To świadectwo przesłał Krzysztof – tata Uli, która już odeszła do Pana w wieku 16 lat.
Autor: Urszula Jeromin , lat 16.
DOCEŃ
Czy widziałeś dzisiaj miłość? Naprawdę można ją zauważyć! Tylko się trzeba dokładnie przyjrzeć.
Jestem chora na białaczkę limfoblastyczną. To dopiero początek choroby i leczenia, więc można by pomyśleć „po co pisać świadectwo jak dopiero zaczyna się doświadczać?” Okazało się, że można.
Sama choroba nie daje się we znaki, ale to konieczne leczenie tego schorzenia jest niesamowicie uciążliwe. Polega ono na chemioterapii i masie innych środków (w tabletkach i zastrzykach). Teraz jest początek lutego, a poza tym, na tę chwilę moja odporność spadła i podlegam tak zwanej izolatce ochronnej. Leżę w swojej sali sama i nie mogę wychodzić poza jej próg. Jeśli ktoś do mnie wchodzi to po raz, musi być w 100% zdrowy, a po dwa, tylko najbliższa rodzina (mama i tata), poza tym lekarze i pielęgniarki. Oczywiście wszyscy w maskach i fartuchach. Mam tu duże okno. Za nim widzę teren szpitala, mały fragmencik. Jest tarasik, ale teraz jest zimno i ta odporność. Przez najbliższy czas siedzę w zamknięciu. To było takie wprowadzenie.
Pewnego wieczoru leżałam na łóżku i myślałam. Patrzyłam na zdjęcie swego psa, który czeka na mnie w domu. Pomyślałam jak wiele radości wnosi on na co dzień do mojego życia. Przecież pomyślałam tylko o psie, który po prostu cieszy się na mój widok. To tylko pies, a ja zauważyłam jak wielkie to dla mnie ma znaczenie. Wtedy pomyślałam również o innych rzeczach, o osobach, bo jeżeli dotąd nie doceniałam zwykłego zwierzaka, to jak wiele w życiu pominęłam. Moi rodzice. Wracałam co dzień ze szkoły, rozmawiałam chwilę i szłam do swego pokoju. Wieczorem zazwyczaj siedzieliśmy przed telewizorem. Czego brak? Miłości. Powinniśmy razem usiąść, pomodlić się, porozmawiać o sobie, wyznać to jak siebie nawzajem kochamy. Teraz leżę tu i oddałabym wszystko, żeby spędzić z nimi wieczór, dzień.
Musimy doceniać !!! Moja starsza siostra. Prawie nigdy nie dziękowałam jej. Tak naprawdę nigdy, że śpiewa i gra ze mną, rozmawia, śmieje się. Nie dziękujemy za codzienne sprawy, ani Bogu, ani ludziom, a tak naprawdę dzięki nim nasze życie ma sens. Przyjaciele, znajomi. Spędzasz z nimi czas, a czy doceniasz te chwile? Czy dziękujesz za nie Panu? To zabrzmi staroświecko i prosto: „Dopiero jak coś tracisz to, to doceniasz .” Owszem, twoja babcia zapewne tak mówi, ale ja nikomu nie życzę, by się o tym przekonał. Ja się przekonałam, cały czas się przekonuję podczas tej choroby.
Gdy pomyślę, że mogłabym teraz spacerować i dziękować Bogu za niebo, za powietrze, którym oddycham. Teraz mogę Mu dziękować za szpitalną duchotę, ale i za nią dziękuję, bo to naprawdę dużo.
Czy dziś wychodząc z domu zauważyłeś ile darów i łask już ci zesłał Bóg? Założę się, że nie. Tak zmierzam do tego, że to drzewo, którego możesz dotknąć w drodze do domu, szkoły czy pracy to niesamowity dar. To, że możesz przełykać i jeść to dar. Nie zawsze można i kiedyś może być za późno żeby potem żałować, że się tym nie zdążyłeś nacieszyć.
Szukaj miłości!!! Ona jest wszędzie! Na 100%! Wystarczy, że spojrzysz w oczy własnej mamusi i tam jest miłość! W biszkopcie babci jest miłość! W dziadku! W psie! Zastanów się jak wiele musisz jeszcze docenić. Jak wiele Bóg już Ci dał i jak wiele ma Ci jeszcze do dania! Ty to tylko w końcu doceń! A najważniejsze jest to, że każdy człowiek na Twojej drodze życiowej to łaska. Ten, który pomoże Tobie i ten, któremu pomożesz Ty. Ten, który się modli za Ciebie i ten za którego się modlisz Ty. Szczególnie ci ludzie, którzy postępują niewłaściwie – Oni Cię uświęcają. Musisz im pomagać i musisz za nich dziękować, bo to oni kierują Cię do świętości.
Nie napisałam świadectwa jak się można było spodziewać o niesamowitym cudzie uzdrowienia z białaczki. Ale Pan uzdrowił spojrzenie mojego serca i teraz potrafię dziękować za każdy, najmniejszy szczegół mojego życia. To, że mogę usiąść, mogę wstać i iść, bo to też często się stać nie może. Wierzę w to, że Bóg może mnie z tej choroby uzdrowić, szybciej niż przewidywane leczenie, ale jeżeli On zechce to leczenie będzie przebiegało powoli albo wyzdrowienie nie nastąpi. Nie jest to choroba niewyleczalna, ale wiem, że cokolwiek Pan zrobi z moim życiem, będzie ono świadectwem wiary i miłości. Jestem przekonana, że czy ozdrowieję, czy umrę moje życie będzie dowodem na to, że musimy szybko nauczyć się patrzeć przed siebie z miłością do wszystkich i wszystkiego czym Bóg nas obdarza i doceniać każdą chwilę prowadzącą nas do zbawienia. Jeśli umrę to będę świadectwem mojej rodziny, która będzie musiała pokazać, że to doceniają, doceniają moje cierpienie, poświęcenie. Będą mogli pokazać, że umieją patrzeć i wtedy każdy będzie miał szansę nauczyć się doceniać i widzieć .
ULA.”
8 Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. 9 Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi.
Iz 55,8-9
Tym razem Krzysztof – tata Urszuli dzieli się słowami, które z pewnością pomogą każdemu, bo przecież takie jest życie, że najbliżsi są i w końcu odchodzą do Pana. Jak to udźwignąć i zrozumieć? Przeczytajcie…
Krzysztof Jeromin:
„Chcę odnaleźć Jezusa. Mój Pan, mój Zbawiciel, gdzie On jest? Urszula – moja córeczka, moja pociecha, gdzie Ona jest? Nikt z ludzi nie odpowiedział mi na to pytanie. Grzech – rodzi ból, chorobę, cierpienie, śmierć.
Ula umarła. Kto zawinił, kto zgrzeszył, aż tak bardzo, że moja córcia nie żyje?!
Kto? Ja!? Małgosia!? Kto?
Każdy z nas jest grzeszny, każdy z nas upada. Ja jestem grzesznikiem. Skala tu nie ma znaczenia jak wielkim. Jestem i już. Czy to przeze mnie ? Czy ktoś inny z rodziny „dał ciała”? O co chodzi? Urszulka, myszka moja, mówiła do mnie „kocham cię tatku”.
W styczniu 2013 roku moje serce po rozbiciu muru odgradzającego mnie od Pana, zapragnęło być jeszcze bliżej. Dokładnie 21. 01. 2013 roku w godzinach rannych, odbyłem Spowiedź z całego mojego życia. W końcu poczułem się tak blisko. W modlitwie oddałem Bogu całego siebie z wszystkim czym mnie obdarzył w moim życiu: moją rodziną, bliskimi, uczuciami, rzeczami itd. Ksiądz po wszystkim powiedział mi, że muszę uważać, bo szatan będzie walczył. Wieczorem Ula miała tak dużą gorączkę… Dostała drgawek. Razem z żoną modliliśmy się nad nią. Gorączka ustała, ale odwieźliśmy ją na pogotowie. Skierowanie, szpital, rano diagnoza – BIAŁACZKA !!!
Nie bałem się. Pani lekarz, która stwierdziła prawdopodobieństwo choroby, pokazałem krzyż i powiedziałem – my mamy Obrońcę. Nic nas nie ruszy. W środku kłębiły się myśli: co jest, gdzie, jak, to niemożliwe. Pewnie się pomylili ci nasi lekarze! Czekaliśmy na punkcję. To badanie wyjaśni sprawę. Oddam należną chwałę Bogu i załatwione. Ulka wróci do domu!!!
Badanie potwierdziło diagnozę wstępną – ostra białaczka limfo-blastyczna.
„Co to w ogóle jest? Co ja zrobiłem? Po co oddałem Mu córkę? To to ma być cena za bliskość z Bogiem? Rozpacz!? Gdzie jesteś mój Jezu? Krzywda mi się dzieje, ratuj mnie, ratuj moją córkę! To po to obdarzyłeś mnie tym darem żeby mi go teraz zabrać? To po to dałeś mi serce pełne miłości do moich dzieci żebym teraz cierpiał, wątpił? Maryjo, Matko moja, ratuj!” U Uli gorączka spadła od razu po przywiezieniu do szpitala. Jak zwykle uśmiechała się do wszystkich.
Modlimy się, kaplica, sala, dom, różaniec w ręku. Bóg jest! On nas nie zostawi, ale jak Go prosić?
Mateńko, Matko Boża, Ciebie Twój Syn zostawił nam. Jak Cię przygarniemy to Ty uprosisz wszystko.
Nie ma innej możliwości, wszyscy muszą się modlić o zdrowie Uli. Do znajomych wysłaliśmy wiadomości z prośbą o modlitwę. Oni przesyłali to do swoich. Młodzież gimnazjalna i licealna, oazowa. Wszyscy modląc się rozsyłali dalej wiadomość by wstawiano się za Ulę. Zaczęła się lawina modlitwy. Ludzie, którzy nigdy nie odmawiali Różańca – zaczęli go używać. Ja sam nie znałem tajemnic. Różańcem modliłem się okazjonalnie. Nie musiałem mieć książeczki ani podpowiedzi. Po prostu raz przeczytałem i poznałem. Modliłem się. Codziennie uczestniczyłem we Mszy Świętej. Nigdy nie robiłem tego tak otwarcie, ale było mi z tym dobrze. Odmawiałem Różaniec ze szwagrem, z teściową, z innymi, ale najważniejsze – odmawiałem go z żoną i córkami. Nigdy dotąd tak się nie modliliśmy. Owszem, chodziliśmy razem na Msze, rano modliliśmy się razem przed posiłkiem (Ula nas nauczyła, Madzia poprawiła). Ale Różaniec!?
W modlitwie cały czas nasłuchiwałem głosu, który miał mi powiedzieć „załatwione”. Nie słyszałem.
Kiedyś odwoziliśmy Ulę do szpitala po krótkiej przepustce. Odprowadziłem dziewczyny na Izbę Przyjęć, a sam wróciłem do samochodu po torby. Zanurkowałem w bagażniku, wyciągam klamoty. Niedziela, wokół nikogutko. Odwracam się, a przede mną stoi kobieta i pyta czy może mi jakoś pomóc.
Taka normalna, nie zaniedbana, nie zadbana. Podziękowałem. Mówię, że nie, dam sobie radę.
Pan kogoś tu przywiózł – pyta. Tak, córkę. Jest chora na białaczkę. „To ja się za nią pomodlę. Jak ma na imię?”. Urszula – mówię. To ja się za Ulę pomodlę – odpowiedziała. Z wrażenia, łapiąc się za torby, nawet jej nie podziękowałem. Jak podniosłem głowę to jej po prostu nie było. A ja dalej nasłuchuję!
Moja córka napisała świadectwo. Nie chciała mi pokazać. „Napiszę inne. To jest pierwsze, nie za dobre, to przeczytasz”. W końcu zabierałem jakieś rzeczy ze szpitala i wpadł mi w ręce jej notatnik. Przeczytałem . Płakałem pod szpitalem chyba z godzinę. Zrobiłem prezentację – film. Zamieściłem na You Tube, ale dalej nasłuchiwałem. Docierały do nas wiadomości o modlitwie za Ulę prowadzoną przez księży, siostry zakonne i osoby świeckie z całej Polski, z zagranicy, z misji. Zastanawiałem się skąd tyle tego się bierze. Tak mało ludzi widzimy na ulicy, którzy się do nas uśmiechają. Wręcz odwrotnie. Dokoła przygnębienie i marazm, zabieganie codziennością i troska o przyziemność, a tu taki odzew, tyle modlitwy i zapewnienia o niej. Byliśmy zachwyceni. Ja byłem. Bóg jest, bo dopuszcza łaskę modlenia się za Ulę, bo chce ją uzdrowić. No to chyba załatwione!?
Teraz tylko przetrwać chorobę, nie upadać na modlitwie, ufać, wychwalać, wielbić, błogosławić.
Nasłuchuję dalej. Cisza…
Nawrót choroby, modlimy się, szukamy dawcy. Bóg jest, znowu odzew tylu ludzi.
Znowu nawrót, lekarze odmawiają leczenia. Bóg jest. Nie słyszę Go, ale jest.
Nasłuchuję ciszy… Nic, ale On jest, wiem to. Wracamy ze szpitala uśmiechnięci, bo nie wracamy do domu umierać. Ula mówi do mnie żebym się nie martwił, bo przecież Jezus jest z nami. Powiedział jej w Sokółce, że jeszcze troszkę musi pocierpieć, ale już niedługo. Nie może jej zabrać, nie pozwoli jej umrzeć. Ufamy Mu. Tylu ludzi się za nią modli. On nie zawiedzie nas, nie narazi siebie na stratę tylu wiernych, nie da satysfakcji złu, które się z nas nabija.
Ula się czuje bardzo źle, jest umierająca. Na co czekasz mój Jezu – pytam… Cisza. Nic nie słyszę.
Otwieram oczy – łóżko, Małgosia i Madzia trzymają Urszulkę za rączki, a ja nie mogę…, więc głaszczę ją po policzku i główce. Łzy zalewają mi twarz … Nie oddam Ci jej. Chcę by ze mną tu była, nie możesz mi jej zabrać. Boże mój, gdzie jesteś? Przyjdź teraz, proszę Cię. Uratuj moją Ulę. Ona cierpi.
W pokoju jest razem z nami czterech księży. Wokół wielu ludzi, rodzina, lekarz i pielęgniarki z hospicjum. Wszyscy się modlą.
„Jeśli jesteś mój Boże to przyjdź i skończ cierpienie mojej Uli. Oddaję ją Tobie, bo to Ty jesteś jej prawdziwym i jedynym Ojcem. Ja jestem tylko Twoim cieniem i nic już nie mogę zrobić, oprócz tego, że mogę ją Ci oddać. Ula, nie bój się, moja żabciu. Jezus Cię kocha. Z Nim będzie ci lepiej niż gdziekolwiek, z kimkolwiek na świecie. Podaj Mu rękę i idź. Boże, przyjdź i uwolnij ją od tej choroby, przytul do Siebie. Niech poczuje Twą ojcowską miłość.”
Ksiądz Jerzy z hospicjum odczytuje w modlitwie Litanię do Wszystkich Świętych. Ula oddycha spokojnie, ale coraz słabiej. Na ostatnie słowa litanii przestaje oddychać. Odchodzi.
Nasłuchuję ciszy… Nic, dalej nic.
Spokój, dziwny spokój. Tak kocham moją córcię, a tu… ulga? Spokój… Może Ula zaraz wstanie. Tak, na pewno Bóg ją wskrzesi, stąd ten spokój. Modlę się.
Pan daje nam wiele łask, daje nam wszystko. Czy biorę od Niego to co mi daje? Wiarę? Nadzieję? Radość? Miłość? Czy wierzę w Boga jak tracę córkę? Tak, wierzę. Nie widzę Go, nie czuję fizycznie, ale wiem, że jest. Wiem, że Jezus pokonał śmierć niczym innym jak miłością, że zmartwychwstał, że żyje. Ostatnimi słowami, które słyszałem od Uli były „ja też tatku”. Były odpowiedzią na moje „kocham cię Uleńko, mój robaczku”. Było w nich tyle miłości, tej samej miłości, która pokonuje wszelkie zło, która pokonuje wszelkie przeszkody, która pokonuje śmierć.
Przecież ona nie umarła!!!
Jest z Jezusem! Z moim Bogiem, moim Panem, moim Ojcem, moim Królem, moim Zbawcą.
Nie jestem wariatem, choć wielu tak pomyśli. Wielu, którzy nie widzą i nie słyszą, którzy nie wierzą.
Moja córka żyje, jest ze mną, zawsze. Modli się ze mną, oręduje za mną. Teraz wszystko jest proste.
Urszula zostawiła piękne świadectwo, napisane wtedy w lutym. W tej chwili do mnie dociera, że całe życie Uli, za które my teraz bardzo dziękujemy Bogu, za obdarzenie nas tym życiem, tą łaską radości, miłości, bycia z nią, że to miało właśnie w tym sens. To świadectwo, które już jest odczytywane czy przez młodzież, czy przez ludzi w różnych miejscach świata, daje ten wielki cud, jakim była Ula. To świadectwo to największy cud jaki nam Ula zostawiła: cud zauważenia miłości Bożej we wszystkim co się dzieje na świecie, w każdym naszym dniu, w każdym wypiciu gorzkiej czy słodkiej herbaty, w krzyku czy w odbiorze krzyku, czy w czymkolwiek co się dzieje niekoniecznie dla nas dobrego, związanego z cierpieniem, żalem, złością – w tym wszystkim jest miłość. Wystarczy ją dostrzec. W tym, że żona mnie czasami denerwuje jest miłość, że ja ją czasami denerwuję też jest miłość. Sam wiem, jak ciężko jest mi powiedzieć „tato, kocham Cię” do mojego taty. Mnie osobiście Ula jako tatę bardzo mocno tego nauczyła. Pokazała model, który we wszystkim ma działać. Masz stanąć przed Bogiem i powiedzieć mu, że Go kochasz, i masz wszystko załatwione.
Kiedy dzisiaj czytam to świadectwo, ten fragment, w którym Ula porównuje ludzi do Aniołów i pisze, że one nam zazdroszczą tego, że możemy cierpieć dla Jezusa, że możemy przyjąć Komunię Świętą, to wszystko do mnie dociera i ja tym bardziej wierzę w to, że Pan Bóg jest. Teraz już wiem skąd się we mnie bierze spokój, skąd się bierze takie opanowanie. Ta choroba, a szczególnie to świadectwo, otworzyło mi oczy na to czego wcześniej nie widziałem w Niej. A nie widziałem w Niej aż takiej wiary w Boga, nie widziałem w Niej aż takiego obcowania z Jezusem. Odbieram to świadectwo nie tylko jako spuściznę zostawioną nam przez Ulę. Odbieram je jako formę modlitwy. Nie przejmuję się tym, że mam żyć tak, aby pokazać świadectwo, bo ja ani przez chwilę nie chcę być sztuczny. Ja po prostu żyję z dnia na dzień i modlę się do Pana naszego żeby dał mi siłę i żeby On mnie prowadził.
Modlę się o siłę miłości i wiary.
K.J. – ziemski tata Urszulki.”
ZROZUMIEĆ CIERPIENIE.
Autor : Urszula Jeromin, lat 16.
Czasem zastanawiamy się dlaczego mamy cierpieć? Bo przecież Jezus już wymęczył się za nasze grzechy. On oddał za to życie, więc powinniśmy mieć spokój. Otóż nie.
Cierpienie uszlachetnia. Bardzo piękne słowa. Niestety nie prawdziwe. Ból nie może powodować dobra. Kto to w ogóle wymyślił? Ból pochodzi od szatana, więc nie może sprawiać niczego dobrego. To Bóg chce cały czas naszego dobra. Tylko, że szatan jest podstępny. Oni cały czas walczą. W każdej chwili Pan walczy z diabłem o nasze dusze. Gdy my przeciwstawiamy się złu, doświadczamy cierpienia. Jak to sobie tak uświadomimy to możemy być dumni z tego, że możemy dla Jezusa pocierpieć. Jednak na żadne takie pytanie nie możemy odpowiedzieć, bo Bóg jest dla nas, ludzi zwyczajnie zbyt inteligentny. On jeden zna odpowiedzi na wszystkie pytania. My jednak możemy być z siebie dumni, że możemy się przyłączyć w cierpieniu do Pana. Więc nie narzekajmy gdy coś nas boli. Powierzmy to Bogu, a On nas wyzwoli w idealnym momencie. I nigdy nie myślmy, że gdy przyjdzie ból, a ja się pomodlę, to ból zaraz minie i koniec. Czasem wystarczy jedna modlitwa, czasem trzeba ich znacznie więcej, a czasem nasze modlitwy nie zadziałają tak jak oczekiwaliśmy. Lecz jeśli będziemy prosić Pana żeby ten ból od nas przejął, to On z tego cierpienia wyciągnie masę dobra. . Teraz gdy jestem chora na białaczkę i modlę się, proszę Boga o cud uzdrowienia, a w międzyczasie myślę, że tak ma się wypełnić wola Pana. I wtedy zastanawiam się jaka tym razem jest wola Boża, i jak już sobie przypomnę, że przecież nie mogę tego zrozumieć, bo jestem tylko człowiekiem, to brnę dalej swoim zawiłym rozumowaniem ze świadomością, że przynajmniej Bóg jest mądry i zrozumie moje myśli nawet gdy ja ich nie pojmuję. Wtedy modlę się o to, aby Pan uzdrowił mnie cudownie, szybko i całkowicie, bo ja bym tego chciała i żeby zrobił tak jak będzie najlepiej w skutkach, tak żeby powstało z tego najlepsze świadectwo i żeby jeśli zdecyduje mnie do siebie zabrać to cały czas mocno podtrzymywał moją rodzinę, żeby umieli o tym świadczyć. Nikt nie powiedział, że mamy się modlić o wypełnienie woli Pana, tylko o to, by być na nią gotowym. My musimy modlić się o to o co chcemy, wyrażać te pragnienia, tylko od razu być gotowym, że to może zwyczajnie nie nastąpić, bo Bóg ma już plan. Nawet Jezus w Ogrójcu powiedział Bogu Ojcu czego by chciał, a jednocześnie, że i tak zrobi to co Pan dla Niego zaplanował. Cierpienia nie zrozumiemy, ale kiedyś od kogoś usłyszałam, że Aniołowie zazdroszczą nam jednego, tego właśnie, że możemy cierpieć w imię Chrystusa. Od tej pory jak cierpię, myślę o tym i jest mi znacznie lżej i jestem wtedy z tego dumna, bo to oznacza, że nie ulegam szatanowi. Jak cierpisz to należy sobie przypomnieć, że kochasz Boga, bo jak go kochasz to życie ma sens i wszystko warto, nawet cierpieć.
Trzeba było wyjątkowego powodu, aby Chrystus pokazał się inny niż zazwyczaj. Stało się to na Taborze, w bardzo niewielkim gronie, bo zaledwie przy trzech wybranych uczniach. Dlaczego właśnie oni? Któż na to odpowie? Może Piotr dlatego miał oglądać wspaniałość przemienionej Twarzy Chrystusa, aby kiedyś przypomniała mu się ona, gdy będzie gorzko płakał?… Może Janowi to wspomnienie pomogło wytrwać pod krzyżem? Gdy patrzył na skrwawioną Twarz Jezusową i zwisająca głowę , przypomniał sobie pewnie: widziałem inną…
Nadchodził chwila, w której Bóg-Człowiek miał dusze swoją oddać za braci swoich. Chrystus dobrze znał się na ludziach, dlatego chciał uczniów wzmocnić.
(Miłość na co dzień, s. 159)
„Twój i mój Tabor”
*
Po co na Tabor nas zapraszasz
By potem „zepchnąć” w dół na ziemię?
Wszak raz poznana Nieba chwała
Budzi ból duszy Twym pragnieniem
*
Ci, co Tabory Twoje znają
I co „zepchnięci” w dół zostali
Z Twoją się wolą wykłócają
Skomląc, że chętniej by wracali…
*
W smutek oplatasz takie serce
Więc odtąd smutek jest im chlebem
Ci, co ujrzeli, nie chcą więcej…
Schną między Ziemią i Twym Niebem
*
Dziś diabeł w głos się śmieje z Ciebie
I z tych co zeszli lecz zostali…
Ciałem na Ziemię, duszą w Niebie
Że pewnie czemuś nie sprostali…
*
Uwaga, kłamstwo,próba zwątpienia…
Góra się Boża nie zabawia
Tabor zaprasza i przemienia
Daje pragnienie, które zbawia…
A.Dawidowy (Anna Jelińska)
Kazanie wygłoszone w kościele na Górze Tabor przez ks. prof. Waldemara Chrostowskiego. Pielgrzymka Chrystusowców do Ziemi Świętej w Roku Miłosierdzia. 21 sierpnia – 2 września 2016 roku.
PRZEMIENIENIE PAŃSKIE.
Święto Przemienienia Pańskiego
W Kościele katolickim obchodzone jest
6 sierpnia i ma rangę święta liturgicznego.
Upamiętnia objawienie skierowane przez Jezusa, który w obecności trzech wybranych uczniów: Piotra, Jakuba i Jana, zmienia swoje oblicze na górze Tabor.
Chrystusowi towarzyszą Mojżesz i Eliasz.
Na niebie ukazuje się obłok,
z którego odzywa się głos:
“To jest mój Syn umiłowany,
w którym mam upodobanie,
Jego słuchajcie”.
Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce,
a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca,
w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa.
Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym.
Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć,
jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się.
Przemienienie Jezusa miało umocnić wiarę Apostołów oraz przygotować ich na przeżycie męki i śmierci Jezusa.
Przemienienie ukazuje też, że do chwały objawionej przez Jezusa dochodzi się przez cierpienie i śmierć.
Zobacz, że Jezus nie został na Górze,
lecz wraca z uczniami do ich rzeczywistości.
Czy doświadczasz w swoim życiu Jezusa,
który jest przy Tobie nie tylko w czasie modlitwy, ale i w najbardziej
prozaicznych momentach dnia?
#wiersz
Na Taborze
wszystko było piękne
nawet lęk
przed blaskiem
zakryte oczy Apostołów
i trzy namioty
w myślach Piotra
głos z nieba
i pokój po wszystkim
ale najpiękniejszy
byłeś Ty Jezusie
kiedy zostałeś
Sam z Uczniami
i ze mną
#modlitwa
O Najsłodszy Jezu, wierzę mocno i żywo,
żeś tu jest w Najświętszym Sakramencie Miłości.
Pragnę najgoręcej połączyć się z Tobą,
boś Ty jest moją jedyną radością,
szczęściem i żywotem.W tej chwili jednak nie mogę Cię przyjąć sakramentalnie, przybądź przeto duchowo
do serca mego i napełnij je Twymi łaskami.
Oddaję Ci o Panie całkowicie serce,
ciało i duszę i wszystko, co posiadam,
nie daj mi się nigdy rozłączyć z Tobą. Amen.
Panie Jezu przemień nasze serca. Amen Krzysia
Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: «Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza». Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: «To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!». I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa (Mk 9,2-9)
Nasze przemienienie.
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła.
Żeby się przemienić trzeba wejść na górę. Co może być dla nas taką górą przemienienia? Taką górą może dla nas być choroba nasza lub kogoś bliskiego, nagła śmierć ukochanej osoby lub jakieś nieszczęście.
Moim wejściem na górę była niespodziewana choroba i śmierć mojego syna. Nie od razu jednak doznałam przemienienia. Pan przygotowywał mnie poprzez wyciszenie, poczucie pustki i bezsensu nagle zburzonego życia. Kiedy już byłam gotowa na przyjęcie zaproszenia do przemiany, zostałam zaproszona przez znajomą na spotkanie Odnowy e Duchu Świętym, gdzie Duch Święty dokonał reszty. Kiedy ogarnia mnie żal za ilością zmarnowanych lat i chciałoby się powiedzieć za Św. Augustynem: Dlaczego tak późno Panie? – zdaję sobie sprawę, że być może nie odpowiedziała bym wcześniej na to wezwanie.
Panie, dziękuję Ci za to, że zaprowadziłeś mnie na górę i dokonałeś przemiany. Dziękuję ci za ten bolesny czas, który uczynił mnie zdolną do przyjęcia Ciebie. Ty zawsze wiesz, co jest dla nas najlepsze. Bądź uwielbiony i błogosławiony za to, że nas odnajdujesz i sprowadzasz na właściwe ścieżki.
Nasze wewnętrzne, duchowe przemienienie dokonuje się podczas chrztu. Następuje wtedy przejście ze śmierci do życia, z grzechu do łaski, z niewierności do wiary, ze zła do dobra, z ciemności do światła . Jezus powiedział: „Jeżeli się kto nie odrodzi z wody i z Ducha Świętego, nie może wejść do Królkestwa Bożego”.
Panie, dziękujemy Ci za chrzest św, który umożliwił nam wejście do Twojego królestwa. Dziękujemy Ci za kapłanów, którzy udzielają nam chrztu. Dziękuijemy Ci za dar wiary. Bądź uwielbiony!
Nasze przemienienie dokonuje się poprzez przyjmowanie Ciała Pańskiego. Jezus codziennie przemienia się dla mnie w Eucharystii. Św. Augustyn w swoich „Wyznaniach” pisze:
Zrozumiałem, że jestem daleko od Ciebie – w krainie, gdzie wszystko jest inaczej. I zdało mi się, że słyszę Twój głos z wyżyny
Jam pokarm dorosłych, dorośnij, a będziesz mnie pożywał – i nie ty wchłoniesz mnie w siebie, jak się wchłania cielesny pokarm lecz ty się we mnie przemienisz
Dziękuję Ci Jezu ya to, że stałeś się chlebem żywym aby dokonać mojego przemienienia. Dziękuję za Twoją wielką miłość. Sam Bóg uniżył się aby stać się pokarmem dla swojego stworzenia. Nawet Aniołowie zazdroszczą nam tej łaski. Czy potrafię to docenić? Czy korzystam z tego daru? Czym jest dla mojego życia Najświętszy Sakrament?
Nasze przemienienie jest w dużym stopniu owocem regularnej, pogłębionej, owocnej, ufnej modlitwy, która sprawia, że w naszym życiu dzieje się to, co w życiu Mojżesza. Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami w ręku, twarz jego promieniała na skutek rozmowy z Panem. Jak odpowiadam na natchnienia Jezusa, gdy zaprasza mnie ” na górę, osobno”? Czy potrafię odchodzić od zajęć i szukać skupienia i modlitwy?
Panie, czy mnie też, jak Mojżeszowi, rozmowa z Tobą sprawia radość? Czy nie jest dla mnie tylko obowiązkiem, który wypełniam niechętnie i z pośpiechem? Proszę Cię Panie o dar pogłębionej, ufnej modlitwy. Powtórzmy za Apostołami: „Panie,, naucz nas modlić się”.
Nasze przemienienie sprawia praktykowanie cnót: miłości, czystości, uczynności i uprzejmości. Powoduje to, że znika z twarzy grymas, złość, agresja, cierpkie słowa. Spojrzenie staje się ufne i radosne. Wzrastanie w cnotach wymaga powtarzania dobrych uczynków, ponieważ każdy z nich pozostawia w duszy skłonność do ponownego wykonania tych samych, ewentualnie innych dobrych uczynków. Cnoty coraz bardziej doskonalą człowieka, ułatwiając mu dawanie naychmiastowej, właściwej odpowiedzi na wolę Bożą w każdej chwili.
Jezu, dopomoż nam rozwijać te tak cenne dary, w które wyposażył nas Duch Swięty. Umocnij nas w codziennym życiu. Daj siłę wytrwania.. Panie, wielbimy Cię za to, że dokonujesz przemiany naszego serca, za to, że ukazujesz nam naszych bliżnich i ich potrzeby. Za Twoją wielką miłość. Chwała Ci na wieki.
„Wieloksiąg-Tajemnice Światła” Przemienienie na górze Tabor
*
Chwałą Twego Przemienienia
Co na górze ukazałeś
Po dzień dzisiaj drży tam ziemia
Bo i ją oczarowałeś …
*
Tam Jakuba, Piotra, Jana
W Tajemnicę wprowadziłeś
By poznali swego Pana
Boskość tym trzem objawiłeś
*
Nie każdemu było dane
Wszak dziewięciu pozostało
Ich na Tabor nie wołałeś
Choć ich serce tego chciało…
*
Cóż nie każdy choć gorliwy
Może ujrzeć pewne sprawy
Ci co ujrzą Boże „dziwy”
Winni przekaz głosić prawy…
*
Gdy już zejdą z Góry Bożej
I ochłoną wrażeniami
Winni tym co widzą gorzej
Słowo dać z wyjaśnieniami…
*
Trzeba było pędzle chwycić
I na płótnie to uchwycić!
Czy nie mogliście od razu
Wziąć się ostro do obrazu?
*
Ach! Byłyby to widoki…
Jezus w Chwale, dwa Proroki…
Oj, Jakubie, Janie, Piotrze…
Bardzo tego Wam zazdroszczę A.Dawidowy (Anna Jelińska
„Człowiek, który nie lubi i nie umie przebaczać, jest największym wrogiem samego siebie” kard. Stefan Wyszyński
[ „Panie, ile razy mam przebaczyć…Czy aż siedem razy?”. Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.”]
