Trochę mi naświetliłeś. W zasadzie masz rację. Miłość wynika z faktu decyzji o budowaniu z kimś relacji, budowaniu kontaktu, budowaniu jakiejś sfery. A zauroczenie, zakochanie, świetliki w oczach, to w zasadzie nie do końca świadoma fascynacja człowiekiem, poznawaniem jego powierzchownie. Natomiast miłość... Ciągłym poznawaniem i pielęgnowaniem tych wartości, które są istotne - zaangażowanie, wierność, lojalność,zaufanie, poświęcenie.Andej pisze: ↑2023-04-02, 21:13 Pomyśl, czy da się przysiąc uczucie? Uczucia są zmienne. Raz wybuchają, raz są tłumione. Emocje się pojawiają i znikają.
A jak jest z miłością? Oczywiście, jest związana z uczuciami. Wieloma. Radością, szczęśliwością rozpaczą, bólem, tęsknotą... Niemal wszystkie uczucia moga towarzyszyć miłości. Nie na raz, ale następować po sobie. Innych uczuć doznajesz, gdy witasz, przytulasz kochaną osobę, a innych, gdy musisz ją pożegnać na jakiś czas, albo gdy jest chora, zwłaszcza ciężko.
Zakochanie, to kulminacja uczuć. Ale to nie jest miłość, tylko zespół uczuć. Pewne cechy miłości są opisane w 1 Kor 13.
Przysięgając miłość, przysięgasz odpowiedzialność, opiekę, dbałość, towarzyszenie... dzielenie się wszystkim. Do końca dni.
Ja też tego zupełnie nie pojmowałem przez większość mojego życia. Około połowa ludzi nie ma pojęcia, co to jest miłość. Mylą ją z uczuciem. Z zakochaniem. (Robiłem taką ankietę.)
Chociaż często mi wmawiano, że jak się mówi o miłości jako poświęceniu to nie jest to miłość. No, ale każdy ma inne pojmowanie miłości. Miłości się nie czuje. Miłość to decyzje. Dzięki....
Dodano po 15 minutach 18 sekundach:
24.sądzony pisze: ↑2023-04-02, 22:10Zgadza się. Bez ziarna nie ma co kiełkować i rosnąć.
Dodano po 23 sekundach:Ile masz lat?Tomasz2112 pisze: ↑2023-04-02, 13:20 Witajcie,
założyłem tutaj konto, bo szukam odpowiedzi co mi tak naprawdę jest, ale w sumie też powinienem sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Zacznę od początku. Zawsze moje relacje, próby związku kończyły się fiaskiem. Zazwyczaj trwały 2-3 miesiące, bo poszukiwałem miłości, ciepła, którego nie miałem w dzieciństwie za dzieciaka. To złe, no bo poszukuje się miłości rodzinnej, a nie partnerstwa. Najpierw zauroczenie, a potem jak tego nie ma, to wmawiam sobie, że już nie mam miłości, że chyba już nie kocham... To przerażające.
Przy tej relacji oparłem sobie, że będziemy się komunikować, że komunikacja to podstawa. W zasadzie od początku za nią szalałem. Starałem się, by czuła się przy mnie bezpieczna, i w zasadzie nadal to czuje. Niestety po kilku miesiącach związku, coś mi pękło. Zacząłem się zastanawiać czemu z dnia na dzień przestałem mocno o niej myśleć. I chyba od tego czasu się zaczęło. Wątpliwości, wmawianie sobie różnych głupich rzeczy, które nie są do końca wytworem mojej świadomości. Codziennie rano zastanawiam się, czy ją kocham ( bo tak naprawdę nie wiem chyba do końca co to znaczy miłość). Niestety doradzałem się w tej kwestii bliskich znajomych, którzy mieli odmienne zdania i to mi zrodziło mętlik w głowie, do tego, że motam się od jednej myśli do drugiej.
Jest to naprawdę świetna, mądra, inteligentna kobieta. Cholernie wyrozumiała dla mnie... Ja nie wiem co zrobić, by dojrzeć duchowo. By zrozumieć, że miłość to nie motylki w brzuchu, a odpowiedzialność, zaangażowanie, ofiarność...
Doszło do tego stopnia, że mam jakieś głupie ataki paniki i natrętne myśli o zakończeniu związku, które ciągle próbuje wyeliminować, a nie do końca potrafię. Jedynie co robię, to staram się być dobry dla niej. Wiem, że ta relacja jest cholernie dobra, natomiast czegoś się boję i nie wiem jak to przezwyciężyć, tym bardziej, że myślę o niej serio poważnie.
Może myślę tylko o sobie... Chyba jestem złym człowiekiem...