CINDERELLA czyli jak zostałem Kopciuszkiem (18+)
Leżałem rozleniwiony na plaży. Patrzyłem w bezchmurne niebo i myślałem czy to nie najwyższy czas żeby pójść trochę popływać. Od ponad roku mieszkałem w Las Palmas. To jak się tu znalazłem to trochę skomplikowana historia. Ale, nie mogłem narzekać. Słonce , plaża i…no i cala ta reszta. I jeszcze mi za to płacą! Taaak, pomyślałem chełpliwie, znaleźć się tu – to było szachowe zagranie na mistrzowskim poziomie. Może Opatrzność trochę pomogła – ale nie za dużo, pomyślałem w swojej zarozumiałości. Las Canteras, mówią, że jedna z najładniejszych plaż świata. No i jest ładna, położona w centrum Las Palmas. Kanaryjczycy na niej po prostu mieszkają, na niej się wychowują, jest w centrum ich codziennego życia. Tak też i mojego. Urodziłem się i wychowałem nad morzem. Nie mogę bez niego żyć. Na Las Canteras przychodziłem prawie codziennie. Ma trzy i pól kilometra długości. Zostawiałem samochód (bo musiałem przejechać przez pól miasta) w centrum handlowym, brałem mały plecak i zasuwałem na drugi koniec. Tam plaża kończyła się takim murem, który był boczną ścianą promenady. W tym murze była taka mała wnęka a w niej malutka figurka Matki Boskiej z Góry Carmen. Więc dochodziłem do tej kapliczki i hiszpańskim zwyczajem całowałem palce i później nimi dotykałem szyby tej kapliczki za którą była figurka. Po czym wracałem z powrotem. Po drodze się gdzieś zatrzymywałem żeby popływać. Co najmniej godzinę. Na plaży było zwykle od sześćdziesięciu do dwustu (niedziele) tysięcy ludzi. To było jak rytuał. Miałem swoich znajomych , których z reguły spotykałem w tym samym miejscu. Niekiedy nie miałem ochoty do rozmów, to się przemykałem. Kurt jednak zawsze mnie wychwycił. Był Niemcem, po trzydziestce. Blondyn i chudy jak patyk. Mieszkał trochę w Niemczech, trochę w Los Angeles i trochę tu. Pisał muzykę do filmów i jarał jakieś zioła, stąd ten szkielet. Kiedyś mnie zapytał – a co ty tak łazisz w tą i z powrotem po tej plaży. Dla zdrowia – mówię, no i żeby dobrze wyglądać. Ale ty nie musisz. Co nie muszę? – zapytuję. No, dobrze wyglądać. A to dlaczego – dopytuję zdziwiony. Bo jesteś księdzem!! A co to ma do rzeczy?? No nie masz potrzeby, bo – kontynuuje, czytałem ostatnio w Sternie, że w Niemczech zrobili ankietę wśród kobiet z kim najchętniej by zdradziły swoich mężów. I dziewięćdziesiąt procent odpowiedziało, że z księdzem!! Polubiłem tego chłopaka, spodobał mi się jego statystyczny stosunek do życia. A gdzie tą ankietę robili – spytałem przezornie bo się wystraszyłem, że może w byłych wschodnich landach. Tylko, zaraz dodałem, my jesteśmy na Kanarach. I zmartwiony rozejrzałem się dookoła. Od momentu kiedy tu przyjechałem, zabrało mi to trochę czasu zanim się do tych widoków przyzwyczaiłem. Ileż ja razy w życiu musiałem wysłuchiwać tych dyskusji na temat celibatu. No cóż, temat jest intrygujący i nie ma co udawać,że wzbudza emocje, chociaż najmniej u księży. Pamiętam jak lata temu kiedy byłem studentem i mieszkałem w Wiedniu, mój szef Padre Mario wysłał mnie na wakacje do Włoch żebym się poduczył trochę języka. Bylem na południu pod Neapolem w jednym z naszych klasztorów. Któregoś wieczora z tamtejszym szefem Padre Angelo zostaliśmy zaproszeni na kolację do jego znajomych. Jak się okazało, znajomi to piękne i atrakcyjne kobiety – mężowie już mniej. Były tez ciekawskie. Zaczęły się nade mną użalać, że taki młody i ładny, i że ten celibat, no i w ogole. I jak ja (to je głównie interesowało), jak ja sobie daję radę z tym wszystkim, to znaczy z tym celibatem? Uszy miały tak wystawione jak radary i patrzyły we mnie z takim napięciem, że im się oczy świeciły. (Chciałem już odpowiedzieć tak jak kiedyś jeden stary i mądry ksiądz jak go zapytali o celibat księży: no cóż, każdy jakoś we własnym zakresie…). Miałem wtedy dwadzieścia siedem lat i gdyby Niewinność miała twarz to by miała moją. Wiec spojrzałem na nie i ich prowokacyjne postawy i powiedziałem: Nie wiem jak inni, ale ja nie mam z tym problemu, mam sposób – walnąłem! Jaki??!! Mamy w Austrii w klasztorze kucharkę – odpowiedziałem – ma na imię Rosa – wygląda jak skrzyżowanie żubra z yeti, jak mnie bierze to idę do kuchni i na nią popatrzę, minutę albo dwie, w zależności od potrzeby.Potem biegnę to kaplicy Bogu za celibat dziękować!!… Wszyscy chcieli jej zdjęcie!!
Mojżesz dostał na Górze od Pana Boga prezent – dla całej ludzkości. Dziesięcioro przykazań. Autorem był osobiście Wszechmogący i on to poukładał. Dziesięć – od pierwszego do dziesiątego. Pierwsze jest pierwsze, drugie jest drugie, trzecie jest trzecie, szóste jest szóste. A my czasami z szóstego robimy pierwsze!! Powiedział mój patron św. Augustyn: jeżeli w twoim życiu Pan Bóg jest na pierwszym miejscu – wszystko jest na swoim miejscu.
I teraz tak chodząc po Las Canteras wspominałem tamte czasy i Rose i bardzo mi jej brakowało. Właściwie to powinni nam płacić jakieś dodatki za pracę w ciężkich warunkach – pomyślałem. Chociaż miałem inne zmartwienia. Jak wchodziłem do wody to gdzieś musiałem zostawić moje rzeczy, tzn worek, a w nim wszystko: klucze od samochodu, domu, dokumenty sandały koszule. Nie mogłem tak tego rzucić bo do wody chodziłem na co najmniej godzinę. Zawsze wyszukałem takie starsze matrony, które miały wielkie kosze z żarciem, to znaczyło że trochę posiedzą i kładłem obok nich mój węzełek prosząc by rzuciły na niego okiem a je śmignę do wody. Patent funkcjonował, ale nie zawsze. To znaczy, ja nie zawsze funkcjonowałem bo jak popłynąłem na rafę to zapominałem o Bożym świecie i czasu nie liczyłem. I czasami jak wracałem to senoras zabrały się już do domu. Dziś nie miałem tego zmartwienia bo spotkałem Alojzego. Alojzy przyjechał niedawno na wyspę. Był księdzem, franciszkaninem. Po pięćdziesiątce. Pochodził z Polski, ze Śląska. Wiele lat temu wyjechał do Argentyny, stamtąd po latach przedostał się przez Andy do Chile, gdzie był też parę lat. Miał ojca i brata w Niemczech, więc chciał wrócić do Europy. Po drodze trafił do Las Palmas i tak jakoś, na moje nieszczęście, został. Był wtedy kapelanem w szpitalu. Przypominał z wyglądu św. Józefa, a raczej jego figury. Starszy, łysy z brodą. Nie wiem czemu tak przedstawiają św. Józefa, chłopak miał siedemnaście lat – góra osiemnaście!! Maryja miała piętnaście. Dziś chodzili by do gimnazjum!! Swoją drogą Pan Bóg to hazardzista!! Losy całego świata i całej ludzkości włożyć w ręce dwojga dzieci ??!!
Alojzy, jakby to powiedzieć, był delikatnie mówiąc, lekko roztargniony, no może nie tyle roztargniony tylko taki leciutko inny. Potrafił zaskoczyć swoim podejściem do rzeczywistości. Nie wiem gdzie on tego nabrał? Na tych Pampasach?? I jakim cudem przez te Andy udało mu się przejechać. A one dalej stoją?! Ponoć do Las Palmas przypłynął statkiem. No to szacun dla kapitana!! Pewnie będzie miał co wspominać do końca życia!!….