*
Kamień i 77
Stanęli naprzeciw siebie
Pierwszy miał nogę w piekle
A drugi ramię w Niebie
*
Mierzyli się długo wzrokiem
Kamień uderzał co chwilę
Jednak to 77
Wciąż przybierało na sile…
*
Kamień był coraz słabszy
To słabł, to w oczach chudł
Tak go wykańczał z wolna
Każdy kolejny rzut…
*
Aż się zapatrzył w końcu
Być może ze zdziwienia
W liczbę nieskończoną
Przebaczenia…
Daj wiarę słowu –
To zapatrzenie
Było początkiem
NAWRÓCENIA…
*
Tak, tak, nawrócił się kamień!
A skoro taki twardziel mógł…
I Ty coś w sobie przemień, zamień
Zmień szare w cud…
*
A.Dawidowy (Anna Jelińska)
Świadectwo o Przebaczeniu Sobie
.Jakże trafione do Mnie. Tak dzisiaj właśnie uświadomiło mi to, że choć wiele razy się spowiadałam. To tak naprawdę nigdy Sobie samej nie przebaczyłam. Byłam w Młodości podobna do tej kobiety która obmyła stopy Pana Jezusa. Nigdy Sobie nie przebaczyłam tego że używałam niedozwolonej Antykoncepcji przez Kościół. Nigdy sobie nie przebaczyłam tego że przez swój grzech nigdy już nie będe mogła 2 raz urodzić dziecka. Być po raz kolejny Mamą. Nigdy Sobie nie przebaczyłam tego że współżyłam przed Ślubem. Dzisiaj bardzo Mnie ta transmisja dotknęła choć. Na początek mówiłam z Wami cały Różaniec. Było normalnie ale po Różańcu opuściłam transmisję. I teraz wróciłam do Retransmisji. I kiedy Ks Teodor zaczął Modlitwę wstawienniczą Coś pękło we Mnie Modli łam się i łzy same zaczęły płynąć. Jak bardzo jestem wdzięczna Boże za Twą Łaskę przebaczenia. Ty już mi to dawno przebaczyłeś razem z Twoją kochaną Mamą Maryją. A to ciągle do Mnie wracało. Jak mantra nie umiałam Sobie tego wybaczyć nadal nie jest łatwo. Ale Wierzę że teraz rozpoczął się proces przebaczenia samej sobie. Panie Jezu dziękuję że przez przypadek trafiłam na Transmisję Teobańkologii. I Ks Teodora który szuka tych zagubionych Owiec albo nawet uczy te już dawno przez Ciebie znalezione. Jak bardzo Nas kochasz.Jak bardzo szukasz i jak bardzo przytulasz do Swego Serca razem ze Swoją Mamą Maryją. Chwała Tobie Panie. Dziękuję że cały czas pokazujesz Mi jaka długa Droga przede mną by zasłużyć na Niebo. Magdalena Młodziňska Groszkowska
Poczułem obecność Jezusa Chrystusa. Zaczęło się przy modlitwie wstawienniczej, po wypowiedzeniu slow Księdza Teodora, gdzie powtarzaliśmy po nim słowa przebaczenia sobie, Ksiadz Teodor powiedział „teraz zostawiam was samych przy muzyce, powtórzcie przebaczenie sobie jeśli macie taką myśl”. Zobaczyłem wtedy siebie siedzącego na kanapie w pustym pokoju, rozglądającego się jakbym nie wiedział którą drogą iść, siebie z trwogą. To byłem ja sprzed nawrócenia. Zacząłem więc mówić w modlitwie „Szymon, przebaczam Ci”… i wymieniałem te grzechy, których widmo powracało do mnie. Bardzo płakałem przy tym. Jak tylko skończyłem i wypowiedziałem ostatnie słowo, usłyszałem Księdza Teodora (cały czas miałem zamknięte oczy, wyobraziłem sobie Jezusa, który kładzie mi dłoń na głowie, i w tym samym momencie usłyszałem jak Ksiadz Teodor mówi błogosławieństwo). Zadrżałem i mimo woli jeszcze mocniej zacząłem płakać. Pomyślałem wtedy „Boże mój, tak dobry jesteś, wybaczyles mi tak złe rzeczy, cóż ja mogę Ci dać..cale Moje Życie należy do Ciebie” – w momencie kiedy powiedziałem „całe Moje Życie należy do Ciebie” Ksiadz Teodor powiedział „zawierzcie teraz swoje życie Bogu”. I wtedy to już totalnie mnie ścięło, płacz był tak mocny, że aż się pochyliłem. Czułem obecność Bożą w domu. Obecność Ducha Świętego. Dawno tego nie czułem. W ostatniej części modlitwy (dziesiątce różańca) płynęły mi łzy i bałem się podnieść wzroku na krzyż i obrazek z wizerunkiem Jezusa, czułem miłość, ale to jakby była taka bojaźń Boża, przy której nie mogłem podnieść wzroku. Dziękuję Ci Panie Nasz Boże za to, że przyszedłeś dziś do mnie. Oddaję Ci wszystko. Szymon Kołodziej
Po wczorajszym różańcu spodziewałam się czegoś innego- kolejny raz jak w drodze do Emaus- ja chyba idę tam właśnie wciąż- o tyle dobrego, że już nie siedzę w swoim grobie 🙂 więc wczoraj przy tej końcowej modlitwie o przebaczeniu nie było łez, nie było przebaczenia… przeważnie szło gładko kilka wzruszeń i oczyszczenie ale nie tym razem. Tym razem Bóg poruszył rany jeszcze żywe, świeże i jeszcze nie przerobione. Fala gniewu wezbrała we mnie, kiedy powtarzałam za ks Teodorem czasem przez zaciśnięte usta przebaczam to mówiłam Bogu w sercu- przebaczam tylko słowami bo sercem nie przebaczam i mówię NIE. Nie zgadzam się aby ludzie, którzy mnie krzywdzą mogli robić to dalej, nie wyciągnę do nich dłoni, aż gotowało się we mnie… modlitwa się skończyła a ja zostałam z tym stanem… byłam zdziwiona, zaskoczona, smutna i wkurzona. Zaraz efektem kuli śnieżnej oberwało się mężowi, który jest w pewnym sensie powodem tych ran. Mam problem z jego rodziną. Nie akceptują mnie do tego stopnia, że nie chcieli przyjechać na nasz ślub. Na dwa dni przed ślubem był telefon, że oni mają malowanie i ich nie będzie. Nikogo z ich strony. Brat męża miał być świadkiem, więc zostaliśmy nawet bez świadka. Po mojej interwencji ostatecznie przyjechali i zaraz wyjechali. Mogłabym pokazać wam z zdjęć ślubnych minę mojej teściowej z całej imprezy domowej… ani jednego uśmiechu, smutny widok 🙁 Mówią, o mnie że jestem gołodupcem bo nie mam żadnego majątku i kiepską pracę, nic nie wniosłam do małżeństwa poza nieślubnym dzieckiem, żadnego posagu. Teściowa namawiała mnie już do rozwodu, sugerowała mężowi przy mnie żeby sobie brał nową żonę. Są to ludzie aktywnie uczestniczący w kościele. Choruje na jelita i endometriozę IV stopnia- choroba zaawansowana może się skończyć resekcją jelita grubego i stomią na brzuchu oraz wycięciem wszystkich narządów kobiecych- w oczach moich teściów fanaberia panienki z miasta… tych dokuczliwości nie ma końca. Mogłabym wymieniać długo. Mąż nadużywał alkoholu, bywało, że były kłopoty, nikt z tej rodziny nigdy mi nie pomógł chociaż prosiłam o interwencję- powiedziano mi , że mam nie dzwonić. Nigdy się nie wykłócałam z nimi, nigdy nie powiedziałam nic złego do nich, najczęściej milczę po prostu, schylam głowę a potem płaczę jak nikt nie widzi. Wiec wczoraj właśnie to odżyło- i jak fala gniewu i złości wybiło- powiedziałam sobie dość. I tak sobie myślę, że Bóg tego chciał. Chciał żebym zdjęła tę maskę grzecznej potulnej owieczki i pokazała co tak naprawdę myślę, co tak naprawdę czuję, co siedzi w środku. Przed Bogiem nie trzeba udawać, On nie potrzebuje ładnych wierszyków, miłych słówek, nie potrzebuje maski. Poczułam, że akceptuje mnie właśnie w takim stanie, w takim w jakim nikt mnie nie chciałby, z tym całym gniewem, z tą całą bezradnością, z tym sprzeciwem. On nie będzie krzyczał ani ganił. On chciał tego spotkania żeby mnie w tym bólu ukochać, żeby mnie w tym gniewie dotknąć i żeby mi powiedzieć, że to jest OK co czuje, mam do tego prawo. Nie jest w stanie uleczyć maski, żeby uleczyć to trzeba stanąć oko w oko z Bogiem w tej brzydkiej prawdzie. Nie trzeba nic udawać przed Bogiem. Dziś rano porozmawialiśmy z mężem całkiem inaczej niż zawsze o tym. Coś się oczyściło. Ja też jestem jakby inna, bardziej silna, pewniejsza. To były dopiero pierwsze krok tej drogi. Moc w słabości się doskonali. Bóg mnie umacnia. Chwała Panu. Magdalena
O tak, przebaczenie jest bardzo ważne. Zarówno drugiej osobie jak i sobie samemu. Pielęgnowanie uraz i złości prowadzi nas do choroby lub nieszczęścia.
Świetnie ujęto to w podanym przykładzie.
Wczoraj przeczytałem krótką, ale bardzo inspirującą historię. Postanowiłem ją przetłumaczyć i podzielić się nią. Jest mądrą życiową lekcją, niezwykłym obrazem, który na zawsze zapamiętam.
Pewnego razu do sklepu stolarskiego wpełzł wąż. W pewnym momencie, gdy przesuwał obok piły niechcący skaleczył się nią. Instynktownie odwrócił się i ukąsił piłę – to sprawiło, że zaczął krwawić mocniej. Dalej nie rozumiejąc co się dzieje i sądząc, że narzędzie go atakuje postanowił owinąć się wokół piły i zaczął dusić ją całym swoim ciałem. Im bardziej dociskał, tym bardziej się trząsł. Po dramatycznej walce zdechł.
Czasami reagujemy w gniewie, chcąc zemścić się na tych, którzy nas skrzywdzili, ale w efekcie ranimy samych siebie.
Czasem lepiej jest zignorować pewnych ludzi i określone sytuacje. Jeśli wdajemy się w niepotrzebną walkę, wtedy mogą nas spotkać nieodwracalne i katastrofalne w skutkach konsekwencje.
Zawsze lepiej (i bezpieczniej!) jest działać z miłością. Nawet jeśli reagowanie na nienawiść w przeciwnym duchu dużo kosztuje, to naprawdę warto! Jeśli Bóg jest po twojej stronie, ostatecznie zobaczysz jak twoi wrogowie upadają, połykając własne słowa.
„Nie daj się zwyciężyć złu, lecz zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12:21)
„Podaruj, podaruj mi Panie, slowa które darowałeś Magdalenie, podaruj, podaruj mi Panie tylko jedno tylko twoje przebaczenie”
Słyszę te pieśń w sercu, już od jakiegoś czasu. Być może jest jakiegoś rodzaju przypominajką. Może mam usiąść i głębiej się zastanowić nam tym jednym wielkim słowem jakie jest moje przebaczenie. To wielki dar, na który niejednokrotne nie umiemy się zdecydować. Och ileż to razy w gniewie za bzdurę sypałam slowami nie wybacze, nie zapomnę. Ileż to razy wina byla mniejsza od kary, która wymierzałam. Chcialam sie czuć lepiej – nie wiem
Chcialam być wazniejsza od kogos – nie wiem
Chcialam zagłuszać szeptanie serca, że źle robię – nie wiem.
Zło jest przecież tak łatwo popełniać, nie zastanawiamy się wiele nad tym. Było, przeszlo, minęło. A no właśnie nie. Uświadomiłam sobie kiedyś, że stwierdzenie iz wszędzie zostawiamy ślad po sobie jest prawdziwe. Malo w nas pokory, więcej natury buntownika, sama wiem po sobie. Przysłowiowe zastaw się a postaw sie, ponad wszystko.
Gdzie ta moja Jezusowa pokora? Ilez to razy moglam powstrzymać język za zębami, zamiast przekleństw podać poprostu pomocna dłoń, nikt z nas nie wkłada czyiś butów, nie przechodzi tej ciężkiej drogi, która ktoś musi przejść. Za to bardzo dobrze utożsamiamy sie w tłumie gapiów, krzyczącej tłuszczy – ktoś tak jak Jezus stal osamotniony na placu Pliata, ktoś tak jak Jezus slyszal w ustach słowa „na krzyż, na krzyż”, ktoś tak jak Jezus wzial swój krzyż na ramiona i poszedł. Na Ziemi jest kilka miliardów takich ktosiow, każdego dnia ktos ma swoj Wielki Piątek. Mnie tez to spotyka. Kogo widzę wtedy na Placu u Pilata, czy to przypadkiem nie są moi najbliżsi, kto krzyczy precz, na krzyż. Kogo spotkam na tej swojej dordze krzyżowej, czy znajdzie sie na niej Szymon z Cyreny, azeby choć troszkę ulzyl w niesieniu krzyża, czy spotkam Weronike z chusta aby otarla moja twarz, czy ktoś nademna zaplacze czy wszyscy beda się śmiać, a moze beda tacy co tylko patrzą – nie wiem.
A może spotkam twarze tych, którzy prze zemnie cierpieli, moze tych których zraniłam, a moze Weronika i Szymonem okaże się osoba, której wybaczyłam – nie wiem.
Krzyż i Golgota to miejsce doskonałego wybaczenia. Cale plugastwo świata na ramionach jednego Jezusa cud Milosierdzia.
Słysze wielokrotnie podczas rodzinnych spotkań o zawiści miedzy ludźmi o bezsensowne kłótnie w sprawach materialnych o rozdzielonych rodzinach przez srebrniki spadku a co by bylo gdyby dali sobie przebaczanie. Takie 12 liter szczęścia. Ilez dobrego by przyniosła szczera rozmowa, ile łez by otarla, ile serc uwolniło by się z tego kamienia.
Każdego razu przy konfesjonale przez rece kaplana Bóg mówi wybczam idz dziecko szczęśliwie. I my również nauczmy się przebaczać
Przebaczenie to trudny temat bo wielokrotnie nie mozemy przebaczyć sami sobie, ale pamiętajmy, Bóg na Golgocie zrobil to pierwszy.
Ponownie pojednał się ze swoimi dziećmi ofiara swojego syna. Uwielbiam ten Bozy spokój w sercu. Cichość i pokorę Jezusa i Maryi. Boleje jednak, że tak wiele razy nie udaje mi się jej zachować. Słaba jestem ale wiem jedno, nie ważne na jakiej drodze życia bede Bóg będzie ze mną. Im bardziej rozwija się nasza wiara tym lepiej nam przebaczać. Droga jeszcze daleka ale wiary ” te zawody ukończymy i wiary ustrzezemy” ❤️❤️
„Przebaczenie jest najtrudniejsza miłością” Karolina Cha
Jak przebaczyć i dlaczego
Ja spróbuje sie podzielic moim doswiadczeniem z przebaczeniem. Spotkałam na swojej drodze życiowej parę osób, które stały się dla mnie w pewnym momencie wrogami, dziwnym trafem wszystkie te osoby były mi bliskie: brat, przyjaciółka, brat męża, teść, aż w końcu i mąż, najbliższa i najukochańsza osoba. I to właśnie jemu miałam najwiecej do przebaczenia i z tym przebaczeniem borykam sie jeszcze do teraz. Przebaczyć 77 razy znaczy dla mnie do konca moich dni, codziennie. I choć tak jak ksiądz powiedział, że czas nie leczy rany, z czasem rana staje sie po prostu nawykiem. Moimi wzorami do naśladowania jak mam przebaczać jest Jezus przebaczajacy swoim oprawcom i ciemiężycielom, papież przebaczający zamachowcowi, sasiadka, której umarło troje bardzo ciężko chorych dzieci i moja przyjaciółka, która przebaczyła swojemu ojcu, który ją molestował, maltretował i teraz siedzi w wiezieniu za zabojstwo a ona się cieszy, że w końcu zadzwonił i po 30 latach odzyskała ojca. Muszę zaznaczyć, że oni sa moimi idolami, mistrzami. Ja czuję się jak uczeń. Moj mąż i nie exmaz- chory człowiek, alkocholik i schizofrenik (teraz nasze małżeństwo jest unieważnione przez kosciol) probował mnie udusić i prawie mu się to udało. Nie pytajcie jak z tego wyszłam żywa, bo sama nie jestem pewna. Dla mnie był to cud, Leżałam już pod jego kolanem i żegnałam się z życiem. Jedna myśl utknęła mi w pamięci z tego momentu: Boze a co teraz się stanie z moimi dziecmi? I chyba Bóg mnie usłyszał bo D. odskoczył jak oparzony i uciekł. Potem to juz była kwestia czasu i nas związek sie rozpadl. Nie dlatego, że mu nie przebaczylam, tylko dlatego, że on wybral droge zła z alkocholem a nie droge dobra, przebaczenia i milosci. Nie jestem pewna jak jest teraz, ale podejrzewam, że niestety dalej jest na tej drodze. Ksiądz Teodor ma racje, przebaczenie nie wiaże się jednak zawsze ze zmianą, natychmiastowym nawróceniem, oczekiwaniem cudu. Pierwszym krokiem jest życzenie swojemu krzywdzicielowi dobra.Wierzcie mi, mnie niestety zajeło to parę lat, parę dobrych spowiedzi i wiele rozmów i przemysleń, zbyt wiele czasu. W pierwszym okresie, gdzie mysśalam, że przebaczam, zwaliło mnie z nóg pytanie mojego synka: mamo a czy w niebie też nie bedziemy mieć tatusia? Nie mogłam sobie wyobrazić spotkania D. w niebie.Tutaj na ziemi sprawa rozwiązana, poszedl swoja drogą i od tego czasu widzialam go góra 3 razy.Ale wyobrażenie mojego wspaniałego nieba runęło. Chcialam zamknąć mu drzwi nie tylko tego mieszkania, ale i mieszkania w niebie.Teraz jest inaczej, Bog sprawiľ, że modlę się żeby nam się obojgu udało dotrzeć do nieba, nie wspolną drogą malżeństwa, jakoś inaczej, ale byle by do celu. Przebaczam codziennie od nowa, pomagają mi w tym takie modlitwy-rozmowy jak ta, pomagają mi slowa Jezusa ,,Boże przebacz im, bo nie wiedzą co czynią, pomaga mi zdjęcie Papieża J.P2 jak rozmawia ze swoim oprawcą w jego celi, pomagają mi świadectwa osob, które przebaczają mordercom swoich dzieci, pomaga mi oddzielanie zła od konkretnej osoby, staram się winą za zło obarczać szatana, nie ludzi, nie Boga, ufam Jego Milosci, ufam, że On ma plan. Mam nadzieje, że to moje niedoskonałe doswiadczenie przebaczenia też może komuś pomoże. Dziekuję Bogu za wszystko i za Jego miłość do ludzi, bez tej bezgranicznej miłosci jaką On jest nie mamy szansy przebaczyc. Ks Teodor ma racje, sami nie dajemy rady, z przebaczeniem wiąże się coś nieludzkiego. Agnieszka Maria Białas.
Autobus w Poznaniu.
Panie Jezu, znasz mnie i przenikasz mnie całą. Znasz moje myśli, moje czyny, moje serce. Tak mało tam światła. Tak mało przebaczenia. Dziś proszę wybacz mi wszystko, co było i jest złe, wszystkie moje grzechy, zwątpienia, upadki. I pomóż mi wybaczyć sobie samej. Pomóż nie żałować przeszłości, że mogłam lepiej, mądrzej, inaczej. Spraw, Panie, by już nic nie mogło mnie od Ciebie oddzielić. Cała Twoja. Elżbieta
„A gdybyś wiedział że to ostatni dzień Twojego życia
Co byś zrobił ?
dalej oglądałabyś 1020 odcinek M jak miłość
dalej patrzyłbyś na innych jak na idiotów
z nienawiścią w sercu
dalej uprawiałbyś niekończący się seks ?
robiłabyś sałatkę ?
dalej byś grał na giełdzie
robił drifty autem
gdyby to był ostatni dzień twojego życia
dalej byś kupował prezenty pod choinkę ?
czy raczej spojrzałbyś na wszystko inaczej…
dlatego zawsze PRZEBACZAJ
nigdy nie wiesz czy to nie ostatni dzień twojego życia” – ks Dominik Chmielewski
O.Robert De Grandis SSJ – Modlitwa przebaczenie, uzdrowienie
Czym jest przebaczenie?
Przebaczyć to znaczy przeprosić, uwolnić drugiego człowieka od winy. Zranienie, doświadczenie czy obrazę nie będziemy odtąd przypisywać innej osobie. Zdarza się, że stare relacje zaczynają wówczas się odnawiać, a zaniedbane kwitnąć. Ważne jest jednak, aby ten fakt nie był ignorowany, „wyparty” czy zapomniany i żeby nie oceniać go negatywnie. Ten proces nie jest łatwy. Można przebaczyć innym, uwalniając ich od poczucia winy i od odpowiedzialności, które zostały im przypisane; ale możemy też przebaczyć sobie, uwalniając się od poczucia winy za popełnione błędy i za braki, które są w nas. Przebaczenie pomaga nabrać słusznego dystansu, który pozwala inaczej ocenić wydarzenie.
Znak.
Młodzieniec siedział sam w autobusie.
Patrzył w okno.
Wyglądał na niewiele ponad dwadzieścia lat, był piękny, z twarzą o delikatnych rysach. Pewna kobieta usiadła obok niego.
Zamienili kilka słów o pogodzie – ciepłej i wiosennej – po czym młodzieniec niespodziewanie rzekł :
– Byłem w więzieniu przez dwa lata. Wyszedłem dzisiejszego ranka i wracam do domu.
Słowa wypływały z niego jak rwąca rzeka, kiedy opowiadał, jak dorastał w biednej, uczciwej rodzinie i jak jego przestępcza działalność przysporzyła rodzine bólu i wstydu.
Przez dwa lata nie miał od nich wieści. Wiedział, że rodzice byli zbyt biedni, aby pozwolić sobie na podróż do więzienia, i zbyt prości, aby pisać listy.
On sam przestał do nich pisywać ponieważ nie odpowiadali.
Trzy tygodnie przed zakończeniem kary podjął ostatnią, desperacką próbę nawiązania kontaktu z ojcem i matką.
Przeprosił ich za zawód, jaki im sprawił, i poprosił o wybaczenie.
Po wyjściu na wolność wsiadł do tego autobusu, który miał zawieźć do jego miasta i którego trasa wiodła obok ogrodu i domu, gdzie dorastał i gdzie nadal mieszkali jego rodzice.
W swoim liście napisał, że zrozumie ich zachowanie.
Dla ułatwienia sprawy poprosił aby dali mu znak, który mógłby zobaczyć z przejażdżającego autobusu.
Jeśli mu przebaczyli i chcieliby go przyjąć, mieli przyczepić białą wstęgę do starej jabłoni w ogrodzie.
Gdyby znaku nie było, młodzieniec nie wysiadłby z autobusu i opuściłby miasto, odchodząc na zawsze z życia rodziny.
W miarę jak autobus przybiliżał się do celu, młodzieniec stawał się coraz bardziej nerwowy, do tego stopnia, że bał się spoglądać przez okno, pewien, że nie zobaczy żadnej wstęgi.
Po wysłuchaniu jego opowiadania kobieta poprosiła :
– Zamień się ze mną. Ja będę wyglądała przez okno.
Autobus jechał dalej, mijając jeszcze kilka domów, i w pewnej chwili kobieta zobaczyła drzewo.
Dotknęła delikatne ramienia młodzieńca i powstrzymując łzy, wyszeptała:
– Spójrz! , Spojrz!
Obwiesili całe drzewo białymi wstążkami!.
Bruno Ferrero kapłan salezjanin.
Jesteśmy bardzo podobni do bestii, gdy zabijamy Jesteśmy bardzo podobni do ludzi, gdy osądzamy. Jesteśmy bardzo podobni do Boga, gdy przebaczamy
Adam Szustak OP o przebaczeniu
CO UTRUDNIA PRZEBACZENIE?
Potrzeba rewanżu, zemsty, karania, władzy nad drugim – wszystko to może podsycać negatywne emocje, które przeszkadzają w zmianie postawy wobec sytuacji czy wydarzenia. Często złożone procesy psychiczne utrudniają pogodzenie się z przeszłością.
Relacje międzyludzkie często urywają się, ponieważ ludzie nie szukają tego, co ich łączy. Częste przywoływanie emocji i negatywnych uczuć, jak nienawiść, złość i urazy, powoduje ich podsycanie. Negatywne uczucia, które wychodzą na wierzch, za każdym razem przywołują wspomnienia, osłabiają gotowość przebaczenia. Potrzeba dominacji, potrzeba tego, żeby zawsze mieć rację, a także wywierania wpływu na innych, zmniejsza gotowość człowieka do wykazywania inicjatyw, koniecznych w procesie przebaczenia,
Przebaczenie. Bardziej potrzebne niż myślisz…
Joanna Kucharczak
Wydawało mi się, że wybaczyłam wszystkim, którzy mnie zranili. Na początku istnienia wspólnoty zaproponowano nam modlitwę przebaczenia amerykańskiego kapłana Roberta DeGrandisa SSJ. Formułkę, którą podaje, czytaliśmy codziennie, dopóty – dopóki Pan Jezus nie przestał przypominać nam sytuacji i ludzi, którzy nam zawinili. Niektórzy zapisali kilka kartek. Ja sama zdziwiłam się, bo nagle przypomniało mi się zdjęcie, jakie mamy z czasów wojny, a które pokazuje, że wśród moich krewnych nie wszyscy byli polskimi patriotami. Na Śląsku dla większości rodzin służenie w Wehrmachcie było największą tragedią, wystawieniem synów do bratobójczej walki, ale jednak nie dla wszystkich. Przypomnienie było tak wyraziste, jakby tych kilku nieżyjących już przodków prosiło o przebaczenie za to, że źle ulokowali swe upodobania polityczne.
Przebaczenie jest kluczem do wolności. Zakopaniem rozpadliny między mną a Bogiem. Myślę, że człowiek żyjący w nieprzebaczeniu, nie dający szansy krzywdzicielowi, nasyca całe swoje istnienie, czyli to jak myśli, co wybiera, co głosi, brakiem miłosierdzia. I ta nielitościwość jest w nas wyczuwalna. Czasem wydaje się, że rany są tak wielkie – ktoś się powiesił, ktoś kogoś zgwałcił, okradł, zlekceważył – że przebaczenie własnymi siłami wydaje się niemożliwe. Bóg wspomaga nas w łasce przebaczenia. Liczy się z każdym naszym słowem. Wystarczy stanąć przed Jego Obliczem i powiedzieć: W IMIĘ JEZUSA PRZEBACZAM CI …. a już hufce anielskie wyrównują ścieżki pojednania. Czasem potrzeba wstawiennictwa dwóch lub trzech proszących ze mną o łaskę przebaczenia. Tak właśnie mojej przyjaciółce udało się zburzyć barykady między nią a ojcem. Mając dziesiąt lat wróciła do domu i po raz pierwszy, ot tak, popatrzyła ojcu w oczy i wyartykułowała coś, co wcześniej nie przecisnęłoby się jej przez zaciśnięte szczęki: „Tato, przepraszam”. Najbardziej fascynującym doświadczeniem przebaczenia jest spowiedź. Nie ta powszechna, ale wyszeptana na ucho, bez presji czasu, pozwalająca obrócić trudne momenty naszego życia w błogosławione. Najbardziej realne doświadczenie Boga z nami. Mające w sobie coś z doświadczenia Azariasza z księgi Daniela, który spacerując po piecu ognistym dostał od Boga ożywczy wiatr. I mógł pośród piekielnej zawieruchy wychwalać Go z radością: „Niech jednak dusza strapiona i duch uniżony znajdą u Ciebie upodobanie.(…) Ponieważ ci, co pokładają ufność w Tobie, nie mogą doznać wstydu. Teraz zaś idziemy za Tobą z całego serca, odczuwamy lęk przed Tobą i szukamy Twego oblicza. Nie zawstydzaj nas, lecz postępuj z nami według swej łagodności i według wielkiego swego miłosierdzia. Wybaw nas przez swe cuda i uczyń swe imię sławnym, Panie!”.
Wzorem przebaczania jest dla nas Jezus Chrystus, który okazał nam swoje przebaczenie umierając za nas na krzyżu. Jest to obraz nie tylko przebaczenia, ale też niepojętej miłośći, miłości aż po śmierć i to śmierć krzyżową. Niestety, nie zawsze potrafimy to docenić, bezustannie pogrążając się w grzechach przeciwko tej Miłości. Jezu, zważ na naszą słabość i nie pamiętaj nam tego. Ty wiesz jak jesteśmy grzeszni i jak trudno nam wytrwać. Wybacz nam Jezu!
Jude Antoine pochodzi z Kuala Lumpur w Malezji. Jest katolickim świeckim misjonarzem, ma 50 lat i doświadczenie posługi w 33 krajach na świecie. Posługuje tylko i wyłącznie w Kościele Katolickim. Wspólnie ze swoją żoną Veronicą Antoine i ich dwiema córkami Lavinią (20 lat) i Alicją (19 lat), głoszą uzdrawiające doświadczenie Bożej miłości do zranionego i złamanego grzechem świata.
CUDOWNE ZDJĘCIE PANA JEZUSA z Medjugorje – maj 1995 r.
Anonimowy fotograf zrobił zdjęcie wirująco-pulsujacego słońca w Medjugorje, a na kliszy zamiast słońca ukazała się postać cierpiącego
Pana Jezusa z abortowanym dzieckiem na dłoni.
Sen.
Sen był bardzo wyraźny: Mały chłopiec stał na środku pokoju i mówił błagalnym głosem: „Nie zabijajcie mnie”.
Obudził się zlany potem. Jego kobieta spała spokojnie obok. Wiedział, że już nie zaśnie, po cichu więc wymknął się do kuchni.
Ten sen bynajmniej go nie zaskoczył. W ubiegłym tygodniu oboje podjęli decyzje o przerwaniu ciąży. Rano musi zawieść ją do kliniki.
Niespodziewanie ona również przyszła do kuchni.
– Miałam sen – powiedziała. – Śnił mi się chłopczyk, który błagał byśmy go nie zabijali.
– Ja miałem taki sam sen.
Zapadło długie milczenie. Nie mieli już pewności, że słusznie zdecydowali.
– A jeśli sobie nie poradzimy – odezwał się nagle on. – Na dziecko tak dużo się wydaje.
– Musiałabym zrezygnować z kariery, chociaż teraz mam szansę ją zrobić.
– A jeżeli będzie nam się ciągle śnić i pytać: „Dlaczego mnie zabiliście?”
Za oknem wstawał właśnie nowy dzień. Pro-Life -Tak – (Dla Życia).
Nowy Jork dopuścił aborcję do 9 miesiąca ciąży, praktycznie z dowolnego powodu. Jednocześnie bezwzględnie tropione są przejawy nienawiści – zarówno w USA jak i w Polsce. Zamęt, terror i bezsens sięgają poziomu, w którym koniec nas wszystkich może nastąpić w każdej chwili. Jednocześnie znamy obietnicę: „Lecz kto wytrwa do końca…”
A gdy siedział na Górze Oliwnej, podeszli do Niego uczniowie i pytali na osobności:«Powiedz nam, kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata?» (…) Powiedział im: Wtedy wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów, z powodu mego imienia. Wówczas wielu zachwieje się w wierze; będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich nienawidzić. Powstanie wielu fałszywych proroków i wielu w błąd wprowadzą; a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. 13 Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. A ta Ewangelia o królestwie będzie głoszona po całej ziemi, na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy nadejdzie koniec. Roman Zięba
Tak. Doszło do tego.
W Nowym Jorku wprowadzono prawo do aborcji w imię „zdrowia kobiety” (wcześniej było „życia kobiety”) oraz z możliwością dokonywania jej po 24 tygodniu życia.
Jezus określił ten moment w historii: „A z powodu szerzenia się bezprawia oziębnie miłość wielu.”
W głowie się nie mieści, że ludzie decydują o życiu i śmierci w imię własnej wygody i wolności. Jak bardzo wrażliwość i empatia mogą zostać w nas uśmiercone, gdy stajemy w centrum swojego życia zamiast iść za Bogiem.
Czy możemy coś zrobić? Co robić, Boże? Jak nie dać się pokonać oburzeniu, rozpaczy, smutkowi? Agata Strzyżewska
Prezydent Trump przypomniał Amerykanom, że państwo musi chronić niewinnych, że dzieci mają prawo żyć!
Gepostet von Paweł Adamiak am Mittwoch, 6. Februar 2019
Amerykański senat odrzucił dwa projekty ustaw pro-life. Pierwszy dotyczył ochrony dzieci nienarodzonych, zdolnych do odczuwania bólu, czyli po 20. tygodniu ciąży. Jego celem było więc zapobieganie tak zwanym późnym aborcjom. Drugi miał chronić noworodki, które przeżyły aborcję i zagwarantować im takie same prawa, jakie mają dzieci, które urodziły się jako wcześniaki na tym samym etapie ciąży. Oba projekty nie przekroczyły wymaganego progu 60 głosów.
