Już sobie nie radzę.

Rozmowa na temat upadłego anioła, czyli szatana, jego cel w świecie, początek jego istnienia, itp.
Ctrl
Bywalec
Bywalec
Posty: 135
Rejestracja: 6 sie 2021
Has thanked: 15 times
Been thanked: 8 times

Już sobie nie radzę.

Post autor: Ctrl » 2023-05-10, 16:03

Jestem albo skrupulantem albo przeokropnym grzesznikiem skoro co chwilę mam poczucie, że muszę iść do spowiedzi. Byłem przedwczoraj, a poprzednio chyba 10 dni temu. Nie wiem czy rzeczywiście jej potrzebuję, ale wydaje mi się że tak, trudno powiedzieć. Nie potrafię oceniać wagi własnych grzechów. Najchętniej to zamknął bym się w piwnicy bez dostępu do czegokolwiek i zminimalizował w ten sposób możliwość popełniania grzechów. Spowiedź to dla mnie duży stres, który sam w sobie jest szkodliwy dla zdrowia (szczególnie przeżywany tak często). Gdy tak często upadam czuję się beznadziejne, jak cień własnej osoby. Tłumie wewnętrznie te cierpienie i nie potrafię o niczym innym myśleć, tylko chwilowo udaje mi się o tym zapomnieć. Zabija mnie to od środka i czasami zachęca nawet do innych grzechów, czy to sprawiających chwilową przyjemność czy do robienia sobie krzywdy (choć łatwo te pokusy potrafię odrzucać). Przy ludziach udaję, że wszystko w porządku mimo, że w środku czasami już nie daję rady. Nikomu nie chce zdradzić o co chodzi, bo grzechy to zbyt intymna sprawa.

Awatar użytkownika
pom
Aktywny komentator
Aktywny komentator
Posty: 775
Rejestracja: 21 mar 2023
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 131 times
Been thanked: 88 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: pom » 2023-05-10, 16:49

teologia.pl pisze: RÓŻNICA MIĘDZY GRZECHEM CIĘŻKIM l LEKKIM

Rachunek sumienia ma nas doprowadzić do oceny stanu naszej wiary i miłości. Grzech jest taką formą świadomego i dobrowolnego działania człowieka, która narusza albo jego wiarę, albo miłość, najczęściej zaś jedno i drugie. W zależności od stopnia naruszenia w sobie wiary lub miłości rozróżniamy grzechy lekkie i ciężkie.

1. Czym grzech ciężki różni się od lekkiego? 1 J 5,17

Św. Jan pisze: „Każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5,17). Śmierć duchową sprowadzają te grzechy, które całkowicie niszczą miłość lub wiarę. Kto bowiem powoduje zniszczenie miłości lub wiary, ten pozbawia się daru usprawiedliwienia, czyli daru życia Bożego. Grzech ciężki całkowicie niszczy miłość lub wiarę, grzech lekki natomiast tylko w jakimś stopniu je narusza. I tak np. niszczy wiarę w sobie ten, kto ją świadomie odrzuca, stając się ateistą z wyboru, kto oddaje się bałwochwalstwu itp. Kto natomiast gromadzi wielkie bogactwa, nie niszczy wprawdzie całkowicie wiary w Boga, jednak jego zatroskanie o sprawy doczesne objawia pewien brak zawierzenia Mu. Niszczy miłość w sobie ten, kto świadomie i dobrowolnie kieruje się nienawiścią do Boga i do ludzi. Kto zaś nie miłuje - jak poucza św. Jan — „trwa w śmierci” (1 J 3,14). Trudno natomiast mówić o całkowitym zniszczeniu miłości, czyli o grzechu śmiertelnym, zwanym także ciężkim, w przypadku, gdy ktoś np. troszczy się o chorą matkę, jednak - poniesiony chwilowym zdenerwowaniem — unosi się od czasu do czasu gniewem, albo też gdy miłujący się małżonkowie posprzeczali się ze sobą, a potem zaraz pogodzili, czy też — gdy dobrze wychowująca swoje dziecko matka, w zdenerwowaniu, niesłusznie je skrzyczała.

