DROGOCENNA – powieść (Maria Polaczek)

DROGOCENNA – powieść (Maria Polaczek)

Rozdział 2

Panią Władzią, jak Kornelia się spodziewała, wstrząsnęła opowieść dziewczyny o postępku matki. Starsza pani potrząsała głowa z niedowierzaniem i powtarzała: – Jak matka może swojemu dziecku wyrządzić taką krzywdę?! Moje biedactwo! To cię musiało straszliwie zaboleć! – mówiła do Kornelii, gładząc jej dłoń gestem pocieszenia.
Rozmawiały też obie, co Kornelia powinna zrobić z listem, jak dalej postąpić. Tutaj jednak pani Władzia powstrzymała się od rad. – Wiem, że ci ciężko, moje dziecko, ale w tej sytuacji ty sama musisz podjąć decyzję. Wiedz jednak, że cokolwiek postanowisz, zawsze będę cię wspierać! Jesteś mi bliska, jak rodzona wnuczka…
Kornelia czuła, że choć rzeczywiście boryka się z wielkim problemem, to jednak wsparcie tej kobiety, choć obcej, pomaga jej się pozbierać po ciosie. Nadal jednak nie podjęła żadnej decyzji. Czekała… Sama nie wiedziała, na co… Na jakiś znak… Wydarzenie, które pomoże jej podjąć jakieś działanie… Czasami pytała sama siebie, gdzie był Bóg, kiedy matka wyrządzała jej taką straszną krzywdę… Ale potem wzruszała ramionami. W jej życiu już dawno nie było ani czasu, ani miejsca dla Boga… Zastąpiły Go praca, nauka, pasje… Czasem chodziła do kościoła, głównie w Święta, odkąd mieszkała z panią Władzią, ale o wierze nie rozmawiały. Gospodyni nie pytała, dyskretna, a Kora nie miała ochoty. A tam, ochoty! Po prostu nie postało jej to nawet w głowie, takie rozmowy.
Choć Kornelia przeżyła ciężkie chwile, życie toczyło się dalej, a ona musiała podjąć na nowo pracę, wypełnić zobowiązania. Nikt przecież nie wiedział o jej dotychczasowych napiętych stosunkach z matką, więc tym bardziej nie chciała wtajemniczać koleżanek w szczegóły doznanej od Stefanii krzywdy. Wprawdzie koleżanki domyślały się, że relacje Kory z matką nie są najlepsze, mało mówiła bowiem o rodzinie, ale uszanowały to, że nie chce o tym rozmawiać. Widziały też, że była w Wiedniu i wróciła stamtąd przybita i smutna. Na pytania, czy wszystko w porządku, odpowiadała jednak, że jest po prostu zmęczona.
Postanowiły taktownie nie wypytywać Kornelii, tylko pomóc jej dojść do siebie, cokolwiek ją mogło spotkać. Dlatego też starały się wyciągać ją z domu na spacery, spotkania, do sklepów.
Chociaż Kornelia nie przepadała za łażeniem po sklepach, a spotkania towarzyskie najczęściej ją nużyły, niekiedy, choć nie za często, ulegała namowom koleżanek. „Nie mogę przecież zdziczeć i stać się kompletnym odludkiem dlatego, że moja matka tak mnie skrzywdziła…” – mówiła do siebie.
Dzisiaj też Kora dostała propozycję od Aurelii, żeby wybrać się z nią na zakupy.
Koleżanka była zaproszona na ślub kuzynki i chciała wystąpić w pełnej gali. – Tylko nie przyćmij przypadkiem panny młodej, bo ci tego rodzina nie wybaczy! – żartowała Kornelia, kiedy kumpelka przebierała w kieckach, jak Żyd w ulęgałkach. – Jejku! No wiem przecież, że panna młoda jest najważniejsza! – żachnęła się Aurelia. – Zresztą Ola to rodzinna piękność i wątpię, żeby komukolwiek udało się ją zaćmić. Ale właśnie dlatego nie chcę wyglądać przy niej jak Kopciuszek! Niech rodzinka widzi, że mieszkam w Warszawce!
