji – bez staczania się do Piekła Ostatecznego. Piekło Ostateczne to stan, w którym twoja dusza pragnie zniszczenia wszystkiego co istnieje, ponieważ [Istnienie] wydaje się zbyt bolesne, a zgorzknienie nie do zniesienia. Wielu ludzi dochodzi do takiego stanu.“
~ J. Peterson (https://en.wikiquote.org/wiki/Jordan_Peterson)
Uważam, że życie jest najwspanialszym darem od Boga bez którego nic innego, nawet miłość nie ma żadnej, ale to absolutnie żadnej wartości.JBP pisze: ↑2022-01-14, 21:20 Tak się zastanawiam jak widzą życie zwykli, normalni, przeciętni ludzie z tzw. "udanym zyciem". Jak postrzegają życie? Jak coś pełnego dobrych niespodzianek czy może przeciwnie?
Psycholog kliniczny Jordan B Peterson twierdzi, że życie jest cierpieniem, ale trzeba żyć tak by nie było TYLKO cierpieniem.
Ale nie do końca warto go słuchać. Sam choruje na depresje od lat. Pamiętam jak pouczał żeby nie naprawiać świata zanim nie zacznie się od siebie. Żeby skupić się najpierw na czubku własnego nosa i może to być np. psychiczne uniesienie ciężaru śmierci kogoś bliskiego, po czym jak pojawiła się bodajże choroba nowotworowa w jego rodzinie to zaćpał się benzo i trafił na odwyk.
Pamiętam ,że przed "nawróceniem" miałem ogromne problemy egzystencjonalne. Po co żyć?
Przy nawróceniu zrozumiałem: "celem życia jest powrót do Pana Boga".
Utrzymując taką filozofię o ile rozumiem jak ktoś rozpacza z powodu śmierci bliskiej osoby, bo on nie może umrzeć razem z nią i musi żyć bez niej, to nie rozumiem czemu katolicy boją się WŁASNEJ śmierci? Czemu tak bardzo walczą o SWOJE życie? Przecież śmierć to coś najwspanialszego co może się przytrafić katolikowi będącego w stanie łaski uświęcającej. To jest powrót do Pana Boga.