Dalem mu worek i mowię – pilnuj, będę za godzinę, półtorej. Zostawiłem go i poleciałem do wody. Była wspaniała, zresztą jak zawsze. Było gdzieś kolo południa. Wypływałem się bez stresu, chociaż znowu mnie podkusiło płynąc na rafę i tam gdzieś się zahaczyłem i rozdarłem lekko gacie. Bylem chyba znowu trochę dłużej. Wychodzę na brzeg – Alojzego nie ma. Czyżby mnie tak zniosło. No nie, tu poznaję, na wysokości tego budynku go zostawiłem. Plaża jest w mieście, z piachu wchodzi się prosto na ulicę . No, jest parę metrów szeroka promenada wzdłuż plaży a na niej bary i knajpki. Łatwo się zorientować. Tu go zostawiłem!! Na wysokości tego budynku. Gdzie on polazł? Zacząłem chodzić w tą i z powrotem. No – nie ma go. Na złość żadnego znajomego. Poczekam. Minęła godzina, dalej go nie ma. Musiałem coś wymyślić, miałem wieczorem Mszę św. w Tamaraceite na obrzeżach miasta. Pobiegłem do Kurta, zawsze leżał w tym samym miejscu, dobry kilometr ode mnie. Jego tez już nie było. Wróciłem, gdzie on do cholery polazł??!! Zacząłem panikować. Co ja teraz zrobię? W samych gaciach, nie dość że różowe, to jeszcze rozdarte na d…e!! Boże !! Nie wiem co robić!! Gdzie pójdę? Na złość byłem na wysokości słynnej na cały świat i znanej wszystkim marynarzom pływającym po Atlantyku, dzielnicy portowej – Santa Catalina! No to będziesz mial teraz kretynie swoje szachowe, qrwa mistrzowskie posunięcie jak będziesz na boso i z golą d..ą łaził po Santa Catalina!! Zabije go!! Jak go znajdę to go zabije! Czas uciekał, ludzie pomału zaczęli schodzić z plaży. No co ja mam robić? Ani gdzie pójść, ani przedzwonić. Miałem łzy w oczach, z wściekłości i bezsilności, no i pomału z rozpaczy. Może przyjdzie, pomyślałem cichutko – g..no przyjdzie – rozdarło mi się w mózgu!! Nagle mi się przypomniało, że ja tu już byłem kiedyś. Na tej ulicy, która właśnie w tym miejscu dochodzi do promenady i plaży, jakieś sto pięćdziesiąt metrów w głąb mieszkają siostry zakonne. Nawet nie pamiętałem jaki to zakon, ale były, prowadziły tam dom. Pójdę do nich i zadzwonię do domu, ktoś podjedzie. Mieszkałem w dzielnicy Escaleritas, w domu dla księży. Było nas tam chyba z dziesięciu. „Artyści” z całej Hiszpanii. Nigdy nie byłem bogaty, w sensie materialnym, i pewnie nigdy nie będę, ale mam skarb, o którym inni mogą tylko pomarzyć! Ludzie, których w życiu spotkałem, każdemu takich życzę z całego serca. Co prawda paru chciałem zabić – ale im się to należało!!
Idę!! Z plaży schodzi się na promenadę, przechodzi się parę metrów i wchodzi do normalnego miasta. Trochę inaczej jak u nas, gdzie te kurorty są pełne nagusów. To było miasto. Rożnica mentalności. U nas w Międzyzdrojach nikt by się nie dziwił jakby kogoś na ulicy widział tylko w slipach. Ale już w Poznaniu, niedaleko wyjścia z basenu albo na rynku, to już tak. Gran Canaria dzieli się mentalnie na dwie części: południe wyspy z Maspalomas , zarezerwowane dla turystów, gdzie nikogo nie dziwią dziwactwa Holendrów, Angoli, Niemców, czy wiecznie nawalonych Skandynawów – od północy wyspy z Las Palmas, gdzie dominuje kultura i tutejsze normy życia.
Tej drogi to ja nie zapomnę. Czułem, że się wszyscy na mnie gapią. Parę metrów dalej leży sto tysięcy nagusów i jedna trzecia tego to bikini – topless i nikt na to nie zwraca uwagi, a tu..? Ale to parę metrów!! Odległość! Zrozumiałem wtedy przysłowie : wielka jest odległość między ustami a brzegiem pucharu! A ile tam było g..na – psiego! Sto metrów to niby nie dużo, ale czasami to szmat drogi. Gdzie ten klasztorek?! Jest, no to ok.
Co teraz? I co tak wejdziesz …. i co? Wiele razy przedtem i potem byłem w żeńskich klasztorach, ale nigdy nago!! Dobra, odwagi, siostry są pewnie stare i brzydkie. Nigdy nie miałem talentu do grania , czy pisania, ale gadane to miałem zawsze. Dawaj muchacho! Włazimy i …
Einstein powiedział kiedyś: kontemplacja, harmonie i prawa naturalne rządzące naszym Wszechświatem, że nasz Stwórca jest wyrafinowany ale nie jest złośliwy. A mi się wydaje , że czasami jest!! Przy wejściu na furcie, czyli portierni, siedziała zakonnica ubrana w habit, na głowie miała welon, ale taki trochę symboliczny, mały, także było widać włosy, była młoda i nie tylko. Jennifer Lopez wyglądałaby przy niej tak jak czeska Skoda przy włoskiej Maserati!
Zatkało mnie i trochę złożyło. Popatrzyła na mnie z zaciekawieniem. Zacząłem stękać – ola hermana, dzień dobry siostro – ola, odpowiedziała miękko, za miękko jak dla mnie. Język mi zasechł. Nagle sobie przypomniałem ze jestem od dobrych pięciu godzin na plaży i nie wziąłem w tym czasie łyka wody do ust. ….eee siostro, przepraszam, że tego ..ale ..
Zaczęła przypatrywać mi się bardziej badawczo, a mi jęzor zaczął się coraz bardziej plątać. No właśnie, byłem na plaży – i że rafa i tam te małe rybki i takie widoki, że nie wiedziałem jaki czas – a ten dureń Alojz zniknął!!! – wypaliłem. Zaraz zadzwoni po guardie civil (odpowiednik carabinierow włoskich) i szybko na nią spojrzałem. Jak sobie przypomniałem Alojzego to aż się zatrząsłem. Nie wiem co tam siostra z tego mojego całego bełkotu zrozumiała. W końcu powiedziałem jej, że jestem księdzem i chciałbym zadzwonić do domu żeby któryś ze współbraci przywiózł mi tu jakieś ciuchy. No tak – stwierdziła – przydałyby się, spoglądając na moje slipy. Teraz ja sobie przypomniałem, że je przecież rozdarłem i może tam być coś przez to widać?? Wiec stanąłem jak gejsza. Długo w takiej pozycji nie wytrzymam – pomyślałem.
W końcu dala mi telefon, dzwonie…kto odbierze..? Si, diga .. to był Juan ( Juan Maria Morales). Był w bractwie Świętego Krzyża, prawe ramię Opus Dei. Ci faceci nie maja poczucia humoru i nie znają się na żartach. Juan!! tu Augustin, słuchaj bierz jakieś ubranie, spodnie, koszule, buty i przywieź mi to na Santa Catalina…Co?? – mam w biały dzień jeździć po burdelach!!!Po jakich burdelach? – krzyczę, nie jestem w żadnym burdelu, jestem w klasztorze. – Gdzie??? – w klasztorze. Takim ze siostrami? – dopytuje. A w jakim? Później ci wytłumaczę. Nagle zmienił ton – aaa coś jeszcze potrzebujesz? – pieniądze czy no, ten , tego no wiesz..Nie!!! bierz szmaty i przyjeżdżaj!! Da mu to trochę do myślenia…stwierdziłem. Wrócił mi trochę animusz i odwróciłem się z uśmiechem do siostry. Ale zaraz mnie animusz opuścił bo usłyszałem dzwon. Pewnie na nieszpory – pomyślałem. Właśnie siostry udawały się na modlitwy. Nie wiem kto im ten klasztorek projektował, ale jakiś następny złośliwiec. Kaplica była na dole kolo furty, na której ja akurat byłem. Siostry zaczęły się schodzić i przechodzić kolo mnie. „stare i brzydkie” – kretyn!!! Brakowało mi Rossy, albo jej zdjęcia. Ale takiego w 3D.