Roześmiała się i pociągnęła Korę za rękę.
– O, rany! Popatrz na to cudo! Muszę ją przymierzyć, a ty masz mi szczerze powiedzieć, czy w niej dobrze wyglądam!
– A czy ja ci dotąd nie mówiłam?! – zaśmiała się Kornelia. – Przecież zupełnie szczerze odradziłam ci ten koszmarny łaszek, w którym wyglądałaś jak własna prababka!
– No wiesz, sądziłam, że powinnam wyglądać nobliwie, żeby ciotki nie sarkały, że mnie stolica zepsuła! – zachichotała Aurelia. – Jesteś młoda i masz wyglądać młodo i elegancko! –oświadczyła stanowczo Kornelia. – Choć oczywiście nie wyzywająco i prostacko… – dodała po chwili, widząc, że kumpelka ogląda skąpe, przejrzyste i mocno wydekoltowane wdzianko. – Ja tylko tak… Przecież nie zamierzałam tego kupić! – wyjaśniła jej koleżanka. – Myślałam o tej sukience, o!
Obie zapatrzyły się na ciemnoszafirowe cudo z dopasowaną górą, haftowaną delikatnie cekinami i zwiewnym plisowanym dołem. – Jest super! – zachwyciła się Kornelia. – Elegancka, skromna, ale wyrafinowana. Przymierzaj!
Drobna blondyneczka, którą była Aurelia, wyglądała zjawiskowo w tej sukni. To był trafny wybór! Szybko kupiła strój, a potem jeszcze znalazły odpowiednie buty. Zadowolona Aurelia oznajmiła:
– Zakupy się udały, ale jestem potwornie głodna! Muszę coś zjeść, albo padnę!
– Jeść! Jeść! – powtórzyła za nią rozbawiona Kornelia. – Mnie się też należy porządna wyżerka za to łażenie z tobą po sklepach! Wiesz, jak tego nie lubię!
– To gdzie pójdziemy? Poszukamy jakiejś fajniej restauracji na Starówce?
– Chyba oszalałaś? – Kora zrobiła komicznie pełną zgrozy minę. – Myślisz, że będę w stanie dotrzeć tak daleko?! Padnę z głodu i będziesz mnie musiała pochować na swój koszt! Aurelia chichotała.
– Co proponujesz?
– Tu i teraz! – machnęła ręką Kornelia w stronę popularnego baru fast food.
– Rany! Jesz takie rzeczy? – Aurelia znała Korę jako stroniącą od fast foodów. – Jak się umiera z głodu, to się je, co się nawinie… – mruknęła jej koleżanka, przewracając oczami z ponurą miną. – No, chodź! Tu przecież nie trują, bo by stracili klientelę!
Chwilę później pałaszowały kurczaka i frytki, oblizując palce i śmiejąc się, jak zwariowane nastolatki. – Jakby nas Iza widziała, toby chyba odprawiła nad nami egzorcyzmy! – zaśmiała się Aurelia, kiedy odstawiły tace na półkę i wyszły z baru.- Ja też mam nieraz ochotę odprawić nad nią egzorcyzmy, kiedy je to świństwo, sushi, czy jak mu tam! – mruknęła Kornelia. – Może to i modne, ale bez przesady… Iza to fajna dziewczyna, ale ma trochę bzika z tym „byciem na topie”…
– Cóż! Chce być światowa i tyle! Aż dziw, że ty, warszawianka, jak i ona, nie sekundujesz jej w tym! Co innego ja, prowincjuszka… Mój chłopski zdrowy rozsądek nie pozwala mi pozwolić się uwieść stołecznemu blichtrowi! – Aurelia nie wstydziła się swojego pochodzenia i traktowała je z humorem.
– Nie jestem warszawianką! – zaprzeczyła Kora odruchowo.
