Właściwie to tak właśnie jest - Ojciec chętnie wybaczy, cokolwiek uczynimy.
Tylko co z tego, jeśli my pozostaniemy takimi jak wcześniej. Nie będziemy w stanie się do Niego zbliżyć (czyli osiągnąć stanu Nieba).
Właściwie to tak właśnie jest - Ojciec chętnie wybaczy, cokolwiek uczynimy.
Używając określenia paraklet, odniosłem się do roli adwokata w sądzie, a konkretnie do słów: "Dobry i mądry, a co najważniejsze uczciwy adwokat, broniąc go, doradza klientowi przyznanie się do winy. "Dezerter pisze: ↑2019-02-16, 12:34 Ale przed kim ma "go będzie bronił przed surowym wyrokiem i walczył o adekwatny do winy."? Przed Sędzią Jezusem, który sam przecież "wstawia się za nami" , każe się uważać za przyjaciela, przybranego brata i jest naszym dobrym i miłującym Panem i Zbawicielem, który z miłości oddał za nas życie?, czy ma nas "bronić" przed "rozsierdzonym Ojcem, który rozgniewany siecze" - mam nadzieję, że nie masz takiego wykrzywionego obrazu Ojca jak w tej nieszczęsnej pieśni.
I tu wkraczasz w to, czego nie pojmuję. W wątku o miłości przekonywaliście mnie, że nie trzeba czuć. Że to nie uczucie. A teraz sugestia, że czucie jest zasadnicze. A jeśli się nie czuje? Jeśli się tylko podejrzewa?
Ja bym to w ramkę i na ścianę, bo to bardzo trafne i prawdziwe.
Andej, tu nie chodzi o potrafienie. Nie musisz znać jakiejś "techniki". Nie musisz się starać. To staranie jest wręcz problemem.
Jeśli człowiek skupia się na oczekiwaniu na cud, nawet trwając w modlitwie, to może nie chcieć usłyszeć, że Bóg mu mówi co zrobić, żeby cud się stał.