Jedna była trochę starsza, ale na pewno nie brzydka. To jakiś spisek – pomyślałem mimowolnie. Poszeptała z furtianką i podeszła do mnie. To nasza Matka przełożona. – Buenas tardes madre. Soy don Augustin Stanisław Lewandowski – powiedziałem nonszalancko, bo zabrzmiało dobrze. Buenas tardes don Augustin, nie jest księdzu zimno w tym …uniformie? Było mi wszystko, tylko nie zimno – nie, proszę matki, pochodzę z północy Europy. A to widać – dodała. Paliłem się ze wstydu, w życiu się tak nie wstydziłem. I dlaczego wszystkie gapią się na moje gacie?? I ta przełożona też. Ładny kolor – dodała na odchodnym. Nigdy się nie czułem taki poniżony. Ale wstyd!! Naprzeciw na ścianie wisiał krzyż, spojrzałem na niego i westchnąłem: Jezu ratuj !! Taki obciach!!
Nagle usłyszałem głos gdzieś bardzo głęboko w mojej świadomości – nie przesadzaj i już się tak nie rozczulaj nad sobą. – łatwo Ci mówić – odpowiedziałem mu myślą. Kiedy mnie krzyżowali to nie miałem nic na sobie. A Ciebie na razie jeszcze nikt nie krzyżuje, no i poza tym masz na sobie majtki, w dodatku takie różowiutkie…
Jezu – modliłem się w myślach – pomóż mi a przyrzekam, ze już będę grzeczny!! – Taak? Ostatnio mówiłeś to samo!! – Jaa?? Tak ty, a kto – ja?! Co już nie pamiętasz …Cindy?? – Cindy?! – jaki Cindy? Nagle mnie oświeciło i wszystko stanęło mi przed oczyma. Nie jaki tylko jaka! Cindy. To była wiele lat temu przez jakiś czas moja ksywa, kiedy mieszkałem w Stanach – Cindy, takie moje zdrobnienie od Cinderella – Kopciuszek!!!
Wiele lat temu, kiedy zakończyłem studia w Wiedniu, nasi przełożeni wysłali nas, mnie i moich trzech współbraci do Stanów. Dalej już wtedy nie mogli. Pomyśleli, ze może tak będzie lepiej dla Kościoła. Zamieszkaliśmy w naszym klasztorze w Hyattsville , na obrzeżach Washington. Zacząć musieliśmy od nauki języka. Niedaleko był uniwersytet, więc zaczęliśmy tam na MEI (Maryland English Institute). Wpierw sprawdzono naszą wiedzę żeby nas zakwalifikować na odpowiedni poziom. Ja znalem dwa, nie, trzy słowa po angielsku. Whisky and Marlboro! Reszty musiałem się douczyć. Wiec zacząłem od zera z paroma innymi geniuszami z całego świata. Program był naprawdę dobry. Cały rok akademicki, pięć razy w tygodniu po pięć godzin dziennie w małych grupach. Co jakiś czas robili nam egzaminy żeby nas przekwalifikować zgodnie z naszymi postępami. To był duży uniwersytet (Universyty of Maryland), kilkanaście tysięcy studentów i campus z kilkudziesięcioma budynkami. W tej mojej grupie było kilkanaście osób z całego świata. Na początku nie potrafiliśmy się dogadać sami ze sobą. No bo niby jak? Pamiętam jak jeden Azjata ( ja wtedy nie odróżniałem Wietnamczyków od Chińczyków czy Japończyków) próbował mi coś wytłumaczyć i kreślił ręką jakieś krzyże na sobie. Ja w pierwszej chwili pomyślałem tak, jak w tym starym dowcipie o Jurandzie: z PCK albo ze Szwajcarii. Okazało się później (miał na imię Carolo), próbował mi wytłumaczyć, że jest księdzem, zakonnikiem – franciszkanin. Przyleciał ze współbratem Leonardo z Seulu na studia do Stanów. Moim takim kumplem klasowym był Evangelos – Grek. Niższy ode mnie o głowę, z wielkim nosem (był z bratem Alexandrosem) i wielką pewnością siebie. Cala rodzina robiła w marmurze, on też skończył odpowiednie studia, ale miał dalej kontynuować w Stanach, żeby później przejąć rodzinny business. W kólko mnie pytał: Augustin will You marry me? ( wyjdziesz za mnie?) Ale chodziło mu o to czy udzielę mu ślubu, bo wiedział, że uczę się na księdza a on miał narzeczoną Ane, z którą planował się ożenić. Tak właśnie znaliśmy angielski. Nauczycieli mieliśmy zawsze paru, jeden od gramatyki, inny wymowa, jeszcze inny od pisania itd. Ale zawsze jeden z nich był wychowawcą. Na tym już ostatnim trzymiesięcznym etapie naszym opiekunem została Mrs. Liakos!!!
Lata później w Libii, kiedy wybuchła wojna to nie balem się tak siepaczy Kadafiego – jak jej! Jest taki film Mela Brooksa „Młody Frankenstein”. W tym filmie, w zamku Frankensteinów mieszkała służąca, Frau Blucher. Jak ktoś wypowiadał jej nazwisko – Blucher!! – to konie rżały z przerażenia. Ja co prawda nie rżałem, (chociaż czasami dużo nie brakowało), ale w życiu nikogo tak się nie balem jak – Mrs.Liakos.
Na jakiś miesiąc przed końcem naszej edukacji nasza Pani oświadczyła, że musimy się pomału przygotować do ostatecznego egzaminu. A będzie to trochę w formie niekonwencjonalnej. Wyciągnęliśmy szyje i uszy. Mianowicie mamy zagrać sztukę: przed publicznością i całym gremium profesorskim. Jaką sztukę? Posypały się glosy? Były trzy do wyboru i jedną z nich był ten cholerny Kopciuszek!! Ja do dzisiaj nie wiem jak i dlaczego to się stało? Czy to był pomysł Mrs.Liakos (bo na pewno nie mój), czy tych z instytutu, czy to nasza klasa tak wymyśliła dla zgrywy, nie wiem!! Po prostu nie wiem, nie pamiętam!! W każdym razie Kopciuszka miałem zagrać ja!! Carolo miał być reżyserem. Księciem miał być Aiman (z Rijadu z Arabii Saudyjskiej i był rzeczywiście z jakiejś królewskiej rodziny), moimi siostrami było dwóch Koreańczyków i jeden z Tajwanu. Dobrą Wróżką miała być „Głupia”. Głupia wcale nie była taka głupia, a wręcz odwrotnie. Miała na imię Sung i przyjechała tu z Korei studiować muzykę, a raczej śpiew. Kiedyś mnie zapytała jak jest po polsku „crazy”? Odpowiedziałem – głupia! Na to ona och, ach Im Głupia! I tak już zostało. (Chociaż wypowiadała to „chupia”) Z tego co mówiła zrozumiałem, że jej mama zajmuje się gotowaniem a tato pracuje na stacji benzynowej. Dopiero Carolo mi wytłumaczył, że jej mama ma sieć restauracji w Jokohamie, Tokio i Seulu a tato platformy wiertnicze. Głupia miała koleżankę, więc nie było siły i przezwaliśmy ją Głupawa. Kiedy mowię „my”, mam na myśli siebie i moich polskich współbraci – studentów, z którymi przyleciałem do Stanów. Głupawa miała zagrać Macochę. Próbowałem ich od tego zamiaru odwieźć, ale się uparli. Mowie wam, że to nie wyjdzie. Posłuchajcie siebie jak my mówimy – próbowałem im wyperswadować. Mój angielski jest bardziej mój niż angielski. Waszego bełkotu tez nie idzie zrozumieć. Będzie skandal!! Od razu przypomniał mi się Steven.
Parę dni temu byliśmy z chłopakami na uczelni, gdzie niedługo mieliśmy zacząć kontynuować studia – Washington Theological Union. Był tam taki jeden wesołkowaty ksiądz, który miał polskie nazwisko. Bardzo się ucieszył, że będziemy u nich studiować. Chwalił się, że był jakiś czas w Krakowie w jednym z tamtejszych seminariów, by spróbować nauczyć się troszeczkę języka i zdobyć jakieś nowe doświadczenia. Tylko, że musiał niestety wrócić do kraju. A co się stało? – pytam. Pewnie Jankesa nie polubili – pomyślałem. I rzeczywiście. Chciał się podlizać kucharce ( wiem z własnego doświadczenia jak w seminariach gotowali) i zapytał kleryków jak to będzie po polsku, że ona dobrze gotuje. No, to mu powiedzieli, nawet mu napisali na kartce: fonetycznie i drukowanymi literami, żeby się nie pomylił. Kiedy pokazała się w okienku na stołówce i wywaliła swoje bufory, podszedł do niej i zagadnął: hello! – och hello! – zamruczała. Pani Stasiu…- mhmm,tak? – ale z pani to leniwa d..a!!