– Niee?! – jej kumpelka aż przystanęła. – Byłam święcie przekonana, że jesteś stąd!
– Ale nie jestem! Mieszkam tu tylko i tyle! – Kornelia najwyraźniej nie zamierzała wdawać się w szczegóły. – No! Na mnie już czas! Chciałam jeszcze zerknąć na ten projekt, który robiliśmy z Igorem. Jest w zasadzie gotowy, ale wolę go przejrzeć, bo jutro oddajemy. – A, właśnie! Jak tam Igor?! – Aurelia podchwyciła temat. – Anka, wiesz, ta graficzka, zna go dobrze i wspomniała mi, że kiedy ostatnio z nim rozmawiała, mówił o tobie bardzo, bardzo pochlebnie… Więc?
– Więc nic! – wzruszyła ramionami Kornelia. – Prawda, że chyba mnie próbuje podrywać, ale nie jest w moim typie!
– Rany! Dziewczyno! A czy ktokolwiek jest w twoim typie?! Czasem mam wrażenie, że jesteś jakąś bezhabitową zakonnicą! Zero facetów, zero randek!
– O, przepraszam bardzo! – zaśmiała się Kora. – Randki mi się zdarzały, nawet sporo! Faceci też się jacyś kręcili, nawet kilku! Tylko w tym właśnie problem, że to byli faceci, nie mężczyźni…
– To jest jakaś różnica? – Aurelia zagapiła się na koleżankę, nic nie rozumiejąc. – O! Kolosalna! Wierz mi, że facet a mężczyzna to dwa różne światy! Zresztą, sama się przekonasz, jak poznasz jakiegoś mężczyznę… Musisz tylko przestać tak się fascynować facetami… – szturchnęła Aurelię żartobliwie.
– A skąd będę wiedzieć, że spotkałam właśnie mężczyznę, nie faceta?
– No, złotko! Jak nie odróżnisz mężczyzny od faceta, to źle z tobą! To się wie i już!
– Wielka mi znawczyni! – obruszyła się Aurelia. – A skąd ty wiesz, że Igor to nie mężczyzna, tylko facet? Przecież się z nim nie umówiłaś!
– Gada jak facet, zachowuje się jak facet, jest facetem i już! Orelka! Kobieto! Daj mi spokój z Igorem!
– Orelka! A cóż to za zdrobnienie?! – zaśmiała się właścicielka oryginalnego imienia. – Jakbyś czytała „Jeżycjadę” Małgorzaty Musierowicz, to byś wiedziała! Tak jedną z bohaterek nazywa jej babcia. Też dziewczyna ma na imię Aurelia. I właśnie mi się przypomniało!
– Nie no! Lubię czasem coś przeczytać, ale ty to jesteś po prostu mól książkowy! – zaśmiała się Aurelia. – Istna kopalnia cytatów, aluzji literackich, chodząca encyklopedia. Od razu wiadomo – polonistka! Ale Orelka brzmi ładnie!
– Sie czyta, sie wie! – mentorskim tonem oznajmiła Kornelia, puszczając oko. – Zapamiętam, pani profesor! – ze śmiechem zadeklarowała Aurelia – Powiedz mi jednak, co w końcu z tym Igorem! Dasz mu szansę?
– Wrrr! Nudzisz, jak stara baba-swatka. Dobra! Jak mnie poprosi, to się z nim umówię! Ale tylko dlatego, żeby tobie zrobić przyjemność! Wiem, że mi dobrze życzysz. – przewróciła oczami Kornelia.
Aurelia uściskała ją ze śmiechem.
– Tylko obiecaj, że zdasz mi szczegółową relację!
– Boję się, że nie będzie o czym opowiadać…- mruknęła Kora, ale tak, żeby koleżanka nie usłyszała.
W tym momencie zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i skrzywiła się komicznie.
– O wilku mowa, a wilk właśnie dzwoni!
– Odbierz, odbierz! – zapiszczała Aurelia.