Różnica między grzechem ciężkim i lekkim polega na stopniu wewnętrznego, świadomego i dobrowolnego zaangażowania się człowieka w zło. Grzech ciężki, czyli śmiertelny, polega na tak świadomym i dobrowolnym opowiedzeniu się człowieka po stronie zła, że całkowicie zostaje zniszczona jego miłość, wiara albo obydwie te cnoty razem. Grzech lekki polega na tym, że człowiek czyni wprawdzie jakieś zło, jednak jego wewnętrzne zaangażowanie się w nie jest zbyt powierzchowne, by mogło doprowadzić do niewiary lub do zniszczenia miłości. To częściowe wewnętrzne opowiedzenie się po stronie zła - czyli grzech lekki - ma miejsce wtedy, gdy człowiek działa wprawdzie zupełnie świadomie i dobrowolnie, jednak dopuszcza się zbyt małego zła, by mogło ono zrujnować jego miłość lub wiarę, np. ktoś świadomie dopuszcza się drobnego kłamstwa, grzeszy łakomstwem lub osłabia swoją wiarę przez sporadyczne opuszczanie modlitw. Nie grzeszy ciężko i ten, kto popełnia wprawdzie wielkie zło, jednak niezupełnie świadomie lub niezupełnie dobrowolnie, np. ktoś w przypływie nagłego szału zabił człowieka. Grzech ciężki wyraża się w wewnętrznym zdeprawowaniu serca, w pełnym, świadomym i dobrowolnym przylgnięciu do wielkiego zła. W ten rodzaj grzechu nigdy nie popada się „przypadkowo” ani „niechcący”.

2. Jakimi zasadami kierować się przy określaniu stopnia naszej winy?

Wielu wiernym, w praktyce, trudno przychodzi odróżnić grzechy ciężkie od lekkich. Mają wątpliwości co do tego, czy popełnili wielkie zło, czy działali zupełnie świadomie i dobrowolnie. Oto kilka zasad pomagających ocenić stopień naszej winy osobistej, czyli ciężar grzechu:

a. Jeśli popełniliśmy jakieś niewielkie zło, nawet zupełnie świadomie i dobrowolnie, nie dopuściliśmy się grzechu ciężkiego.

b. Lekko grzeszy ten, kto wprawdzie dopuszcza się wielkiego zła, jednak popełnia je albo niezupełnie świadomie, albo niezupełnie dobrowolnie, np. pod wpływem nagłego uczucia oburzenia, strachu, w półśnie itp.

c. Nie popełnia grzechu ciężkiego ten, kto przed czynem nie zdawał sobie w pełni sprawy z powagi zła, którego wielkość pojął dopiero po dopuszczeniu się go.

d. Grzech był raczej lekki, jeśli nie został przez nas zaplanowany, a wynikł raczej z nieprzewidzianej sytuacji, z niewiedzy, jak należało postąpić w zaskakujących okolicznościach, z nagłego przypływu silnych uczuć, np. przerażenia, osłupienia, zdenerwowania, radości, wzburzenia, namiętności itp. Planowanie zła „na chłodno” obciąża nasze sumienia, np. obmyślanie planu zemsty i systematyczne realizowanie go.

e. Popełniliśmy grzech lekki lub w ogóle nie popełniliśmy żadnego grzechu, jeśli w chwili pokus — np. w czasie odczuwania niechęci do kogoś, zazdrości, uczucia nienawiści, pokus przeciwko czystości itp, — modliliśmy się, odczuwali niezadowolenie z powodu narzucającego się zła, usiłowaliśmy czynić dobro, np. modlić się za osoby, którym czegoś zazdrościliśmy, do których odczuwaliśmy niechęć, starać się im w czymś pomóc itp.

f. Nie popełnia grzechu ciężkiego ten, kto dopuścił się nawet wielkiego zła, jednak nie wynikło ono ani z lekkomyślności, ani ze złośliwości, lecz z bardzo zawiłej sytuacji życiowej, w której — pomimo szczerych chęci i pragnienia dobra — nie wiadomo było, jak należało postąpić.

g. Najprawdopodobniej nie dopuściła się grzechu ciężkiego osoba, która - bezpośrednio po dokonaniu złego czynu - zaczęła szczerze żałować, naprawiać zło, przepraszać, wynagradzać krzywdę, np. ktoś — po gwałtownej kłótni — zaraz żałuje swego czynu, dąży do zgody i usiłuje być bardzo miły.