Jak można takie cudo pozbawiać życia?
“Ręka nadziei” to tytuł zdjęcia autorstwa Michaela Clancy’ego. Zdjęcie to wykonano podczas operacji nienarodzonego dziecka. Działo się to w 1999 roku. Gdy okazało się, że u pozostającego w łonie matki dziecka wykryto poważną wadę kręgosłupa, lekarze podjęli decyzje o interwencji chirurgicznej. Operacja odbyła się kiedy dziecko miało 21 tygodni!
zdjęcie to ukazało się w 2002 roku na okładce New York Timesa i okrzyknięte zdjęciem roku! Jak się rozpisywały media – doktor wykonał cesarskie cięcie, wydobył macicę i poprzez niewielkie, poprzeczne nacięcie w macicy zoperował nienarodzone dziecko! Dr Bruner, chyba do dzisiaj nie zapomni, że w momencie, kiedy kończył operację maleństwo przez małe nacięcie wysunęło swoją rączkę i złapało za palec lekarza! Lekarz opowiadał, że była to najbardziej wzruszająca chwila w jego życiu. Chłopiec ma na imię Samuel. Dziś ma 20 lat. Lubi pływanie i koszykówkę. O tym, że był sławny będąc jeszcze w brzuchu swej mamy dowiedział się dopiero będąc uczniem klasy piątej.
Czegoś tak pięknego nie udało się dotychczas chyba nikomu zarejestrować – dziecko w 8-12 tygodnia życia bawiące się w łonie matki…
Pomimo groźby bojkotu stanu ze strony holywoodzkich aktorów (m.in. Alyssa Milano, Alec Baldwin, Rosie O’Donell, Seann Penn, Mia Farrow, Ben Stiller, Mark Hamill czy Natalie Portman), gubernator Georgii podpisał ustawę zakazującą aborcji od momentu kiedy można usłyszeć bicie serca dziecka.
Ta groźba to nie była błahostka – Georgia dzięki specjalnym zniżkom podatkowym dla przemysłu filmowego, stała się w ostatnim czasie miejscem kręcenia bardzo wielu filmów, dając pracę wielu ludziom.
„Chronimy niewinnych, bronimy słabszych, stajemy w obronie tych, którzy nie mogą obronić się sami”zadeklarował.
Brawo!
A tak cieszono się i świętowano w Irlandii po zalegalizowaniu aborcji.
IRLANDESES CHORAM DE ALEGRIA EM SABER QUE O ABORTO FOI APROVADOA Irlanda aprovou o aborto. Veja no video abaixo uma das cenas mas triste que já tive oportunidade de ver na vida. Mulheres rindo e se abraçando pelo direito de MATAR uma criança. Que mundo é esse? Saber que um holocausto de bebês começará a ser realizado de forma deliberada me angustia a alma e o coração.Verdadeiramente o mundo jaz no maligno, o que me faz lembrar da sentença do Senhor que diz " ai daqueles que chamam mal de bem e bem de mal." (Isaías 5:20)
Co się dzieje ze światem? W jakich czasach my żyjemy?
Śmierć małego Dawida wstrząsnęła Polską. Wyjątkowość śmierci poruszyła serca i sumienia
moich Rodaków. Ojciec zabija własne dziecko wbrew prawu Boskiemu i przeciw Naturze. Mówią
rozszerzone samobójstwo. Głupio mówią. Dzieciobójca popełnił samobójstwo. Sam sobie wymierzył sprawiedliwość?
A czy on stał się szafarzem jakiegokolwiek istnienia ludzkiego?
Mały Dawid został zabity. Odebrano mu dar największy od Boga i do Boga należący. Ile miał lat? 3, 5 10? A jakie to ma znaczenie? Zginął Człowiek! I nasze sumienia płaczą i buntują się przeciw barbarzyństwu.
Ale czy w równym stopniu porusza nas śmierć dzieci nienarodzonych. Czy na to bestialstwo powszechne już zobojętnieliśmy? Śmierć jest śmierć, przerywa linię życia niedopełnionego. A każde życie jest darem nie tylko dla konkretnej osoby, ale dla nas wszystkich.
Zginął Dawid. Niech Dobry Pasterz otuli go prawdziwą Swą Miłością, której tak mało zaznał wśród Nas, na Ziemi. Bogdan Wróblewski
Świadectwo Wiary.
Andrea Bocelli w Fatimie na kolanach.
Aborcja a Okno Życia. ❤️❤️❤️.
Okno Życia.❤❤❤. Bogu Niech Będą Dzięki.
Podam tylko jeden przykład w pomyśl :
Pytanie 1:
Jeśli wiedziałbyś, że kobieta, która jest w ciąży ma już ośmioro dzieci, w tym troje głuchych, dwoje niewidomych, jedno upośledzone, a ona sama ma syfilis, to czy poleciłbyś jej aborcję?
Tym dziewiątym dzieckiem był :
Ludwig van Beethoven – kompozytor i pianista niemiecki, ostatni z tzw. klasyków wiedeńskich, a zarazem prekursor romantyzmu w muzyce, uznawany za jednego z największych twórców muzycznych wszech czasów.
W wieku 25 lat Ludwig van Beethoven traci słuch, powstają najpiękniejsze utwory i kompozycje w jego twórczości.
Bowiem dla Boga nie ma rzeczy nie możliwych.
Pojawia się nowa ciąża. Czy radzilibyście ją przerwać? Z pewnością – odpowiedziałoby 95 proc. rodziców. – A więc zabilibyście Beethovena.
Pamiętaj Jest Okno życia. ❤️❤️❤️.
Uwielbiam głosić…
Przede wszystkim dlatego, że dzieląc się swoją historią otrzymuję często świadectwa o wiele większe, które stawiają mnie w postawie pokory nad niemymi świadectwami wykrzyczanymi życiem.
Dziś pierwsze głoszenie w parafii przygotowującej się do wieczystej adoracji. Jutro ciąg dalszy.
Mówię z naciskiem na doświadczenie ekstremalnej miłości emanującej z „białego kółka” i pragnieniu, by kochać innych miłością, której moje serce nie jest zdolne wyprodukować. Pojawia się oczywiście temat dzieciaków z niepełnosprawnością i pacjentów hospicjum.
Kiedy skończyłam widzę jak wychodzi z ławki mężczyzna po 50-tce i staje przy mikrofonie. Ksiądz patrzy ze zdziwieniem, ja z jeszcze większym. Słyszę że chce mi podziękować i przytoczyć wiersz Twardowskiego o miłości. Czuję że mam wypisany na twarzy drukowanymi literami „SZOK”.
Wszystko wyjaśnia się w kolejce po Ciało Chrystusa. Widzę poetę z ambony z kilkunastoletnim synem z niepełnosprawnością.
Po Mszy podchodzi, rozmawiamy, przytul obowiązkowo. Słyszę, że chłopak adoptowany. Serce mi klęka. Wybrali go… Świadomie. Dziecko przez wielu uważane za towar wadliwy. Patrzę na niedoskonałe ciało z doskonałym sercem. Oczy mu się śmieją. Ma w nich światło. Z przejęciem pokazuje na dzwonki, którymi potrząsał ministrant.
Mężczyzna patrzy na syna z miłością.
Czystą, piękna, przefiltrowaną.
„To mój skarb a żonę zostawiłem na Rusa”
(osiedle gdzie znajduje się hospicjum)
A gdzie jakiś żal, bunt? Nie ma. Tylko światło i miłość.
Serce mi klęka na drugie kolano…
Marta Przybyła
Anielka ma bezczaszkowie. Lekarz proponował aborcję. Był przekonany, że dziecko nie dożyje porodu.
Tymczasem Anielka otoczona miłością rodziców i modlitwą setek ludzi z całej Polski, urodziła się, została ochrzczona i jest już we własnym domu, w którym poznała swoje rodzeństwo!
Będzie mogła odejść do nieba, otoczona miłością całej rodziny.
A rodzice są pełni pokoju, że zrobili wszystko, co mogli dla Anielki i radości, że dane jest im przeżyć choć kilka chwil razem, całą rodziną. „Przerasta mnie to szczęście” deklaruje jej Mama.
Jakże to inna postawa i inne emocje niż wtedy, kiedy rodzice decydują się na aborcję.
Piękne świadectwo!
Urodził się bez dłoni. Gdy matka zobaczyła jego kalectwo, po prostu zostawiła go w szpitalu. Został adoptowany i dzięki miłości, jaką obdarzyli go nowi rodzice, rozwinął niewyobrażalny talent.
Utwór dedykowany rodzicom wychowującym dzieci niepełnosprawne . Jest on wykonany przez dzieci niepełnosprawne w podziękowaniu za MIŁOŚĆ rodzicielską .
Ludzie i świat tak bardzo chcą dążyć do „doskonałości”. Walczą o idealne życie, idealne dzieci (bo np. chore czy niepełnosprawne nie pasują im do tego „idealnego” życia) i inne :”idealne” kwestie, że żebyśmy kiedyś nie musieli walczyć o przyszłość i życie naszych dzieci, które tak wielu nie pasują do tego idealnego obrazka świata. Joanna Wawrzyniak-Woloch
Obejrzyjcie krótki acz wspaniały film o Joanna Mazur – zwyciężczyni, wraz ze swoim przewodnikiem Michałem Stawickim, biegu na 1500 m. ?♀️ ? "Zwracam się świadomie w kierunku Boga, z prośbą o pomoc, żebym dała radę wytrwać z tym wszystkim co się dzieje". ? Film zrealizowali: Wacław Klocek i Mieczysław Bryk. Joanna Mazur & Michał Stawicki T11 Running Pair
FACEBOOK JUŻ KILKA RAZY USUNĄŁ TEN FILM, DLATEGO POKAŻCIE GO ZNAJOMYM ZANIM ZNÓW USUNIE…. . . . . . W 2016 r. z mocy prawa zabito w polskich szpitalach 1098 dzieci poczętych, w tym w zdecydowanej większości (1042 dzieci) ze względu na podejrzenie choroby lub niepełnosprawności. Często w 4, 5, a nawet 6 miesiącu ciąży.. . . . . (Y) Dołącz do BMS: fb.com/BractwoMalychStopek ► Subskrybuj: http://bit.ly/NaukiKatolickie ? Wesprzyj nas: http://bit.ly/NaukiPayPal? http://bit.ly/ŻycieMaSens…aby wprowadzić w czyn wielką strategię obrony życia!
Może być praca z liczbami, papierkami, komputerem, towarem na półkach. Ja 4 lata temu- manekin w eksluzywnym butiku. Ą i Ę. Bułkę przez bibułkę. Może być też „praca” gdzie dotyka się Życia przez wielkie „Ż” , choć wielu nazwałoby je wegetacją. Moi podopieczni nie miewają klasycznych przygód, jakie przeżywają dzieci w wieku kilku lat. Nie mieszają patykiem w kałuży, udając że gotują jarzynową zupę z obfitą zawartością liści mlecza i kwiecia różowej koniczyny. Nie łapią trzmieli do słoika z podziurawionym wieczkiem. Nie przykładają go do ucha i nie słuchają ekstremalnego furczenia. Nie łażą po drzewach. Nie kolekcjonują siniakowych odznak w kolorach tęczy. Dla niektórych z nich każdy przeżyty dzień jest przygodą. Z medycznego punktu widzenia wielu z nich nie powinno już być na świecie, ale są. Mali wojownicy.
Przeciętny dyżur w Domu Opieki Społecznej dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną, prowadzonym przez siostry zakonne.
Malwina bardzo się zaflegmia. Ssak z trudnością udrażnia tracheotomijną rurkę. Ola od kilku dni ma częste napady epilepsji. Michaś był pionizowany, jaki wysoki chłopak z niego i przystojny rzecz jasna. Dwuletnia Lilka postanowiła zwymiotować na siebie i na mnie. Hmmm… kogo pierwszego ogarniać? Lilka do wanny. Teraz ja. Lecę się obmyć i przebrać. Koszulka z Michałem Archaniołem. Chroń. Przed takimi niespodziankami też ?
Dyżuru ciąg dalszy…. Ok 19-tej cichnie muzyka. Nasi melomani mają swoje preferencje. Od muzyki klasycznej po disco polo. Czytam z ich twarzy co sprawia im przyjemność. Nie powiedzą. Gramy w mimiczne kalambury.
Na oddziale jest jak w domu. Przytulnie, kolorowo. Na parapecie równo poukładane pluszaki. Nasze dzieci nie biegają, nie bawią się, nie układają klocków. Bawią się po swojemu, najpełniej jak potrafią. Nasze dzieci leżą, niektóre siedzą w specjalnie przystosowanych wózkach. Kiedy leżą to pracowicie, bo uczą nas kochać i wierzę mocno, że zbawiają świat.
Wróciłam z wieczornego spaceru po ogrodzie. Pachnie wiosną. Bzem pachnie i nadzieją. Błyszczące pinezki na niebie z grubego aksamitu dziś nieliczne. Codziennie spotykam jeże. Trudno je głaskać, ale można. Serio. Wiem z autopsji. Z oddali macha do mnie siostra. Widzę dyndający różaniec, twarzy jeszcze nie widzę. Siostry pozostają incognito zdecydowanie za długo. Zwłaszcza o zmroku. Marta Przybyła
CO SIĘ DZIEJE? #1 SPRAWA ALFIEGO EVANSA
MAŁY ALFIE
Patrzysz się Boże na świat stworzony,
Gdy mały chłopiec został zgładzony.
Kiedyś robili to za murami,
A dziś to robią przed kamerami.
Wyrok zapada – Jest Kara Śmierci,
To są sędziowie? To są mordercy.
Czy tak naprawdę to są lekarze?
Dla Tego dziecka zwykli zbrodniarze.
Miłość rodziców i siła życia,
Miał umrzeć szybko – Nadal oddycha.
Dobić zastrzykiem,metodą nową,
Lepiej niech umrze śmiercią głodową.
Dzisiejszy świecie – Dokąd idziemy?
Że własne dzieci zabijać chcemy.
Nie pytasz matki,nie pytasz ojca,
Choć tak walczyli z tobą do końca.
Chcemy zrozumieć tę nowoczesność,
Gdy się zabija bezbronne dziecko.
Pytam gdzie Prawo Tego człowieka,
Dzisiaj był Alfie – Jutro Nas czeka.. Rodzina Bogiem Silna
„Cywilizacja Śmierci…”
*
W szereg lekarzy Ciemność wpada
Wszak nie w każdego wpada zło
Lecz…w kogo wpada, temu biada!
Stop.
*
Lekarzu…
Masz zbyt wiele władzy?
Podejdź pod moje pióro
Zaradzimy temu…
Zdejmiemy fartuch biały
Pełen jest odrazy
I pewnie wiesz czemu…
*
Napiszę ci na dłoni
Albo nie…na czole!
Żeś kat i morderca
Pełen złych nadużyć
Jak to „nie pozwolisz” ?
To ja nie pozwolę
Byś życie uśmiercał
Władajac miast służyć!
*
Przyszedł dziś do mnie
Chłopczyk mały
I uwierz, nie on jedyny…
Skarżył się na twoje dłonie…
Łzy jak kamienie mu kapały
Skomlał, że w smierci wnet utonie
Z twojej winy…
*
Dlatego mówię dziś do ciebie…
Przypomnij sobie Ideały
Piękne jak sen, moczone w Niebie
Kiedy przysięgi w czas składały…
*
To wówczas cię uszlachetniono
Nic na to nie poradzę…
Kto by pomyślał, że zdradzisz….
Że bardziej ukochasz władzę….
*
Zdejmij swoje fartuchy bielane!
Ideały zdychają w nich w mękach
Podejdź szybko pod pokuty ścianę
Z krwią niewinnych przelaną na rękach…
*
Ucz się znowu, i znowu, od nowa…
Od szlachetnych kolegów po fachu
I Pamiętaj! Zbawienia to szkoła!
Ucz się ludzkich odruchów, zapachów!
*
Musi znowu zapachnieć ci życie!
Jako wartość nad inne szlachetna….
Walcz do końca o każde z serc bicie
Odrzucając praktykę co szpetna…
*
Raz-
Jesteś Lekarzem
Darzę Cię nadludzkim zaufaniem
I uwierz, nawet sam Bóg…
Bywa o nie zazdrosny
Dwa-
Czy zasługujesz na nie?
Niechaj Ci się przemiana stanie!
W czas łask radosny
Dopóki trwa….
* A. Dawidowy ( Dla Alfiego E…)
Alfie Evans odszedł do życia
Śpij aniołku…
Fragment baśni „Anioł” Hansa Christiana Andersena:
— Kiedy dobre dziecię umiera na ziemi, zstępuje z nieba biały anioł Boży, łagodnie bierze je w ramiona, rozpościera jasne skrzydła i unosi czystą duszyczkę do Boga.
Na pożegnanie przelatuje cicho ponad tymi miejscami, które dziecię za życia lubiło i zrywa najpiękniejsze, najmilsze mu kwiaty, aby tam na tamtym świecie jeszcze piękniej kwitły.
Dobry Bóg bierze je z ręki anioła i przyciska do serca, a na najdroższym dla dzieciny kwiatku składa pocałunek.
Jeszcze nie ucichła sprawa śmierci Alfiego Ewansa, a już świat szokuje następna wiadomość:
Skazany na śmierć głodową. Vincent Lambert odłączony od aparatury podtrzymującej życie
Sługa Boży Kard Stefan Wyszyński „Przestrogi dla Polaków”
Tam , gdzie Bóg powiedział: ” żyj ” tam człowiek nie ma prawa powiedzieć : ” umieraj „
Vincent Lambert, 42-letni mężczyzna, który od 2008 roku pozostaje unieruchomiony w wyniku wypadku drogowego, według niektórych lekarzy znajduje się w stanie wegetatywnym, inni uważają, że znajduje się w stanie minimalnej świadomości oraz podkreślają jego zdolność do samodzielnego oddychania.
Jedno z ostatnich nagrań z sali szpitalnej pokazuje matkę, która mówi do Vincenta „nie płacz, jestem przy tobie, jest też tato” i głaszcze syna na pożegnanie, bo zakazano jej go przytulić.
„Vincent czuje wszystko. Płakał, gdy poinformowaliśmy go o decyzji lekarzy” mówią rodzice.
Lekarz prowadzący poinformował rodzinę, że w wyniku decyzji konsilium lekarskiego począwszy od 20 maja zostanie wstrzymane leczenie oraz głębokie i ciągłe uśmierzanie bólu. Decyzja została podjęta pomimo interwencji Komitetu ONZ ds. praw osób z niepełnosprawnością, który zwrócił się do Francji z apelem o nieprzerywanie podawania leków, odżywiania i nawadniania.
12 lat temu Janusz Świtaj poprosił o eutanazję w przypadku gdyby zabrakło jego rodziców. Na szczęście zamiast wsparcia w pozbawieniu życia, otrzymał rzeczywistą pomoc.
Niedawno skończył studia, pracuje, podróżuje, jest szczęśliwy i żyje blisko Boga!
„Nagradzam się każdego dnia myślą, że czuję się na chwilę obecną spełniony, że wiem, co chcę w swoim życiu osiągnąć i to realizuję”
1 dzień z życia
Kilka minut temu zostałem powołany do życia na Ziemi. Istnieję. Powstałem z miłości moich rodziców. Czuję się wspaniale, jest mi ciepło i przyjemnie. Jestem taki szczęśliwy!! Bardzo chcę żyć. Bardzo dziękuję moim Rodzicom i Bogu, życie to największy i najwspanialszy dar, jaki mogli mi ofiarować. Będę im wdzięczny do końca życia. Żyję w mojej mamie. Ona jeszcze nic nie wie o moim istnieniu, ale czuję, że bardzo, bardzo mnie kocha. Dziś po raz pierwszy słyszałem Jej głos, głos mojej Mamy.
Jest taki ciepły. Moja Mama jest wspaniałą, dobrą osobą, czuję to. Już nie mogę się doczekać kiedy ją zobaczę. Na pewno jest bardzo piękna. Moja Mama…Moja… Kiedy zobaczę świat? Jak wspaniale jest żyć…
Wielka radość…
Hm…
2 dzień życia.
To już drugi dzień mojego życia. Jeszcze nie przypominam człowieka, ale przecież nim jestem? Już za 9 miesięcy ujrzę świat po raz pierwszy. Słyszę głosy mojej rodziny-już niedługo do nich dołączę. Dzisiaj usłyszałem imię mojej Mamusi-Karolina. Piękne, drogie mi imię…
Oczekiwanie…
Niecierpliwość…
30 dzień życia
Liczę sobie już cały miesiąc. Ale urosłem! Przez ten czas wiele dowiedziałem sie o świecie. Moja Mama tak pięknie i dużo o nim opowiada. A jak pięknie śpiewa! Jestem z niej naprawdę dumny. Tak bardzo chcę zobaczyć to wszystko, o czym opowiadała. Dzisiaj byliśmy w lesie .Mogę powiedzieć. że ja też byłem.
Przecież tam, gdzie ona, tam i ja. Czułem, że moja Mama jest tam szcześliwa, że kocha to miejsce. Ja też je pokochałem, chociaż jeszcze go nie widziałem. Nie wiem jak wygląda las, ale moja Mama uwielbia tam spacerować. Na pewno kiedyś mnie tam zabiorą z Tatą.
Zaraz, co ja słyszę? Moja ukochana Mama właśnie dowiedziała się że w niej żyję!! Ale nowina! Wspaniale….Ale co to? Zaraz zaraz…Ona wcale się nie cieszy!! Co się dzieje? Dlaczego ona płacze?! A może to łzy szczęścia?!
Niepewność…
3 godziny pózniej…
Jestem ciekawy, jak zareaguje mój Tata na wiadomość, że za 8 miesięcy pojawię się na świecie. Na pewno będzie bardzo szczęśliwy. Stworzymy wspaniałą, kochającą się rodzinę. Ja, Mama i Tata.
Cudownie, prawda? Kilka minut pózniej
Co to?! Co ja słysze?! Tata bardzo głośno krzyczy. Słowa wypowiedziane kilka sekund temu nadal słyszę bardzo wyrażnie. Mój ukochany Tata bardzo głośno krzyczał: ,,Karolina, Ty chyba kompletnie zwariowałaś?! Jak Ty to sobie wyobrażasz?! Zaczynamy studia, wszystko zaczynało się powoli układać a Ty teraz z ciążą wyskakujesz?! Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna! To twój problem, mnie to nic nie obchodzi! Dopóki się TEGO nie pozbędziesz, nie mamy o czym rozmawiać! Nie, nie, nie! Ja po prostu nie mogę w to uwierzyć! Zwariowałaś!! I to akurat teraz, kiedy zaczęliśmy wychodzić na prostą ?! ” Mama, szlochając, cicho powiedziała: ,,A Ty nagle nie wiesz skąd się dzieci biorą?! To jest NASZE dziecko.
Ono stanowi dla Ciebie problem?! Sama jestem pełna niepokoju, nie wiem co robić. Oczekiwałam, że podtrzymasz mnie na duchu, powiesz, że sobie poradzimy, że wszystko będzie dobrze, że jakoś się ułoży…Teraz jestem pewna że nie mogę na Ciebie liczyć. Tak naprawdę to nigdy nie mogłam! Zawsze byłeś nieodpowiedzialnym człowiekiem! Ja chcę urodzić to dziecko! Już podjęłam decyzję!’ Tata wysłuchał mamy a potem bardzo niewyrażnie rzucił: ,,jeśli nie pozbędziesz się TEGO, to z nami koniec!” Wyszedł trzaskając drzwiami. Nic z tego nie rozumiem, ale boję się. Nikt, kto nie był w takiej sytuacji nie wie, co to strach o własne życie. O życie, którego pragnie się jak niczego innego na świecie. Czy mnie nazywa ”tym”?! Bardzo się boję. Poczułem uderzenie w brzuch. Boli, boli, bardzo boli…
Strach….
31 dzień z życia
Słyszałem rozmowę moich rodziców… Teraz dotarły do mnie słowa Taty. Stwierdził, że trzeba ‚usunąć’ problem….nie wiem co to znaczy, ale na pewno nie jest to nic dobrego….To ja jestem tym problemem? Nie wierzę…Przecież moja Mama mnie kocha i nie pozwoli zrobić mi krzywdy. To oczywiste…
Nadzieja, ale i rozpacz…
37 dzien z życia
Teraz rozumiem…moi rodzice mnie nie chcą. Nie chcą żebym żył. Słyszałem dziś rozmowę mojej Mamy z jej przyjaciółką, Marzeną. Mama płakała, mówiła, że nie wie co robić, że to dla niej trudne.
Zwierzyła się, że przeze mnie będzie musiała zrezygnować ze studiów, że zniszczę jej życie. Twierdziła, że jest za młoda na dziecko, nie poradzi sobie z wychowaniem. Naprawdę ,bardzo chciałaby mieć dziecko, ale, że to nie jest odpowiedni moment w jej życiu. To dla niej bardzo trudna decyzja. Płakała, zwierzała się, że w pierwszej chwili była zdecydowana urodzić, wszystkie przeszkody, poradzić sobie ze wszystkimi kłodami rzucanymi jej pod nogi…Ale po rozmowie z Arturem czuje sie rozdarta, że jest on nieodpowiedzialnym człowiekiem, ale ona nadal bardzo go kocha. Wiem, to dla niej ciężkie. Ale! Czy ona nie myśli o tym, co ja czuję?! Marzena milczała przez dłuższą chwilę. Aż w końcu wybuchła.
Krzyczała: ,,Karolina, dziewczyno, jak możesz odebrać życie temu dziecku, nie dając nawet szansy poznania świata? Nie poznaję Cię!!! Zawsze byłaś przeciwna aborcji! Nie masz prawa decydować o życiu i śmierci, od tego jest Bóg! Żaden człowiek nie ma prawa odbierać drugiemu człowiekowi życia! Tyle razy rozmawiałysmy o karze śmierci dla zwyrodnialców którzy z zimną krwią zabijają niewinnych ludzi! A teraz, Ty, moja najlepsza przyjaciółka, chcesz zamordować małą bezbronną istotkę! To tak jakbyś zabiła część siebie. Dziecko, które chcesz zabić, jest przecież częścią Ciebie i mężczyzny, którego kochasz! Wyobrażasz sobie ,że usuniesz tę ciążę i na drugi dzień o wszystkim zapomnisz?! Nie łudz sie! Każdego dnia, każdej mjnuty będziesz myślała czy byłby to chłopiec, czy dziewczynka.
Będziesz się zastanawiać: do kogo byłoby podobne? Ile by teraz miało lat? Jaki kolor miałyby jego oczy?! A kiedy przechodząc w drodze do pracy, w pobliżu placu zabaw, będziesz widziała inne, wesoło bawiące się dzieci-będziesz myślała o tym które zabiłaś! Tak! ZABIŁAŚ!!! Wstydż sie Karolina! Odpowiedz szczerze: chciałabyś żeby Twoja mama myślała tak, jak Ty,23lata temu?! Chciałabyś, żeby Cię ,,usunęła” i w tak okrutny sposób pozbyła się problemu?! ” .Stwierdziła także że słowo ”usunąć” łagodzi to co naprawde oznacza-morderstwo. Po tym słowotoku Mama wstała i bez słowa wybiegła z mieszkania Marzeny, zanosząc się płaczem. Postanowiła wybrać się do księdza, wieloletniego przyjaciela rodziny…Jest załamana. Mamo, czemu mi to robisz? Pozwól mi żyć!
Przerażenie…
40 dzień z życia
Po raz pierwszy jestem w kościele…Słyszę ciszę i cichą modlitwę mojej Mamy. Prosi Boga, aby jej pomógł. Nie wie, co robić…Poszła na plebanię aby porozmawiać z księdzem. Jej dłonie drżały, podobnie jak głos. Był zupełnie inny niż zazwyczaj. Pełen rozpaczy, niepewności, a także bólu…Jest kompletnie zdezorientowana. Opowiadała o mnie, rzewnie płacząc przy tym. Mówiła że wie, że nie ma prawa decydować o tym, czy pozwolić komuś żyć. Ale także chciałaby skończyć studia, oszczędzić wstydu rodzinie. Nieślubne dziecko w małym miasteczku byłoby prawdziwym skandalem. Duszpasterz powiedział, że wg Kościoła aborcja jest zabójstwem, grzechem śmiertelnym. Uświadamiał mojej Mamie, że aborcja stanowi akt zabójstwa bezbronnej osoby ludzkiej i jest zarazem krańcowym przejawem ideologii pogardy dla życia ludzkiego ,,Karolinko, wiem, że jest ci teraz bardzo, bardzo ciężko. Zacytuję Ci słowa Katechizmu Kościoła Katolickiego:’ Życie ludzkie od chwili poczęcia winno być szanowane i chronione w sposób absolutny. Już od pierwszej chwili swego istnienia istot a ludzka powinna mieć przyznane prawa osoby wśród nich nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty do życia (…)*KKK2270 ‚
Jego głos był spokojny, ale stanowczy .Zapytał Mamę, czy na pewno pamięta jak brzmi piąte przykazanie Dekalogu. Mama szepnęła cicho, ale wyrażnie: ,,nie zabijaj ” a po jej policzkach płynęły łzy.
Wiedział, że nie może mamie niczego nakazać, prosił tylko ,żeby przemyślała swoją decyzję…Decyzję, która odbije się na całym jej życiu, niezależnie od tego, jaka ona będzie. Czasem myślę, że może będzie lepiej, jeśli się nie urodzę? Jak poradzę sobie z myślą że najbliżsi ludzie na świecie chcieli mnie zabić?! Że oni mnie po prostu nie chcą?! Że mnie nie kochają?! Bez miłości będę niczym…
Bezsilność…
Nadzieja… Nadzieja na życie…
Nadzieja na miłość..
42 dzień mojego życia
Mama nie spała całą noc. Płakała. Nadal nie wiem, co się dzieje…Słyszę, jak otwieraja sie drzwi gabinetu lekarskiego. Słyszę słowa mojej Mamy. Nazywa mnie ,,problemem”. Lekarz mówi, że ”szybciutko’ może się pozbyć tego problemu. Tanio. Opłata za śmierć. Ta okrutna rozpacz. Ta gorycz…Co to znaczy? Czy moja Mama chce mnie zabić? Mamo błagam, chcę żyć!!! BŁAGAM! To boli….Kręci mi sie w głowie, wszystko zaczyna wirować. Mamo co się dzieje?! Mamo, pomóż! Pomóż mi! Ten nieprawdopodobny ból!!! Bardzo boli….Wiem, nie słyszysz mojego głosu. Niemego wołania o pomoc…Krzyku strachu, bezbronności i ciszy…
Tu nie liczy sie czasu…
Mamo…? Mamo czemu mnie zabiłaś?! Czemu nie pozwoliłaś mi żyć? Tak bardzo chciałem zobaczyć świat. Ten las, w którym tak często spedzałaś czas…Spędzaliśmy go razem, chociaż Ty o tym nie wiedziałaś.
Jestem pewny (tak…tak, byłem chłopcem…)
że nie zapomnisz mnie do końca życia, Mamo.. Tam, gdzie jestem, jest mi dobrze…
Kocham Cię, Mamo.
Syn dziennikarza Mateusza Maranowskiego urodził się w 23 tygodniu ciąży. W czasie czarnego protestu dziennikarz usłyszał w radiu, że takie dzieci jak jego, to nie ludzie. Jak mówi, dla niego to był naprawdę czarny dzień.
Anioł płaczący nad kołyską abortowanego dziecka, którego miał być stróżem… Autorem rzeźby jest Timothy P. Schmalz.
Artysta sam stał się ofiarą aborcji. Jako młody człowiek poszedł ze swoją brzemienną dziewczyną na aborcję. Opowiada, jak został oszukany przez kulturę, która podpowiedziała im wtedy jedyne „odpowiedzialne” rozwiązanie „problemu”. „Doświadczyłem jak to jest siedzieć w klinice, czekając aż moja dziewczyna zrobi aborcję, a potem jak to jest być z nią po aborcji. Doświadczyłem, jakie spustoszenie dokonała ona w moim sercu i duszy, a także w mojej dziewczynie. To było absolutnie przygniatające” – wyznał.
Dziś Timothy tworzy rzeźby pro-life na znak protestu. Poprzez rzeźby poświęcone nienarodzonym dzieciom ma nadzieje pokazać ukryty ból tych, którzy stają się ofiarami aborcji.
Czytałem dziś artykuł o chłopcu w Kanadzie, który przeżył swoją aborcję. Płakał, łkał na stercie odpadów, ale nikt mu nie pomógł. Zmarł po czterdziestu minutach. Wycieńczony, głodny i zmarznięty. Wszystko w świetle prawa chorej cywilizacji, która rozrasta się po świecie, jak złośliwy nowotwór.
„Wtedy Bóg zapytał Kaina: «Gdzie jest brat twój, Abel?» On odpowiedział: «Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?» Rzekł Bóg: «Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!” (Rdz 4,9-10).
Dziś odbył się pogrzeb mojego dziecka. Tak, właśnie dziś – 23 marca 2018 roku. Dla jednych jest to czarny piątek, dla innych biały piątek. Dla mnie jest to niewyobrażalnie smutny dzień. W białych trumienkach były ciałka dzieci nie tylko tych z poronienia, ale też z aborcji. Dziś widziałam dwa światy. Pierwszy, to taki, w którym garstka ludzi na cmentarzu służewskim żegnała te dzieci. Obeszło się bez echa. Nikt nie wiedział. Nikt nie mógł wiedzieć, bo kogo to interesuje? Drugi świat, to ten, w którym tysiące ludzi przeszło dziś ulicami Warszawy, żeby walczyć o to, żeby takie pogrzeby mogły odbywać się częściej. Wszyscy o tym dziś mówią. Wszystkich to interesuje.