No to nic dziwnego, że musiał wracać do Washingtonu. Balem się, że my też możemy zrobić z siebie durni. W domu jak powiedziałem, że mam zagrać Cinderelle, i że to ma być nasz egzamin końcowy to tak się podniecili jakby sami mieli występować. Znaleźli jakieś szmaty żeby mnie przebrać za Kopciuszka. Gorzej jednak było z przebraniem za przemienionego Kopciuszka w piękną księżniczkę. Nie wiem czyj to był pomysł i kto ten strój zorganizował. Chyba Ojciec Stan. W domu było paru ojców. Przełożonym był William, z pochodzenia Irlandczyk, wielki i rudy. Przezwaliśmy go Maciorka, bo się troszczył o nas studentów jak maciora o swoje małe, a że maciora to negatywne a William był ok. to go trochę też przez podobieństwo tak nazwaliśmy. Przynieśli mi strój i kazali się przebrać. Czarna suknia, szpile, jakiś zloty pasek i długa blond – peruka. Myślałem, że to będzie raczej w stylu takim klasycznym, pomyliłem się.
Wdziałem to wszystko… i sam siebie nie poznałem – ??!!
Cmokali z zadowoleniem. No to trzeba teraz nauczyć ciebie chodzić – powiedział William. No chodzić to jeszcze potrafię – odpowiedziałem poirytowany. Okazało się, ze jednak nie. No i zaczęło się; najwięcej do powiedzenia miał Stan. Nie tak – tylko nogi stawiaj do środka! – i nie takie długie kroki! Kroczki , malutkie – jak ojciec Lorenzo. Lorenzo był z pochodzenia Meksykaninem i miał brwi jak Antony Quinn. Ale tylko brwi. Resztę miał jak.. no mniejsza z tym. Co ten Stan taki nauczyciel się zrobił, coś podejrzanie za dobrze się na tym zna – pomyślałem. Może gdzieś trenuje na boku. Bo w pracy to chyba nie. Pracował w jakiejś komisji w Kongresie. Kiedyś nawet nas wprowadził do Białego Domu, gdzie trafiliśmy na Prezydenta of United States, Billego Clintona jak akurat wracał z porannego joggingu.
Zbliżał się dzień próby generalnej. Zamknęliśmy się (my „aktorzy”) w jednej z sal instytutu. Ja oddzielnie z Głupią bo miała mnie przygotować i zrobić make up. Znała się na tym. Jak skończyła i spojrzałem w lustro to gdybym sam nie był w środku – to bym nie uwierzył. Z lustra patrzyła na mnie złotowłosa seks bomba. No jak to ma być qrwa Kopciuszek…
Głupia!! – wrzasnąłem – czy ty jesteś crazy? Ja mam robić za księżniczkę z bajki a nie … A co tobie przeszkadza? – przerwała mi – To tutaj, ryknąłem i wskazałem na potężny aparat tlenowy z przodu. Co ty mnie tak wypchałaś jak wór treningowy?? Wyglądam jak Pamela Anderson! – Bo to wersja amerykańska – odcięła się. Za nic tak nie wyjdę na zewnątrz. Jeszcze mnie policja zatrzyma na campusie za nieobyczajność!! Policja mnie nie zatrzymała ale Evangelos. Właściwie to mnie nie zatrzymał tylko się na mnie rzucał! Oczy mu się zrobiły maślane i zaczął się do mnie przytulać.
Evangelos – warknąłem – czy Ciebie powaliło? To ja Augustin – a on – tylko swoje: Augustin, will you marry me?? Ja Ciebie mogę nie tylko marry ale zaraz prze-bierzmuje po tym pustym lbie !! A on dalej dreptał za mną. Boże, dopiero od pięciu minut jestem kobietą a już mam dość tych facetów. To był ciężki dzień, bardzo ciężki. Na własnej skórze się przekonałem jakim człowiek jest słabym stworzeniem i często miotanym namiętnościami. Sztuka wypadła znakomicie, burza oklasków. Nie jestem tylko pewien czy ktoś w ogóle słuchał naszych dialogów.
Czemu mi się to wszystko właśnie teraz przypomniało, kiedy stałem w samych kąpielówkach w żeńskim klasztorze? Już wiedziałem. Kiedyś, właśnie jak przygotowaliśmy się do tej całej sztuki i ja ciągle narzekałem, Maciorka tj. Ojciec William zapytał mnie tak ni z tego ni z owego: Augustin, wiesz jaka modlitwa jest najpiękniejsza? Noo, jest dużo ładnych, zacząłem niepewnie. Nie, najpiękniejsza jest ta: Jezu pomóż!!
Czemu akurat ta ?- zapytałem. Zycie Ci na to odpowie.. powiedział z uśmiechem.I odpowiedziało
W końcu przyjechał Juan z ciuchami. Ubrany jak zawsze na czarno, z białą koloratką, wszedł z torbą w ręce do klasztoru. Był zawsze skupiony i poważny ale jak mnie zobaczył to parsknął śmiechem. Wyjaśniłem mu co się stało i szybko ubrałem. Przebrany już za księdza pożegnałem się z siostrami i przeprosiłem za cale to zamieszanie. Czy mi się zdawalo, czy matka przelozona do mnie mrugnela? Wiedziałem już tez gdzie znajdę Alojzego, że też o tym nie pomyślałem wcześniej. Wychodziliśmy z klasztoru, Juan znowu parsknął śmiechem. A tobie co tak wesoło – zapytałem. Nie, nie, nic i coś tam powiedział do siebie, ja jednak usłyszałem wyraźnie: caramba!! różowe?!
Zawsze się dziwiłem czemu Alojzy przyjechał na Kanary. Miał wodowstręt i nie lubił się kapać. Nie lubił tez się opalać. To po co przyłaził na plażę. Niedaleko gdzie go zostawiłem leżały małe lodki rybackie odwrócone do góry dnem i postawione na palikach. Spod jednej wystawały krzywe nogi. Wiedziałem do kogo nalezą.
Juan mial mnie jeszcze tylko podrzucić do mojego samochodu. No prędko w tą okolicę to nie wrócę. Myliłem się. Czego wtedy nie wiedziałem, to tego, że niedaleko od klasztoru sióstr jest kościołek, w którym dwa lata później zacząłem odprawiać Msze św. po polsku. Nie wiedziałem tez, że w tym kościele usłyszę zdanie, które będę potem powtarzał przez cale moje życie zawsze i wszędzie, gdziekolwiek bym nie pojechał: Tam gdzie jest miłość tam nie ma grzechu!!
Z Głupią się zaprzyjaźniliśmy. To była dziwna przyjaźń. Byka dobrym człowiekiem. Ja wróciłem wkrótce do Europy, ona została w Stanach. Przez lata dzwoniła do mnie, czasami parę razy w tygodniu. Skończyła doktorat, śpiewała nawet jakiś czas w chórze w Metropolitan Opera N.Y. Czasami śpiewała tez mi do słuchawki. Nie widzieliśmy się parę lat. Później wymyślili Skypa i zaczęliśmy się tez widzieć. Po kilkunastu latach wyjechałem do Trypolisu. Głupia przestała dzwonić. Myślałem, że to koniec naszej przyjaźni. W końcu odezwała się po ponad roku na Skypie. Miała krótkie włosy. Wiedziałem już dlaczego nie dzwoniła, nie mogla rozmawiać, ja tez nie. Nie wiem czy sobie daruję do końca życia, że wtedy nie poleciałem do Seulu. Sung zmarła parę miesięcy później… Była nie tylko przyjacielem, ale i wróżką, która odmieniła moje życie bo dzięki niej wiele zrozumiałem. I jedyna kobieta w moim życiu na którą by nie podziałało zdjęcie Rosy.
Wy nie potrzebujecie wróżki żeby odmieniła wasze życie. Wystarczy żebyście mieli odrobinę wiary !!
Jeśli kiedykolwiek będziecie pragnęli coś osiągnąć, czy musieli walczyć z chorobą, albo spełnić swoje skryte marzenie, jeśli kiedykolwiek będziecie bardzo chcieli coś zrobić i usłyszycie głos w swojej głowie, że – nie dacie rady, pamiętajcie! – łże s…….n!