h. Grzech raczej nie jest ciężki, jeśli pojawia się w życiu człowieka na zasadzie „wyjątku”. Jeśli zatem człowiek odznacza się uczciwością, stara się żyć zgodnie z nakazami sumienia, widać u niego wielką troskę o dobro, o kontakt z Bogiem, jeśli prowadzi intensywne i regularne życie sakramentalne, a mimo to w jakiejś jednej dziedzinie zdarzają mu się upadki — raczej nie popełnia grzechu ciężkiego. Gdyby bowiem odwrócenie się tego człowieka od Boga było całkowite — a tylko takie jest grzechem ciężkim - musiałoby się ono ujawnić także w innych dziedzinach życia.

i. Według zdania wielu teologów, jeśli stopnia swojej winy nie potrafi dokładnie określić osoba starająca się żyć zgodnie z sumieniem, zastanawiająca się nad sobą, jej budzący wątpliwość grzech nie był ciężki. Sam fakt nieumiejętności określenia ciężaru grzechu, stopnia świadomości i dobrowolności działania świadczy, że grzechu ciężkiego nie było. Świadome i dobrowolne zaangażowanie się w zło nie było zbyt wielkie, skoro człowiek, zamiast pewności grzechu ciężkiego, ma wątpliwości.

j. Chociaż grzech wątpliwy nie musi być ciężki, lepiej go wyznać w spowiedzi. Nie tyle jednak z obawy przed nieważnością tego sakramentu, ile w celu uniknięcia przeżywania różnych niepokojów w przyszłości, np. czy spowiedź nie była świętokradzka. Dopóki jednak człowiek nie dojdzie do pewności, że popełnił bez wątpienia grzech ciężki, może przystępować do Komunii św. Powinien jednak szczerze żałować za wszystkie swoje przewinienia, wynagradzać Jezusowi za popełnione zło i dziękować Mu za to, że przychodzi do grzeszników w gościnę (por. Mt 9,10-13). Miłość do Chrystusa i chęć uzyskania Jego pomocy do walki z grzechem i do rozwijania dobra powinny być motywem przystępowania — pomimo wątpliwości — do Komunii św.
1J, 4, 16
Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim.

Awatar użytkownika
AdamS.
Super gaduła
Super gaduła
Posty: 1417
Rejestracja: 4 lis 2021
Lokalizacja: Bieszczady
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 543 times
Been thanked: 781 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: AdamS. » 2023-05-10, 17:19

Ctrl pisze: 2023-05-10, 16:03 Jestem albo skrupulantem albo przeokropnym grzesznikiem skoro co chwilę mam poczucie, że muszę iść do spowiedzi.
A może za bardzo się skupiasz na walce z nimi? To paradoksalne, ale im bardziej próbujemy koncentrować się na własnych słabościach, tym częściej w nich grzęźniemy. Skuteczniejszą metodą niż unikanie grzechu jest takie wypełnienie swojego czasu, żeby go zabrakło na grzech. :) Wiem, że łatwo jest mi dawać rady i że nie siedząc w Tobie, nie mam pełnego oglądu tego problemu. Nie bagatelizuję go - jednak mam jakieś poczucie, że Twoją drogą nie jest teraz walka z własnymi słabościami, lecz czynienie dobra. A czynione miłosierdzie potrafi zgładzić wiele grzechów.

Awatar użytkownika
CiekawaXO
Złoty mówca
Złoty mówca
Posty: 6270
Rejestracja: 12 mar 2023
Has thanked: 874 times
Been thanked: 710 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: CiekawaXO » 2023-05-10, 19:29

Jeśli popadasz w rozpacz po upadku, to to właśnie będzie prowadziło do frustracji i innych grzechów, a nawet może spowodować ze stracisz z oczu innych ludzi , bo będziesz tak zajęty swoimi grzechami. Niestety musisz dopuścić prawdę o sobie :jesteśmy grzeszni. Jeśli dochodzą problemy zdrowotne, to jest b. źle. Znajdź stałego spowiednika, który cie opanuje. Ludzie często odchodzą od wiary, bo wymagają od siebie za dużo. Jak nie wystopujesz, zmęczysz psychikę i ciało, a to nie pozwala wierzyć.