Kiedy leżałam w szpitalu, moja szpitalna sąsiadka zwierzyła mi się, że całe życie była za aborcją. Mówiła: „Uważałam, że gdybym miała urodzić chore dziecko, to wolałabym go nie urodzić. Do pierwszego poronienia tak myślałam. Jak pierwszy raz poroniłam, to stwierdziłam, że wolę być matką chorego dziecka. Najważniejsze, żeby żyło…”
Więc dziś Wam powiem jedno: w dupie mam te Wasze protesty. Czarne, białe, czy tęczowe. W dupie mam Wasze dyskusje światopoglądowe na poziomie przedszkola. Moje dziecko było wielkości dłoni. A te dwie małe, białe trumienki są niezbitym dowodem na to, że wciąż mówimy o człowieku. Tak, tam w środku jest człowiek. Mój synek. Piotruś. Magdalena Biernacka
WYJĄTKOWA MATKA.
Czy zapytaliście się kiedyś siebie, w jaki sposób Pan Bóg wybiera matki upośledzonych dzieci?
Postaraj się wyobrazić sobie Boga, który daje wskazówki swym aniołom zapisującym wszystko w swej olbrzymiej księdze.
– Dlaczego właśnie tej, Panie? Jest taka szczęśliwa.
– Właśnie tylko dlatego. – mówi uśmiechnięty Bóg. – Czy mógłbym powierzyć upośledzone
dziecko kobiecie, która nie wie, czym jest radość? Byłoby to okrutne!
– Ale czy będzie miała cierpliwość? – pyta anioł.
– Nie chcę, aby miała nazbyt dużo cierpliwości, bo utonęłaby w morzu łez, roztkliwiając się
nad sobą i nad swoim bólem.
A tak, jak jej tylko przejdzie szok i bunt, będzie potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.
– Panie, wydaje mi się, że ta kobieta nie wierzy nawet w Ciebie.
Bóg uśmiechnął się:
– To nieważne. Mogę temu przeciwdziałać.
Ta kobieta jest doskonała. Posiada w sobie
właściwa ilość egoizmu.
Anioł nie mógł uwierzyć swoim uszom.
– Egoizmu? Czyżby egoizm był cnotą?
Bóg przytaknął.
– Jeśli nie będzie potrafiła od czasu do czasu rozłączyć się ze swoim synem, nie da sobie
nigdy rady.
Tak, taka właśnie ma być kobieta, którą obdaruję dzieckiem dalekim od doskonałości.
Kobieta, która teraz nie zdaje sobie jeszcze sprawy, ze kiedyś będą jej tego zazdrościć.
Nigdy nie będzie pewna żadnego słowa.
Nigdy nie będzie ufała żadnemu swemu krokowi.
Ale, kiedy jej dziecko powie po raz pierwszy »mamo«, uświadomi sobie cud, którego doświadczyła.
Widząc drzewo, zachód słońca lub niewidome dziecko, będzie potrafiła bardziej niż ktokolwiek inny dostrzec moją moc.
Pozwolę jej, aby widziała rzeczy tak jasno, jak ja sam widzę (ciemnotę, okrucieństwo,
uprzedzenia), i pomogę jej, aby potrafiła wzbić się ponad nie.
Nigdy nie będzie samotna.
Będę przy niej w każdej minucie i w każdym dniu jej życia, bo to ona w tak troskliwy sposób wykonuje swoją pracę, jakby była wciąż przy mnie.
– A święty patron? – zapytał anioł, trzymając zawieszone w powietrzu gotowe do pisania pióro.
Bóg uśmiechnął się.
– Wystarczy jej lustro. (Erma Bombeck)
Ostatnie dni „wojny” o aborcję pokazały mi kilka kwestii. Chciałabym się z Wami podzielić.
Piszę tu jako mama dwójki niepełnosprawnych dzieci.
Po pierwsze – nie byłam świadoma tego jak wiele osób, którzy twierdzą, ze są katolikami popiera aborcję, zwłaszcza tych chorych. Jakoś nasza wiara i zabicie niewinnego dziecka nijak ma mi się do siebie. Katolik też nie może odwracać głowy jak zabijane jest niewinne życie. Taka jest nasza wiara i nauka jaką zostawił nam Jezus Chrystus. A spotkałam bardzo wielu „katolików’, którzy twierdzą, że to matka ma decydować czy dziecko ma się urodzić czy też nie. 🙁
Po drugie – napiszę teraz do nas wszystkich, którzy są za ŻYCIEM. Pamiętajmy, że ciąży na nas obowiązek pomagania naszym słabszym braciom i siostrom. Dlatego głosząc hasło „Aborcji NIE” pamiętajmy, że jesteśmy odpowiedzialni za tych, którzy rodzą się słabsi, chorzy, niepełnosprawni. Nie odwracajmy głowy na ulicy. Ten kochany chory człowiek potrzebuje miłości, opieki i akceptacji o wiele bardziej niż my. Jeśli masz niepełnosprawnego sąsiada, odwiedź go, spytaj czy może w czymś nie możesz pomóc. A gdy w klatce obok mieszka mama z chorym dzieckiem zaproponuj jej czasami wypicie razem herbaty. Ona jest taka samotna a życie tyle od niej wymaga. Pogadajcie choć o pogodzie. Ona tak potrzebuje drugiego człowieka.
Z niepełnosprawnymi spotykam się co dzień.
Czujemy się często tacy samotni. Czujemy się często gorsi. Czujemy się często tak wykluczeni z życia.
Ja akurat mam cudowną pełną rodzinę, kochane dzieci i najlepszego męża na świecie 🙂 . Mi jest łatwiej, dlatego często sama pomagam tym słabszym. Jednak większość zwłaszcza matek niepełnosprawnych dzieci ma gorzej. Zostają zazwyczaj samiuteńkie. Wyciągnij rękę do niej, delikatnie acz z radością. Pokaż jej, ze nie jest sama w naszej chrześcijańskiej wspólnocie 🙂 .
Jak urodziła się moja córcia i powiedziano nam, że ma podejrzenie zespołu Downa w ogóle nie docierało do mnie o co tym lekarzom chodzi. Gdy ujrzałam ta malutką kruszynkę byłam zachwycona, widziałam w niej moje szczęście na które czekałam 9 miesięcy. Zakochałam się po uszy.
Wiadomość o chorobie dziecka zwala Cię z nóg i boli tak bardzo bo kochasz. Kochasz bezwarunkowo i bezgranicznie. Chciałabyś temu maleństwu przychylić cały świat. Czujesz to samo co rodzic każdego dziecka.
Przychodzi szok, często też przez chwilę życiowe otępienie, ale otrząsasz się z tego. Ono żyje, Ty też. Układasz więc powoli, może inaczej niż wcześniej planowałaś swój świat, swoje życie. Dostosowujesz wszystko pod potrzeby dziecka, bo ono jest najważniejsze.
A ono rośnie, uśmiecha się do Ciebie. Wciąż szuka Cię wzrokiem, wciąż garnie się do Ciebie. Jesteś jego całym światem, a ono jest całym Twoim światem.
Ta MIŁOŚĆ jest przeogromna, niesamowita. Czujesz coś takiego pierwszy raz. Gdy patrzysz w oczy swojego dziecka i bierzesz je w ramiona zatrzymuje się cały wszechświat.
I pewnie Twoje dziecko nigdy nie będzie miało wysokiego ilorazu inteligencji, nie skończy dobrych szkół, nie będzie miss universe (czy jak tam to zwą 😉 ), ale kocha i będzie kochało Cię tak mocno jak nikt na świecie.
Ono co dzień uczy Cię dostrzegać cuda w najmniejszym geście, Cieszysz się z każdej chwili, wszystko nabiera większego znaczenia.
W świecie, w którym wszyscy gonią za wygodą i powodzeniem. W świecie, w którym wszyscy ze sobą konkurują, a każdy musi być najlepszy, Twoje dziecko pokazuje, że liczy się tylko MIŁOŚĆ. Dla niego nie ważne są markowe ciuchy, najnowsze smartfony czy wakacje na Ibizie. Ono potrzebuje drugiego człowieka, ono potrzebuje Ciebie i to jest dla niego najważniejsze. Joanna Wawrzyniak-Woloch
Jesteśmy bardziej podobni niż różni.
Moja córka ma na imię Jagna. Jest dziewczynką. Jest Polką, Europejką. Jest bardzo wrażliwa i mega uparta. Jest bystra i kreatywna. Jest ciekawa świata i ludzi. Uwielbia słuchać muzyki i tańczyć.
Moja córka nie jest downem.
Ma Zespół Downa.
Widzisz różnicę?
„Słowa mają wielką moc. Słowa kreują rzeczywistość. Także te raniące. Pedał, czarnuch, baba, sebix, down. Debil, nienormalny, przygłup. Tworzą podziały i wyznaczają granicę: tu lepsi, normalni, tam gorsi, ci inni.
Nie boimy się tej nazwy, jak próbuje nam się wmawiać. Mówimy: moje dziecko ma zespół Downa. Nie lubimy sformułowania: to dziecko jest downem.
Dlaczego?
Bo jest wartościujące.
Bo ma negatywne konotacje.
Bo sugeruje, że naszych dzieci nie określa już nic więcej prócz wady genetycznej. A przecież, prócz cech wspólnych z innymi zespolakami, mają swoje indywidualne cechy, które przesądzają o ich wyjątkowości. Jak u wszystkich innych dzieci.
Żyjemy w czasach, w których dzieci obciążone genetycznie mają mnóstwo możliwości na maksymalne wykorzystanie swojego potencjału. Wzrasta poziom tolerancji i integracji.
Wraz z tymi procesami powinien zmienić się język.
Niech odchodzi od bezwzględnej skrótowości i okrutnego obiektywizmu. Niech niesie z sobą wrażliwość i szacunek dla drugiego człowieka. Każdego człowieka”. Asior Błażejewski
Lekkoatleci z zespołem Downa powracają z Mistrzostw Świata z dwoma krążkami.
Wzruszająca scena. Chłopiec z zespołem Downa – Juan Pablo – z różańcem w ręku towarzyszy i broni Pana Jezusa w czasie Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek w Meksyku. pic.twitter.com/Y3Ldz0GsZU
— ks. Daniel Wachowiak (@DanielWachowiak) April 3, 2018
Filipińczyk Richard Castillo praktycznie zawsze się uśmiecha. Jest pełen uczuć i zadziwiającej wytrzymałości – co miało kluczowe znaczenie, gdy mierzył się z operacjami, dializami, uprzedzeniami i innymi trudnościami, których doświadczał w związku z zespołem Downa.
To genetyczne schorzenie – które dotyka 1 dziecko na 700 na całym świecie – jest spowodowane obecnością trzech kopii chromosomu 21 w większości komórek w ciele. Powoduje to m.in. większą podatność na niektóre choroby, m.in. serca czy układu oddechowego. Na dodatek większość mężczyzn z zespołem Downa jest bezpłodna. A to czyni Richarda Castillo wyjątkowym: jest ojcem.
W czerwcu 2019 r. jego córka Richie Anne Castillo podzieliła się na Facebooku słowami, które napisała z okazji 50. urodzin Richarda. Wyraża w nich, jak bardzo czuje się uprzywilejowana, mając go za ojca.
Chcę, żeby cały świat wiedział, jak bardzo jestem dumna, że jesteś moim tatą. Chcę, żeby cały świat wiedział, jak piękny jesteś w środku i na zewnątrz.
Gdy byłam w szkole podstawowej, czepiali się mnie i znęcali nade mną, mówiąc, że jesteś inny. Jako dziecko nie widziałam, że jesteś kimś innym, widziałam cię jako mojego tatę. Nie rozumiałam, dlaczego robią sobie ze mnie żarty i nazywają nienormalną. Zrozumiałam to później i stałam się tchórzem. Ale ty zasługujesz na więcej niż tchórzliwą córkę, którą jestem.
Zasługujesz na miłość, zrozumienie, cierpliwość, akceptację, jak każdy z zespołem Downa… Tato, jesteś najsilniejszą i najodważniejszą istotą ludzką, jaką znam… Nie mogę czuć twojego bólu, ale tak bardzo chciałabym być na twoim miejscu, żebyś nie musiał go już więcej odczuwać…
Dziękuję, że zawsze nazywasz mnie swoją jedyną dziewczynką, bo zawsze będę. Jestem silna i odważna dzięki tobie. Bardzo cię kocham, tato. Myślę, że teraz jestem już wystarczająco duża, by radzić sobie ze znęcającymi się. Dużo miłości, twoja córka. Aleteia
Pomimo dramatu swojego, jaka silna dziewczyna o pięknym głosie posłuchaj i się zastanów. My mamy wszystko i jeszcze nam czasami mało. Szacunek Wielki Szacunek
Kiedy nie masz rąk ani nóg, nie widzisz w swoim życiu cudu, o który prosisz, a stajesz się potężnym narzędziem w ręku Boga przyprowadzając tysiące ludzi do Chrystusa!
Nick Vojcick Lektor PL
„Jeżeli nie doświadczasz cudu, bądź cudem dla innych.”
Słuchanie „człowieka bez rąk i bez nóg” dodaje skrzydeł. Nagle czujesz, że masz tak wiele, za co możesz dziękować Bogu.
Nick jest chodzącą rewolucją. Jego pewność siebie, radość i spełnienie płyną ze Źródła, które nigdy nie wysycha. Jego osoba jest wypełnieniem Bożych obietnic o życiu w obfitości POMIMO problemów, chorób i niedostatków.
Nick żyje na maxa. Czy my też? Agata Strzyżewska.
To the Glory of God!
Gepostet von Nick Vujicic am Sonntag, 21. Januar 2018
Małżeńskie szczęście to wspaniałe przeżycie, które powinno trwać “póki śmierć ich nie rozłączy”. Niestety, tylko część małżeństw wytrzymuje więcej niż 10 lat, nie mówiąc już o całym życiu. Jest to szczególnie prawdziwe w świecie show-biznesu w przypadku związków celebrytów. Mimo to, na przekór wszystkiemu, pewna sławna para obchodziła ostatnio swoją 22. rocznicę ślubu. Maryanne oraz Tommy Pilling to pierwsza w Wielkiej Brytanii para zakochanych z zespołem Downa, która wzięła ślub.
Najważniejsze to łamać bariery.
Ludzie z Zespołem Downa to wciąż nieodkryty świat. Wnoszą oni do naszego życia tak dużo radości, a przede wszystkim dają nam miłość, której świat bardzo potrzebuje – uważa przeorysza Wspólnoty Małych Sióstr Uczennic Baranka. Jest to jedyna na świecie wspólnota monastyczna, w której żyją siostry pełnosprawne i siostry z Zespołem Downa.
John Corin pochodzi z Nowego Jorku. Ma 21 lat i jest bardzo przedsiębiorczą i zorganizowaną osobą. Dodatkowo życie mógłby mu utrudniać mu jeden mankament – choruje on na zespół Downa, ale wygląda na to, że to zupełnie marginalny problem. A już na pewno nie jest to w stanie powstrzymać go przed spełnianiem własnych marzeń. John założył firmę produkującą skarpetki, która tylko w ubiegłym roku przyniosła mu 4 miliony zysku!
Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko”
12 utalentowanych muzycznie osób z niepełnosprawnościami w repertuarze Zbigniewa Wodeckiego
12 utalentowanych muzycznie osób z niepełnosprawnościami w repertuarze Zbigniewa Wodeckiego. Zaśpiewają już 9 czerwca na Rynku Głównym w Krakowie. Finał 14. Festiwalu Zaczarowanej Piosenki zaczynamy od Bacha. #zaczarowana2018
Czy w naszym społeczeństwie naprawdę nie ma miejsca dla osób z zespołem Downa? Niestety ponad 37 proc. aborcji eugenicznych wykonywanych jest właśnie z powodu podejrzenia zespołu Downa.#BiałyMarsz #ZatrzymajAborcję
Wiecie , czemu tak mówię o świadomości autyzmu ? Nie dlatego , że sama go mam- bo mam , ale dlatego , że pamiętam Sylwię. Była w naszej klasie , od pierwszej podstawówki . Autyzm ciężki, brak kontaktu, zero mowy . Nikt z nią nie chciał siedzieć . Tylko ja . Ja się z nią bawiłam, uczyłam obsługiwać sztućce , wiązać buty , ubierać się. Inni ja wyśmiewali. Wyzywali od ,,zarazy „, a że siedziałam z nią , to traktowali mnie podobnie. Nie widzieli, jak Sylwia później płakała. Jak mocno ściskała mi dłoń , kiedy bala się że ja zostawię sama w klasie. Nie widzieli, ile łez wylała jej mama, kiedy widziała, jak wszyscy z niej szydzą. Jak martwi się o jej przyszłość , gdy ona odejdzie. Nie widzieli , ile pracy wkładalam razem z pedagogiem ,aby Sylwia cokolwiek umiała powiedzieć. Sylwia była zamknięta w sobie. Ciągle się chwiała , krzyczała , trzepotała rękami. Zatykała uszy ,gdy było glosno ( ja tak samo ), skakała . Smiala się tylko do mnie i do swojej mamy .Traktowałam ja jak siostrę. Spędzalam z nią każda przerwę , lekcje, czas po szkole, gdy miała ćwiczenia. Czulam , że coś nas łączy , wyjątkowego. Rozumiałam ja bez słów. Wiedziałam , kiedy jej smutno , a kiedy jest wesoła.
Pod koniec 6 klasy , na koniec roku , zamiast do wychowawczyni z kwiatami podeszła do mnie …. Nie mogłam opanować wzruszenia…
Ten dzień pamiętam do dziś , choć miałam 12 lat. W szatni ,kiedy wiedziałam , że już mogę jej nie spotkać, bo szła do szkoły specjalnej a ja do gimnazjum, Sylwia przytuliła się do mamy i poraz pierwszy powiedziala ; mama.
Obie z mamą byłyśmy w szoku , ale Sylwia powtarzała to kilkakrotnie. Ten kto nie widział łez mamy Sylwii wtedy, nie zrozumie , co to dla nas obu było .
Ja pamiętam to do dziś .
Ludzie z autyzmem nie są dziwni. Nie są potworami. Są tacy jak każdy , tylko z ograniczeniami…każdy inny , z innymi zdolnościami , z bijącym sercem i oczami pełnymi miłości . Potrzebują uwagi, bliskości , miłości . Zrozumienia.
Czasem ciężko jest pokazać emocje , bo tak już mamy. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi, dziećmi jednego Boga. Sylwia miała chwilę , gdy była całkiem skupiona… Były to Mszę Świete . Potrafiła siedzieć bez ruchu , choć normalnie nie była w stanie. Wpatrzona w ołtarz ściskała moją rękę i rękę mamy , lub pedagoga. To było niezwykle. Jak każda chwila z Sylwia . Nie bójcie się inności. Nie bójcie się osob chorych, niepełnosprawnych, innych … Oni więcej czuja niż myślimy. A może to nie my jesteśmy im dani ,a oni nam , abyśmy zobaczyli , że tak naprawdę zdrowie nie jest aż tak ważne, a ważny jest nasz duch i to co robimy, a nie to co choroba, zaburzenie nam zabiera ?
Tęsknię za Sylwia… Bardzo .
Ps. Płakałam , pisząc to. Pamiętam Sylwię i jest częścią mojego życia. Sprawiła , że jestem kim jestem. To te lata z nią , 6 lat szkoły , nauczyły mnie empatii . Pokazały też , jacy ludzie potrafią być okrutni. Dziękuję Bogu za Sylwię i jej mamę . Proszę o modlitwę za nie .
Madeline urodziła się z zespołem Downa… Dziś udowadnia całemu światu, że jej ograniczenia nie były w stanie powstrzymać ją przed spełnianiem marzeń ❤️Zobacz jaką ścieżkę zawodową sobie wybrała! ? ? ?
Niewidomy nastolatek z autyzmem zachwyca pięknym głosem. Posłuchaj!
Słabości ciała wykorzystuje w inny sposób: śpiewa na chwałę Bożą, ma niezwykłą pamięć i sam jest autorem piosenek. Czuje się szczęśliwy. Chłopiec wierzy, że dzięki niemu ludzie w końcu uwierzą, że Bóg działa w naszym życiu bardziej niż nam się wydaje. Jego kariera rozpoczęła się w 2011 roku. Opublikował wówczas klip na kanale YouTube. Była to piosenka „Open the Eyes of My Heart”. Christopher występował już w wielu miejscach, podczas debat politycznych, ale i podczas wizyty papieża Franciszka w Filadelfii, w 2015 roku.
Boża wola
Pewien człowiek bardzo chciał poznać Bożą drogę, dlaczego świat wygląda jak wygląda. Kiedy położył się pod drzewem i rozmyślając nad tym prosił Boga o odpowiedź, stanął przy nim anioł i powiedział:
– Chodź ze mną a pokażę ci drogi Pana. Nie namyślając się długo poszedł za aniołem. Spotkali na swojej drodze dwóch ludzi. Jeden człowiek zły wręczył złoty kielich drugiemu dobremu. Anioł zaczekał, aż zasną, zabrał kielich dobremu i zaniósł do złego. Człowiek idący z aniołem spytał:
– Co robisz przecież to złodziejstwo. – Nie zadawaj pytań tylko chodź i patrz, a poznasz drogi Boże – odpowiedział anioł.
Poszli więc dalej do chaty pewnego biednego człowieka. Gdy wyszedł z domu, anioł podpalił jego dom. Zirytowany człowiek idący z aniołem oburzył się na niego i zaczął gasić płomień, jednak anioł mu nie pozwolił:
– Jak możesz podpalać dom tego biednego człowieka. Powinieneś pomagać ludziom, a nie ich dręczyć – krzyczał człowiek
– Powiedziałeś, że chcesz poznać zamysł Boga nie wtrącaj się więc tylko chodź dalej!
Idąc dalej dotarli do strumienia i zatrzymali się przed kładką. Gdy zbliżył się ojciec ze swoim synkiem i weszli na kładkę, anioł przewrócił kładkę tak, że ojciec z synkiem wpadli do wody. Prąd wody porwał dziecko i utopiło się. Ojciec wyszedł z wody i zasmucony wrócił do domu.
– Nie tego już za wiele. Zniosłem jak okradłeś sprawiedliwego, podpalałeś dom biednego człowieka, ale to że zabiłeś niewinne dziecko to za dużo. Nie jesteś żadnym aniołem tylko demonem – krzyczał człowiek zdzierając kaptur z głowy anioła.
– Jestem aniołem wysłanym na ziemię przez Boga aby WYPEŁNIĆ Jego wolę na ziemi, a tobie wyjaśnić jaka jest Jego droga – odpowiedział
– Nieprawda Bóg taki nie jest. Na pewno nie kazał Ci robić tego co robisz – krzyczał dalej człowiek.
– Dobrze! opowiem ci dlaczego zachowałem się właśnie tak w każdej sytuacji. Otóż w kielichu, który zabrałem sprawiedliwemu człowiekowi była trucizna. Gdybym zostawił ten kielich człowiek ten otrułby się. Człowiek podstępny, który chciał otruć sprawiedliwego poniesie karę za swoje czyny. Biedny człowiek, któremu podpaliłem dom, znajdzie w zgliszczach wielki skarb, który pozwoli mu żyć dostatnio do końca dni. Człowiek, którego spotkaliśmy tu nad strumieniem, był złym człowiekiem. Nie chce znać Boga i prowadzi życie bardzo rozwiązłe. Po stracie swego małego synka, który i tak znajdzie się w Niebie, nawróci się do Boga i zmieni swe życie. Tak obaj będą w Niebie, Gdybym tego nie uczynił obaj zostaliby potępieni. Czy te wyjaśnienia pomogły ci zrozumieć wolę Bożą?
Człowiek słuchając z zainteresowaniem opowieści anioła zrozumiał, że Bóg widzi wszystko inaczej i bardziej doskonale niż on sam. Zrozumiał też, że na wszystko ma najlepsze rozwiązanie, choć zewnętrznie wydaje się ono bardzo bolesne. Autor nieznany
Codziennie w pacierzu powtarzamy” Bądź wola Twoja…” ale czy zdajemy sobie sprawę o co prosimy? To odłożenie woli własnej na bok i nadstawienie swoich pleców do niesienia Krzyża.
Pozwolę sobie uchylić rąbka tajemnicy z drukującego się w Wydawnictwie niezwykłego modlitewnika „W Krzyżu zbawienie”
Litania o zgadzaniu się z wolą Bożą.
Kyrie elejson, Chryste elejson, Kyrie elejson.
Ojcze z Nieba Boże. Zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata Boże, Zmiłuj się nad nami.
Duchu święty Boże, Zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco Jedyny Boże , Zmiłuj się nad nami.
Który wszystko wiesz i przenikasz. Zmiłuj się nad nami;
Który wszystko rozrządzasz i czynisz, Zmiłuj się nad nami.
Który wszystko według niedościgłych zamysłów Twoich dziwnie wykonywasz, Zmiłuj się nad nami.
Który lubo złe dopuszczasz, lecz je na dobro wybranych Twoich obracasz, Zmiłuj się nad nami.
We wszystkich rzeczach i przypadkach, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
We wszystkich okolicznościach i zdarzeniach, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
W moim stanie i urzędzie, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
W moich sprawach i zabawach, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
We wszystkich moich uczynkach, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Co do dóbr i majątku mego, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Co do sławy i powagi mojej, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Co do zdrowia i sił moich, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Co do ciała i ducha mego, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Względem życia i śmierci mojej, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Względem mnie i moich, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Względem wszystkich ludzi i Aniołów, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Względem wszystkiego stworzenia, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Na każdym miejscu na świecie, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Każdego czasu, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Przez całą wieczność, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Choćby też słaba natura moja utyskiwać miała, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Choćby też mojej własnej miłości i zmyślności; przykro się zdawać miało, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Jedynie dla Ciebie i dla upodobania Twego, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Wołam ze wszystkimi świętymi Twoimi, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Wołam z Najświętszą Marią Panną, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Wołam z Jezusem Chrystusem na Górze Oliwnej, Niech się stanie wola Twoja Najświętsza o Boże!
Ojcze nasz i t. d.
Módlmy się.
O Boże! czczę pokornie Najświętszą wolę Twoję i poddaję się pod Twoje niedościgle sądy, i rozrządzenia najsprawiedliwsze. A że zupełne dopełnienie Twej woli, jest zasadą wszelkiej doskonałości, drogą do cnót wszystkich, źródłem jedynym wewnętrznego pokoju, zupełnym uszczęśliwieniem………. więc pragnę i czego innego nie żądam, tylko, aby wola Twoja Najświętsza, po wszystkie czasy, we mnie i ode mnie jak najdoskonalej pełniona była. Amen.
z modlitewnika: „W Krzyżu zbawienie”
W słowach „Bądź wola Twoja” jest wszystko.
Wszystko.
Rozkładając te litery na czynniki pierwsze w laboratorium kontemplacji, myślę sobie że…
„Bądź wola Twoja” to miłość do Boga i nosiciela plotek, co z błotem zmieszał i suchej nitki na mnie nie zostawił. Zamiast „oko za oko” co (staremu człowiekowi we mnie) nasuwa się z automatu- miłość proporcjonalnie odwrotna. Boże, jakie to trudne…
„Bądź wola Twoja” to dziękować za wszystko (słowo: „wszystko” podkreślić, wytłuścić, powinno być drukowanymi…) i prosić w każdej sprawie z wiarą dziecka.
„Bądź wola Twoja” to chodzić po niewidzialnym gruncie. Nie widzieć go, ale wiedzieć, że jest. Nie ufam sobie. Nie dam za siebie kawałka paznokcia uciąć, o ręce nie wspominając. Ufam Tobie. Chcę ufać. Naucz…
„Bądź wola Twoja”, bo Ty wiesz lepiej, co dla mnie dobre. Ja mam klapki na oczach jak koń, co się rwie na skróty do owsa, byle się nażreć.
„Bądź wola Twoja” to przyjąć miłość, której nie da się ogarnąć rozumem. Świadomość powstania z pocałunku Boga, jak słowa „Chciałem Cię”, wygrawerowane na moim pierwszym oddechu.
„Bądź wola Twoja” to plan, by nie mieć planu, to „myśmy się spodziewali” schowane do kieszeni.
To świadoma rezygnacja z wszelkich aneksów do umowy z niebem, wszystkich moich większych i mniejszych „ale”, przemycanych z nadzieją, że nie zauważysz.
„Bądź wola Twoja” to brak złudzeń, że sama z siebie mogę cokolwiek dobrego; że mam cokolwiek poza własną nędzą. Czas nie mój, talenty w dzierżawie, a miłość odbita jak światło od jedynego Producenta miłości, w świecie tanich podróbek.
W każdej sekundzie życia, w każdej komórce ciała, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu „Bądź wola Twoja”.
Marta Przybyła
W hospicjum dotarło do mnie, że nie jest pokorą zmienić pacjentowi pampersa. Pokorą byłoby pozwolić sobie na zmianę pieluchy…
Tak mało we mnie pokory.
Kiedy mówimy „Bądź wola Twoja”, każdy ma swój nawias, w którym są różne aneksy do tej modlitwy: „Bądź wola Twoja ale tylko nie ……. Boże”.
Bycie zależnym od drugiego człowieka na poziomie pacjentów, których odwiedzam jest jednym z nich.
Czasem wizualizuję sobie, że to ja jestem na miejscu konkretnych ludzi. Kiedy wchodzę na trzyosobową salę już wiem, że ktoś potrzebuje pomocy. Widzę zwstydzoną minę czterdziestoletniej Pani Hani, którą przyjęto kilka dni temu. Półgłosem zgłasza to czego nie trzeba zgłaszać, bo zapach rozchodzi się po całej sali i wypełza na korytarz. Jej sąsiadki w pełni świadome, co w hospicjum nie jest oczywistą oczywistością, a ona pośrodku nich dopiero się przyzwyczaja, że w tym miejscu to na porządku dziennym.
Oddaję Ci Boże wszystkie moje aneksy do „Bądź wola Twoja”?
Wciąż tyle ich jest.
Wciąż wielokrotnie klepię wargami formułki bez pokrycia sercem.
Klepię jak recytowane w podstawówce wierszyki.
Jakie są twoje aneksy? Marta Przybyła
Kiedy Bóg mówi do mnie – słucham.
Kiedy Bóg mnie potrzebuje – jestem.
Kiedy Bóg mnie posyła – idę.
On jest Panem, a ja z Jego łaski, tylko sługą. Andrzej Cyrikas
Człowiek nie modli się, aby powiedzieć Bogu, co On ma zrobić, ale aby Bóg powiedział, co człowiek ma zrobić. Św. Augustyn.
Mówimy: ” Bądź wola Twoja”, a tak naprawdę słowa te wzbudzają w nas obawę. Nie wiemy, czego życzy sobie Bóg, czy Jego wola nie będzie przeciwieństwem naszej. Czy jeżeli zgodzimy się przyjąć Jego wolę nasze życie nie potoczy się w kierunku najmniej przez nas oczekiwanym.
Choć czasem bardzo boli pamiętajmy, że plany Boga wobec nas są idealne. Tylko Bóg działa na swój sposób, często wystawiając nasze zaufanie na próbę. I choć my często czegoś pragniemy już na teraz – nie otrzymujemy. Ale to nie znaczy że mamy wątpić, nawet w najgorszej życiowej sytuacji Bóg nie zostawi nas samych. Ciągle słyszę podszepty „tyle już zrobiłeś a wróciłeś do punku wyjścia.” I w ostatnich dniach bardzo im ulegałem czując, że nie ufam już Panu Jezusowi. Dziś spędziłem dużo czasu na adoracji, złożyłem ponownie Akt Powierzenia Swojego Życia Jezusowi. Wręczyłem Mu serce i powiedziałem „niech bije rytmem Twojego Panie.” Staram się zrozumieć wolę Bożą i Jego plan działania ale tego co będzie nie wie nikt… Paweł Paul Szeliga
Wola Boża to Boży plan, Boży zamiar względem świata, ludzkości i konkretnego człowieka. Najogólniej wola Boża wyraża się w zdaniu: Bóg chce, aby wszyscy ludzie doszli do poznania prawdy i zostali zbawieni.
W życiu codziennym potrafimy dziękować naszym bliskim za każdy drobiazg, który otrzymujemy, Podziękowanie jest spontaniczną i naturalną reakcją człowieka, który zostaje obdarowany. Otrzymując prezent urodzinowy, kwiaty, czy bombonierkę – wypowiadamy proste: „dziękuję”.
Jak i słowami i w jakiej formie dziękujemy Bogu…
Bogu należy składać dziękczynienie zawsze i wszędzie. Co więcej, to dziękczynienie jest zgodne z wymogiem sprawiedliwości: „Zaprawdę godne to i sprawiedliwe”. Dziękczynienie jest rzeczą „godną”; „godzi się”, należy, jest obowiązkiem i wymogiem sprawiedliwości, byśmy zawsze i wszędzie Bogu składali dziękczynienie.