– Rany, gimnazjalistka pryszczata! – jęknęła Kora, przewracając oczami, ale odebrała telefon.
Igor, poznany przed kilkoma tygodniami grafik komputerowy, dzwonił właśnie, żeby zapytać, czy przejrzała ponownie przygotowywany przez nich projekt kampanii reklamowej.
– Właśnie wracam z zakupów, ale wkrótce będę w domu i to zrobię! – zadeklarowała Kora.
Aurelia, faktycznie podekscytowana jak nastolatka, uwiesiła się na ramieniu koleżanki, usiłując podsłuchać cokolwiek z prowadzonej dość oficjalnym tonem rozmowy. I bardzo była niezadowolona, kiedy Kornelia zakończyła ją po dwóch minutach.
– Ojej! Nie mogłaś od razu się z nim umówić?! – narzekała. – Nic o tym nie wspominał! To co, miałam mu sama zaproponować?! – mruknęła niechętnie Kora.
Zaczynała ją boleć głowa, po kilkugodzinnych wędrówkach po sklepach była znużona i znudzona. Nie lubiła zakupów, a dokładniej, nie lubiła snuć się po galeriach handlowych i ekskluzywnych butikach. Przepadała za to za zakupami na warzywno-owocowym bazarku, łażeniem po jarmarkach, pchlich targach, kiermaszach. Chętnie zaglądała też do lumpeksów, niekoniecznie tych bardziej eleganckich. Ale i w tym nie traciła umiaru, w przeciwieństwie do Izy i Aurelii, które mogłyby całymi dniami buszować po sklepach. Teraz więc szybko pożegnała się z Aurelią, która miała ochotę połazić jeszcze po galerii, mając doskonały pretekst w postaci projektu.

       …

Zleceniodawcom Kornelii bardzo podobały się jej propozycje. Szybko uzgodniono szczegóły realizacji kampanii. Kiedy z Igorem wyszli z budynku, w którym mieściła się firma, mężczyzna przystanął:
– Dobrze nam poszło! Powinniśmy to uczcić!
– Udało się nam zrobić kawał dobrej roboty! – zgodziła się Kora, pomijając propozycję kolegi. – Może skoczymy na drinka?! – Igorowi najwyraźniej zależało na tym by umówić się z nową znajomą.
– Dzięki, ale nie! Nie przepadam za alkoholem! – odmówiła dziewczyna.
– To może masz ochotę na kawę i ciastko? – nie dawał za wygraną Igor.
Kornelia niespecjalnie miała ochotę na proponowane spotkanie, ale przypomniała sobie obietnicę daną Aurelii i skinęła potakująco głową. Poza tym chciała ochłonąć trochę po rozmowie z matką, oderwać się choć na chwilę od myśli, że kiedyś będzie musiała podjąć jakąś decyzję w związku z listem, który otrzymała… Pomyślała, że w końcu jedno spotkanie w kawiarni do niczego jej nie zobowiązuje, a kto wie, może będzie sympatycznie, albo chociaż zabawnie…
– Może być! Pójdziemy gdzieś teraz? – zaproponowała, trochę dlatego, że chciała mieć to już za sobą… – Tutaj obok jest miła kawiarenka.
Nie przepadała za Igorem. Jako fachowiec był świetny, prawdziwy profesjonalista. Pod tym względem nie miała mu nic do zarzucenia i zawodowo dobrze jej się z nim współpracowało. Irytowała ją jednak jego skłonność do błaznowania. Czasem ten trzydziestoparolatek zachowywał się jak uczniak. Kornelia, owszem, ceniła u mężczyzn poczucie humoru, ale nie szczeniackie wygłupy. Ledwie usiedli w pobliskiej kafejce, kiedy pożałowała swojej decyzji. Igor zaczął się wygłupiać, opowiadać mało wyszukane dowcipy, rechotać głośno. Zaś ona nie mogła się doczekać, kiedy kelnerka przyniesie zamówioną kawę i będzie mogła zakończyć to żenujące spotkanie pod pretekstem przypomnienia sobie o pilnej sprawie do załatwienia. Tymczasem Igor, widząc, że jego towarzyszka uśmiecha się półgębkiem i wcale nie ukrywa, że nie bawią jej jego żarty, postanowił to zmienić. Zanim młoda kobieta zorientowała się, co chce zrobić, złapał ze stolika jej torebkę i postawił przed sobą.