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4218 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: Andej » 2023-05-10, 20:50

Ctrl pisze: 2023-05-10, 16:03 Nie potrafię oceniać wagi własnych grzechów.
To problem. Pom napisał, może to pomoże.
Ale ciekawy jestem, jakie nauki daje Ci spowiednik. Czy stosujesz sie do nich? Czy jak ksiądz raz powie, że coś nie jest grzechem, to ufasz mu, i już więcej nie uznajesz tego za grzech? Czy wracasz w kółko do tych samych problemów?
Ctrl pisze: 2023-05-10, 16:03 te pokusy potrafię odrzucać
I to powinno sprawiać radość. To Twoje zwycięstwo. Rozszerzaj zakres tych pokus, którym potrafisz się oprzeć.

I w ocenia zawsze kieruj się miłością. Ze świadomością, że kochający Ojciec w niebie widzi Twoje starania i się raduje. Bardziej Go cieszą Twoje sukcesy, niż martwią porażki.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Ctrl
Bywalec
Bywalec
Posty: 135
Rejestracja: 6 sie 2021
Has thanked: 15 times
Been thanked: 8 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: Ctrl » 2023-05-11, 00:31

AdamS. pisze: 2023-05-10, 17:19
Ctrl pisze: 2023-05-10, 16:03 Jestem albo skrupulantem albo przeokropnym grzesznikiem skoro co chwilę mam poczucie, że muszę iść do spowiedzi.
A może za bardzo się skupiasz na walce z nimi? To paradoksalne, ale im bardziej próbujemy koncentrować się na własnych słabościach, tym częściej w nich grzęźniemy. Skuteczniejszą metodą niż unikanie grzechu jest takie wypełnienie swojego czasu, żeby go zabrakło na grzech. :) Wiem, że łatwo jest mi dawać rady i że nie siedząc w Tobie, nie mam pełnego oglądu tego problemu. Nie bagatelizuję go - jednak mam jakieś poczucie, że Twoją drogą nie jest teraz walka z własnymi słabościami, lecz czynienie dobra. A czynione miłosierdzie potrafi zgładzić wiele grzechów.
Trudno powiedzieć czy przykładam się do walki z nimi. Wiem, że nie powinienem tego robić i gdy czasami chwilę przystanę i zastanowię się to uda mi się odrzucić pokusę. Często jednak jest tak, że popełniam jakiś grzech nie zastanawiając się czy przypadkiem nie robię źle. Można niby dopatrzeć się tu kwestii "nie zdawania sobie sprawy z wielkości zła jakiego się dopuszczam i pojęcie tego dopiero po fakcie", ale czuję się wtedy jakbym na siłę się usprawiedliwiał. Co z tego, że nie przemyślałem sprawy przed popełnieniem grzechu i nie zdawałem sobie sprawy z wielkości zła skoro POWINIENEM zdawać sobie tą sprawę, bo grzech ten albo już wiele razy popełniłem albo miałem okazję popełnić. Powinienem po prostu wiedzieć co zrobić a co nie, zamiast tego działam z automatu i wychodzi jak wychodzi. Większość tych grzechów - niegrzechów (lub lekkich), tych co do których mam wątpliwości dotyczy właśnie sytuacji gdy działam bez namysłu. Nie mam wtedy automatycznego hamulca - "hej, STOP jeśli to zrobisz zgrzeszysz" (albo czasem ten hamulec jest, ale po prostu słaby i tonie w ogromie myśli w głowie). Gdy np. miałbym dopuścić się zabójstwa, pobicia, gwałtu, znęcania się czy chociażby masturbacji to nie są to grzechy, które można popełnić od tak, bez większego zastanowienia. Wymagają one jakiegoś rodzaju wysiłku i czasu. Zdarza się mi często, że np. wyskoczy mi coś nie skromnego lub nawet coś dziwnego co wpasowuje się w moje dziwne upodobania seksualne w internecie i bez większego namysłu kliknę w to, a po sekundzie wyłączę. Trudno wtedy podjąć decyzję, bo z jednej strony zrobiłem to automatycznie i od niemal od razu wyłączyłem, a z drugiej nie do końca, bo miałem przecież kontrolę nad własnym palcem i wiedziałem, że nie powinienem tego klikać.
Mógłbym jeszcze pewnie dość długo pisać, ale myślę, że dość trafnie już przekazałem to co chciałem

Awatar użytkownika
CiekawaXO
Złoty mówca
Złoty mówca
Posty: 6270
Rejestracja: 12 mar 2023
Has thanked: 874 times
Been thanked: 710 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: CiekawaXO » 2023-05-11, 06:35

Ale przecież ważne że z tym walczysz. A ile masz lat?