Jezus Chrystus podczas swej ziemskiej działalności wyświadczył wiele dobrodziejstw ludziom nieszczęśliwym, którzy niestety, nie zawsze wyrażali Mu swoją wdzięczność. Kiedy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei, spotkał 10 trędowatych, którzy głośno błagali Go: „«Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» Na ich widok rzekł do nich: «Idźcie, pokażcie się kapłanom!» A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: «Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec»” (Łk 17,13-18). Niewdzięczność tych dziewięciu uzdrowionych ze strasznej i nieuleczalnej wówczas choroby, jaką był trąd – napełniła Chrystusa smutkiem i bolesnym zdumieniem.
Człowiek dojrzały w wierze i miłości aprobuje wszystko, co otrzymuje od Boga i za wszystko Mu dziękuje. Autentyczna wiara i ufność w miłość Bożą pozwala mu zaaprobować również to, co nastąpi w przyszłości, to, czego jeszcze nie zna.
„Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Ef 5,20)
Za wszystko dziękujcie Bogu, taka jest bowiem wola Boża względem was w Jezusie Chrystusie.
Chcę się z Wami podzielić swoim świadectwem życia i drogi, w której nasz Dobry Pasterz odnalazł mnie i pomógł powrócić do swojej owczarni. Myślę, że może komuś ono pomoże, wzmocni, myślę, że spotkam osoby, którym jest ono potrzebne. Długo zastanawiałam się nad tym czy podzielić się tym świadectwem, bałam się fali hejtu, ale zachęcona do tego przez jedną ze znajomych a potem utwierdzona w tym przez dwie kolejne osoby postanowiłam poprosić Ducha Świętego o to, by przeprowadził mnie przez to i podyktował, co mam napisać, bo sama nie wiedziałam jak napisać i jak ubrać to w słowa. Mam dopiero 23 lata, ale troszkę doświadczyłam w swoim życiu, byłam zagubiona a odnalazł mnie Pan. Zacznę od tego, że nie znam swojej biologicznej matki ani ojca, byli alkoholikami. ☹️ Nasza rodzina rozbiła się przez to i pomimo licznego rodzeństwa byliśmy całe życie obcy dla siebie, gdyż każdy w innej rodzinie w Polsce, albo w domu dziecka. Alkohol rodziców i picie mamy w ciąży doprowadził do tego, że część mojego rodzeństwa jest niepełnosprawna intelektualnie i nie mogą raczej sami funkcjonować w życiu. ☹️ Ja dłuższą część swojego życia wychowywałam się w domu dziecka, prawie 14 lat… To był bardzo trudny czas. Czułam się samotna, odrzucona, inna niż wszystkie dzieci, młodzież… Często byłam wytykana palcami jako ta gorsza.. Tak też się czułam. Marzyłam o rodzinie, ciepłym, kochającym domu, miłości, przyjaźni… Wreszcie trafiłam do rodziny zaprzyjaźnionej, od której otrzymałam wiele ciepła… Traktuję ich jak własnych rodziców, pomimo że w papierach jest co innego… Dziś dziękuję Bogu za to, że mi ich dał, bo bardzo mi pomogli się zmienić, zrozumieć pewne sprawy i rozwiązać problemy. Naprawdę bardzo mnie pokochali a ja ich. Jeśli chodzi o moją wiarę i sytuację duchową to jest też trudny temat. Zostałam przez biologicznych rodziców ochrzczona pomimo alkoholizmu, bo pochodzę z wioski i był tam ksiądz, który chciał pomóc mojej rodzinie, pilnował też tego by dzieci chociaż zostały ochrzczone… Jednak alkohol zrobił swoje i po pijanemu mama można by rzec, że przeklęła mnie… Będąc w domu dziecka chodziłam co tydzień w niedzielę do kościoła, ale tylko dlatego, że wszyscy chodzili, nie rozumiałam większego sensu tego, a po drugie to obwiniałam przez dłuższy czas Boga, że takich mi dał rodziców alkoholików, że czuję się tak źle… Nie miałam z kim o tym pogadać, nie miał mi kto wytłumaczyć tego. Boga poznawałam tylko tyle co na lekcjach religii i na kazaniach w niedzielę… Nie był jednak dla mnie kimś szczególnym. W gimnazjum dostałam zaproszenie do uczestnictwa w spotkaniach Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży… Poszłam z chęcią… Ale poszłam nie po to by poznawać Boga i pogłębiać wiarę, ale poszłam dlatego, że chciałam zdobyć jakichś znajomych, z którymi bym się dobrze czuła, akceptowana i lubiana. Spodobało mi się… Fajna atmosfera, ludzie też… Szybko się tam zaklimatyzowałam… Chodziłam dla znajomych na te spotkania. Ale dziś widzę, że Bóg to prowadził, On w ten sposób wlewał w moje serce wiarę, miłość i zaufanie do Niego, mimo że nie byłam tego wcale świadoma. Jednak z czasem przestałam chodzić na te spotkania, brak czasu, problemy… Byłam pod koniec gimnazjum… Czułam się nadal samotna, odrzucona, chcąc zdobyć zainteresowanie rówieśników zaczęłam postępować tak jak oni… Wagary, podpalałam cygary, czasem coś zaszalalam z nimi… I oni zaczęli mnie akceptować… Już nie byłam gorszą osobą z domu dziecka… Poznałam chłopaka… Zakochałam się… Chciałam tylko być kochana i mieć kogoś, kto będzie mi bliski.. Myślałam, że on czuje wobec mnie to samo… Starałam się, robiłam wszystko czego on chciał… Bo chciałam go uszczęśliwić… Ale i sama być szczęśliwa. Z początku było wszystko pięknie… Ale po pół roku przestało tak być. Zaczęło mu przeszkadzać, że chodzę do kościoła… Że jego też zachęcam… Wtedy już chętniej uczestniczyłam we mszy… Bo czułam się dzięki niej silniejsza… Zaczął mnie odciągać od tego… Szantażował, że zerwie ze mną jak nie zrezygnuję z wiary… Nie chciałam tego bo nie chciałam znowu czuć się samotna… Więc pomyślałam, że dla jego spokoju powiem mu, że nie wierzę… Że nie jest wiara dla mnie ważna… A będę poza jego plecami robić co innego… On będzie zadowolony, ja go nie stracę, ale jak nie będzie wiedział, że chodzę do kościoła to będzie wszystko ok.. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że pomimo wszystko taka postawa nie powinna mieć miejsca, i że to może się na mnie odbić później. Bo zły to potrafił wykorzystać. Ale sprawy zaczęły iść coraz dalej… Zaczął mnie zmuszać do współżycia… Twierdził, że jest to dowód miłości… Mimo, że nie chciałam, ale znowu nie chcąc go stracić, godziłam się… Wreszcie uwierzyłam w to, że faktycznie to może być dowód miłości.. Dziś wiem, że byłam w błędzie, a moje decyzje były podejmowane pod wpływem emocji i strachu przed samotnością i odrzuceniem… Kiedy dowiedziałam się, że będę mamą… Miałam wtedy 19 lat… Byłam w szoku… Bałam się tego, ale pomyślałam, że ze swoim chłopakiem damy radę razem, przecież mnie kocha.. Ale wtedy dopiero dowiedziałam się, że z jego strony nie była to żadna miłość… Tylko chciał wykorzystać… Grał na moich emocjach i uczuciach… Gdy tylko się dowiedział, że będzie ojcem zaczął doradzać mi bym pozbyła się dziecka… Szantażować, że zostawi mnie… Ale wtedy już nie było to dla mnie ważne…. Powiedziałam, że na pewno tego nie zrobię… Nie zabiję własnego dziecka… Więc zostawił mnie… Odszedł… Już mnie nie kochał… Cierpiałam bardzo… Ale wtedy zaczęłam się w ciszy modlić do Boga o pomoc… Niestety…. Nie zobaczyłam swojego dziecka… Poroniłam… Kolejny ból… Kolejne nie zrozumienie tego z mojej strony… Jeszcze bardziej zaczęłam się buntować na Boga… Żyłam w nienawiści do biologicznych rodziców, byłego chłopaka i samej siebie… Aż wreszcie ruszyli mi z pomocą moi przybrani rodzice… Kiedy przyszłam do nich do domu, otrzymałam od nich naprawdę dużo ciepła… Miłości… Nadal ja otrzymuję… W ich domu mogłam pojawić się dopiero po ukończeniu 18 roku życia, wcześniej przez chwilkę też byłam.bo jakieś 5 lat za dziecka, ale niestety z pewnych względów musiałam wrócić do domu dziecka i dopiero własną decyzją, po osiągnięciu pełnoletności mogłam u nich zamieszkać. Ale cały czas się ze mną kontaktowali, wspierali, było mi łatwiej, a czasem trudniej, bo byłam zła i nie rozumiałam dlaczego nie mogę z nimi być skoro mnie kochają… Ale z czasem zrozumiałam wszystko. Oni pomogli mi się z tego wszystkiego podnieść.. Tłumaczyli wszystkie tematy związane z wiarą… I przekonywali, że muszę wybaczyć wszystkim… To było bardzo trudne… Potem kiedy zaczęłam naprawdę przybliżać się do Boga dzięki tym ludziom, pokazał się kolejny problem… Okazało się, że jestem dręczona przez złe duchy… Nie mogłam spać, wszystkiego się bałam, nie mogłam się modlić.. Poznałam pewnego chłopaka… Również bardzo dobrego, wrażliwego, uczuciowego i wierzącego… Obdarzylam go uczuciem…. Czułam, że się zakochałam naprawdę… To był naprawdę niesamowity chłopak… On też dał mi swoje serce… Też się dla mnie poświęcił. W tym czasie też złe duchy nasiliły swoje ataki… Wycinały mi świadomość, robiły wszystko aby rozdzielić mnie z rodzicami i z tym chłopakiem… Nie mogłam wogole uczestniczyć w adoracjach i modlitwach bo to kończyło się walką moich rodziców, lub przyjaciela z tym, aby złe przestały mnie męczyć.. To był najtrudniejszy czas… Przeszło półtorej roku walki… Modlitw… Spotkań u egzorcysty… Rodzice ani ten chłopak nie poddawali się… Mimo, że było bardzo trudno, walczyli o mnie… Walczyli o moją wolność… Aż się udało… Zostałam wyzwolona… Jestem od 3 miesięcy już całkowicie wolną i bardzo szczęśliwą. Nadmienię kochani, że Maryja również odgrywała ważną i szczególną rolę na tej drodze życia mojego i w chwilach walki o mnie. A także święty Jan Paweł II. Maryję już pod koniec walk o moją wolność, mimo że nie byłam świadoma tego co się działo ze mną na egzorcyzmach, widziałam jak mnie broniła przed atakami złych.. Czułam jej obecność, no i Świętego Jana Pawła II też widziałam… Też go odczuwałam… W koncu moja data urodzenia przypada na rocznicę jego wyboru na stolicę Piotrową. Bo urodziłam się 16.10. myślę, że to nie jest przypadek. Dziękuję Bogu i Matce Najświętszej za to co dla mnie uczynił, dziękuję Mu za ludzi których postawił na mojej drodze życia, szczególnie za rodziców i tego chłopaka… Ten chłopak pomimo, że był to dla niego szok, trudne bardzo doświadczenie, trwał przy mnie i nadal trwa… Za to dziękuję mu. Tak wiele dla mnie Ci ludzie zrobili… Dzięki nim wyzbylam się nienawiści do biologicznych rodziców, byłego chłopaka i samej siebie… A było to bardzo trudne. Teraz powoli wszystko zaczyna się mi układać. Codziennie uczestniczę we Mszy Świętej, w której posługuję często poprzez czytanie Słowa Bożego. To dla mnie też ogromny zaszczyt, że ja niegodna mogę ludziom czytać słowa z kart Pisma Świętego, przyjmuję codziennie Jezusa do serca swego. On mnie umacnia i prowadzi dalej. Zaczęłam odmawiać Tajemnice szczęścia- 15 modlitw świętej Brygidy, jest to niesamowita modlitwa, uczy pokory i wytrwałości. Czuję się szczęśliwa. Pomimo tego, że nadal spotykają mnie trudności, ale wiem, że to są moje krzyże, które muszę dźwigać aby dojść do Królestwa Niebieskiego. Ostatnio myślałam, że znowu się załamię… W chwili kiedy wszystkie problemy duchowe się skończyły, zaczęła się psuć całkiem relacja z moim przyjacielem… Nie rozumiałam tego, że te chwile najtrudniejsze trwał przy mnie i wspierał mnie, mimo ,że kilka razy chciał się poddać, to jednak tego nie zrobił bo coś go przy mnie zatrzymywało, a ostatnio nasze drogi miały się rozejść… Jednak nie załamałam się… Postanowiłam walczyć… Chwyciłam za różaniec i po prostu się modliłam za niego, za siebie i aby Pan przeprowadził tą relację zgodnie z Jego wolą… I prowadzi ją… Ja się modlę i ufam, że Pan ma swój plan wobec mnie i wobec Niego… Ufam, że prowadzi to wszystko. A ja się chce zgadzać tylko i wyłącznie na Jego świętą wolę. Chcę wypełniać Jego misję w moim życiu… On mi go postawił na mojej drodze życia, On może mi go zabrać, albo dalej zostawić i nas wspólnie prowadzić… Przeczytałam kiedyś takie zdanie ” Jeśli Bóg dopuszcza by w Twoim życiu coś runęło, to tylko po to, by na fundamentach tego stworzyć coś nowego, trwalszego”. I drugie zdanie, też takie mocne i które zapadło mi w głowie to takie ” Bóg czasami miesza byśmy się nie przypalili”. Tak to prawda… Gdybyśmy wszystko od razu szybko otrzymali, moglibyśmy odejść od Boga, uznać że sami to osiągnęliśmy… A On tego nie chce. Dlatego całą tą relację z tym chłopakiem zostawiłam Panu… Jemu to powierzyłam.. A w chwilach kiedy jest mi najtrudniej i nie wiem co robić ,wołam do Pana by dał mi słowo swoje, znak, wskazówkę jakąś ,by mnie wzmocnił, powiedział co mam dalej czynić, a On, uwierzcie, zawsze mi odpowiada. Dostaję albo jakiś cytat z Pisma Świętego, albo jakiś znak, który idzie przez ludzi z mojego otoczenia i umacnia mnie. Dzięki temu mam siłę i trwam. Ufam, że wszystko co się dzieje w moim życiu jest po to bym mogła kiedyś dzięki tym trudom się zbawić. Pan jest cały czas przy mnie. Jest przy każdym z nas… Niech nikt z Was o tym nie zapomni. Myślę, że nawet te trudności jakie mam ostatnio, nawet te w relacji z bliskim mi przyjacielem są dla mnie czasem próby i doświadczenia od Pana by mnie w wierze umocnić, tak jak dla niego był czasem próby i przygotowań do wypełniania Bożego planu czas kiedy spotkał się z takim problemem ogromnym u mnie… Pan wie co robi… Proszę Was o modlitwę za mnie o potrzebne siły i za tego mojego przyjaciela… Niech Bóg wypełni swoją wolę i swój plan wobec nas. Za to wszystko Chwała Panu!! Izabela z Rzeszowa
lubię Jezu
kiedy mnie utwierdzasz
że chcesz dla mnie
właśnie tego
kiedy Ty chcesz
to ja też chcę
bo nie chcę tego
czego nie chcesz Ty
i tak Twoja wola
staje się moim pragnieniem
Ty stajesz się we mnie mną
bo nie ma mnie
bez Ciebie
Marta Przybyła
Rozeznawanie woli Bożej (Monika i Marcin Gajdowie)
Wchodząc do dzielnicy Williamsburg, znajdującej się w Nowym Jorku na Brooklynie, ze zdziwieniem i niedowierzaniem otwieramy szeroko oczy. Gdyby nie nowoczesne samochody na miarę XXI wieku, przemykające po ulicach, skłonni byśmy sądzić, że jakimś trafem tajemniczy ‚wehikuł czasu’ przeniósł nas przynajmniej ze dwa wieki wstecz. Jest to dzielnica zamieszkała przez Żydów ortodoksyjnych (ortodoksyjni -ściśle wierni religii, rygorystycznie przestrzegający zasad). Nie na darmo Nowy Jork nazywają miastem kontrastów, można tu spotkać wszystko, luksus i biedę, modę i prostotę.
W Nowym Jorku mieszka więcej Żydów niż w Tel Awiwie. To oni właśnie w dużej mierze ukształtowali charakter miasta: nawyki kulinarne nowojorczyków, ich poczucie humoru, gwarę i preferencje polityczne.
Idąc w głąb dzielnicy mijamy kobiety ubrane w suknie w poprzeczne pasy, skromne bluzki i spódnice, ewentualnie garsonki. Wszystko z długim rękawem (mimo potwornego skwaru nie spotkałam żadnej osoby z krótkim rękawem, nawet wśród młodzieży). Do tego grube, ciemne pończochy oraz pantofle na płaskim obcasie. Kobiety zamężne mają wygolone głowy i noszą peruki lub czepki w formie zawoju. Strój męski to biała koszula, czarne ubranie z kamizelką, czarny, długi płaszcz oraz kapelusz – zimą i latem, bez względu na temperaturę, która potrafi być bardzo wysoka. Inaczej wygląda odświętny strój mężczyzn, noszony na czas szabatu.. Składa się z czarnych spodni do kolan, białych podkolanówek, czarnego płaszcza oraz ogromnego, futrzanego kapelusza w kształcie koła (nie ubliżając nikomu, dziwnie kojarzył mi się z bocianim gniazdem). Mężczyźni noszą długie pejsy, w domu głowę nakrywają czarną mycką. Śpią również w myckach. Pejsy i mycki dotyczą również małych chłopców. Idąc do świątyni mężczyźni (chłopcy również) zakładają białe, płócienne wdzianka z czarnymi naszywkami.
Często spotykamy na ulicy kobiety pchające wózek, niejednokrotnie zawierający dwoje dzieci oraz uwieszone do niego większe pociechy.
Żydzi obchodzą dużo świąt. Ze względu na nieznajomość języka niezbyt potrafię je wymienić, znam je raczej z obserwacji. Pewnie nawet nie całkiem właściwie je nazywam. Przebywając przez pół roku w Nowym Jorku miałam częsty kontakt z tą społecznością. Sprawiło to, że trochę poznałam ich zwyczaje.
Przede wszystkim szabat. Zaczyna się w piątek o zachodzie słońca a kończy w sobotę wieczorem.. Zaczyna i kończy się wyciem syreny. Obowiązuje zakaz pracy, oddalania od domu, telefonowania itp. Na czas szabatu nakrywają stół białym obrusem i folią, ustawiają srebrne tace i świeczniki oraz oliwne kaganki. Na odpowiednim nakryciu leży święta księga.
W mieszkaniach nie widać telewizorów ani radioodbiorników, najwyżej magnetofon, wygrywający żydowskie piosenki. Dzieci robią kółeczko i tańczą w ich rytmie. Rzadko widać komputer.
W każdym mieszkaniu znajdują się duże biblioteki a w stołowym pokoju w oszklonych szafach dużo srebrnych naczyń, które czyści się przed świętem Pesach, największym żydowskim świętem, trwającym 9 dni. Przygotowania do niego zaczynają się kilka tygodni wcześniej i można je nazwać ;wywracaniem mieszkania do góry nogami”. Bardzo dokładne sprzątanie ( mycie ścian oraz sufitów, drapanie w szufladach, odkurzanie materacy i sprężyn w łóżkach).
Wyrzucają również wszystkie nagromadzone artykuły spożywcze, nawet te nie psujące się i kupują nowe. To mnie najbardziej drażniło, można by rzec, nieomal doprowadzało do furii! Tak wielkie marnotrawstwo, podczas gdy miliony ludzi na świecie głoduje, a nawet umiera z głodu. Podczas przygotowań do święta Pesach do sprzątania oraz do mycia naczyń używa się specjalnych płynów. Na ten okres używa się prowizorycznej kuchni utworzonej w odrębnym pomieszczeniu, gdy tymczasem właściwa kuchnia, pięknie wysprzątana, stoi bezużytecznie.
Inne święta to święto kwiatów oraz przebierańców (nie znam oficjalnej nazwy tych świąt).
Jeżeli chodzi o potrawy, jedzą dużo ryb i warzyw, nie używają mięsa, najwyżej drobiowe. Nie jedzą kiełbasy. Spożywają dużo różnorodnych ciastek oraz owoców.
Modlą się głośno chodząc po mieszkaniu i kiwając się.
Żydówki zajmują się gospodarstwem domowym i wychowywaniem licznej gromadki potomstwa. Do sprzątania zatrudniają kobiety poszukujące pracy, najczęściej Polki, które są uważane za dokładne . Nie brakuje ich na tzw. ;stójce”, miejscu gdzie, niestety, niejednokrotnie cały dzień daremnie oczekują na zatrudnienie, ponieważ bywa ich bardzo dużo. Wiąże się to z ogromnym upokorzeniem. Trochę mi to przypomina targ. Żydówki podchodzą i wybierają z tłumu osobę, która według nich będzie odpowiednia. Niestety, tak w rzeczywistości wygląda ta legendarna Ameryka.
Zauważyłam, że ulubionym zajęciem Żydówek są częste i długie rozmowy telefoniczne. Tracą na nie mnóstwo czasu. Nawet miałam wrażenie, że niektóre Żydówki urodziły się ze słuchawką telefoniczną przyrośniętą do ucha, tak były z nią nierozerwalnie związane.
Kiedy urodzi się chłopiec, w rodzinie jest wielkie święto. Przed pierwszym szabatem w jego życiu przychodzą dzieci deklamując wiersze i śpiewając piosenki. W czasie szabatu odbywa się przyjęcie. Dziewczynek nie przyjmują tak radośnie.
Kuchnia wyposażona jest w dwa zlewy, jeden wyłącznie do produktów mlecznych, drugi do pozostałej reszty. Każdy z odrębnym myjakiem, sztućcami i naczyniami, jak również ściereczką do naczyń. Nie wolno pomylić. To samo dotyczy pracy w ciastkarni. Serniki robi się przy odrębnych stołach. Używa się również blach ściśle do tego celu przeznaczonych. Jeżeli nie ma specjalnego stołu, należy stół, którego chcemy użyć, nakryć czarną folią oraz oddzielić tekturą od stanowiska pracy, na którym robi się coś innego Muszę przyznać, że imponowała mi ta mobilizacja do tak ścisłego przestrzegania nakazów wiary oraz zadziwiały spartańskie warunki. pracy i produkcji, przedstawiające wiele do życzenia jak na XXI wiek, mimo toczącego się w pobliżu życia, pełnego luksusu i zdobyczy techniki.
W ZADUMIE I CISZYCzasem odchodzą nasze anioły… I nagle w miejscu staje czas…A z nimi cząstka nas odchodzi I wielki smutek marszczy twarz!Czasem na chwilę gaśnie słońce Duszę wypełnia gęsty mrokNikną nadzieje i marzenia I w pustce ginie tęskny wzrok!Czasem odchodzą dobrzy ludzie Co nam pomogli w życiu wieleI próżno wtedy pytać Boga Czemu odchodzą przyjaciele!Lecz oni ciągle przecież żywi Nadal wytrwale są wśród nasIch dusze przy nas pozostały Tylko ich ciała zabrał czas…!Henryk Rynkowski
Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy. Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.
Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć – porządkują rzeczy, rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali, że ich ciało powoli się zmienia.
Z pacjentami spotykam się przez kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie. Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam bruzdę na nosie. Wtedy wiem – to już czas. I często zastanawiam się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego, że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci, nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano, że umrę w środę, koło południa.
Na kilka godzin przed śmiercią aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne, czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie. Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność – ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i skupić się na tym, co mówią umierający.
W strumieniu słów przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia, kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami – pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o odwiedzających ich bliskich zmarłych, którzy stają się dla nich realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy: żywych i umarłych naturalnie się przenikały. W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.
Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją, i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość, jeśli nie – to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną świadomością – mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.
A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy, człowiek przypomina rybę wyjętą z wody – łapie powietrze ustami. Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy. Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg. Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech. Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.
Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i ewidentnie chłodne – temperatura organizmu dopasowuje się do temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która nie jest już pompowana – opada, na plecach lub boku pojawiają ciemne wybroczyny – plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć rękę lub rozprostować palce.
Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią do patrona dobrej śmierci – św. Józefa lub do Wszystkich Świętych. Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy zazwyczaj pomagają odejść.
Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie proces umierania – a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli ewidentnie była i żyła – nie kończy jej istnienia. Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu? W odstępie kilkunastu minut? Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to, że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba przeżyć własną śmierć – to jest zwycięstwo duszy nad ciałem.
Ks. Jan Kaczkowski – doktor teologii moralnej, bioetyk, twórca puckiego hospicjum, człowiek który uczył lekarzy, jak rozmawiać z pacjentami o umieraniu. Sam walczył ze śmiertelną chorobą – glejakiem mózgu.
W książce „I dam wam serce nowe” opisywałam etapy przyjmowania własnej śmierci, która wisi w powietrzu.
„Na kursie dla wolontariuszy omawialiśmy etapy przyjmowania własnej śmierci.
-zaprzeczenie i izolacja
-gniew
-targowanie się o życie
-depresja
-pogodzenie się ze śmiercią
Zaprzeczenie to 70- letni Pan Staś, który jest zbyt słaby, by utrzymać kubek z herbatą, ale opowiada o swoim ogródku w czasie teraźniejszym: „koszę trawę, podlewam, sadzę”. Zupełnie jakby nocą wyskakiwał przez okno na ściśle tajną przepustkę, by zadbać o ten wypieszczony wieloletnią troską skrawek ziemi. Z pasją dziecka opowiada o obiecanych przez sąsiada sadzonkach pomidora, które w wyobraźni już umieścił przy pietruszce.
Gniew. Pan Tomek mówi szybko, podniesionym, poirytowanym głosem.
– Lekarze od początku źle mnie zdiagnozowali! Mogli zastosować inne leki, inną terapię! Dlaczego inni się śmieją kiedy ja tu umieram?! Mam 38 lat! 38! Śmierć jest dla starców! Mam tyle planów!
Ukradkiem zerkam ze współczuciem na jego żonę, która przychodzi codziennie z domowym obiadem. Dyskretnie wyciera nos, kiedy otrzymuje kolejną reprymendę dotyczącą posiłku z cyklu- nieodpowiednia wielkość kosteczek pokrojonej marchewki. A ona przychodzi dzień w dzień, bez słowa skargi, wierna jak pies…
Targowanie się wprowadza w życie Pani Kasia, która kłóci się i przekomarza z Bogiem o kilka ziarenek piasku w klepsydrze życia. Synowa jest w ciąży. Piąty miesiąc. Jeszcze tylko cztery miesiące i mogę umrzeć. Wcześniej targowała się do końca pierwszego trymestru, teraz do rozwiazania.
-Muszę zobaczyć Krzysia. Przytulić.
Widzę jak się rozmarzyła. Chyba w wyobraźni całuje bose niemowlęce stópki.
Depresja. Pani Kinga odwraca twarz w stronę okna, kiedy wchodzę do sali. Za każdym razem. Próbowałam różnorakich punktów zaczepienia rozmowy. Bezskutecznie. Propozycja zaparzenia herbaty, poczytania książki czy milczące towarzystwo również napotykają gruby mur. Nie wiem czy kiedykolwiek widziałam smutniejsze oczy…
Pogodzenie się ze śmiercią idealnie obrazuje Pani Weronika. Kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz, siedziała na łóżku z zamkniętymi oczami, wielkimi słuchawkami na uszach i aż podrygiwała nucąc pod nosem. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się, zdjęła słuchawki i wskazała stojące niedaleko krzesło.
-O! Siadaj skarbie. Siadaj!
Jak jej oczy błyszczą… Gadamy. Dowiaduję się o szczegółach jej choroby. Nie pytam o to. Nie mogę i nie chcę. Niektórzy pacjenci bez najmniejszych oporów opowiadają o kolejnych przerzutach i zastosowanym leczeniu.
– Kocham życie ale co zrobić, taka kolej rzeczy. Mam 85 lat. Swoje przeżyłam. Pan doktor powiedział, że niedługo przestanę chodzić i będę coraz więcej spała. Mam nadzieję, że umrę we śnie i przyśni mi się coś wspaniałego.
Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś tak rozmawiał o umieraniu. Odruchowo chwytam kobietę za rękę, jakbym naiwnie liczyła na transfuzję życiowego optymizmu.
Nie wiem czego do końca oczekują od nas pacjenci. Czy wolontariusz może być profesjonalny? Musi być… ludzki. Siedzę przy łóżku, tak blisko a jednocześnie tak daleko… Nie wiem co czują, mogę tylko nieudolnie współodczuwać. Zdejmę koszulkę wolontariusza, identyfikator, zdezynfekuję ręce i wyjdę. Oni zostaną. Sami. Tak naprawdę każdy człowiek jest sam. Całe życie. Nikt nie jest zdolny do takiego stopnia współodczuwania, by przeniknąć serce drugiego na wskroś. To miejsce dla Boga. Tylko dla Niego…”
Dziś dopisałabym jeszcze, że „wyparcie” stanowi zdecydowaną większość do samego końca. Będąc świadkiem procesu ograniczania funkcjonowania pacjenta od w miarę samodzielnego tuptania przy asekuracji chodzika, przez ograniczenie do siedzenia, po leżenie przy podniesionych barierkach szpitalnego łóżka, często słyszę o jego dalekosiężnych planach.
Nie wiem czy wierzy w to co mówi, czy po prostu tak mu łatwiej. Mam zasadę, żeby nie przytakiwać i nie utwierdzać go w tych wizjach, ale też nie dementować ich. Jestem co do tematów takiego planowania neutralna.
Myślę sobie, że dramatem jest tak uporczywe unikanie tematu śmierci. Zamiatanie pod dywan rozmów o wieczności, co zdarza się często również wśród ludzi, którzy deklarują się jako wierzący.
Omijamy ten trudny temat szerokim łukiem, jakby nie dotyczył każdego z nas.
Od pewnego czasu modlę się o dobrą śmierć. Codziennie się o to modlę. Żebym była świadoma i planowała z ufnoscią… jak cudownie będzie rzucić się w ramiona Jezusa.
Tak właśnie to sobie wyobrażam, że wyjdzie mi na przeciw, z tak niesamowicie kojącym uśmiechem i mocno przytuli, a ja poczuje się bezpieczna jak nigdy wcześniej
Marta Przybyła
Trzymałam głowę na piersi Taty i słuchałam jak gaśnie Jego serce. Raz, dwa, trzy…i koniec. Cisza, jakiej nie znałam. Przyszli po Niego wysłannicy Pana i zabrali z małego pokoiku w bloku z płyty. Myślę że Tata wziął Maryję pod rękę i poszli do Domu Ojca. Znał Ją bardzo dobrze. Namalował wiele obrazów, na których jaśniała królewskim blaskiem. I przyszła z Aniołami po swego Józia, przyszła w dniu matki w samo południe , z Aniołem Pańskim. Doświadczenie sparzonej woskiem gromnicy własnej dłoni, trzymającej z czułością jeszcze ciepłe dłonie taty…..które już nie były jego…
Wczoraj wróciło to wspomnienie, może właśnie po to żeby je pożegnać…Niech uleci
Tatko, zniknąłeś mi z oczu ale z serca nigdy…. tekst jak z nagrobka. Przewróciłbyś teraz oczami i pokazał mi język. Mam nadzieje ze tam gdzie teraz jesteś masz pod dostatkiem farb, sztalug no i pomysłów……tych Ci nigdy nie brakowało. Pamiętam wpis z pamiętnika: „córce….bądź zawsze KOLOROWA…. ” Staram się Józiu. . Wiesz znalazłam Twoją Chlebową Kuleczkę , to mój skarb. Oprawię ja w jakiś fajny pomysł i będę nosić . Kocham cię mój umęczony Staruszku. Odpoczywaj a jak zobaczę na niebie abstrakcyjną tęczę , będę wiedziała, że to Twoja sprawka. Bądź najbliżej jak się da …M Marta Wójcik
Kto się urodził, musi umrzeć.
Co minutę ktoś opuszcza ten świat lecz wiek nie ma z tym nic wspólnego.
Wszyscy jesteśmy w tej linii, nie zdając sobie z tego sprawy.
Nigdy nie wiemy, ilu ludzi jest przed nami.
Nie możemy się cofnąć.
Nie możemy wyjść z linii.
Nie możemy uniknąć bycia w niej
Tak więc, podczas gdy czekamy w kolejce –
Ciesz się każdą chwilą.
Zrób pierwszy krok.
Wyznacz sobie priorytety
Daj sobie czas.
Spraw, by inni byli szczęśliwi.
Spraw, aby małe rzeczy stały się duże.
Podaruj innym uśmiech.
Kochaj jak najwięcej.
Zachowaj spokój.
Powiedz swojej rodzinie, jak bardzo ją kochasz.
Nie żałuj niczego
Żyj swoim życiem ?
Źródło: Znalezione w sieci/ autor nieznany
Pewnej nocy miałem cudowny sen. Zobaczyłem długą drogę, która z ziemi pięła się ku górze, by zginąć pośród chmur, kierując się ku niebu. Nie była to jednak droga wygodna. Co więcej pełna była przeszkód, usiana zardzewiałymi gwoźdźmi, ostrymi i tnącymi kamieniami, kawałkami szkła.