– Znasz to powiedzenie o trzech stopniach bałaganu? – zapytał ze śmiechem. – Może i słyszałam, ale teraz bądź tak miły i oddaj mi torebkę! – stanowczo i chłodno odparła Kora.
Igor jakby jej nie słyszał. Zarechotał i wyjaśnił:
– Bałagan, bajzel, damska torebka! A jak wygląda twoja torebka od środka?
Kornelia, zdegustowana i zniesmaczona, wyciągnęła rękę po swoją własność, postanawiając w duchu natychmiast opuścić lokal, ale Igor nie zamierzał poddać się bez walki. Odsunął torebkę Kornelii poza zasięg jej dłoni. – Oddaj to, proszę i przestań się wygłupiać! Zachowujesz się po prostu niegrzecznie i nietaktownie! – surowo napomniała go Kora.
– Aleś ty sztywna! – skrzywił się mężczyzna. – Tylko sobie zaglądnę! Chyba nie ukrywasz tu jakichś tajemnic państwowych?
– Tylko moje osobiste rzeczy, dlatego nie życzę sobie, żebyś w nich grzebał!
– Oj, kobieto! Ty myślisz, że ja nigdy tamponów ani podpasek nie widziałem! – rubasznie huknął Igor na całą kawiarnię.
Kornelia skrzywiła się z niesmakiem, widząc, że siedzący przy sąsiednim stoliku młodzi ludzie, na oko studenci, przyglądają się im z chichotem. – Dosyć tego! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Natychmiast oddaj mi torebkę i przestań robić z siebie błazna!
Miała dość prostackiego kolegi i nie obchodziło ją, że może się obrazić. Ten najwyraźniej poczuł się urażony i mocnym ruchem popchnął torebkę po stoliku w stronę Kornelii. I wtedy stało się. Jak na zwolnionym filmie z przewróconej torebki wypadła szminka i potoczyła się pod nogi idącej w ich kierunku kelnerki. Brzęk metalowej tacy, szczęk tłuczonych naczyń i przerażony okrzyk upadającej kobiety zmieszał się z rechotem Igora i głośnym śmiechem studentów. Kornelia, przerażona i oburzona do granic, podbiegła do kelnerki i ostrożnie pomogła jej stanąć na nogi. Igor nadal chichotał, kołysząc się na krześle z rozbawienia. Tymczasem Kora upewniła się, że kelnerka nie doznała żadnych poważniejszych obrażeń, oprócz stłuczeń i siniaków, odprowadziła zdenerwowaną pracownicę na zaplecze, po czym zaszarżowała na Igora. – Myślałam, że jesteś po prostu zwyczajnym błaznem, ale nie! Ty jesteś prostakiem i chamem! Najbardziej prymitywnym chamem, jakiego kiedykolwiek spotkałam! Zdajesz sobie sprawę, że naraziłeś ludzkie zdrowie, a nawet, nie daj Bóg, życie?! Przecież ta kobieta mogła sobie połamać nogi, rozbić głowę, doznać wstrząsu mózgu! A wszystko przez twoje idiotyczne wygłupy! Teraz posprzątaj ten bałagan! – wskazała na podłogę pokrytą skorupami naczyń i paćką z zamówionej kawy i ciasta. – Ale przecież nic sobie nie zrobiła! – chichotał nadal Igor. – A tak śmiesznie się wywaliła!
No, weź, wyluzuj, kobieto! Nie będę po nikim sprzątał! Baba sama narobiła bajzlu, to niech sobie sprząta!