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4218 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: Andej » 2023-05-11, 09:06

Ctrl pisze: 2023-05-11, 00:31 Trudno powiedzieć czy przykładam się do walki z nimi.
Z tego co napisałeś i z tego że piszesz wynika, że tak.
Każdy z nas ma takie same rozterki, jakie opisujesz. Ale większość z nas pokonuje je w marszu. Bo wie, że Bóg kocha nas pomimo naszych grzechów. Bo bardziej zależy nam na czynieniu dobra, niż rozpamiętywaniu zła.
Jesteś dobrym i wrażliwym człowiekiem. Bóg Cię kocha. Nie przejmuj się malutkimi plamkami na sumieniu, ale tym, aby ni brudzić.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
AdamS.
Super gaduła
Super gaduła
Posty: 1417
Rejestracja: 4 lis 2021
Lokalizacja: Bieszczady
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 543 times
Been thanked: 781 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: AdamS. » 2023-05-11, 09:17

Ctrl pisze: 2023-05-11, 00:31 Co z tego, że nie przemyślałem sprawy przed popełnieniem grzechu i nie zdawałem sobie sprawy z wielkości zła skoro POWINIENEM zdawać sobie tą sprawę, bo grzech ten albo już wiele razy popełniłem albo miałem okazję popełnić.
Akurat przed przeczytaniem Twoich słów trafiłem dziś na fragment z drugiego Listu do Koryntian. Święty Paweł też miał jakiś oścień (można domniemać, że była to jakaś nieprzezwyciężona słabość - czy to była słabość fizyczna czy duchowa, tego nie wiemy. Skoro jednak jej nie nazwał po imieniu, można domniemać, że była natury wstydliwej. A jak na nią reagował? Wczytajmy się w jego słowa:

Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. (2 Kor 12,7-9)

Nie ma tu więc załamywania rąk nad sobą, lecz przeciwnie - jest wdzięczność Bogu za łaskę pokory! Bo uświadomienie sobie własnych słabości rodzi ducha pokory, a ten jeszcze bardziej otwiera człowieka na życie w Chrystusie. Nie znaczy to, żebyśmy się zanurzali w swych słabościach - bo to byłoby zuchwalstwo i grzech przeciwko Duchowi Świętemu (najcięższy z grzechów). Chodzi o to, abyśmy odróżnili świadomie popełniane zło - od tego, które często wypływa mimo woli z naszej słabości ciała, na którą składają się również wszelakie popędy, czy też słabości ducha, gdy pojawiają się niestosowne myśli i słowa. Ważne, aby im stawiać tamę, gdy już sobie je uświadomimy.
Ostatnio zmieniony 2023-05-11, 09:21 przez AdamS., łącznie zmieniany 1 raz.

Ctrl
Bywalec
Bywalec
Posty: 135
Rejestracja: 6 sie 2021
Has thanked: 15 times
Been thanked: 8 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: Ctrl » 2023-05-13, 00:42

AdamS. pisze: 2023-05-11, 09:17
Ctrl pisze: 2023-05-11, 00:31 Co z tego, że nie przemyślałem sprawy przed popełnieniem grzechu i nie zdawałem sobie sprawy z wielkości zła skoro POWINIENEM zdawać sobie tą sprawę, bo grzech ten albo już wiele razy popełniłem albo miałem okazję popełnić.
Akurat przed przeczytaniem Twoich słów trafiłem dziś na fragment z drugiego Listu do Koryntian. Święty Paweł też miał jakiś oścień (można domniemać, że była to jakaś nieprzezwyciężona słabość - czy to była słabość fizyczna czy duchowa, tego nie wiemy. Skoro jednak jej nie nazwał po imieniu, można domniemać, że była natury wstydliwej. A jak na nią reagował? Wczytajmy się w jego słowa:

Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. (2 Kor 12,7-9)