Ludzie wędrowali tą drogą boso. Gwoździe wbijały się w ciało, wielu miało zakrwawione stopy. Mimo tego nie rezygnowali, chcieli dojść do nieba. Każdy krok wywoływał cierpienie. Wędrówka była powolna i trudna.
Potem w moim śnie ujrzałem Jezusa, który szedł naprzód. On również szedł boso. Szedł wolno, ale zdecydowanie. Ani razu nie zranił sobie stopy. Jezus szedł i szedł. Wreszcie dotarł do nieba i tam usiadł na wielkim, złocistym tronie. Spoglądał w dół, obserwując tych, którzy usiłowali wejść. Spojrzeniem i gestami zachęcał ich. Zaraz po Nim szła również Maryja, Jego Matka.
Maryja szła jeszcze szybciej niż Jezus. Wiecie dlaczego? Stawiała swe stopy na śladach pozostawionych przez Jezusa. Szybko dotarła więc do Syna, który posadził Ją na wielkim fotelu, po swej prawej stronie.
Maryja również zaczęła dodawać otuchy tym, którzy wspinali się i zachęcała ich, by szli po śladach, zostawionych przez Jezusa, tak jak sama to zrobiła.
Ludzie rozsądni tak właśnie postępowali i szybko posuwali się ku niebu. Inni skarżyli się na rany, często zatrzymywali się, czasami rezygnowali zupełnie i upadali na brzegu drogi, zwyciężeni przez smutek.
Słowa tej 27-latki na 24 godziny przed śmiercią, otwierają oczy na coś bardzo ważnego!
Holly Butcher z Australii zmarła 4 stycznia 2018 roku na raka kości. Miała 27 lat.
Holly przeczuwała, że koniec jest blisko, napisała coś, czym chciała podzielić się ze światem.
„To takie dziwne musieć zrozumieć i zaakceptować to, że jest się zwykłym śmiertelnikiem mając zaledwie 27 lat. Śmierć to jedna z rzeczy, które w tym wieku po prostu się ignoruje. Dni mijają niespostrzeżenie, a my tylko marzymy. Zawsze pragnęłam rodziny i gromadki dzieci z miłością mojego życia. Wciąż chcę tego tak bardzo, że aż czuję przeszywający ból. Niestety dane mi było dowiedzieć się, że życie jest kruche, a każdy dzień to dar, a nie żadne z góry dane nam prawo.Mam tylko 27 lat, kocham moje życie i jestem szczęśliwa. Nie chcę umierać, ale nie mam na to wpływu. Śmierć w sumie mnie nie przeraża, nigdy nie traktowałam jej jako tematu tabu. Lepiej jest o niej mówić i pomyśleć od czasu do czasu, bo wtedy przestajemy martwić się małymi, bezsensownymi sprawami. Narzekanie na ciężką pracę, nieprzespaną noc, cellulit na tyłku albo złamany tips – przysięgam, że to nie o tym będziecie myśleć, gdy nadejdzie Wasza kolej. Naprawdę denerwujące jest narzekanie innych na pracę fizyczną i wszelki wysiłek. Powinniście być wdzięczni, że wciąż jesteście sprawni fizycznie, że ciało chce z Wami współpracować… Nie wiecie jak to jest, gdy nie chce…
Starałam się żyć zdrowo. Ale te durne wzorce z mediów, idealne ciała to bzdura. Trzeba polubić siebie, bo ciało to nasz najlepszy przyjaciel, niezależnie od rozmiaru. Kochajcie je i cieszcie się każdym dniem bez bólu. Skręcona kostka czy ból pleców to nie powód do użalania się – one nie zagrażają życiu.
Ludzie! Bądźcie dla siebie dobrzy, pomagajcie sobie. Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży kiedy się ją dzieli… Odkąd zachorowałam zaczęłam dostrzegać niesamowite życzliwe osoby, które nie myślą tylko w kategoriach posiadania. Wiecie jaką abstrakcją są pieniądze, gdy się umiera?
Tak naprawdę nie potrzebowałam tych wszystkich rzeczy, nowych sukienek. Czy kogokolwiek poza mną obchodziłoby, gdybym nosiła w kółko jedną sukienkę? Tyle czasu zmarnowałam na łażenie po sklepach. A ile czasu straciłam na kupowanie prezentów na święta zamiast wykorzystać go na bycie z tymi ludźmi, których chciałam obdarować….
W tym roku na święta Bożego Narodzenia nie dawaliśmy sobie prezentów, nie było presji i marnowania czasu na zakupy. Zresztą wyobraźcie sobie moich bliskich wybierających dla mnie prezent wiedząc, że niedługo się nim pocieszę… Doceniajcie dany Wam czas i magię świąt z bliskimi, a nie świąteczne upominki. Pieniądze lepiej jest wykorzystać na doświadczenia – zamiast wydawać je na materialny badziew (tak, tak, dobrze czytacie) lepiej wyjedźcie, pobądźcie ze sobą, odpocznijcie za nie. Po prostu cieszcie się chwilą. Tylko te momenty doceniam teraz tuż przed śmiercią. Tylko te kiedy ja miałam czas dla innych i kiedy inni mieli czas dla mnie. Darujcie sobie to ciągłe gapienie się w telefony, nawet nie zauważacie, jak dużo przez to tracicie. Naprawdę chce Wam się marnować cenny czas na godzinne układanie włosów i malowanie się? Nigdy tego nie rozumiałam w kobietach. Róbcie to, co Was uszczęśliwia, a nie to, co wypada albo czego chcą inni! Nie odmawiajcie sobie ciastka, bo tyłek urośnie, nie odkładajcie podróży na jutro, bo najpierw trzeba kupić większy telewizor, spędzajcie czas z ludźmi, na których naprawdę Wam zależy i pracujcie po to, żeby żyć, a nie żyjcie żeby pracować.
Ostatnia rzecz… Jeśli tylko pozwala Wam na to zdrowie, oddawajcie krew. Każda darowizna może uratować aż 3 życia! Taka krew dała mi dodatkowy rok życia, bezcenny rok…
Do zobaczenia kiedyś… gdzieś… Holly”.
Holly zmarła niespełna 24 godziny po napisaniu tych słów. Ona wiedziała co w życiu naprawdę jest ważne. Warto podzielić się jej przesłaniem…
Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni widzę, jak wychodzisz za drzwi, przytuliłbym Cię, pocałował i zawołał ponownie, aby zobaczyć Twój uśmiech.
Gdybym wiedział, że dzisiaj słyszę Twój głos po raz ostatni, zapisałbym każde Twoje słowo, aby je usłyszeć.. raz po raz.
Gdybym wiedział, że to ostatnie minuty, w których Cię widzę,
powiedziałbym – ,,Kocham Cię”
i głupio nie przyjąłbym za pewnik, że już to wiesz.
Zawsze jest jutro, życie daje nam kolejną szansę, aby zrobić to dobrze, ale gdybym się mylił, i dzisiaj byłoby wszystkim co nam zostało, chciałbym powiedzieć, jak bardzo Cię kocham.
Jutro nie jest gwarantowane dla nikogo, młodego ani starego.
Dzisiaj może ostatni raz zobaczysz, kogoś kogo kochasz.
Więc nie czekaj dłużej, zrób to dzisiaj, ponieważ jeśli jutro nie nadejdzie, na pewno będziesz opłakiwał dzień, w którym nie miałeś czasu na uśmiech, uścisk, pocałunek i że byłeś zbyt zajęty, aby to okazać.
Trzymaj mocno tych, których kochasz, blisko siebie, powiedz im, jak bardzo ich potrzebujesz!
Kochaj i traktuj dobrze.
Znajdź czas, aby powiedzieć:
,,Przepraszam”, ,,Wybacz mi”,
,,Proszę”,
,,Dziękuję, że jesteś”
Nardya Miller to 25-latka urodzona w Brisbane w Australii. Dziewczyna ostatnio dowiedziała się, że w najbliższym czasie pożegna się z tym światem. Tej uroczej kobiecie zostało zaledwie kilka dni życia. Od dziecka boryka się z mukowiscydozą, która powoduje, że jej płuca nie pracują jak należy, a śluz, który się w nich gromadzi, utrudnia oddychanie.
Dziewczyna ostatnie swoje dni spędzi w szpitalu. Wysłała stamtąd wiadomość pożegnalną, której odbiorcami mogą być wszyscy ludzie – każdy z nas, a nie tylko jej bliscy. Jeśli ktoś z nas spotkałby Nardyę na ulicy, nie przypuszczałby, że cierpi na jakąś chorobę. Na co dzień to uśmiechnięta i ciesząca się z życia dziewczyna, po której nie widać bólu i niepewności.
Jej narzeczony Liam i cała jej rodzina byli pewni, że wygra walkę z chorobą. Nie chcieli zakładać najgorszego, tym bardziej, że dziewczyna miała szczęście – dostała nowe płuca.
Niestety minęły dwa lata życia z nowymi płucami i okazało się, że organizm zaczął je odrzucać. Nardya natychmiast trafiła do szpitala. Wiedziała, że jej życie dobiega końca i postanowiła napisać poruszający list pożegnalny.
„Być może znasz mnie całe życie, jakieś 10 lat, a może o wiele krócej. Ale kiedy zacznie się przyszły tydzień, wszystko ulegnie zmianie.
Z pewnością jeszcze kiedyś się zobaczymy, ale póki co nie będę mogła z Wami rozmawiać, przytulać Was, ale moja miłość do Was nigdy się nie skończy, przyjaźń i miłość zostaną ze mną na zawsze. Wszyscy ci, którzy pojawili się w moim życiu, choć na chwilę, byli w nim po coś. Jestem prawdziwą szczęściarą, bo miałam cudowne życie.”
„Dziękuję, że byliście częścią mojej podróży po tym świecie szaleńców. To dzięki Wam jestem taka, jaka jestem.
W życiu nie wszystko idzie po naszej myśli. Nie zobaczę już nigdy żadnych pięknych miejsc, nie przeżyję więcej cudownych chwil… Ale będę zawsze nad Wami czuwać z uśmiechem ? Bo prawdziwa radość to możliwość bycia z Wami tu chociaż przez chwilę. Ale teraz musicie pozwolić mi odejść. Szczegóły pogrzebu z pewnością będą Wam znane tak szybko, jak to możliwe. I proszę, nie miejcie smutnych min ani mi nie współczujcie. Zapamiętajcie mnie taką, zawsze uśmiechniętą do Was. I pamiętajcie… Żyjcie na maksa, czerpcie z życia ile tylko możecie i nie marnujcie go!”
Magdalena Szafron zmarła 17 czerwca 2020 r. po długotrwałej chorobie nowotworowej. Miała 48 lat. Przez wiele lat pracowała jako naczelnik Wydziału Kultury i Sportu starostwa bieruńsko-lędzińskiego. Była córką Alojzego Lysko, znanego regionalisty i pisarza z Bojszów. Pozostawiła męża i dwie córki.
W jej pożegnalnym liście czytamy:
„Odchodzę. Choroba nie ma litości. Medycyna bezradna. Czas się żegnać. Czas dziękować Panu Bogu za dar życia i miejsce urodzenia – moje umiłowane Bojszowy”.
Tak Magdalena Szafron rozpoczęła swój list. To piękne i wzruszające świadectwo miłości do życia i ludzi, świadectwo wiary w Boga i pogodzenia się z cierpieniem i śmiercią.
„Dziękuję za jasne słońce, za radosną pieśń wiatru, deszcz, zapachy kwiatów i ziół. I za białe brzozy na polach, za świerki strzeliste w lesie. I za Beskidy, które widzę z okna. Za ciszę w kościele, czyjś tam szept, kolorowy promyk z witrażu Św. Trójcy.
Dziękuję za wspaniałych rodziców, dobrotliwość ojca, mądrość matki, za szczęśliwe dzieciństwo wśród sióstr i braci, za chrzest i komunię świętą, niezapomniane wesele w gronie kochanych ludzi.
Dziękuję za dom wzniesiony przez męża, wszystkie jego troski i starania, za szczęście zakochania, zdrowe i szczęśliwe córki, za każdą kromkę zapracowanego chleba.
Za dźwięk pięknego słowa, za melodię śląskich pieśniczek, wzniosłe symfonie Beethovena, ulubione „Wołanie miłości” Martiniego, za moje niezaśpiewane a wymarzone arie. I za wzruszenia przy lekturze książek mojego ojca.
Dziękuję za szumiące łany zbóż, wszystkie zielone wiosny i złote jesienie, za czar zimowej nocy, tajemną mowę gwiazd, nuty kolęd przy choince. Za każdy przeżyty rok.
Dziękuję za czystość oczu dobrych ludzi, za wszelką dobroć, jaką od nich zaznałam, za wszystkie radości, smutki i cierpienia.
Dziękuję za wiarę i tęsknotę do błękitu. Teraz tam podążam. Muszę się rozstać z ziemskim światem. Idę na spotkanie z tymi, którzy żyli przede mną. Idę do Tego, który mnie stworzył.
Odchodzę, a was, którzy jeszcze w drodze, proszę: – Bądźcie dobrzy dla siebie! Cieszcie się każdą chwilą i nie myślcie o śmierci. Ona przyjdzie sama według wyroków Bożych.
Magdalena Szafron z d. Lysko
Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana. Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi.
Rz 14, 7-12
Mój „pierwszy raz”…
ze śmiercią…
Nie… wcale nie w hospicjum. Jeszcze nie. Jeszcze broniłam się rękami i nogami przed podjęciem tej szalonej posługi. Boże zwariowałeś! Jak mogę czuć w sercu pęczniejące pragnienie czuwania przy umierających? Owszem, powiedziałam „Bądź wola Twoja”. Powiedziałam: „Zrób ze mną co chcesz, poślij mnie gdzie chcesz”, ale Boże no nie przesadzaj…
Opieka nad osobami z głęboką niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną wystarczy. Wystarczy prawda…? Pamiętam mój pierwszy dzień w pracy. Pierwsze podopieczne- dorosłe kobiety. Większość w pampersach. Trzeba umyć, nakarmić. Niektóre leżące z głębokim czterokończynowym porażeniem mózgowym, część na wózkach, niektóre poruszają się samodzielnie. Maria ma autyzm, nie widzi. Uwielbia słuchać bajek i wierszy. Często wplata w ciszę zasłyszane urywki w stylu: „Gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. Wydaje się spokojna. Biorę ją pod rękę i dreptamy do łazienki. Nagle zaczyna krzyczeć, drapać mnie i szarpać. Jestem przerażona. Nie spodziewałam się, nikt mnie nie uprzedził. Chcę zrezygnować z tej pracy, uciec i nie wracać. Nie dam rady. Z wyrzutem warczę: „Gdzie mnie przysłałeś Boże? No gdzie?” W sercu słyszę: „Zostań”.
Jeszcze nie wiem, że za kilkanaście miesięcy przeprowadzę Marię na drugą stronę. Trafia do szpitala. Oddział wewnętrzny. Stan bardzo poważny, nierokujący na poprawę. Silne przynaglenie, by jechać do niej. Właśnie teraz. Kroplówka flegmatycznie przeciąga każdą kroplę. Agonia. Dziewczyna jest półprzytomna. Cierpi. Pierwszy raz trzymam ją za rękę. Na każdy dotyk reagowała agresją. A teraz… Przyglądam się mlecznobiałej skórze, smukłym palcom, siniejącym paznokciom. Teraz jest taka spokojna. Ryczę jak dziecko. Koronka. Druga dziesiątka różańca.
-Maryjo błagam przeprowadź swoją córeczkę na drugą stronę.
Kilkunastosekundowe przerwy między oddechami. Jest niewidoma, mimo to otwiera szeroko oczy jakby zobaczyła coś najpiękniejszego na świecie. Unosi brwi. Wyraz jej twarzy… Jakby pełny zachwytu. Wiem, że nie jesteśmy tu same. Przestaje oddychać. Patrzę na nią. Pierwsza śmierć. Zabrali już jej ciało do chłodni. Najtrudniejszy był moment, kiedy przyjechały siostry. Chciały się z nią pożegnać. Weszłam z nimi. Rozpinają plastikowy worek. W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć, żeby przykryli ją kocem, bo zmarznie. Zapomniałam, że to tylko ciało. Tylko opakowanie duszy, która wyfrunęła ku niebu. Siostry jadą do sklepu po gołębią sukienkę i pastelowe balerinki z tiulowymi pomponami. Zamykam oczy. Widzę Marię jak tańczy na łące. Jak baletnica. Pompony rytmicznie podrygują. Jest piękna. Uśmiechnięta. Zdrowa. Oczy są błyszczące, bez bielma ślepoty. Miodowo-oliwkowe. Widzę wyraźnie ich kolor. Ja wracam do domu. Migrena rozsadza moją głowę. Dziękuję Bogu za to doświadczenie. Czuję, że byłam na swoim miejscu. Tam gdzie mnie chciał, tam, gdzie mnie zaprosił.
Nie mogę zasnąć. Jest grubo po północy. Wewnętrzne przynaglenie, by przeczytać bieżącą Ewangelię i rozważania. Już na kolejny dzień.
Fragment o namaszczeniu Jezusa. (Łk 4,14-22).
„Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie…”
W komentarzu czytam: „Jak rozpoznać namaszczenie? Namaszczenie jest rodzajem działającej w nas siły, dzięki której jesteśmy pociągani ku czemuś. Wyraźnie czujemy, że Jezus nas do czegoś zaprasza. Namaszczenie odkrywamy również dzięki mocy, sile, która w nas jest. Jeżeli Jezus do czegoś nas powołuje, również daje nam potrzebną siłę, której źródłem jest namaszczenie. To właśnie dzięki tej sile, która jest mocą i siłą Chrystusa, otrzymujemy np. łaskę współczucia i opieki wśród umierających. Nawet jeśli po ludzku miałoby się ochotę uciec.”
Przepływa przeze mnie fala gorąca i głęboki spokój. Prosiłam Niebo, by mówiło do mnie dużymi literami. Większymi juz chyba nie mogło. Wierzę… Wierzę Panie, że mnie uzdalniasz… Marta Przybyła
Jak baranek…
„Jedno z moich pierwszych wejść na oddział.
Wcale nie zabiegał o moją uwagę, nawet nie zauważył, że weszłam. Ujął mnie tak po prostu. Podeszłam do łóżka i spojrzałam w jego oczy. Zawsze patrzę w oczy. Chcę je zapamiętać. Są jak linie papilarne. W tym konkretnym arcydziele, Bóg Ojciec zmieszał na palecie farb oliwkową zieleń i odrobinę szarości, wieńcząc całość tęczówek muśnięciem płynnego miodu. Była w tym staruszku ogromna pokora i jakaś taka zgoda na to co przeżywał.
„Jak baranek, który milczy, gdy go strzygą”.
Odkrztuszał gęstą krew. Bardzo starał się nie zabrudzić pościeli, nie chciał robić „kłopotu”. Czy w takim stanie można o tym myśleć…? Nie mógł dosięgnąć dłonią do miski. Podałam i trzymałam przez chwilę aż odkaszlnie, po wszystkim wytarłam jego usta. Spojrzał na mnie z ogromną wdzięcznością. Z ruchu warg odczytałam bezgłośne „DZIĘKUJĘ „. Znokautował tym moje serce, rozłozył je na łopatki…Zerkając na zakrwawioną chusteczkę zorientowałam się, że nawet nie miałam czasu pomyśleć o rękawiczkach. Wielki pokój w sercu mówił, że nie po to mnie tu Jezu przysłałeś, żebym się czymkolwiek zaraziła.
Usiadłam przy nim i ścisnęłam jego dłoń. Modliłam się na różańcu.
„W godzinę śmierci naszej” nabiera wręcz namacalnego wymiaru.
Jego nieobecny wzrok ożywił się nagle. Patrzył tuż obok mnie, ale nie na mnie. Ogromne zainteresowanie i jakby zachwyt… Trwało to kilka minut. Po chwili zasnął.
Kilka razy doświadczyłam tej wielkiej łaski uchwycenia spojrzenia, rejestrującego rzeczywistość dla mnie niewidzialną. Ten niesamowity wyraz oczu i czasem podnoszące się ręce, jakby w odpowiedzi na czyjeś wyciagnięte ramiona.
” I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu
już [odtąd] nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły”
Marta Przybyła
Nie płaczemy nad tymi,
Którzy odeszli.
Płaczemy nad pustką
Jak po wyciętym drzewie,
Jak po zburzonym domu.
Płaczemy nad niewypowiedzianym „przepraszam, kocham, dziękuję …”
Płaczemy nad przytuleniem
I uściskiem dłoni,
które się nie dokonały.
Oni już przecież są po drugiej stronie.
Ich podłoga jest naszym sufitem.
Polerują taflę nieba,
rozmazując chmury bosymi stopami.
Pamiętają,
Patrzą,
Czekają,
By dopełnić
Niedokończony dotyk
I słowo,
które ugrzęzło w gardle… #tusięŻYJEażdośmierci
To prawda. Niektórzy umierają zdecydowanie za szybko. Dla mojego 28-letniego syna również nie pora było umierać. Odszedł tak nagle i niespodziewanie. Niezbadane są wyroki Boskie. A życie toczy się dalej.
Tak właśnie się czułam. Życie nagle straciło sens mimo, że nie był moim jedynym dzieckiem. Potrzebowałam czasu by wrócić do życia. W tej pustce odnalazł mnie Jezus. Widocznie tak miało być. Zofia Nędza
Śmierć dziecka jest jak zniknięcie gwiazdy,
która raz na zawsze zmienia nocne niebo. Małgorzata Warda.
Kiedy umrzesz, nie martw się, za Twoje ciało…
Twoi krewni zrobią wszystko, co trzeba zgodnie z ich możliwościami.
Umyją Cię
Ubiorą Cię
Wywiozą Cię z domu i zabiorą
na Twój nowy adres.
Wielu przyjdzie na Twój pogrzeb, żeby się „pożegnać”.
Niektórzy odwołają zaręczyny,
a nawet opuszczą pracę,
żeby pójść na Twój pogrzeb.
Twoje rzeczy, nawet tego, czego nie lubiłeś pożyczać, będą sprzedawane, rozdawane lub spalone:
Twoje klucze
Twoje narzędzia
Twoje książki
Twoje płyty
Twoje buty
Twoje ubrania…
I bądź pewna , że świat nie zatrzyma się i zapłacze za Tobą.
Gospodarka będzie kontynuowana.
W swojej pracy zostaniesz zastąpiona.
Ktoś z tymi samymi lub lepszymi zdolnościami, przejmie Twoje miejsce.
Twój majątek pójdzie do Twoich spadkobierców…
Ludzie, którzy znali Cię tylko z twojego wyglądu powiedzą:
„Biedna kobieta !”
albo
„ona świetnie się bawiła!”
Twoi szczerzy przyjaciele będą płakać kilka godzin lub kilka dni, ale potem wrócą do śmiechu.
Twoje zwierzęta przywykną do nowego właściciela.
Twoje zdjęcia przez jakiś czas powiszą na ścianie albo będą nadal na jakimś meblu, ale potem zostaną schowane na dno szuflady.
Ktoś jeszcze usiądzie na Twojej kanapie i będzie jadł przy Twoim stole.
Głęboki ból w Twoim domu będzie trwał tydzień, dwa, miesiąc, dwa, rok, dwa…
Potem zostaniesz dodana do wspomnień.
I wtedy Twoja historia się skończy.
Skończyło się wśród ludzi, skończyło się tutaj, skończyło się na tym świecie.
Ale zacznij swoją historię w swojej nowej rzeczywistości… w swoim życiu po śmierci.
Wartość straciło:
Ciało
Piękno
Wygląd
Nazwisko
Komfort
Kredyt
Stan
Pozycja
Konto bankowe
Domy do wynajęcia
Samochód
Zawód
Tytuły
Dyplom
Medale
Trofea
Przyjaciel
Miejsca
Małżonek
Rodzina…
W swoim nowym życiu potrzebujesz tylko swojego ducha i odwagi, którą tu zgromadziłaś.
To będzie jedyna fortuna, na jaką tam będziesz mogła liczyć. Ta fortuna jest jedyną rzeczą, którą weźmiesz. Kiedy żyjesz życiem miłości do innych i w pokoju z bliźnim, uzbierasz swoją duchową fortunę.
Dlatego staraj się żyć i być szczęśliwą gdy tu jesteś, bo jak powiedział… Franciszek z Asyżu;
„Stąd nie weźmiesz tego, co masz. Weźmiesz tylko to, co dałeś To Twoje życie, ciesz się nim w pełni, Jakby to był Twój ostatni dzień…..”
OSTATNIE ZYCZENIE…
Kiedyś ktoś chciał zrobić ze mną wywiad i wysłał mi dwadzieścia pytań. Przedostatnim było: Co jest na twojej „bucket list”? To znaczy: co bardzo chciałbyś zrobić przed śmiercią??..
Kiedy spytałem o to ostatnio mojego szefa, padre Luca, co jest na jego “bucket list”, liście ostatnich życzeń – odpowiedział – najbardziej, to wolałbym nie mieć takiej listy!! Często nam w życiu nie wychodzi i stajemy sie ofiarami samych siebie. Tak jakby coś a raczej “ktoś” najwyraźniej się cieszył kiedy zaczynamy w siebie wątpić. Wszyscy mamy swoje marzenia które byśmy chcieli urzeczywistnić. A już szczególnie w momencie w którym poznalibyśmy nasz „termin”. Trzy lata temu, rozmawiałem z moim przyjacielem księdzem, który był kapelanem w szpitalu. Opowiadał mi o gościu, który dowiedział się, ze jego termin gwarancji kończy się za parę tygodni. I co zrobił? Zrobił imprezę! Zaprosił wszystkich bliskich i przyjaciół na „wieczerze” – ostatnia. Chciał im podziękować za wszystko, przeprosić i się z nimi pożegnać! Miał facet ikrę – muy macho – mocny gość. Tylko, ze … my wcale nie musimy mieć „terminu”, żeby organizować takie imprezy. Chcesz się nauczyć chińskiego? – ucz się! Chcesz objechać świat dookoła? – pakuj manele i jedz! Chcesz się z kimś pogodzić? – wyciągnij rękę. Nauczyć się latać? – organizuj sobie lotnie. Chcesz napisać książkę? – pisz! Komuś wybaczyć? – przytul go! Zbudować dom – buduj! Poznać piękną kobietę? – szukaj! Wleź na Mount Everest? – kupuj bilet do Nepalu i leć! Przeprosić za twoje błędy i słabości? – uśmiechnij się! Zacząć jeszcze raz od nowa? – pocałuj gębę w lustrze i naprzód! Na co czekasz??? Ułatwię to wam. Nie musicie czekać na wyrok żeby robić listę… Róbcie to tu i teraz!!! A kiedy będziecie bardzo chcieli to zrobić i usłyszycie czyjś głos w swojej głowie, ze nie dacie rady – to pamiętajcie – łże… Agostino Lewandowski
Żal
Żal że się za mało kochało
że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło
że było za późno
choćby się teraz pobiegło
w przedpokoju szurało
niosło serce osobne
w telefonie szukało
słuchem szerszym od słowa
choćby się spokorniało
głupią minę stroiło
jak lew na muszce
choćby się chciało ostrzec
że pogoda niestała
bo tęcza zbyt czerwona
a sól zwilgotniała
choćby się chciało pomóc
własną gębą podmuchać
w rosół za słony
wszystko już potem za mało
choćby się łzy wypłakało
nagie niepewne ks. Jan Twardowski
Świadectwo 18-latki:
Słowo “świadectwo” łączyłam dotąd z opisem czegoś niezwykłego w wymiarze metafizycznym – cudzie, czymś niewytłumaczalnym logicznie czy medycznie. Zbierając się do napisania swojego mini świadectwa – przez dobre 3 miesiące – nie wiedziałam czy tak naprawdę do jednego z nich należy. Nie zostałam uzdrowiona fizycznie, lecz duchowo. I wszystko w równie boskim tempie – bo w przeciągu jednego dnia – 30 marca 2020 roku. Do tego dnia ubiegłego roku z zewnątrz byłam zupełnie normalną dziewczyną – wierzyłam zgodnie z tradycją, po poznaniu idealnego chłopaka czasu zaczynało magicznie brakować, a Bóg był potrzebny wyłącznie w problemach. Wiedziałam, że coś jest nie tak, nie chciałam być niedzielną katoliczką, ale pojęcie nawrócenie myliłam z czymś co następuje w życiu tylko raz i bardzo zauważalnie.
Wracając, tworzyliśmy z moim Młodzieńcem (bo tak go nazywam) niezwykle udaną parę. Żartobliwie byliśmy porównywani do małżeństwa Curie – oboje wszechstronnie umiłowani w nauce. Jesteśmy do siebie bardzo podobni wizualnie, ale i duchowo. Mimo to czas sprzed ubiegłego marca wcale nie jest mi miły, idealni byliśmy tylko z obrazka – nie wpuszczaliśmy między siebie Boga. To sprowadza mnie też do stwierdzenia, że doznałam całkowitego uzdrowienia duszy. Mój Młodzieniec od lutego ubiegłego roku stawał się coraz bardziej senny w ciągu dnia, coraz mniej skupiony. Jego rodzina bardzo starała się coś z tym zrobić, więc chcieli żeby całkowicie zrezygnował z elektroniki na jakiś czas, podejrzewając że może jej nadmiar tak na niego działa. Wiadomo jak do tego podeszłam, tym bardziej że chwilę po zamknięciu liceów telefon = ja. Trwałam w takim niezadowoleniu około 3 tygodni. Któregoś dnia przy okazji napisał mi, że rodzice zabierają go na rezonans, żeby wykluczyć najgorsze. Właśnie 30 marca w ciągu dnia – co niespotykane- Mikołaj zadzwonił do mnie. Odebrałam z lekkim zrezygnowaniem, a to co usłyszałam miało zrujnować moją dotychczasową rzeczywistość. Guz mózgu – glejak … Jak się potem dowiedziałam, szanse przeżycia najwyżej jednego roku od diagnozy. Akurat mózg – paradoks – można pomyśleć, bo mój Młodzieniec to niebanalnie inteligentna osoba planująca studia za granicą…
Kilka następnych miesięcy mojego życia w dobie pandemii można określić jako groteskowe. Widziałam go ostatni raz w bujnych włosach przez telefon,za moment zobaczyłam go już łysego. Również w trakcie rozmowy wideo czekaliśmy na pierwszą operację. Świat dla mnie się wtedy zatrzymał. Można pomyśleć – jak trwoga to do Boga – i aby potwierdzić to powiedzenie – tak się właśnie stało. Moje życie od wtedy… stało się kompletne. Trudno mi to mówić. Z czasem samowolnie zaczęłam doceniać wszystko. Każde dobre wyniki, każdy uśmiech. I choć normalnym dla mnie była chemioterapia, radiochemioterapia i widok szpitala przez telefon, dziękowałam za to. Nawet trudne chwile jak te, kiedy wiedząc, że jego odporność jest zaniżona musieliśmy spotykać się rzadko i w maseczkach utrzymując odstęp.
Mam wrażenie, że Ktoś pukał przez ponad rok do mojego serca i dopiero przez coś takiego byłam w stanie Mu otworzyć. Zaczęliśmy otwarcie rozmawiać z Mikołajem o Bogu, zapłonęła ta wiara, którą udawało nam się osiągać przed chorobą tylko na chwilę. Niezwykle pomagały nam Różańce, które codziennie odmawiał “Teoś” jak zwykliśmy mawiać, czyli ks Teodor na kanale Teobańkologia. Właśnie przed pierwszą operacją Mikołaja napisałam na grupie prośbę o modlitwę. Wokół tych transmisji toczyła się nasza modlitwa przez cały czas choroby, ta wspólnota stała się naszą rodziną. Pokazałam Mikołajowi te transmisje w połowie marca jeszcze przed chorobą z ogromną nadzieją otwarcia na modlitwę. Z czasem stało się to codziennym pewnikiem, których Mikołaj często nie mógł się doczekać. Modliliśmy się codziennie widząc siebie przez kamerki – bardzo często w szpitalu. Mój Młodzieniec mimo przebywania z kilkoma osobami w sali brał słuchawki i konsekwentnie każdego dnia odmawiał Różaniec z “Teosiem”. Niezwykle przeżywaliśmy modlitwy wstawiennicze, najbardziej te za osoby z rakiem i o odmienienie rodzin. Pamiętam jak wyjątkowo często ksiądz Teodor modlił się za osoby z chorobami w głowie. Otwierało to nas, zwiększało pokorę, skłoniło do odmawiania Nowenny Pompejańskiej, którą pierwszą odmówiliśmy “za grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy”. Jeżdząc na radioterapię Mikołaj zmawiał dwa różańce, a wieczorem zawsze byliśmy razem “na Teosiu”. Drugą nowennę ja zmawiałam za stan Mikołaja i swój, ponieważ na drodze stresu zachorowałam na kilka miesięcy. Mikołaj natomiast nie powiedział mi o co modlił się w swojej drugiej nowennie.
