Tutaj odpowiem, bo tamten wątek jest przeznaczony dla Martynki i jej trudności, więc nie będziemy tam rozmawiać o mnie.
Jestem w tym samym wyznaniu. A w każdym razie mam nadzieję, że niedługo już w nim będę na nowo (długo mi idzie to "niedługo", ale to nie tylko z mojej złej woli, sprawy są mocno skomplikowe, a ja już tracę nadzieję i chęć. Gdybym spełniała warunki spowiedzi, to już bym była po spowiedzi i w łasce uświęcającej). Zazdroszczę osobom, którym wystarczy, że przestaną popełniać jakiś grzech, postanowią przestać i mogą pójść do spowiedzi. A ja dopóki nie zmienię różnych konkretnych, realnych okoliczności wywołanych dotychczasowymi grzechami, to nie mam możliwości spełnić warunku spowiedzi, a to okazuje się wcale niełatwe i nie szybkie do zrobienia. Włąściwie to dużo już zrobiłam, więc jestem bliżej celu, ale wciąż jest dużo, a ja jestem niestała w dążeniach. Wiem, że może to brzmi niedorzecznie, ale to prawda, to nie jest proste i wręcz poryczałam się, pisząc to. A niektóre kroki, jaki podejmuje, są nieskuteczne. I jestem naprawdę okropna, mam siebie dosyć.
I nie wiem już, czy nie jest za późno i czy nie zmarnowałam wszystkiego, co mogłam mieć i co wiedziałam, że Bóg dla mnie planował. Może to brzmi trochę histerycznie, ale tak właśnie się czuję, gdy myślę o tym, jak wiele mi jeszcze zostało, żeby móc się wyspowiadać. Wydawało mi się, że to będzie szybko, a wcale nie.
Dodano po 7 minutach 49 sekundach:
Może z siebie teraz idiotkę zrobiłam, ale trudno. Możecie się śmiać jeśli macie chęć, podobno to wychodzi na zdrowie.