Nie ma tu więc załamywania rąk nad sobą, lecz przeciwnie - jest wdzięczność Bogu za łaskę pokory! Bo uświadomienie sobie własnych słabości rodzi ducha pokory, a ten jeszcze bardziej otwiera człowieka na życie w Chrystusie. Nie znaczy to, żebyśmy się zanurzali w swych słabościach - bo to byłoby zuchwalstwo i grzech przeciwko Duchowi Świętemu (najcięższy z grzechów). Chodzi o to, abyśmy odróżnili świadomie popełniane zło - od tego, które często wypływa mimo woli z naszej słabości ciała, na którą składają się również wszelakie popędy, czy też słabości ducha, gdy pojawiają się niestosowne myśli i słowa. Ważne, aby im stawiać tamę, gdy już sobie je uświadomimy.
Jestem wdzięczny wszystkim za odpowiedzi, ale nie rozwiązuje to do końca mojego problemu. Cieszę się, że mam łaskę pokory i że jestem świadom własnych słabości. Wiem też, że moja walka z nimi jest dobrem. Tylko ja o tym wiedziałem, problem polega trochę na czymś innym. Ja po prostu psychicznie już nie daję rady radzić sobie z tymi grzechami.
Mój przeciętny dzień wygląda następująco: Zakładając, że mam czyste sumienie rozpoczynam dzień. W pewnym momencie dopuszczam się grzechu, często działając z automatu, zbytnio bez przemyślenia, ale raczej zdawałem sobie sprawę, że mogę robić coś złego (opisywałem to wyżej). Od tego momentu moje życie zamienia się w koszmar. Myślę tylko o tym jakiej wagi był to grzech, czy w ogóle wystąpił i czy muszę iść do spowiedzi. Po jakimś czasie (dni lub godziny) wchodzę na forum i opisuję jak najdokładniej moją sytuację, bo sam już sobie nie radzę, a spowiedź chcę traktować jako ostateczność. Po pewnym czasie wracam i czytam odpowiedzi i często na ich podstawie staram się dojść do jakiegoś wniosku. Problem w tym, że mam tego dość. Mam dość rozpisywania się na forach i całodobowych rozmyślań ciągle nad tym samym. Czasami na chwilę zapomnę o tym wszystkim i świat wygląda wtedy dużo lepiej. Do spowiedzi nie chce chodzić z każdą wątpliwością, która mi się przydarzy, bo czasami powinienem iść kilka razy w ciągu dnia, a bardzo często nie rzadziej niż co tydzień lub dwa. Mógłbym czysto teoretycznie założyć, że tak często popełniane grzechy to grzechy lekkie inaczej zwane powszednimi. Powszednie czyli chyba coś w rodzaju "codzienne, zdarzające się często". Takie właśnie są najczęściej te grzechy, ale nazwa grzechu nie jest kryterium oceniającym realnie jego wagę. Te kryteria są inne: świadomość, dobrowolność i ważna materia. Problem w tym, że ocenienie tego jest dla mnie najczęściej niewykonalne i rozmyślania nad tym sprawiają mi właśnie sens powiek przez kilka dni, a w międzyczasie przyjdą pewnie kolejne takie moje wykroczenia - grzechy i zbierają się kolejne tematy do "przemyśleń". Sprowadza się to do tego, że czasami nie mam nawet ochoty żyć, bo musiałbym chyba odrzucić wiarę, aby przestać się zamartwiać i aby zacząć żyć normalnie, a na to nie ma miejsca, bo naprawdę wierzę w istnienie Boga. Wtedy przychodzą dziwne myśli o braku sensu życia, o tym że Bóg się nad nami znęca pozwalając na cierpienie lub o tym, że człowiek nie powinien mieć możliwości grzeszenia itp. Ludzie mają oczywiście większe problemy niż ja, ale nie zmienia to faktu, że nie potrafię funkcjonować w taki sposób. Nie wiem czy kiedyś nie wybuchnę i nie "odwalę" czegoś dziwnego i w najlepszym wypadku zacznę uciekać w używki, a w najgorszym odrzucę wiarę, zacznę się krzywdzić albo odbiorę sobie życie (co jest mało prawdopodobne, bo mam dla kogo żyć, po za tym wiem, że po samobójstwie zapewne czeka mnie piekło, więc nie byłaby to żadna ucieczka od cierpień i całość nie miałaby wtedy sensu, po za tym życie ogólnie sprawia mi radość, ale temat mojej długiej wypowiedzi i momenty gdy sobie te problemy uświadamiam sprawia, że prawie zupełnie traci ono kolory).