To osoba naprawdę skromna – myślę, że tego uczyć od Niego będę przez całą swoją drogę. Przedkładał nad swoje obowiązki pomoc innym do tego stopnia, że mając zaległości po operacji, nawet w ciągu chemioterapii pomagał znajomemu w matematyce. Jestem pewna, że nie modlił się w niej wyłącznie o siebie. Pamiętam dokładnie jak wyglądały wtedy nasze rozmowy- zmieniliśmy się na lepsze nie do poznania (dla tej mnie sprzed roku) . Byliśmy bardzo silni, płakaliśmy z tego powodu przy sobie tylko raz. Przekazywaliśmy sobie tę siłę i żadne z nas nie mogło nagiąć tego balansu. Nie mieliśmy serca, żeby spowodować osłabienie w nadziei. Dlatego ani razu nie pytaliśmy siebie – co jeśli z tego nie wyjdzie? Nie widzieliśmy złego wyjścia – całą ufność złożyliśmy w Panu, a ja z czasem rozumiałam, że cokolwiek miałoby się stać będzie właściwe i przyjmę to. Podtrzymywaliśmy się radością, co dziwiło i uszczęśliwiało Jego rodzinę. W najszczerszych momentach przyznaliśmy przed sobą, że jesteśmy wdzięczni za tę chorobę.
Stan Mikołaja z świetnego na początku leczenia uległ zdecydowanemu pogorszeniu we wrześniu. Po miesiącu oczekiwania na rezultaty kolejnego leczenia, które trwało całe wakacje dowiedzieliśmy się, że nie przyniosło one skutku. A to właśnie w radioterapii pokłada się całą nadzieję. Sama dowiedziałam się tego przez telefon, w szkole- nie mogłam wtedy nawet wyjść z klasy. Pojawiły się kolejne dwa guzy. I rozpoczął się wtedy najgorszy dla mnie okres naszej historii. Widziałam jak z dnia na dzień jest coraz gorzej. W październiku mój Najdroższy zaczął zapominać najprostszych rzeczy, z czasem nawet tych gruntownych. Mimo to kiedy jeszcze pamiętał prosił o włączanie Różańców o 20.30 i odmawiał nowennę. Czułam jak go tracę. Przyjeżdzałam do jego domu wiedząc, że poświęcam mój czas, a w jego pamięci tego za chwilę nie będzie . Czułam, że nie przyjeżdzam już do niego, nie wiedziałam obok kogo siedzę. Nie wiedziałam co wtedy myśleć, ani co najważniejsze – o co w takim stanie się modlić? W głowie miałam okropne myśli. Leżąc w łózku, kiedy Mikołaj mógł jeszcze rozmawiać ze mną przez telefon, zapytałam go jedyny raz (wiedziałam, że za chwilę nie będzie tego pamiętał) co jeśli zostanę sama. Miałam w oczach łzy, nadal je mam kiedy o tym piszę. Odpowiedział, że nigdy nie będę sama, nigdy mnie nie zostawi.
Zdziwiłam się, bo to przewyższało jego możliwości w tym stanie. Pewnego wieczoru nagle zaczął mówić pełnymi zdaniami. Powiedział do mnie delikatnym głosem : Pokażę Ci to wszystko… Pokażę Ci te wszystkie…wspaniałości. Mówił, że musi mi pokazać „ten piękny czerwony samochód! „(jego wymarzonym autem był czerwony Mustang) po czym kiedy wstał do telefonu żeby mi go “pokazać” wszystkiego zapomniał i życzył mi dobrej nocy.
A ja pewnego dnia modląc się w trakcie modlitwy wstawienniczej usłyszałam wyraźne zdanie: Miłością do niego nauczyłem Cię miłości do Mnie… Usłyszałam to wieczór przed wieściami o progresji choroby – we wrześniu. Płakałam z całych sił jakie miałam, a do mojej głowy zaczęły przychodzić coraz to kolejne myśli. Zrozumiałam co się stanie, mimo, że odpierałam to jak tylko mogłam, przeraźliwie płacząc, oddałam wszystko co mam Jezusowi. Czując że nasze tory powoli się rozchodzą, zupełnie nie mogłam się z tym pogodzić. Wybierając sobie ubrania, z tyłu głowy miałam przekonanie, że dobrze, że są czarne. Przerażały mnie te myśli, nie byłam na coś takiego gotowa. Poruszyły mnie słowa, które ksiądz Teodor powiedział na transmisji: nie pytaj “dlaczego”, spróbuj stać pod Krzyżem, jak Maryja, ona tylko i aż stała. Zrozumiałam, że muszę trwać przy Mikołaju, czułam tę potrzebę, chociaż wcale już siebie nie przypominał i jedyne co robił sam to oddychał. Zakładałam sukienki, chociaż już nie widział, robiłam dla niego ciasta. Siedząc przy nim modliłam się i nuciłam melodie śpiewane na Różańcach.
Dopiero 25 listopada odczułam na Różańcu, po długim czasie, potrzebę modlitwy o niego, ale nie o jego stan. Zrozumiałam w mniej niż ułamek sekundy, że mam pomodlić się o jego duszę. Też tego dnia patrząc na Jego zdjęcie przysłane przez jego siostrę udało mi się wśród wielu łez ulgi spojrzeć na tę osobę – tak niepodobną do człowieka, który tyle mi dał – jak na wcześniejszego Młodzieńca. To było coś niesamowitego…Zaczęłam wszystko rozumieć, że choć nie potrafię sobie tego wyobrazić, czeka na mnie jeszcze piękniejsza droga. A teraz zatroszczę się z miłości do Mikołaja, o Jego Drogę. O to, co najważniejsze, o jego Dobro – życie wieczne.
Jak się okazało nie dłużej niż 1,5 godziny później tego dnia(wtedy kiedy kończą się ukochane Różańce na Teobańkologii), mój Młodzieniec “odfrunął”. Widziałam moją rodzinę, która przytulała się do mnie, a ja bezwładnie pozwoliłam podnieść ręce do uścisku. Nie było mnie tam. Jedyne co mogłam, to wyszeptać w najszczerszym uśmiechu: “Chwała Panu…”.
Dzisiaj, ponad 3 miesiące po tym wydarzeniu odkrywam siebie na nowo. Na pogrzebie mojego Młodzieńca cały czas się uśmiechałam – dziękowałam w sercu za to, że nikt nie widzi mojego uśmiechu pod maseczką. Przepełniała mnie ogromna nadzieja i duma z Mikołaja, której nie można wyrazić żadnymi słowami. Fakt, że jakkolwiek pomogłam Mu w drodze do Ojca tak mnie onieśmielał, że wolałam nawet o tym nie myśleć. Płakałam w samotności ze szczęścia, że to właśnie mój Najdroższy tak pięknie tam wstąpił. Po takim czasie nie sposób zliczyć ile dziwnych myśli przebiega mi czasem po głowie, ale wiem, że nie ma mi czego współczuć, tylko modlić się o dalszą siłę Trwam właśnie w nowennie pompejańskiej o duszę mojego Młodzieńca. Czuję ogromną siłę i dobroć Boga, który zdecydował się postawić na mojej drodze takiego człowieka, który ukształtował moją wartość w swoich oczach i pewność siebie. Miłość, którą obdarowywał mnie Mikołaj, pomaga mi zrozumieć Miłość, która wylewa i wylewała się na mnie przez każdą sekundę dotąd. Wiem, że wejdę w dorosłość z wartościami, których nie da się podważyć w moim sercu. Wiem, że Prawda jest tylko Jedna. Bez niej nic nie jest piękne.
Sen
Pewnej kobiecie zmarł synek. Kobieta bardzo rozpaczała.
Którejś nocy synek przyśnił się jej. Szedł drogą ubitą kamieniami a przed nim łąka i zieleń nadnaturalnej piekności. Dziecko dźwiga wiadra pełne wody, chce wejść na tę łąkę ale co się zblizy droga wydłuża się i łąka się oddala. Dziecku chce się pić a nie może napić się nawet kropli z wiader musi dojść do łąki i napić się wody źródlanej, ale dojść nie może.
Matka podchodzi do dziecka i mówi:
– „Syneczku postaw wiadra i pobiegnij na łąkę i możesz napić sie wody z wiadra, będzie Ci lżej”.
– „Nie mamusiu nie mogę Te wiadra to nie wiadra wody to wiadra twoich łez, a jedna łza waży tyle co tysiące wiader wody”.
Matka obudziła się, przestała rozpaczać a pomodliła się za swojego synka. Następnej nocy synek znowu jej się przyśnił. Tym razem szczęśliwy, uśmiechniety biegał po łące, bawiąc się ze zwierzętami, a dalej stał ładny domek. Matka spytała synka czemu taka zmiana. Synek jej odpowiedział:
– „Widzisz mamo każdy z nas popełni jakiś grzech, choćby najmniejszy. I żeby dojść do tej łąki, do tego domu musimy odbyć pewną drogę. Droga ta zależy też często od naszych bliskich. Jeśli popadają w rozpacz tak jak Ty droga nasza się wydłuża. Każda łza jest ciężarem nie do zniesienia i długością nie do zmierzenia. Każda modlitwa skraca drogę. Gdybyś nie rozpaczała już dawno bym tu był. Musisz też wiedzieć że często rozpacz zamyka nam na zawsze możliwość spotkania i zamieszkania razem w tym domu.”
Anioł Śmierci zapukał do drzwi domu pewnego człowieka.
– Wejdź i rozgość się – powiedział mężczyzna. – Czekałem na ciebie.
– Nie przybyłem tu na pogawędki – powiedział Anioł – ale żeby zabrać twoje życie.
– A cóż innego mógłbyś mi zabrać?
– Nie wiem. Ale wszyscy, kiedy przychodzę, chcieliby, żebym wziął cokolwiek, byle nie ich życie. Gdybyś wiedział, jakie mi czyniono propozycje!
– Ale ja niczego dać ci nie mogę. Radości, jakie mi ofiarowano, przeżyłem. Zmartwienia rzuciłem na wiatr. Problemy, wątpliwości, niepokoje spaliłem za sobą, by móc się ogrzać przy ogniu nadziei. Dóbr doczesnych wyrzekłem się. Uśmiech podarowałem tym, co mnie o niego prosili; serce – tym, których kochałem i którzy mnie kochali. Swoją duszę powierzyłem Bogu.
Zabierz więc moje życie, bo nie mam nic innego do ofiarowania.
Wtedy Anioł Śmierci uniósł tego człowieka w ramionach i stwierdził, że jest lekki jak piórko, a Pan otworzył na oścież bramy Raju, bo przez nie miał wejść święty. Pier D’Aubrigy
Nic ze sobą – oprócz siebie nie zabiorę
Może tylko ptasie pióro – trzepot losu
Bo nam zawsze stąd odchodzić jest nie w porę
Choć na życie przecież to jedyny sposób.
Nic ze sobą oprócz siebie nie zabiorę
Nawet nędzarz tu zostawi w spadku biedę
Do wieczności dobierając aureolę
Tak starannie jak to czynił już niejeden.
Bo jak latarnie – zgasną oczy
Co wypatrują sobą – wzroku
Tych, których pejzaż już się stoczył
W ten nienagannie święty spokój.
Nic ze sobą oprócz siebie tam nie wezmę
Może tylko jakąś karę, jakąś winę
I melodię którą nucił smutny klezmer
Rozstrojonym rozkoszując się pianinem.
Nic ze sobą oprócz siebie nie zabiorę
I odejdę jak nostalgia w kontur cienia
W dno pamięci, które przecież nie jest skore
By o życiu się wyprosić zapomnienia. Krzysztof Cezary Buszman
POŻEGNANIA.
Jeszcze raz obejrzę się za siebie, chociaż wszystko dokładnie pamiętam.
I choć niektórych twarzy już nie zobaczę, to w moim sercu i pamięci pozostaną na zawsze.
Jeszcze raz zamyślę się nad swoim losem, chociaż wiem, że niczego tu nie zmienię.
Choć to jedno chciałbym jeszcze raz powtórzyć, by bardziej kochać tych, których za mało kochałem. G. Sz.
Czy jesteśmy gotowi na spotkanie z Panem? Przecież to może nastąpić w każdej chwili. Możemy nawet nie zdążył napisać listu, tak jak zrobił to ten nieznany żołnierz.
Co jest dla mnie w życiu najważniejsze? Czy gonię za bogactwem?
Ale po co?…
Taka bywa smutna prawda.
W rzeczywistości jest tak.
Zmarł pewien człowiek.
W pewnym momencie zobaczył, jak Bóg zbliża się z walizką.
I Bóg powiedział:
– Czas już iść.
Zdziwiony mężczyzna zapytał:
Już tak wcześnie? Miałem wiele planów…
– Przepraszam, ale twój czas nadszedł.
Co przyniosłeś w walizce? Zapytał mężczyzna.
I Bóg odpowiedział:
– To należy do Ciebie.
Co należy do mnie? Czy przynosisz moje rzeczy, moje ubrania, moje pieniądze?
Bóg odpowiedział:
– Te rzeczy nigdy nie należały do Ciebie, były ze świata.
Czy przyniosłeś moje wspomnienia?
– Te nigdy nie należały do Ciebie, były z tamtych czasów.
Czy przynosisz moje talenty?
– Te nigdy nie należały do Ciebie, były darami.
Czy zabrałeś moich przyjaciół, członków mojej rodziny?
– Przepraszam, ale nigdy nie należały do Ciebie, oni byli drogą.
Czy przyniosłeś moje ciało?
– Te nigdy nie należało do Ciebie, ciało było prochem.
Potem człowiek rzucił walizkę, którą Bóg przyniósł ze sobą i otwierając ją, zobaczył, że jest pusta.
Ze łzami spływającymi po policzkach mężczyzna powiedział:
Czy nigdy niczego nie miałem?
– Każda chwila, w której żyłeś, była twoja.
Życie jest tylko chwilą. Chwilą tylko twoją.
Dlatego, kiedy otrzymujesz czas, wykorzystaj go w całości.
Żeby nic nie mogło Cię powstrzymać.
Żyj teraz, żyj swoim życiem i nie zapomnij być szczęśliwy i dobry, to jedyna rzecz, która jest naprawdę.
Materialne rzeczy i wszystko, o co walczyłeś pozostaje tutaj.
Doceniaj tych, którzy doceniają Ciebie, nie marnuj czasu z tymi, którzy nie mają dla Ciebie czasu.
Nic nie jest na zawsze, prócz miłości, którą dałeś i otrzymałeś przez całe swoje życie, bo to jest coś, co zachowasz do wieczności. ~ Sześćdziesiąt Sekund
Kres jest tak niewidzialny , jak początek.
Wszechświat wyłonił się ze słowa
i do słowa powraca (…).
Nadzy przychodzimy na świat
i nadzy wracamy do ziemi,
z której zostaliśmy wzięci.
Święty Jan Paweł II Papież Polak.?????? Rzym 2003 rok.
Jak myślisz co powiedzą Ci co staną nad Twoim grobem? O ten to miał fajną furę, czy kawał drania z niego było, czy ten to pomógł tylu osobom, napewno będzie w Niebie. Co zrobisz gdy Twój czas nadejdzie jutro? Nie wiesz czy się obudzisz rano? Nie wiesz czy jak będziesz jechał taxą to jutro nie przydzwonisz śmiertelnie w barierkę, bo gościu z taxi miał zator „z niewiadomej przyczyny”. Idź do Spowiedzi Świętej i żyj w łasce uświęcającej, bo nie wiesz kiedy śmierć zawita i zbieraj skarby w Niebie, bo tam ostatecznie jest Twój dom i weźmiesz tylko to co dałeś a nie wziąłeś. Amen. Marta Serce
Pamiętaj, żeby obrać właściwy kierunek bo powrotu nie będzie…
„Najpiękniejszy nagrobek świata” (Salt Lake City, Utah) – tak opisują niezwykły grób Matthew Robisona, chłopca który przez całe swoje życie był przykuty do wózka inwalidzkiego. Rzeźba ukazuje go skaczącego w górę, wreszcie wolnego. Trzeba przyznać, poruszające.
Życie jest tylko snem w drodze do śmierci.
„Memento mori – przypomnienie, że nie da się uniknąć śmierci.”
Bardzo często w przeszłości używałem tych słów nie znając do końca ich głębokiego znaczenia.. Myśląc, że nawrócę się na starość, teraz bawiąc się i używając życia… Ale nawet jutra mogę nie doczekać. I zadaje sobie pytanie: czy ja jestem gotowy na spotkanie z Bogiem w tej chwili… na pewno stanę z bagażem złych rzeczy które zrobiłem, ale też z nadzieją na Zbawienie, skorzystania z łaski nawrócenia. Polecam nagranie ks Dominika Chmielewskiego „Sekret Świętych” trwa 5 minut a nie wymaga komentarza. Krzysztof Rudnicki
Ci boją się śmierci, po których przyjdzie śmierć.
Ja nie boję się śmierci; Po mnie przyjdzie Jezus Św. Teresa
Popatrz trochę inaczej na swoje istnienie. Człowiek dzisiaj jest, jutro go nie ma. Tępota ludzka i skamieniałość serca myśli tylko o teraźniejszości i nie potrafi przewidywać.
A gdybyś dzisiaj umarł? Bałbyś się śmierci? Gdybyś miał czyste sumienie, nie bałbyś się…
Lepiej więc unikać grzechu, niż uciekać od śmierci…
Dziś nie jesteś gotowy? A jutro?
Skąd wiesz, czy będziesz miał jakieś jutro? Anna Dominika Pietrowska
Poczytny brazylijski pisarz Paulo Coelho zainspirowany pytaniem dziennikarza, jak wyglądałby jego pogrzeb, gdyby dzisiaj umarł, napisał felieton pod tytułem: „Mój pogrzeb”, w który czytamy między innymi: „Dziennikarz żegna się, a ja siadam do komputera, by napisać felieton. Wiem, że nikt nie lubi o tym rozmyślać, ale czuję się w obowiązku skłonić czytelników, by zastanowili się nad ważnymi sprawami dotyczącymi życia. A śmierć jest chyba z nich wszystkich najważniejsza. Zmierzamy przecież w jej kierunku, nie wiedząc, kiedy nas dosięgnie. Dlatego mamy obowiązek rozglądać się wokół, dziękując jej za każdą darowaną minutę, a także za to, że skłania nas do refleksji nad ważnością wyboru takiej czy innej postawy moralnej (…). Czy tego chcemy, czy nie, anioł śmierci na nas czeka”.
A nasze codzienne wartościowanie najczęściej wygląda trochę inaczej. Pochłaniają nas dziesiątki ważniejszych spraw niż ta najważniejsza, o której wspomina pisarz. Śmierć to bardzo ważna sprawa, bo jej świadomość przypomina nam, że mamy do dyspozycji wspaniały dar jakim jest czas naszego ziemskiego życia. Każda zmarnowana minuta jest nie do odzyskania. A zatem przeżyj ją jak najpiękniej, najszczęśliwiej, najowocniej w duchu dziękczynienia Temu, który ci ją darował. Piękna szczęśliwych chwil człowiek nie może zamknąć w granicach potrzeb materialnych, jak to jest w przypadku małego prosiaczka, któremu do szczęścia wystarczy wtulenie się w ciepły brzuch mamy i sutka ociekająca pysznym mlekiem.
Piękno ludzkiego życia wiąże się nieodłącznie z moralnymi wyborami, które bywają nieraz bolesne jak oderwanie prosiaczka od sutka z cieplutkim i smacznym mlekiem. A jest to nieraz konieczne, aby bliźni nie płakał przez nas. Jest to norma minimum, norma dla przeciętniaków, w pewnym sensie pasożytów życiowych. Norma, która rozwija w nas najpiękniejsze pokłady człowieczeństwa wyraża sie w słowach: wykorzystaj każdą minutę tak, abyś swoim szczęściem obdarzył jak najwięcej ludzi.
List do przyjaciół
Gabriel Garcia Marquez
Gabriel Garcia Marquez – 74-letni wybitny pisarz kolumbijski, autor słynnej powieści „Sto lat samotności”, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1982 roku, był chory na nowotwór złośliwy układu limfatycznego. Pisarz wycofał się z życia publicznego i do swoich przyjaciół rozesłał niniejszy, pożegnalny list. że nie warto się zakochać na starość. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego, iż unikają miłości!
Dziecku przyprawiłbym skrzydła, ale zabrałbym mu je, gdy tylko nauczy się latać samodzielnie. Osobom w podeszłym wieku powiedziałbym, że śmierć nie przychodzi wraz ze starością, lecz z zapomnieniem (opuszczeniem).
Tylu rzeczy nauczyłem się od was, ludzi… Nauczyłem się, że wszyscy chcą żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym sposobie wspinania się na górę.
Nauczyłem się, że kiedy nowo narodzone dziecko chwyta swoją maleńką dłonią, po raz pierwszy, palec swego ojca, trzyma się go już zawsze. Nauczyłem się, że człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł. Jest tyle rzeczy, których mogłem się od was nauczyć, ale w rzeczywistości na niewiele się one przydadzą, gdyż, kiedy mnie włożą do trumny, nie będę już żył. Mów zawsze, co czujesz, i czyń, co myślisz. Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni zobaczę cię śpiącego, objąłbym cię mocno i modliłbym się do Pana, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem.
Gdybym wiedział, że są to ostatnie minuty, kiedy cię widzę, powiedziałbym „kocham cię”, a nie zakładałbym głupio, że przecież o tym wiesz. Zawsze jest jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia dobrego uczynku, ale jeśli się mylę, i dzisiaj jest wszystkim, co mi pozostaje, chciałbym ci powiedzieć jak bardzo cię kocham i że nigdy cię nie zapomnę.
Jutro nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, że dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie. Bądź zawsze blisko tych, których kochasz, mów im głośno, jak bardzo ich potrzebujesz, jak ich kochasz i bądź dla nich dobry, miej czas, aby im powiedzieć „jak mi przykro”, „przepraszam”, „proszę”, dziękuję” i wszystkie inne słowa miłości, jakie tylko znasz. Nikt cię nie będzie pamiętał za twoje myśli sekretne. Proś więc Pana o siłę i mądrość, abyś mógł je wyrazić. Okaż swym przyjaciołom i bliskim, jak bardzo są ci potrzebni. Prześlij te słowa komu zechcesz. Jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, jutro będzie takie samo jak wczoraj. I jeśli tego nie zrobisz, nigdy nic się nie stanie. Teraz jest czas. Pozdrawiam i życzę szczęścia!
Tłum. z jęz. hiszpańskiego: prof. Zdzisław Jan Ryn
Katedra Psychiatrii Collegium Medicum UJ,
ambasador RP w Chile i Boliwii w latach 1991-96.
Strona główna
Czym będzie dla ludzkości taki dzień, kiedy rozbłyśnie Jego światło. I wszyscy nagle zobaczą jak na ekranie skanującym sumienie i przeszłość, i całą swoją niegodziwość – i wszyscy w nagości staną wobec spojrzenia Boga i ilu to wytrzyma? Tylko ci, którzy trenują stawanie w Prawdzie! A my trenujemy chodząc do spowiedzi… „uważajcie na samych siebie”
(…) Trenujmy oswajanie się z Prawdą w sakramencie spowiedzi. Bo być może będzie tak, że nie będziemy mieli nawet godziny na pobiegnięcie do konfesjonału, ani nie będzie nawet czasu wezwać kapłana. Traktujmy dzisiejsze słowo jak ostrzeżenie przed dniem, który wszystko prześwietli!
O. Augustyn Pelanowski – o oświetleniu sumień.
Jezus powiedział do swoich uczniów: ” Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce.
A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę.”
Odezwał się do Niego Tomasz:” Panie nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?”
Odpowiedział mu Jezus:” Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”. z Ewangelii św. Jana
„ W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość.”
Jednocześnie z wkraczaniem w poszczególne etapy życia zmienia się nasze postrzeganie świata oraz naszej obecności na nim. Będąc na etapie młodości, wydaje nam się, że świat do nas należy, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę i wszystko, czego zapragniemy, jest nasze. Także nasza obecność wydaje się nieustanna. Słowo ” śmierć” jak gdyby nie dotyczyło naszej osoby. Ta chwila wydaje się tak odległa, że nie warto zaprzątać sobie nią głowy.
Wczoraj zmarł ks. Jan Kaczkowski. Takiego go zapamiętamy – pełnego wiary oraz siły życia. Swoim optymizmem zarażał innych… zawsze mawiał, że "Trzeba żyć na pełnej petardzie".Podziel się jego lekcją z najbliższymi.
Jakże często nie zdajemy sobie sprawy, że może to nastąpić szybko, niespodziewanie, nawet w tym momencie, I nie musi to być żaden kataklizm, katastrofa czy choroba. Śmierć może nastąpić w każdym momencie. Inaczej mówiąc ” zaskoczyć nas „.
To prawda. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasze życie może zagasnąć w każdej chwili. Niejednokrotnie, pod wpływem problemów czy cierpienia wydaje nam się, że pragniemy już teraz opuścić ten „padół płaczu”, lecz gdy widzimy, że to następuje, jesteśmy co najmniej zaskoczeni, nie wspominając o pragnieniu pozostania na nim. Mój mąż, którego życie nie oszczędzało i który bardzo cierpiał fizycznie z powodu swojej niepełnosprawności, pod wpływem tych cierpień niejednokrotnie, wydaje mi się, że całkiem szczerze, mówił: „Tak bardzo bym chciał, żeby to już się skończyło„. Lecz gdy nieoczekiwanie okazało się, że ten czas właśnie nadszedł, nie narzekał, ale w jego oczach było widać strach, niepewność i żal. Po prostu nie myślał, że to nastąpi dużo szybciej, niż sądził. Zofia
Nie płaczemy nad tymi,
Którzy odeszli.
Płaczemy nad pustką
Jak po wyciętym drzewie,
Jak po zburzonym domu.
Płaczemy nad niewypowiedzianym „przepraszam, kocham, dziękuję …”
Płaczemy nad przytuleniem
I uściskiem dłoni,
które się nie dokonały.
Oni już przecież są po drugiej stronie.
Ich podłoga jest naszym sufitem.
Polerują taflę nieba,
rozmazując chmury bosymi stopami.
Pamiętają,
Patrzą,
Czekają,
By dopełnić
Niedokończony dotyk
I słowo,
które ugrzęzło w gardle…
#tusięŻYJEażdośmierci
Ale przyjdzie taki Dzień, gdy zapuka do Ciebie Ktoś wówczas powie Ci: „Odnalazłeś swój Dom, Dom spotkania miłości”
Czy jesteśmy przygotowani na to spotkanie? Czy myślimy nad tym co by było, gdyby właśnie teraz Bóg wezwał nas do siebie?
Fragment książki „i dam wam serce nowe”
„Umrzesz.
Często o tym zapominasz…
Tak, niby wiesz, ale…
Może ze starości, dożywając stu lat, w całkiem dobrym zdrowiu, w obecności osób, które będą przy Tobie z autentycznej miłości, a nie z powodu zawieszonego w czasie testamentu. Może zginiesz potrącony przez samochód. Może cegła spadnie znienacka na Twoją głowę. Może wtulisz wieczorem policzek w mięciutką poduszkę, a rano Twój policzek będzie zimny i nie zrealizujesz tych wszystkich planów, na kolejny oczywisty dzień, który przecież należał się Tobie jak psu buda.
Tylko ciało… Tylko opakowanie.
Czwartkowy dyżur w hospicjum.
Karmię Pana Cezarego, patrząc w Jego piękne, emanującą dobrocią oczy. Mam tendencje do zakochiwania się w oczach. Bez względu na płeć ich posiadacza. Rozmawiamy. Opowiadam o swojej pracy z dzieciakami z głęboką niepełnosprawnością. Pyta o wolontariat w hospicjum, od kiedy posługuję. Opowiadam o trzymiesięcznym kursie na wolontariusza, kolejnych etapach do uzyskania jaskrawożółtej koszulki z napisem „Wolontariusz. Hospicjum Palium.” Uśmiecha się przez łzy i po chwili mówi : „Znam te etapy. Kończyłem ten kurs”. Trochę mnie zatkało. Ja wolontariuszka siedzę przy łóżku pacjenta-wolontariusza. Można by pomyśleć, że Pan Bóg ma czasem czarne poczucie humoru. Przez chwilę wyobrażam sobie siebie na jego miejscu, otwierającą dziób na kolejną porcje nadzianego na widelec obiadu.
-Marta, pomożesz przy zgonie?
-Pomogę.
Mój „pierwszy raz”.
Ciało nie jest ciężkie. Przynajmniej nie dla mnie w tym momencie. Może adrenalina sprawia, że nie czuję ciężaru. Może to te 21 gramów, ile ponoć waży dusza, robi taką różnicę. Może to pomoc z Nieba, które wie, że z moim rozklekotanym kręgosłupem, nie dam rady z prawie stukilogramowym ciałem Pani Hani. Metalowy wózek na ciało znów skrzypi. Wyjęty z rozsuwanej szafy przy dyżurce, zwieńczony suwakiem, plastikowy worek przygotowany. Usuwam cewnik, wenflon, zmiana pampersa na świeży. Pielucha zostaje. Ciało nadal wyrzuca z siebie to i owo nawet po zgonie. Elastycznym bandażem podwiązuje się szczękę, żeby nie opadała, obciąża powieki, które czasem otwierają się uparcie. Owijam kobiecie różaniec wokół nadgarstka- został ostatni w mojej kieszeni. W sercu słowotok „Dla Jego bolesnej męki… miej miłosierdzie, miej miłosierdzie…”
To opakowanie. Puste. Dusza wyfrunęła niepostrzeżenie, a życie dopiero się zaczyna. Ale… nie ma ale, bo oczekujemy na Tego, który zabił śmierć, by wykrzyknąć z radością Ale… Alleluja! Marta PrzybyłaŚmierć.Największa tajemnica życia. Jego koniec. A może początek… Nie staram się kreślić jakiś fantastycznych wizji, tylko po swojemu powiedzieć jak ja to widzę. Jedno wiem na pewno. Jako chrześcijanin wierzę, że czeka mnie Życie. Moja interpretacja słów Jezusa z J 11, 25-26: ” Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?”https://youtu.be/3RX6FmKIynIDopiero odejście bliskiego człowieka, niejednokrotnie irytującego do granic wytrzymałości uświadamia nam, jak bardzo go nam brak i jak mało czasu mu poświęcaliśmy. Żal wtedy zmarnowanego czasu, niedopowiedzianych albo zbędnych słow. Czasu, który trzeba było poświęcić całkowicie na bycie razem.
Znalazłam taką pouczającą refleksję osoby, której brat nagle odszedł.
Wczoraj w Warszawie, w pracy odszedł nagle do wieczności mój Brat Andrzej Sosnowski Nie byłem na to przygotowany, bo kto jest ? W takiej chwili przychodzą wspomnienia i refleksje. Czy zrobiłem wszystko co mogłem ? Czy pamiętałem ? Czy miałem dość czasu by z nim porozmawiać, tak na co dzień, bez okazji ? Przynajmniej 2 x NIE … On w Warszawie, ja w Łodzi. Niby blisko, a jednak daleko, on w swojej pracy i gonitwie, ja – w swojej. A czasu ciągle brak… Różniliśmy się bardzo, a jednak to Brat, moja krew, tylko czemu zapominałem o tym, a czuję to dopiero teraz ?
Czemu odkładamy na później nasze spotkania, czy rozmowy z najbliższymi, myślimy, że mamy czas ? Czemu jesteśmy tacy oszczędni w słowach ? Dlaczego tak trudno przechodzą nam przez usta słowa „Kocham Cię”, „Tęskniłem”, „Brakuje mi Ciebie” ? Nie odkładajmy niczego na później, bo może nie być tego ”później”. Nie my decydujemy o naszym losie, ani czasie. Dlatego zadzwoń już dziś do swojego Brata, czy Siostry, Rodziców, dawno nie widzianych Przyjaciół, tych prawdziwych i otwórz swoje serce, nie umysł, bo on każe się nam zamykać, lub odkładać na później, bo przecież „mamy jeszcze czas”. Wyłącz umysł choć na chwilę i spróbuj poczuć, otwórz się na uczucie …. Kocham Cię Andrzejku i już teraz mi Ciebie brakuje
Później!
Porozmawiam z Tobą później.
Zadzwonię do Ciebie później.
Do zobaczenia później.
Później pójdziemy na spacer.
Później powiem Ci, jak się czuję.
Później dowiesz się, ile dla Mnie znaczysz.
Później może Cię pokocham, a może zapomnę.
Zostawiamy wszystko na później i zapominamy, że „później” nie jest nasze!
Że „później” ludzi może już nie być z nami.
Że „później” możemy już ich nie usłyszeć, nie zobaczyć.
Że „później” dzieci nie są już dziećmi, a rodzice są tylko wspomnieniem.
Że „później” dzień zamienia się w noc, noc w bezradność, uśmiech w grymas bólu, a życie we wspomnienie.
„Później” będzie za późno!
Bądź teraz!
~Sześćdziesiąt Sekund
Przemyśl te słowa i zastanów się jak jest u ciebie, jakie masz relacje z bliskimi. Czy tak do końca czujecie się rodziną? Czy jeżeli ktoś z bliskich ci niespodziewanie odejdzie, będzie ci go brakowało?
I jeszcze jedno. Jeżeli byś miał w tej chwili stanąć przed Jezusem czy miałbyś mu coś do zaoferowania, coś, co dobrego zrobiłeś w życiu, jak je przeżyłeś, czy miał byś puste ręce, lub, co jeszcze gorsze, bardzo ubrudzone.
Św. Maria Faustyna Kowalska – Dwie drogi
Odpowiedzialność za duszę (1/2)
Odpowiedzialność za duszę (2/2)
A jeżeli już staniesz przed Bogiem, jak zostaniesz osądzony?