26 października 2019
Kyrie eleison
Czasami się zastanawiam po co Mojżesz targał z Synaju te dwie kamienne tablice z dziesięciorgiem przykazań. Jeszcze dobrze nie wszedł do obozu jak zdenerwowany potłukł je w drobny mak, jak zobaczył, ze jego ziomale tańczą naokoło Cielca, którego sobie wystrugali ze złota. Co prawda dostał potem drugi egzemplarz, który schowali do Arki Przymierza. Arka po tym jak przez wiele lat była najświętszą rzeczą dla Israela i sprawczynią wielu cudów i tajemniczych wydarzeń – zniknęła! Razem z zawartością. (ponoć znalazł ja Indian Jones).Prawie każdy z nas zna na pamięć przykazania. Przynajmniej te od piątego do siódmego. Jednak oryginału nie posiadamy. A tak właściwie to po co te przykazania ?? Spisane trzy i pół tysiąca lat temu!! Wszyscy je znają – nikt ich nie przestrzega. No, niektórzy próbują, ale się jeszcze taki nie znalazł, któremu by się to udało na sto procent. …
Pan Bóg ma do nas pecha od samego początku. Kiedy stworzył Adama, umieścił go w raju. Dal mu tylko jeden warunek, żeby nie jadł z drzewa poznania dobra i zła. Nawet mu „dorobił” Ewe, żeby nie był sam. Mieli wszystko ! Mogli jeść co tylko chcieli!! Cały ogród Eden tylko dla nich! Nie!! Ci akuratnie poszli i zeżarli z zakazanego drzewa. Ręce opadają! Co prawda Adam się tłumaczył, że to nie on tylko ona – ta co Ty ją zrobiłeś i ją tu postawiłeś. Ewa z kolei, że właściwie ona też nie, tylko że to wąż. Wąż już nie miał na kogo zwalić. Pan Bóg pogonił całe to towarzystwo, nie tylko za karę, ale i profilaktycznie, bo w Raju stało jeszcze inne drzewo
(o czym wielu zapomina), drzewo Życia, no i bał się, żeby przypadkiem i do niego się nie dobrali. Potem było już tylko coraz gorzej. Do tego stopnia, że któregoś dnia zalał to wszystko wodą. Uratował się tylko Noe ze swoją rodziną. Ludzie zaczęli od nowa. Tylko, że kulawo im to jakoś szło. Pan Bóg postanowił nie zsyłać więcej potopu bo widział, że to specjalnie nie pomogło. Ludzkość jak to ludzkość, niezdyscyplinowana ale cwana i zawsze pełna pomysłów, postanowiła na własną rękę i własnym sposobem dobrze się urządzić. Zaczęła budować wieżę – Babel. Budowniczowie któregoś dnia musieli się bardzo zdziwić. I tak oto rozproszyli się potem po całym świecie. A Pan Bóg śledząc tą naszą historię, pełną nieszczęść, cierpienia, niesprawiedliwości i całej tej ludzkiej mizerii, postanowił jeszcze raz się wtrącić. Dlatego wezwał Mojżesza i mu powiedział – masz tu lekarstwo na wszystkie wasze zgryzoty – i wręczył mu dwie kamienne tablice. Mojżeszowi akurat to wszystko nie było po drodze, bo od samego początku miał zastrzeżenia co do swojej misji. Ale posłuszny wziął je aby podarować ten dar ludziom, by mogli uczynić swój świat i swoje życie lepszym!!
Z jakim skutkiem to zrobili – widać dziś….
Dlatego dwa tysiące lat temu, żeby ratować nas i naszą przyszłość , Wszechmogący jeszcze raz się wtrącił w historię świata. Ale tym razem zrobił to zupełnie inaczej…
Któregoś dnia po Nowym Roku, Frau Schiller, nasza sekretarka informuje mnie podekscytowana: Pater Augustin, dzwonili z kurii – Kardynał chce księdza widzieć. Przecież nic złego nie zrobiłem – odpowiadam na wszelki wypadek. A to ja już nie wiem – odpowiedziała asekuracyjnie. Było to w Berlinie, krótko po moich święceniach. Sam byłem ciekawy o co chodzi. Parę dni później znalazłem się przed obliczem jego Eminencji. Powiedz mi, zagaił – co chciałbyś robić? Wiec mu odpowiadam: Eminencjo wszyscy księża i zakonnicy chcą pracować z biednymi (przynajmniej tak mówią), no to ja bym chciał z bogatymi, bo przecież z nimi tez ktoś musi pracować. Nie wymądrzaj mi się tutaj – powiedział i mnie trzepnął po ojcowsku w cymbał. Rosyjski znasz? – nawet nieźłe – odpowiedziałem nieskromnie. No to mnie mianował kapelanem przesiedleńców niemieckich z byłego Związku Radzieckiego. To był rok dziewięćdziesiąty ósmy i od upadku Muru przybyło ich do Germanii naprawdę sporo. Abstrahując, jakie oni tam mieli pochodzenie. Na dziadka albo na babcię przyjeżdżało dwadzieścia osób. Cala trzypokoleniowa rodzina.
Parę miesięcy później wieczorem dzwoni telefon i jakaś kobieta łamanym niemieckim pyta mnie czy mógłbym przyjechać wyspowiadać jej tatę bo jest umierający. Jasne – daj adres. Przyjeżdżam, patrzę, dziadek leży na sofie, cala rodzina dookoła, tak z kilkanaście osób. Przyjechali dwa tygodnie temu z Kamczatki. Wszyscy wyszli, a dziadek się wyspowiadał i….. zmarł!! Na moich rękach. Ale jak??!! Wyspowiadał się, ja go rozgrzeszyłem a on uśmiechnął się …i zmarł. Pięćdziesiąt lat nie widział księdza!! Miał te swoje grzechy jak my wszyscy. Dla nas może by to i były błache sprawy, ale nie dla niego. I nosił tego swojego garba, którego nie miał jak się pozbyć, przez cale życie. W końcu – przejechał jedenaście tysięcy kilometrów do obcego kraju, tu spotkał księdza, wyrzucił to wszystko z siebie i czując, ze jest oczyszczony… z tej radości zmarł.
Od tego momentu zaczynałem pomału rozumieć w co ja się wpakowałem.
O jakie tajemnice się ocieram i jaka to odpowiedzialność. I ile przy tym trzeba mieć zrozumienia i delikatności. Chociaż nie zawsze mi to się udawało. Parę lat temu spowiadałem w jednym z kościołów na południu Włoch. Stary, przytulny kościółek. Za to konfesjonały miał nowoczesne. To były takie „modyfikowalne”. Jak ktoś chciał to klękał i mówił przez kratkę, a jak nie chciał to mógł odsunąć kratkę, usiąść i rozmawiać z księdzem twarzą w twarz. Weszła kobieta, solidnej postury, typowa Włoszka z południa. Ubrana na czarno i tak obwieszona złotymi łańcuchami jak raperzy w Los Angeles. Usiadła i bardzo poważnie na mnie spojrzała. Byłem pewny, że zaraz zacznie rapować. A ona patetycznym głosem wydeklamowała; jadłam jogurt w środę ! Dobrze, że siedziałem. Ale i tak aż się zgiąłem w pól i zasłoniłem twarz rękoma. Pewnie pomyślała, ze to z przejęcia albo dezaprobaty. A ja żeby nie parsknąć śmiechem przygryzałem dolną wargę tak mocno, że mogłem ja sobie później naciągnąć na twarz i bym wyglądał jak Leonardo di Caprio w filmie „Człowiek w żelaznej masce” I tyle byście mnie widzieli.
Dla równowagi… Wielu współbraci z mojego zakonu pracuje jako kapelani wiezień. W wielu krajach świata. Praktycznie wszędzie tam, gdzie mamy klasztory. Od Kolumbii, poprzez Meksyk, Kongo, Madagaskar, Indie, Wietnam, po Filipiny. Nie mówiąc o Europie czy Ameryce. Z tego co mi opowiadali to najgorsze warunki są na Madagaskarze. Ja też od czasu do czasu odwiedzam wiezienia. Odprawiam msze św. głoszę kazania, rekolekcje, no i …spowiadam. Pewnego razu spowiadałem w jednym z więzień. Mieli kaplicę, obok było malutkie pomieszczenie przerobione na zakrystię i tam właśnie wchodzili moi klienci, żeby się rozliczyć z własnym życiem. Jeśli więźniowie ciebie zaakceptują i ci zaufają to się otworzą i zaczną mówić, ale wtedy z kolei musisz mieć naprawdę mocne serce. Czas minął i wszyscy musieli wracać do cel. Wychodzimy, czekamy aż pootwierają te wszystkie kraty, kiedy podchodzi do mnie taki malutki i mówi: jeszcze ja, jaszcze ja. No ten teraz się obudził! Ale pomyślałem, że może to być dla niego pierwszy, a może i ostatnia okazja, żeby się pojednać ze sobą i z Bogiem.
Wszyscy byli przy wyjściu, zakrystia już zamknięta, więc mowię: chodź, staniemy tu pod krzyżem (wisiał taki duży na ścianie) I zaczął: aa tak trochę tego, no klnę, czasami coś wypiję, noo ten..nie mowie pacierza, zabiłem moją starą, no i czasami tam teges soc komuś podprowadzę……
Człowiek jest zagadką.