Awatar użytkownika
Andej
Legendarny komentator
Legendarny komentator
Posty: 22636
Rejestracja: 20 lis 2016
Been thanked: 4218 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: Andej » 2023-05-13, 08:11

Ctrl pisze: 2023-05-13, 00:42 odrzucić wiarę, aby przestać się zamartwiać i aby zacząć żyć normalnie, a na to nie ma miejsca, bo naprawdę wierzę w istnienie Boga.
I w tym, jak sądzę jest podstawowy problem. Właśnie w tym, co napisałeś "naprawdę wierzę w istnienie Boga". Bo wcale nie chodzi o to. Sensem wiary nie jest wierzenie w istnienie Boga (bo szatani o tym wiedzą), ale wierzenie Bogu. W szczególności wierzenie Bogu w jego miłość do nas. Na tym sie to zasadza. Na wierze w miłość, a nie samo istnienie. Bo Bóg jest Miłością. Osoba, która kocha, wszystko wybacza (skruszonemu). A nikt nie ma większej miłości do człowieka, niż Bóg. Gdybyś uwierzył w miłość Boga do Ciebie pozbyłbyś się tych problemów. Bo patrzył ma miłość i odwzajemniał ilością. A nie skrupułami, które wcale nie przynoszą Bogu chwały. O On jest godzien chwały od nas. Zatem zamiast biadolić, kochaj. Kochaj Boga z całego serca, z całych sił swoich, a będzie dobrze.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.

Awatar użytkownika
AdamS.
Super gaduła
Super gaduła
Posty: 1417
Rejestracja: 4 lis 2021
Lokalizacja: Bieszczady
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 543 times
Been thanked: 781 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: AdamS. » 2023-05-13, 10:31

Andej pisze: 2023-05-13, 08:11 Sensem wiary nie jest wierzenie w istnienie Boga (bo szatani o tym wiedzą), ale wierzenie Bogu.
Dokładnie tak! Tylko ZAWIERZENIE jest rdzeniem żywej wiary. A w zawierzeniu jest ufność w Boże miłosierdzie - i gorące pragnienie, aby mimo moich słabości nie ustawać w ciągłych staraniach o przemianę.

Awatar użytkownika
CiekawaXO
Złoty mówca
Złoty mówca
Posty: 6270
Rejestracja: 12 mar 2023
Has thanked: 874 times
Been thanked: 710 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: CiekawaXO » 2023-05-13, 10:53

@Ctrl sądzę, że jeśli sam sobie nie radzisz, powinieneś iść do terapeuty. Może twoje problemy nie mają przyczyn w religii, ale w czymś innym, np. perfekcjoniźmie. Z tego co piszesz, to problem nie wygasa a staje się coraz poważniejszy.

inżynier
Bywalec
Bywalec
Posty: 158
Rejestracja: 18 kwie 2022
Wyznanie: Katolicyzm
Has thanked: 101 times
Been thanked: 11 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: inżynier » 2023-05-13, 11:30

@Ctrl - zapraszam na kurs Nowe Życie gdzieś w Twojej okolicy. 😀

Ctrl
Bywalec
Bywalec
Posty: 135
Rejestracja: 6 sie 2021
Has thanked: 15 times
Been thanked: 8 times

Re: Już sobie nie radzę.

Post autor: Ctrl » 2023-05-13, 12:14

AdamS. pisze: 2023-05-13, 10:31
Andej pisze: 2023-05-13, 08:11 Sensem wiary nie jest wierzenie w istnienie Boga (bo szatani o tym wiedzą), ale wierzenie Bogu.
Dokładnie tak! Tylko ZAWIERZENIE jest rdzeniem żywej wiary. A w zawierzeniu jest ufność w Boże miłosierdzie - i gorące pragnienie, aby mimo moich słabości nie ustawać w ciągłych staraniach o przemianę.
Wierzę w Boże miłosierdzie, ale po prostu podnoszenie się z moich słabości mnie wyniszcza. Nie jestem w stanie ciągle się spowiadać, a wątpliwości, które stawiają moje niektóre czyny nie pozwalają normalnie żyć. Problemem nie jest to, że nie ufam Bogu, że nie ma mocy mnie oczyścić, bo ja wiem że jest w stanie to zrobić. Problemem jest to, że to oczyszczenie wymaga też ode mnie sporego wysiłku na który już nie mam powoli siły.

ODPOWIEDZ