Jak to dobrze, że mamy takiego Orędownika w Niebie, Orędownika, który nie zawahał się odkupić nas własną krwią i mimo, że nie może liczyć na naszą wdzięczność, wstawia się za nami przed Ojcem.
Pewna kobieta, po wypełnieniu prostego i pogodnego życia, zmarła i znalazła się natychmiast
w długiej i uporządkowanej procesji osób, które przesuwały się powoli w stronę Najwyższego Sędziego.
Wraz ze zbliżaniem się do końca kolejki coraz wyraźniej słyszała słowa Boga.
Usłyszała, jak Bóg mówił do kogoś:
– Ty, który mi pomogłeś, kiedy miałem wypadek na drodze i zawiozłeś mnie do szpitala, wstąp do mojego Raju.
Potem mówił do kogoś innego:
– Ty, który bez żadnego zysku pożyczyłeś wdowie pieniądze, wstąp, aby otrzymać wieczną nagrodę.
A potem znów:
– Ty, który wykonywałeś bezpłatnie bardzo skomplikowane operacje chirurgiczne, pomagając mi przynosić wielu ludziom nadzieję, wstąp do mego Królestwa.
I tak dalej.
Uboga kobieta przeraziła się, bowiem – choć bardzo się starała – nie mogła przypomnieć sobie żadnego szczególnego czynu w swoim życiu. Przepuściła nawet kolejkę, by mieć troszkę więcej czasu na zastanowienie się, ale absolutnie nic nie przychodziło jej do głowy.
Pewien uśmiechnięty, ale stanowczy anioł nie pozwolił jej ponownie przepuścić długiej kolejki.
Z bijącym mocno sercem i w wielkim strachu stanęła przed obliczem Boga. Otoczył ją natychmiast swoim uśmiechem.
– Ty, która prasowałaś wszystkie moje koszule… dziel się moją Radością.
Czasami tak trudno jest wyobrazić sobie, jak bardzo nadzwyczajne są rzeczy zwyczajne. Bruno Ferrero
Gdy już Miłosierny Ojciec osądzi nasze czyny, trafiamy w miejsce, na które ” zapracowaliśmy” swoim życiem.
CZYŚCIEC
No cóż kochani… do odważnych świat należy…
Czy wyśmiejecie mnie, czy popukacie się w głowę… Nie wiem. Wiem jedno, że najwyższa pora napisać słowo, które opowie wam o tym dlaczego stałam się taka, a nie inna, dlaczego tak gwałtownie nawróciłam się…
Myślę, że każdy by tak uczynił, gdyby otarł się o tę rzeczywistość, o którą ja się otarłam… Relacjonuję to tak, jak zapamiętałam…
A teraz dokładny opis tego, czego DOŚWIADCZYŁAM.
Zaczęłam stąpać na jakże cienkiej linii życia i śmierci. Tylko co jakiś czas docierały do mnie głosy z dobrze znanego mi świata, gdzie lekarze na przemian wołali:
„Mamy ją!
By po chwili łamiącym się głosem stwierdzić:
„Cholera, znów ją tracimy!”
A ja pływałam w mroku, w bagnie, w sieci martwych ciał, wciąż między światami. Światami żywych i umarłych, oscylując między niepoliczalnym, a tym co namacalne, wyczuwalne i realne. Dwoistość bytu. Czym, lub jak wyczuwałam owe światy? Umysłem, czy duszą? Nie wiem, wiem tylko jedno, że nie ma granicy między tym, gdzie byłam, a gdzie i w którym czasie, miejscu leżało moje ciało; czyli szpital.
To, co nieludzkie, choć namacalne, i o dziwo odczuwalne, było tylko i wyłącznie w przestrzeni, do której tylko ja otrzymałam swoiste zaproszenie.
Nie wiem, kto i dlaczego mi je oferował. Może Bóg? Może anioł śmierci? ale choć tego nie wiem, to dziś już rozumiem, że to mroczne, wręcz koszmarne zaproszenie miało być, i na pewno było wyjątkowym niemal metafizycznym doświadczeniem.
Jesteście w stanie sobie wyobrazić mroczną, pełną bólu i poczucia odrzucenia cuchnącą przestrzeń, gdzie z podłoża ziemiopodobnego, utworzonego z rozkładających się szczątków ciał ludzkich, czarnych, cuchnących i bulgoczących, jakby w ogniu podgrzewane „wyskakują”
czaszki ludzi, ogołocone przez ogień – który nie spala i w sumie jakby nie jest ogniem, lecz tylko tak wygląda – ze skóry?
Na pewno nie. Więc myślę, że nikogo już nie zdziwi fakt, że nie wypuszczam z ręki Różańca, że modlę się za te dusze bo otrzymałam też informacje, że to przedostatni krąg czyścca, a w ostatnim są dusze zapomniane, o które nikt się z rodzin nie modli. Bo zadam wam pytanie; czy w ogóle modlicie się za swoich pradziadków, chociażby? Ja się nie modliłam. Teraz jest inaczej. I wiecie co, co najpiękniejszym było w tym horrorze, że gdy moje przerażenie sięgnęło zenitu usłyszałam GŁOS, który nie był ani męski ani kobiecy, ale niósł w swoim brzmieniu nie tylko ogrom miłości, ale i pokoju, a Słowa te brzmiały – NIE LĘKAJ SIĘ. JESTEM. Widzenie i słyszenie było tak wyraziste, że gdy teraz spogladam na moją obecną rzeczywistość myślę, że ktoś osnuł ją mgłą, bo w porównaniu z TAMTĄ ostrością, tu jest wszystko jej pozbawione.
A Niebo… nie ma słów, nie ma określeń, bo jak opisać piękno Matki Boga? Jak opisać to, że okrywała cię swoim płaszczem utkanym z błękitu z jednej strony, a gwiazdami z drugiej? Jak opisać Jej piękno? Odczuwalną akceptację? Ja nie potrafię. – No chyba, że z łaski Boga Ojca otrzymamy niebiański alfabet – ale póki co żadne słowo, żaden język nie określi tego, co TAM jest. Spokój, ciepło, miłość, bezpieczenstwo i pragnienie bycia już tylko TAM, nie chce się wracać. Nie ma pamięci – przez pierwsze chwile – o tym kogo zostawiamy na ziemi, to przychodzi potem, ale jesteśmy bardzo rozdarci bowiem musimy wybierać pomiędzy ich cierpieniem i płaczem za nami, a tym co my pragniemy. A pragniemy też tego, aby dać naszym bliskim informację, że jesteśmy W KOŃCU NAPRAWDĘ WOLNI OD BÓLU I SZCZĘŚLIWI…
Kochani, dość długi to post, nie wiem czy dał wam wyobrażenie tego co przeszłam, może nieporadnie to wszystko opisałam, ale jedno wam dodam; Niebo jak i piekło, jak i czyściec istnieje naprawdę. I choć czyściec pokazany mi był, i zostałam po nim oprowadzona w bardzo małej przestrzeni, to wystarczyło bym płakała kilka dni i cierpiała z pwodu tego, czego tam doświadczyłam, i co…. oraz kogo tam zobaczyłam.
Powiem jeszcze jedno, że na moje pytanie;
„Dlaczego tylko tak niewielki fragment czyśćca zobaczyłam, usłyszałam odpowiedz:
„Bo więcej twoje serce by nie wytrzymało”, a gdy o to samo spytałam odnośnie NIEBA, usłyszałam:
„Bo twe serce więcej by nie uniosło, nie przyjęło… w domyśle radości.”
I taka jest prawda, bo gdy dziś cierpię od razu przypominam sobie „mój fragment Nieba”, i od razu jest mi lżej, nie licząc tego, że przy cierpieniach nowotworowych bardzo ulgę przynosi mi modlitwa do świętej Filomeny, warto ją poznać. Naprawdę to petarda w prędkości działania. Kocham was i błogosławię w Imię Pana.
Przepraszam za błędy, ale tak bywa, gdy „piszą” emocje
I jeśli pragniesz wyrazić swoje powatpiewanie, a nawet wyszydzenie, to proszę, nie krępuj się – mnie to nie dotknie, a tobie może przyniesie ulgę, że się „wyżyłeś”, ja bowiem wiem co przeżyłam, i czego do dziś dnia doświadczam. Lecz i tego nie opiszą ludzkie słowa. Nasze pojmowanie świata i rzeczywistości jest ograniczone naszą zdolnością jego pojmowania, poprzez nasze serce. Człowiek bowiem nie ma takiego aparatu poznawczego, który pozwoliłby mu pojąć niepojete. A do tego chronimy nasze serca, aby nie dopuścić do niego czegoś, co nie jest w stanie ogarnąć nasz umysł.
Niech was Bóg błogosławi, kto chce to przyjmie te błogosławieństwo, a kto nie, niech przyjmie moje pozdrowienia.
Pierwsze zdjęcie rok 2022 wrzesień drugie 15.03. 2021 rok kilka dni po wyjściu z zapaści krążeniowo oddechowej podczas operacji gdy pękło mi jelito masa nowotworu rozlana po jamie brzusznej spowodowała sepsę.
Ps. zdjęcia robione w dniu, w którym dowiedziałam się, że mąż ma raka, wówczas, tego dnia, będąc na dyżurze w pracy żarliwie ze łzami w oczach modliłam się aby Pan Bóg, Maryja, ktokolwiek z NIEBA dał mi znak, że nie pozostaniemy sami bez wsparcia NIEBA w tej walce z rakiem. I gdy tak płakałam, obok stała i pocieszała mnie koleżanka Renata, naprzeciw nas rozbłysło nagle światło. I choć widoczny budynek stał w cieniu, na jego zacienionej ścianie pojawił się, jak dla Renaty Cudowny Medalik, dla mnie początkowo Anioł, a potem Ukrzyżowany Jezus. A wy co myślicie? Powiem wam, że wiele dowodów Łask Pana naszego otrzymałam, ale to naprawdę zbyt wiele aby jeden post zdołał pomieścić, po prostu uwierzcie mi na słowo…. Myślę, że i wy macie też swoje cudowne doświadczenia. Z Bogiem kochani,.
Marta Łukomska Grzebuła
To prawda. Tylko czy my nie marnujemy tego skarbu?
NIEBO
Niebo to Ja. Będąc w niebie, jesteś we Mnie już bez ograniczeń, jakie stwarza teraz ciało. Będziesz dotykać Mnie i obcować ze Mną całym twym jestestwem, i wszystko w tobie będzie niebem: radością i odczuciem pełni ciągle rosnącej. I zachwytem coraz doskonalszym. Pokojem i ukojeniem.
Zawsze będzie radość doskonała, piękno doskonałe, dynamiczne i ciągle bogatsze. Nasycenie szczęśliwością. Będziesz chłonąć Miłość i będziesz kochała, i pragnęła kochać.
Niebo to Ja.
Poza mną jest piekło: ból oddzielenia i wieczny głód. Wieczny nienasycony głód i niepokój, i lęk, i ucisk.
Zobacz, Moje dziecko: cały świat jest we Mnie. I ty, maleńka drobina w tym świecie jesteś we Mnie – ukochana, upragniona, chroniona.
Popatrz: cały jestem dla ciebie. Nikt i nic nie umniejszy tej Mojej miłości. Moja wszechmoc polega też na tym, że dla każdego Mojego dziecka jestem cały. Każdy ma całą Moją miłość, całe Moje piękno!
Jestem niepodzielny – choć jestem dla wszystkich.
Pragnę nauczyć cię tak kochać i tak przyjmować Miłość: Każdemu dawać pełnię Miłości i przyjmować dar Miłości bez lęku, że ktoś ci go odbierze, umniejszy.
Miłość nie ma żadnych granic i nigdy jej nie zabraknie: ani tej, którą otrzymujesz, ani tej, którą dajesz. Szczodrym sercem dawaj i szczodrym przyjmuj – z hojnością królewską, bo królewski dar otrzymujesz i królewski rozdajesz.
Bądź pewna Mojej miłości, bo to daje pokój i radość i pobudza do szczodrości. I choć krwawić będzie twoje serce Moim bólem, radość i pokój będą w tobie, bo masz Mnie. I dzielić się będziesz Mną i nigdy Mnie nie zabraknie. Nigdy nie zabraknie ci Miłości.
Ja jestem Miłością wszechobecną, wszechogarniającą, nasycającą wszystkich, którzy pragną ją przyjąć i pozwolą ją sobie dać.
? Słowo pouczenia Alicja L
z postu Paweł Paul Szeliga
Niebo.
Segregacja modlitw.
Sterty wniosków i zażaleń.
Kilka podziękowań
(nielicznych)
Modlitwy bez słów.
Kaligrafia łez.
Atrament duszy.
Bezbarwny.
Dla Niego najwymowniejszy.
Może się okazać banalne, to co napiszę, ale może komuś się przyda. Pewnie będzie trochę chaotycznie, za co z góry przepraszam
Przechodząc do sedna przypomniałam sobie słowa ks. Teodora, z krótkich rozważań, jeszcze podczas wcześniejszej Nowenny pompejańskiej „ja też chcę do nieba”.
Proste, banalne, a jednak zostało w pamięci.
Często, kiedy ktoś się nas pyta, czy chcemy iść do Nieba, odpowiedź wydaje się banalna, chyba każdy chce.
Zastanów się, czy chcesz iść do Nieba, w którym jest Bóg, czy szukasz swojego własnego nieba, tu na ziemi?
Szukasz Boga, chcesz za Nim podążać, ale czy, aby na pewno wybierasz Go w życiu codziennym?
Czy, aby na pewno chcesz żyć w wieczności razem z Nim?
Możliwe, że, kiedy mówisz „szukam szczęścia w Bogu”, tak naprawdę szukasz go nie w Bogu, ale w bożku, w jakimś substytucie, który wydaje Ci się Bogiem, a w rzeczywistości Nim nie jest.
Być może Twoim niebem jest miejsce, w którym grzeszysz? Trudne, ale przemyśl to, może rzeczywiście grzech jest dla Ciebie pewnym ” przedsionkiem nieba”, nie relacja z Bogiem, nie Eucharystia, ale właśnie grzech staje się tym, co wydaje Ci się zbawienne?
Szukaj Boga, nie daj się zwodzić.
Często wyobrażamy sobie Boga, jako miłosiernego Ojca, który tylko uspokoi, pogłaszcze po głowie i nie pozwoli nam nic dźwigać. Oczywiście, Bóg Ojciec jest miłosierny, ale jest także mądry i sprawiedliwy.
Bóg opiekuje się Tobą, przebacza Ci, ale to nie znaczy, że daje On przyzwolenie na grzech.
Czy przypadkiem, nie traktujesz miłości Boga, jako pretekstu do grzechu, mając myślenie „Mogę popełnić grzech, bo Bóg i tak mi przebaczy”?
Bóg Ci przebaczy, ale jeśli będziesz prawdziwie żałował, a to nieraz bywa trudne przy takim myśleniu. Pamiętaj o Jego sprawiedliwości, a nie tylko o miłości.
Podnosi Cię z upadku, ale czasem pozwala, abyś go doznał, nie dlatego, że Cię nie kocha – kocha, ale może to Ty musisz nauczyć się miłości.
Św. Jan Paweł II mówił „Miłości bez Krzyża nie znajdziecie, a Krzyża bez miłości nie uniesiecie” i jest to prawda, bo czasem ten krzyż staje się lekcją miłości.
Jezus też nie miał życia usłanego różami, tak naprawdę to żaden święty nie miał prostej drogi do przebycia. Zapragnij Nieba, ale nie takiego, w którym Twój grzech daje Ci pozorne szczęście, tylko takiego, w którym Bóg jest wszystkim, w którym nic nie jest ważniejsze od Boga. Szukaj Nieba, gdzie czeka na Ciebie Twój kochający, ale także sprawiedliwy Ojciec.
Nasze poszukiwanie Boga jest czasem jak bańka mydlana, w wielu miejscach kolorowa ( oznaczająca pozory, udawanie nawet przed samym sobą, że poszukujemy Boga), ale w pewnym miejscu przeźroczysta ( pokazująca, jak naprawdę wygląda poszukiwanie Boga w naszym życiu).
Znowu, miałam nie pisać, chciałam zepchnąć na bok te myśli, ale no cóż, może akuratnie Bóg chciał, żebym to napisała, a jak wiadomo – z Bogiem się nie walczy, tylko współpracuje.
Tak proste słowa ” ja też chcę do Nieba” , a tak wiele pytań rodzą, czasem proste słowa trafiają do serca bardziej niż te wysublimowane i pięknie ułożone w całość.
Czy Ty chcesz do Nieba?
Zastanów się nad odpowiedzią, nawet jeśli wydaje Ci się banalna, a jeśli odpowiesz „tak, chcę do Nieba”, to zastanów się, w jaki sposób do niego dążysz? Marta Mazurkiewicz
Anioł Śmierci.❤️❤️❤️.
Pewnego dnia Anioł Śmierci zapukał do drzwi domu pewnego człowieka.
– Wejdź i rozgość się – powiedział mężczyzna. – Czekałem na ciebie.
– Nie przybyłem tu na pogawędki – powiedział Anioł – ale żeby zabrać twoje życie.
– A cóż innego mógłbyś mi zabrać?
– Nie wiem. Ale wszyscy, kiedy przychodzę, chcieliby, żebym wziął cokolwiek, byle nie ich życie. Gdybyś wiedział, jakie mi czyniono propozycje!
– Ale ja niczego dać ci nie mogę. Radości, jakie mi ofiarowano, przeżyłem. Zmartwienia rzuciłem na wiatr.
Problemy, wątpliwości, niepokoje spaliłem za sobą, by móc się ogrzać przy ogniu nadziei. Dóbr doczesnych wyrzekłem się.
Uśmiech podarowałem tym, co mnie o niego prosili; serce – tym, których kochałem i którzy mnie kochali. Swoją duszę powierzyłem Bogu. Zabierz więc moje życie, bo nie mam nic innego do ofiarowania. Wtedy Anioł Śmierci uniósł tego człowieka w ramionach i stwierdził, że jest lekki jak piórko, a Pan otworzył na oścież bramy Raju, bo przez nie miał wejść święty… Pier D’Aubrigy
Szczęść Boże. Chcę również podzielić się moim przeżyciem i złożyć świadectwo. Kiedy zaszłam w ciążę 26 lat temu, byłam bardzo szczęśliwa. W trzecim miesiącu ciąży miałam kontakt z kobietą chorą na różyczkę. Jestem pielęgniarką i wiedziałam, że jest to niebezpieczne dla dziecka. Moja Teściowa farmaceutka namawiała mnie do zrobienia badań, by wykluczyć ewentualne zmiany chorobowe u dziecka. Bała się, że dziecko może urodzić się chore. Kategorycznie nie zgodziłam się. Zapytała „a co jak okaże się, że jest coś nie tak?”. Była nawet trochę na mnie zła… Dla mnie nie było to ważne! Kochałam moje dziecko i ufałam Maryi, ponieważ Ona wielokrotnie w moim życiu przychodziła mi z pomocą. Szczęśliwie doczekałam prawie do końca ciąży. Dwa tygodnie przed porodem dostałam wysokiego ciśnienia i wylądowałam w szpitalu, na obserwacji. Po tygodniu okazało się, że zanika tętno dziecka i musi być natychmiast wykonane cięcie cesarskie. I tak się stało. Podczas operacji wykonywanej w pełnej narkozie, znalazłam się w niebie. Do dziś nie potrafię znaleźć słów, by opisać jak tam jest dobrze. Miłość, błogość, ciepło… Nie chce się wracać. Nie widziałam ani siebie, ani nikogo innego. Widziałam piękne światło i słyszałam głos Boga. Powiedział „nie masz tu co robić, musisz wracać”. Ale mi jest tu tak dobrze, nie chcę wracać – powiedziałam. Usłyszałam „nie masz tu co robić, musisz wracać”. Teraz mówił św. Piotr i jeszcze raz św. Paweł. Nagle obudziłam się i usłyszałam: ma Pani syna. Przeniesiono mnie na salę. Zmęczona, ale szczęśliwa czekałam na dziecko, które miała przynieść pielęgniarka. Zamiast niej przyszła lekarka i bez ogródek przy wszystkich oznajmiła, że mój syn ma podejrzenie choroby neurologicznej, obniżone napięcie mięśniowe, przykurcze. Rozpacz ogromna, ale też nadzieja w Maryi. Po kilku konsultacjach neurologicznych okazało się, że dziecko jest zdrowe, a objawy po trzech miesiącach cofnęły się. Ginekolog, który przeprowadzał cięcie powiedział mi, że to cud. Stwierdził, że to dziecko nie powinno żyć… „Nie miała Pani prawie wcale wód płodowych, a szyja dziecka okręcona była kilka razy pępowiną”. Dziś mój syn jest mądrym, wspaniałym mężczyzną. Ukończył prawo. Wiem, że żyje dzięki Opatrzności Bożej i wstawiennictwie Matuchny Najświętszej. Wiem również, że istnieje Niebo. Nie boję się śmierci, bo ufam…
Z Panem Bogiem. Iwona.
CZY BYŁEM W NIEBIE?
To było chyba ponad 30 lat temu.Po południu uciąłem sobie drzemkę i zasnąłem na dobre.Przyśnił mi się kolega z którym często rozmawiałem o Panu Bogu,Jezusie, Duchu Świętym.
I w tym śnie on pyta czy chcę zobaczyć jak jest w niebie.Ja mu na to dlaczego nie?
No to zapytał.Lecimy? A ja …lecimy.
I w tym momencie zaczęliśmy się wznosić ku górze. Im wyżej, tym piekniej.Tak szybowaliśmy w wolnym tempie.I tak z sekundy na sekundę było coraz piękniej,coraz jaśniej,coraz cieplej,w sercu radość,łzy wzruszenia.I wtedy tak czułem ,że to było nie takie senne, ale realne, jakby miało miejsce w realnym świecie.Coraz większa radość,ciepło,uniesienie nie do opisania słowami,noramalnie krzyczałem z radości.Bożeeee to jest NIEBO??? Tak to jest niebo usłyszałem w odpowiedzi.TO JA TU CHCĘ ZOSTAĆ!!!
Kolega pyta co robimy,lecimy dalej czy wracamy?
A ja na to: ani mi się śni, ja nie wracam, lecę dalej.
I w tym momencie słysze z oddali głos najpierw taki cichy a potem coraz głośniejszy Paweł !!! Paweł !!! Paweł!!!
Rozpoznałem głos swojej matki,ale za nic nie chciałem wracać.Byłem niezadowolony ,ze mnie woła.
Ten głos był coraz głośniejszy,ciepło,światło,szczęście znikało.Czułem,że mnie ktoś szarpie i krzyczy: Paweł, Paweł, obudź się!!! A tu mamusia mnie szarpie.Przez moment byłem jeszcze w tym śnie i widziałem mój pokój jakby wielki kościół, wysoki, ogromny.
Obudziłem się z płaczem i zły ze słowami: Dlaczego mnie szarpiesz, dlaczego mnie budzisz,ja nie chciałem wracać.Mama przerażona bo myślała,że umarłem.Nie mogłem dojść do siebie.przez moment jeszcze miałem to uczucie szczęścia i ciepła w sercu, które potem topniało i wszystko wróciło do tzw normy.Przez parę godzin nie mogłem z siebie wydusić słowa.Opowiedziałem to kilku osobom, ale nie zareagowały.Ktoś powiedział,żebym tego nie opowiadał bo jeszcze pomyślą,że jestem stuknięty.Wiele mam takich doświadczeń, o którym Wam napiszę,bo już dość milczenia.W następnym świadectwie opowiem Wam o moich spotkaniach z Matką Przenajświętszą i z Janem Pawłem 2. To będzie dopiero. Po tych historiach nigdzie już mnie nie zaproszą na koncert.Ale nie dbam o to bo wiem,że Bóg o Nas zadba. A Wy Kochani moi nie bójcie się,tylko opowiadajcie co Wam się przytrafiło. Nie może tylko łajza rogata (określenia Arka Łodziewskiego) i łachudra rządzić w internecie i na fejsie.
Zdrowy na ciele i umyśle pisze te słowa. Gdyby tak wygladała śmierć to nie ma się czego bać. Paweł Bączkowski
Piekło istnieje
Świadectwo Księdza Marka Jana Pytko
Moje świadectwo:
To była Wielka Łaska od Boga, Wielki Akt Bożego Miłosierdzia.
Przed laty, w trakcie głębokiego snu, pewnej sierpniowe nocy, bez żadnej choroby i dolegliwości w ciele, dokładnie o godzinie 3,33 zostałem nagle wyrwany ze snu. Właściwie katapultowany na zewnątrz.. Wszystko działo się w ułamku sekundy.. Pamiętam to do dzisiaj tak wyraźnie, jak byłoby to wczoraj.. Ja, jako „ja”, moja dusza, moja tożsamość, „moje duchowe ja” zostało jakby wyrwane ze mnie na zewnątrz siłą i gdzieś na poziomie splotu słonecznego, poniżej serca, wyleciałem z ciała, out.. Z pozycji leżącej na łóżku, wyleciałem, do tego stopnia, że odruchowo, fizycznie aż siadłem na posłaniu w momencie tego katapultowania..
Co było dalej? W następstwie jednej chwili wleciałem w ognista kulę.. Była to jakby kulista klatka z ognia, klata dla zwierząt, a ja w środku.. Kula, z której nie było ucieczki w żadnym kierunku.. !!! Ani do przodu, ani do tyłu, ani w górę, ani w gół, w boki, czy w jakąkolwiek inną stronę.., w żadnym kierunku. Doskonale więzienie!
Kula ta była wypełniona ogniem, ale duchowym, o temperaturach które trudno sobie wyobrazić nie będąc w środku.. Nieskończoność ognia i palenia.. Co więcej, ten ogień prawie rozrywał duszę od środka na tysiące kawałków… Potworny ból, cierpienie nie do wytrzymania.. Strach, świadomość grzechu na 1000 %, winy, błędu, itd..
Trwało to jakieś 6 sekund. Gdyby trwało dłużej pewno bym nie wytrzymał.. Co było później? Nagle spadłem, właściwie wpadłem w ciało z powrotem .. Po zlądowaniu, pełen cierpienia i tego co przeżyłem.. chwyciłem się krzyża i różańca.. i zacząłem się modlić całym sobą.. Nie spałem już do rana.. Pisałem i pisałem.. kilka kartek, szczegóły… Pamiętam pisałem: Największemu wrogowi nie życzyłbym nigdy takiego miejsca kary.. Na dziewiątej stronie, zakończyłem to wszystko słowami..: JEŚLI TO CO PRZEŻYŁEM BYŁO PIEKŁEM, (a dzisiaj już to wiem), TO PIEKŁO JEST….. NIE DO PRZETRZYMANIA… !!!!!!!! ! I zrobiłem całą kartkę wykrzykników… !!!!!!!!! Gdy to pisałem łzy lały się ciurkiem..
Na koniec pozostał mi jeszcze szczególny bilet powrotny po tej „podroży” – ogromny fizyczny ból w okolicy splotu słonecznego, z którym chodziłem przez następny cały tydzień.. Nie chciał odejść.. Jakby pieczęć pamiątki..
Kiedy później, po wielu latach w Wąwolnicy, pierwszy raz w życiu byłem świadkiem egzorcyzmów przeprowadzanych nad młodą dziewczyną, tamte doświadczenia wróciły jak żywe… Natura i wielkość cierpień… Stało się dla mnie oczywiste, że skala intensywności i siarczystość reakcji demona na to co święte – odpowiada tej samej naturze palenia ogniem od środka, które on musi przeżywać.. To są doświadczenia jakby „żywego umierania”.. (Soren Kierkegaard). Dlatego właśnie demon: ryczy, wyje i przeklina wszystko i wszystkich, nawet samego Boga.. Ma do wyboru, albo pozostać w ciele danej osoby (dręczonej), albo wrócić do ogni piekła.. Co jest jeszcze gorsze..
Moje doświadczenie sprzed lat, traktuje jako Wielka łaskę i Dar ostrzeżenia dla mnie, jak i dla tych, którzy będą czytać i słuchać moje świadectwo. Moi drodzy, Piekło jest STRASZNE !!!!!!!!!!!!!!!!!! Słowa jednak i tak tego nie oddadzą, nie przekażą, to tylko kulawy opis..
I chce podkreślić! Wszystko to, co tu napisałem jest prawdą i tylko prawdą, dlatego nigdy nie będę się z tego spowiadał ze kłamię. Nawet przed śmiercią…. Tak było..
A na koniec podwójny wniosek.
1. Niestety każdy z nas ma za co pokutować, przepraszać Boga i bliźnich. Jesteśmy grzesznikami.. Najlepiej o tym wiedział sw. Paweł, Wielki Paweł..
2. To jedno, ale NAJWAŻNIEJSZE jest kolejne – skoro Piekło jest tak przerażająco straszne, to dla równowagi drugiego bieguna.. jak CUDOWNE musi być NIEBO, biegun wyjściowy? Jest.. ? .., bo –
– „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” 1 Kor 2,9
Pozdrawiam i błogosławię w Chrystusie naszym Panu i jedynym Zbawcy! Ks Marek Jan Pytko”
Zostałeś stworzonym przez Wielkiego Artystę! ❤ On zaplanował Twoje narodziny i niezależnie, co o sobie myślisz – w Jego oczach jesteś doskonałym dziełem!
Zostałeś stworzony przez Wielkiego Artystę! ❤ On zaplanował Twoje narodziny i niezależnie, co o sobie myślisz – w Jego oczach jesteś doskonałym dziełem! ?
Gepostet von TBN Polska am Donnerstag, 28. Juni 2018
11Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. 2Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch2 Boży unosił się nad wodami. 3Wtedy Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!» I stała się światłość. 4Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. 5 I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą.
Gdy Pan2 Bóg uczynił ziemię i niebo, 5nie było jeszcze żadnego krzewu polnego na ziemi, ani żadna trawa polna jeszcze nie wzeszła – bo Pan Bóg nie zsyłał deszczu na ziemię i nie było człowieka, który by uprawiał ziemię6i rów kopał w ziemi3, aby w ten sposób nawadniać całą powierzchnię gleby –7wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia4, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą.
26 3A wreszcie rzekł Bóg: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!» 27 Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,
na obraz Boży go stworzył:
stworzył mężczyznę i niewiastę.
28 Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi».
Fragment z powstającego musicalu „Piękno życia”.
3 tydzień:
czy czujesz na twarzy wiatr, mamo?
ów szum odbija się od wielu liści
ja z listków trzech powstaję, wiesz?
opowiem ci, co się z nich ziści:
________
z ektodermy powstaną włosy
może tak jasne jak twoje
i paznokcie, które będzie
czule całował tata
tak małe, owalnego kształtu
zmienią kształt waszego świata
________
z endodermy pokarmowy
układ, trzustkę i wątrobę
dzięki niemu zjem twą zupę
ogórkową, i odnowię
tradycję wspólnego jadania
już od samego śniadania
________
z mezodermy krew i serce
układ ten dał do kochania
da też ręce oraz szkielet
większość mięśni, moją płeć
będziesz mamo kochać synka
córkę też chcesz bardzo mieć
________
ze struny grzbietowej
powstaje mój kręgosłup
na nim zbuduję ciało
i myślenia sposób
na wielu strunach grają
już od dawna symfonie
muzykę otacza podmuch ciszy
a ja w ciszy zwijam się w sobie
w rulon i kończę – choć taki młody
pierwszy swój własny okres:
okres przedzarodkowy
Justyna Helm
Bóg zebrał wszystkie stworzenia i postanowił wyznaczyć im długość życia.
Najpierw zawołał człowieka: „Ty człowiek jesteś niedużym, słabym stworzeniem, jedz, śpij, baw się dobrze i ciesz się życiem, ale daję ci na to 20 lat.. ”To bardzo mało… * – pomyślał człowiek, ale nie kłócił się z Bogiem i cicho odsunął się na bok, a tymczasem Bóg wezwał konia:
„Ty, koń, jesteś dużym stworzeniem, masz dużo siły, więc przydzielam ci 40 lat życia.” Ale koń modlił się: „Zmiłuj się, Panie! 40 lat na ciągnięcie pługa i zbieranie batów! Nie, 20 lat mi wystarczy. Daj pozostałe 20 komuś, kto ich potrzebuje, na przykład człowiekowi.”
Bóg wezwał krowę. Na tej samej podstawie, co koń, dał jej 40 lat życia. Ale krowa odmówiła: „Boże, broń! 40 lat dojenia, ja tego nie wytrzymam! 20 to aż nadto, a pozostałe lata oddaj temu, kto potrzebuje ich więcej”. Bóg się zgodził.
Zawołał psa: „Tobie, psie, przyznaję 30 lat!”, A pies: „Panie, zmiłuj się! Będę siedzieć na łańcuchu 30 lat, szczekając na wszystkich… Daj mi 15, a resztę daj człowiekowi. ”
Bóg się zgodził i przyznał człowiekowi lata, konia, krowy i psa.
Od tamtej pory człowiek tyle żyje …
Przez swoje 20 lat – nie zna zmartwień, trudów i bólu.
Potem przez 20 lat konia: człowiek pracuje jak koń, ciągnie swój wóz – praca, dom, rodzina…
Następne 20 lat jest dojną krową: dzieci, wnuki „doją” człowieka ile mogą…
A ostatnie 15 lat żyje jak pies: siedzi sam w domu, patrzy na ulicę i szczeka na każdego…” – autor nieznany
31A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.