Dzisiejsza Ewangelia mówi jak faryzeusz i celnik poszli do świątyni się modlić. Faryzeusze to byli ci porządni, (ci z pierwszych ławek) ten nasz też. Panie! Robię wszystko co i jak trzeba: datki, posty, nie kradnę, jestem uczciwy, dobrze się prowadzę, i dziękuje ci, że nie jestem taki jak ta cala hołota, albo jak ten tutaj i wskazał głową na celnika. A ten stal z tylu, nawet się bał oczy podnieść do góry, wyszeptał tylko:
Panie zmiłuj się – Kyrie eleison.
Wiele lat temu, kiedy mieszkałem w Stanach, któregoś dnia mój przełożony Father William Sullivan tak ni stąd ni zowąd zapytał mnie: wiesz jaka modlitwa jest najpiękniejsza? No jest dużo ładnych – odpowiadam niepewnie. Tak, przytakuje William, ale ta jest szczególna i bardzo się Bogu podoba. To tylko dwa słowa!!!
Trochę mi czasu zajęło zanim zrozumiałem. Więcej, nawet wiem dlaczego Pan Bóg się tak cieszy jak ją słyszy wypowiadaną – nie, nie ustami – sercem. Cieszy się, bo widzi, że jego praca nie poszła na marne. Coś z nas jeszcze będzie, że w końcu zrozumiemy to co stara nam się powiedzieć od wieków, to o czym krzyczy do nas każdym swoim słowem Ewangelia:
Pan Bóg was nie kocha wtedy, kiedy jesteście dobrzy – Pan Bóg was zawsze kocha!!
2 listopada 2019
Pierwsza pomoc. Agent 00+ Licencja na przebaczanie.
Znalem kiedyś prostytutkę. Pseudonim artystyczny Lucy. Właściwie to znalem wiele prostytutek. Co wcale zaraz nie znaczy, żebym korzystał z ich ofert. Nie od razu zostałem zakonnikiem. Kiedy byłem młody, dorabiałem latem prowadząc dyskoteki w nadmorskich knajpach. Bylem nawet niezłym dyskdżokejem. Nie powiem, żebym wtedy prowadził pobożne i cnotliwe życie. Z tej kolorowej i atrakcyjnej egzystencji zostałem powolany. Nie sądziłem, ze Pan Bóg jest takim hazardzista…
Kiedy byłem jeszcze w seminarium (z którego później zresztą wystąpiłem po to, by wstąpić do zakonu), na trzecim roku studiów otrzymywaliśmy sutanny, w których od tego momentu mieliśmy obowiązek chodzić, ubrani jak prawdziwi księża. Tak wystrojony w mój nowy uniform wyszedłem na „przepustkę”. Wszyscy wyszliśmy, bo to były święta Bożego Narodzenia. Maszerując dziarsko po mieście wpadłem na Lucy!… Ooo Jezu ! – aż krzyknęła. Nie Jezus, tylko Gutek (to moje pseudo artystyczne) – cierpko odpowiedziałem. A co ty….? ten, noo, tego… zaczęła stękać..co ty właściwie robisz – wydusiła w końcu. A co nie widzisz ?! Zapytałem złośliwie. Będę księdzem – oświadczyłem dumnie. Tyyyy….??? Pamiętam te jej wytrzeszczone oczy i rozdziawione ze zdziwienia usta. Ale nade wszystko ten krzyk i niedowierzanie, ze niby ja – księdzem. A tak – odpowiedziałem ale już nie z taką pewnością siebie. Właściwie to nawet dobrze wyglądasz …w tym stroju – powiedziała i mrugnęła do mnie. Lucy – mowię do niej spokojnie – ty do mnie nie mrugaj, bo ja zacząłem nowe życie. Zobaczymy na jak długo – teraz ona dodała złośliwie.
..Na długo, ale wtedy nie byłem tego wcale taki pewny, ani o tym do końca przekonany. Ja księdzem? Ona ma rację. Dlaczego ja? To już nie było innych, porządniejszych? Popatrzyłem na Lucy. Twarz jej się jakoś zmieniła, popatrzyła tak na mnie dziwnie i cicho , prawie szeptem powiedziała: pomódl się za mnie. Spojrzałem jej prosto w oczy i po chwili równie cicho dodałem: a ty za mnie.
Traf chciał, że widziała nas moja znajoma. Starsza i bardzo pobożna. Kiedy ją potem spotkałem była mną bardzo zawiedziona i poruszona. To ty nie wiesz kto to jest – pytała. Ty w biały dzień, na środku ulicy i to ubrany w sutannę zadajesz się z taką… wstydu nie masz. To taki z ciebie ksiądz?! A jak nie ja to kto – pytam. Jak nie my chrześcijanie to kto. My nie możemy ludzi potępiać. Bo jak my wierzący ich odrzucimy to już ich nikt nie przygarnie. My jesteśmy dla nich ostateczną instancją i mamy być dla nich nadzieją!!! – wrzasnąłem, zabrałem się i poszedłem.
Ostatnio leżałem prawie dwa tygodnie w szpitalu w Austrii. Jak to mówi mój przyjaciel Sima z Gwinei: nawet niezniszczalni mają czasami …….
Ze mną na sali leżało dwóch pacjentów, po lewej Gerhard od ponad roku w komie, po prawej dziewięćdziesięcioletni Franziskus, prawie w komie. Unieruchomiony, ale przytomny. Przez cały ten czas nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego skowa (on nie mógł,) ale rozstaliśmy się jak starzy, dobrzy przyjaciele. Przypomniała mi się Lucy. Słowa nie są potrzebne żeby się zrozumieć… wystarczą oczy.
Kiedy byłem mały siostra Klara dawała nam często jako prace domowa kartki do pokolorowania. Przedstawiały one rożne sceny biblijne i ewangeliczne. Pamiętam jedną szczególnie. Pan Jezus z kijem pasterskim trzymający na ramionach owce. To było do tej opowieści o zagubionej owcy. Ja jako dziecko nigdy nie mogłem zrozumie jak to można było zostawić dziewięćdziesiąt dziewięć owiec i pójść za tą jedną. Malo tego, i z tej jednej znalezionej bardziej się cieszyć niż z całej reszty. Dla mnie to było niepojęte. Jakiś żart. Przez wiele lat, nawet już jako ksiądz ja nie mogłem jakoś strawić tej przypowieści. Oczywiście, że sens chwytałem, ale nie mieściło mi się to w głowie. Bo to nie w głowie miało mi się zmieścić….sporo czasu mi to zajęło zanim do tego doszedłem. Nie tylko zresztą ja.
Przychodzi kiedyś do Jezusa taki cwaniaczek i chytrze pyta: Mistrzu, a ile razy mam przebaczyć swemu bratu… może siedem? Mistrz odpowiada – siedem?? Siedemdziesiąt razy po siedem!! Często szokował swoje otoczenie. Zwłaszcza uczonych w piśmie i faryzeuszy. Tak na marginesie, to nie byli źli ludzie: pobożni, przestrzegali prawa, pościli, modlili się, byli porządni. Ale nie mogli zrozumieć dlaczego Jezus zadaje się z taką hołotą. W dzisiejszej Ewangelii mówi do celnika Zacheusza, że musi zatrzymać się w jego domu. „Porządni” są zszokowani, co ten Mistrz robi. Ich to przeraża – w domu grzesznika?! Dlaczego on się zadaje z prostytutkami, złodziejami, bezbożnymi, z tym całym tałatajstwem. Nie rozumieli tego, a może nie chcieli. Jezus cały czas tłumaczył, że nie zdrowi potrzebują lekarza, tylko chorzy, że On przyszedł szukać to co zaginęło.
Nie ma się co dziwić faryzeuszom, kiedy nam dzisiaj zrozumienie tego co głosił Jezus też ciężko przychodzi. Bo to jest tak: cale życie będziecie uczciwi, będziecie chodzić do kościoła, mówić prawdę, będziecie ciężko pracować dla swoich dzieci czy wnuków. A drugi cale życie będzie pil, kradł, łajdaczył się, kłamał ale przed śmiercią zawola – Panie zmiłuj się!! ….i tez pójdzie do Nieba. I to jest sprawiedliwe?! Czy to jest sprawiedliwe?? – Nie. To nie jest sprawiedliwe – to jest miłosierne. Pan Bóg jest sprawiedliwy ale w tej swojej sprawiedliwości jest miłosierny.