– Palant! Debil! Idiota! – huknęła Kornelia i chwytając nieszczęsną torebkę, wypadła z kawiarni.
Gonił za nią oburzony głos Igora, ale nie obchodziło jej, co mówi. – Że też ja muszę trafiać na samych popapranych facetów! – wyrzekała głośno, pędząc do samochodu i z impetem potrącając jakiegoś mężczyznę.
– Na księży też?! – usłyszała wesoły głos.
Zatrzymała się i dopiero teraz zauważyła, że omal nie staranowała przechodzącego ulicą księdza, który teraz spoglądał na nią z rozbawieniem, bynajmniej nie zrażony jej nieuwagą. Kornelia uśmiechnęła się mimowolnie: – No, nie! Z księżmi to ja dotychczas żadnych zatargów nie miałam! – burknęła, pomyślawszy, że właściwie to nawet nie miała okazji do takowych…
W końcu kiedy ona ostatnio z jakimś księdzem rozmawiała? Kiedy do pani Władzi przychodził ksiądz po kolędzie, znajdowała zawsze jakiś pretekst, żeby wyjść…
– A to całe szczęście, bo już myślałem, że i księża się pani narazili! – roześmiał się ksiądz.
– Księża to nie faceci! – podjęła Kornelia żartobliwą wymianę zdań. – A tu bym się nie zgodził! Ksiądz też mężczyzna, chociaż w sukience chodzi! Chociaż znam takich, co mawiają, że ksiądz i niewiasta z jednego ciasta… – zawiesił głos z uśmiechem
– A to dobre! Tego nie znałam! – parsknęła śmiechem Kora.
Kapłan uśmiechnął się ciepło: – Proszę się już nie złościć i nie psuć sobie humoru tym tam! – skinął głową w kierunku kawiarni, z której wypadła Kornelia. – Ktokolwiek to jest i cokolwiek zrobił! Pan Bóg na pewno ma dla pani w zanadrzu właściwego mężczyznę, jeśli taka jest Jego wola. Tylko że po
prostu jeszcze go pani nie spotkała! Ale kto wie, może już wkrótce to nastąpi…Pomodlę się dzisiaj za panią!
Zdumiona Kornelia spojrzała z uwagą na swojego rozmówcę. Nie był już młody, chyba dobrze po pięćdziesiątce, miał uważne, dobre spojrzenie i ciepły uśmiech. Wyglądało na to, że zna życie i rozumie ludzi. Sama nie wiedząc, czemu, spytała szybko:
– Z której ksiądz jest parafii?
– Nie jestem stąd! Przyjechałem tu z Lubelszczyzny! – uśmiechnął się znowu i odszedł.
Zaskoczona Kornelia patrzyła za nim, jak odchodzi, lekko przygarbiony.
– Z Lubelszczyzny? O, rany! To jakiś znak? – wymamrotała cichutko.
Zamyślona wsiadła do samochodu, nie zauważywszy nawet, że z kawiarni wypadł rozzłoszczony Igor i najwyraźniej zmierzał w jej kierunku. Odjechała, nadal powtarzając szeptem:
– Z Lubelszczyzny! Z Lubelszczyzny!
W domu wzięła do ręki kopertę z pamiętnym listem i przeczytała go jeszcze raz. – Najwyższy czas, żebym wreszcie podjęła decyzję! – powiedziała w przestrzeń mocnym, zdecydowanym tonem.
A kiedy tego wieczora usnęła, znów majaczyło jej się, że pochyla się nad nią słodka, cudna kobieca twarz, a delikatna ręka muska jej czoło. Widziała, jak usta kobiety poruszają się, ale nie słyszała ani słowa, choć męczyła się bardzo, usiłując cokolwiek usłyszeć… Czuła bowiem w głębi serca, że te słowa zawierają jakąś wskazówkę, że jeśli je zrozumie, nareszcie będzie szczęśliwa…