Mówiłem kiedyś to kazanie latem w jednej z parafii nadmorskich. Po mszy św. wchodzi do zakrystii wielki facet i na mnie z gębą: to ja tu uczę syna uczciwości i pracowitości (po akcencie – ze Śląska) a ksiądz takie farmazony opowiada. Odpowiadam mu spokojnie – pretensje nie do mnie. A do kogo – wrzasnął ! Do tego na krzyżu – odpowiadam.
Kiedyś, kiedy pracowałem w Libii w Trypolisie dzwoni wieczorem do mnie Emma. Emma była hiszpańską zakonnicą ze zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Razem z drugą Juana (obydwie kolo siedemdziesiątki), zajmowały się głównie pomocą dla nielegalnych emigrantów. Prawie wszyscy to byli chrześcijanie prześladowani i dosłownie wyrzynani w swoich krajach. Głownie z Erytrei i Sudanu. Ale też Afryki Centralnej i Nigerii. Gdyby co niektórzy wiedzieli, ze są na świecie miejsca, gdzie za noszenie krzyżyka ścinają maczetą głowy, a ludzie i tak noszą, to by się ugryźli najpierw w język zanim by coś palnęli na temat religii. Juana i Emma dużo jeździły po pustyni i były dobrze zorientowane w sytuacji. Znały miejsca gdzie były te obozy. Dowoziły tam jedzenie i ubrania. Czasami kogoś przeszmuglowały. Jak to mówią o takich osobach Hiszpanie, że mają „cojones” (część ciała typowo męska). Ja dwa razy w tygodniu odprawiałem im msze św. po hiszpańsku w ich konwencie i czasami wypuszczałem się z nimi na akcje. Dzwoni tedy Emma i mówi, że musimy pojechać do szpitala. Co jest ?– pytam. To nie na telefon – odpowiada. W drodze do szpitala opowiada mi, że w jakimś campusie gdzieś głęboko na pustyni, znalazła Erytrejke, która była w bardzo złym stanie. Pobita i wielokrotnie zgwałcona. Przeszmuglowała ja do Trypolisu, jest w szpitalu i chce widzieć księdza.
Była tak slaba, że nie miała siły mówić, szeptała, ale zrozumiałem: father chyba umieram, ale chce im przebaczyć…To się nazywa przebaczenie!!
A my? A nam jest czasami ciężko wyciągnąć rękę do sąsiada, do znajomego, przyjaciela. Mowa!! Czasami do własnej rodziny. Przebaczenie nie jest łatwe, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwe. Nie można być chrześcijaninem na trzydzieści procent. Na sto albo wcale. Nie jest się trochę w ciąży. Albo się jest, albo nie. Tylko, żeby moc potrafić przebaczyć najpierw trzeba się pojednać z samym sobą i z Bogiem.
Gdzie bym nie był ciągle słyszę tą samą gadkę. Proszę ojca, no po co będę chodził do spowiedzi. No nic nie kradnę, modlę się, z ludźmi tam jakoś żyję. Bo też tak się spowiadamy: czasami nie zmowię pacierza, czasami przeklnę, czasami zjem mięso w piątek…Kiedyś w Las Palmas miałem taką dyskusję z kobietą już dość dojrzałą. No po co ja pójdę do tej spowiedzi –pyta i jednocześnie stwierdza. Do kościoła chodzę, pacierz mowię, nic nie ukradłam, mięsa w piątek nie jem. No aaa…pytam..a rodzina? Dzieci dorosłe wyprowadziły się do Madrytu. Stary za dużo nie pije to i się nie kłócimy. A jakieś rodzeństwo masz – pytam. Tak dwie siostry – odpowiada, ale nie rozmawiamy ze sobą od dziesięciu lat. Poszło o spadek po rodzicach. Dziesięć lat nie rozmawia ze swoimi siostrami – ale mięsa w piątek nie je!!! A kogo to obchodzi co wy w piątek jecie??!! A jedzcie sobie co chcecie!!Czy wy naprawdę myślicie, ze Jezus dal się ukrzyżować za tych co w piątek jedzą mięso???, że jak nas zbiorą na sądzie ostatecznym to będzie: Kowalska!! wystąp – jadłaś mięso w piątek? – nie! To proszę bardzo..
Post jest dobry i to nasza tradycja. Ale to nie jest fundament naszej wiary. Nie tego Bóg od was chce. On chce żebyście żyli jak ludzie, mieli serca, potrafili kochać i przebaczać – tego chce!!!
Ja tą przypowieść o zagubionej owcy, która przed laty „nie mieściła mi się w głowie” zrozumiałem po latach. To nie w głowie miała mi się pomieścić, tylko w sercu!!
Było to w Neapolu. W katedrze św. Januarego były rekolekcje dla ludzi z ulicy. Potężny kościół, wypełniony po brzegi. Do końca życia nie zapomnę jak biskup, który prowadził nabożeństwo, wziął mikrofon do ręki, klęknął na środku i tak się zaczął modlić; Panie!!! popatrz na nich. Popatrz!! To są złodzieje (bo to byli złodzieje), to są prostytutki (bo to były prostytutki), to są alkoholicy, narkomani, to jest dno i bagno. Ale to są twoje dzieci!! – krzyknął. I jak one nie pójdą do Nieba to ja też nie chcę.
Jak myślicie, dlaczego pierwszą osobą, której Jezus się objawił po swoim zmartwychwstaniu była Maria Magdalena???
18 marca 2020
OSTATNIA LINIA OBRONY
19.III. czwartek g. 21.00 – cierpiaca ale zjednoczona ITALIA contra coronavirus. Damy rade. Nie ma innej opcji !!!
ULTIMA LINEA DI DIFESA – NON PASSERA!!!
29 marca 2020
TO NIE JEST KWARANTANNA!! – TO PIERWSZA POMOC W NAGLYCH I CIEZKICH WYPADKACH. NA NIE ZAWSZE MOZNA LICZYC!!
PRONTO SOCCORSO!!!
ALIBABA I 40 POKUTNIKOW
Mam wielu przyjaciół więźniów, byłych i „aktualnych” . Sam zresztą też siedziałem. Przyskrzynili mnie dwadzieścia lat temu w Banco Ambrosiano w Watykanie!! Papieska Gwardia Szwajcarska i tajniak w cywilu. Czujny kasjer włączył alarm. Zjawili się nagle, jak spod ziemi i chwycili mnie jak w kleszcze. Myślałem, ze oni są tylko tak…do ozdoby. Myliłem się. Wzięli mnie w środek i prowadzili wąską uliczka…jak na stos. Wszyscy się na nas patrzyli ze zdziwieniem. A ja cały czas w panice, myślałem: kto mi tu teraz może pomoc! Ambasada Polska? Human Rights? ONZ? Przed budynkiem Żandarmerii Papieskiej stal następny cywil w gajerku. Wyglądał na ważnego. A ten co? Kiwnął na mnie głową. Ubrany byłem po cywilnemu. Robił zdjęcia…Comandate – służbiście odpowiedział jeden z gwardzistów.
Machnął lekceważąco ręką i się zaczął odwracać. Ale w banku – Comandante – dodał gwardzista szybko. Dawać go tu – błyskawicznie odpowiedział Komendant – i spojrzał na mnie uważnie. Zamknęli mnie w jakimś pomieszczeniu, gdzie nic nie było, poza kamienną lawą. Po dwóch godzinach przyszedł Comandante i bardziej z troską niż groźbą zaczął mówić – Madonna mia – to ksiądz nie wie, ze w banku nie można robić zdjęć?? Wszedłem do środka z naszym zakonnym ekonomem, Padre Angelo, który ma przepustkę. Był z nami mój młodszy brat, z którym przyjechaliśmy do Rzymu. I chciałem mu zrobić zdjęcie na pamiątkę, bo mało kto ma zdjęcia ze środka Watykanu a już chyba nikt wewnątrz Banku Watykańskiego – tłumaczyłem się nieśmiało. Poza tym nigdzie nie było, że nie można – powiedziałem trochę śmielej. Na drzwiach wejściowych jest znak zakazu – proszę księdza – wyjaśnił mi. Tak, ale te drzwi się rozsuwają automatycznie na fotokomórkę i są prawie cały czas otwarte i tego namalowanego zakazu praktycznie nie widać – powiedziałem już zupełnie śmiało. No cóż, tu są księdza dokumenty i aparat (wtedy cyfrowe nie były jeszcze w użyciu, nie mówiąc o komórkach) . Ale film musieliśmy zabrać – dodał. Papież udzielił księdzu amnestii, uśmiechnął się, może ksiądz wracać do swoich. Nawet gdyby był ksiądz Kardynalem , musielibyśmy księdza zatrzymać – powiedział mi na pocieszenie i pożegnanie. Miłosierdzie, miłosierdziem – przepisy, przepisami.
Najbardziej to byłem zły za ten film. Mialem tam na nim jeszcze parę fajnych zdjęć z Kanarów. To był fuji i dalem za niego dziesięć Marek ( nie było jeszcze euro).W życiu więcej im na tacę nie rzucę!! – pomyślałem ze złością. Po chwili się zreflektowałem, że ja nie rzucam, tylko zbieram!!
Zamknęli mnie w pudle! – przeżywałem rozgoryczony. Co prawda tylko na dwie godziny…ale siedziałem! Ci czarni to maja metody! Z tych emocji zapomniałem, ze jestem z tej samej firmy. Jak Inkwizycja Galileusza! – dalej przeżywałem. Chociaż tak naprawdę, Galileusz nie siedział w wiezieniu. Dostał wyrok, to fakt. Ale był to areszt domowy. Spędził go najpierw w willi Medyceuszów, najbogatszej rodziny w Italii, potem w pałacu Arcybiskupa w Siennie a końcówkę trzyletniej odsiadki spędził pod Florencja w willi o nazwie „Il gioiello” to znaczy klejnot. Co by jednak nie powiedzieć: areszt to jest areszt, obojętnie gdzie. Ja coś o ty moglem powiedzieć. W naszym klasztorze w Cori, pod Rzymem, w którym mieszkałem parę lat, też mieliśmy więźniów. I nie byli to nasi zakonni współbracia. Chociaż różnie to w historii bywało. Zdarzało się, że czasami wsadzali jakiegoś nadgorliwego co to mu się nic nie podobało, ciagle narzekal i chciał wszystko zmieniać, pod klucz. Dla świętego spokoju. Ale to w przeszłości. W Cori w naszym klasztorze, za zgodą sądu, mogli odbywać karę niektórzy więźniowie. Ci co czekali na rozprawę, jakaś końcówka wyroku czy zasadzony areszt domowy (jak Galileo) Wielu chciało ten areszt domowy odbywać u nas. Klasztor wielki, jak Zamek Królewski, wielki ogród, sad, nawet kawałek własnego lasu. Ale mógł przebywać tylko jeden. Za mojej kadencji paru się przewinęło. Po paru miesiącach pobytu każdy z nich stawał się dla nas rodziną, a my dla niego. Na początku nie mogli się jakoś przestawić i byli mało zorientowani, ale później łapali o co kamon. Pamiętam kiedyś mnie pyta Alberto; ja tu siedzę bo muszę. Ale ty? Zamknięty i ten celibat?? To przez pomyłkę – odpowiedziałem. Przez pomyłkę siedzisz? To tak jak ja!! – ucieszył się. Nie, celibat przez pomyłkę. Nie kumam – odparł. Widzisz Alberto, jak wieki temu powstał nasz zakon to musieli napisać Regulę. To znaczy co braciom wolno, co nie, jak, gdzie, kiedy – takie przepisy – Kodex. Capito? Si. No i jeden dyktował a drugi pisał. Ten piszący, brat Elija, był przygłuchy I kiedy nasz założyciel brat Giovanni mu dyktował Regulę i kończąc powiedział: „…i będziesz żył w celi – bracie” ten nie dosłyszał i napisał „…i będziesz żył w celibacie”.
Teraz rozumiesz?! Aaa..si, capito! A co się stało z tym Elija – zapytał zawsze praktyczny Alberto. -Zamurowali go!!!
Kiedyś trafił do nas Angelo. Wszystkich naszych „gości” sprawdzali codziennie karabinierzy. Czy się przypadkiem gdzieś nie zagubili. Czasami potrafili wpaść dwa, a nawet trzy razy dziennie. No i tez w nocy.
Settimio i Luca mieszkali ze sto pięćdziesiąt metrów dalej i niżej, w innej części gmaszyska. Angelo w celi kolo mojej. Więc za każdym razem jak łomotali do drzwi to mnie budzili. Bo byli o pierwszej lub drugiej w nocy. Ten spal jak niedźwiedź więc ja musiałem wstawać i otwierać wrota. Po miesiącu już nie wiedziałem kto tu jest skazany, ja czy on. Na początku trochę moi karabinierzy byli skrepowani tym, że mnie w środku nocy budzili i w kolko powtarzali – scusi..padre – przepraszamy ojca. Potem tak się do mnie przyzwyczaili, że nawet nie czekali aż się doczłapie Angelo, tylko pytali, wszystko w porządku? – tutto a posto? Tak, tak odpowiadałem zaspany a oni wsiadali w samochód i odjeżdżali. Po paru tygodniach poznałem się ze wszystkimi, szczególnie z Comandante. Polubiliśmy się. Byliśmy tej samej samej wagi (!!) i obaj nosiliśmy mundury. Co prawda różne i ja nie nosiłem broni. Dlatego którejś nocy byłem w złym nastroju i mu powiedziałem zgryźliwie: po co wy tu przyjeżdżacie co noc? Dajcie mi jakąś spluwę dla powagi urzędu i będę go sam pilnował. Chętnie, ale mieczy w zbrojowni nie mamy, odciął się robiąc aluzje do mojego białego habitu z wielkim czerwono-niebieskim krzyżem na piersiach. Którejś nocy przyjechał z jakimś nowym karabinierem. Otworzyłem zaspany drzwi i tylko kiwnąłem głową, ze wszystko ok. Bo Angelo ostatnimi czasy było coraz ciężej swoja dupę ruszyć. Zaczynałem być na niego zły. Na drugi dzień rano pojechałem na zakupy i przy okazji zatankować paliwo bo po południu mialem jechać do Palestriny. Przy wlocie na stacje stali karabinierzy, często tu stali. Przejeżdżając obok nich uśmiechnąłem się ciepło do kierowcy. To był ten nowy, ale jakiś taki…dziwny na twarzy..
Nie zdążyłem zacząć tankować jak wyskoczył z samochodu i na mnie z mordą. Ja zgłupiałem, a ten jeszcze głośniej się wydzierał. Walnięty?- pomyślałem wystraszony, bo darł gębę i trzymał rękę na kaburze. Zaraz mnie tu rozwali – co on mnie do cholery nie poznaje – myślałem spanikowany – przecież w nocy mnie widział?! No tak!! Olśniło mnie, wziął mnie za Angelo, którego nie widział bo byłem sam. A Comandante mu może nie powiedział, ze ja nie jestem więźniem, tylko etatowym nocnym „pomocnikiem” karabinierów. Trzymał mnie „pod lufą” dopóki nie przyjechał Comandante i się wszystko wyjaśniło.
Wracałem do klasztoru bardzo pomału, bo ręce tak mi się trzesly, ze nie moglem prowadzić. Nie tylko ze strachu, ale i ze złości na Angelo. Zastrzelę go!!! Jednak dobrze, ze mi nie dali broni…
Pare dni później zawiozłem go na proces. Mialem nadzieję, że dołożą mu parę lat za te moje cierpienia. Zanim wszedł do gmachu sądu, poprosił żebym go pobłogosławił. Dostał od padre Luca teczkę niemiecką (Made in Germany) na swoje dokumenty, ponoć dowody na jego niewinność.(?) Pobłogosław mnie i tą teczkę …ale po niemiecku! Jeszcze co…? zdenerwowałem się, ale…ostatnie życzenie, niech mu tam: In Namen des Vaters und des Sohnes und den Heiligen Geistes. Amen.W końcu byłem święcony w Berlinie!! Czekam tu na parkingu – dodałem. I poszedł.
Pytałem się „expertow” ile może dostać. Mówili, piątka z wejściem na salę. Trochę mi go było szkoda. Właściwie to bardzo. Wrócił po dwóch godzinach ….wyrok – uniewinniony!!! Spojrzał z podziwem na moje ręce, którymi jego i tą jego teczkę pobłogosławiłem i powiedział: ależ to dziala!!
Po pięciu miesiącach siedzenia razem – Angelo uniewinnili, ja siedziałem dalej.
Moj przyjaciel Leszek od wielu lat pracuje z więźniami. Prowadzi grupy modlitewne Arka. Zaskarbił sobie przyjaźń i wdzięczność u wielu osób. Traktują go jak własnego ojca. Robi rzeczy nieprzeciętne. Kiedyś zorganizował pielgrzymkę więźniów. Wystarał się u sędziego o przepustki i zapakował cały autokar. Pojechali między innymi do Sanktuarium Matki Boskiej od Wykupu Niewolników u sióstr Prezentek w Krakowie. Odmawiali wspólnie różaniec kiedy przyszła Matka Przełożona. Czterdziestu chłopa na kolanach, wszyscy w rękach różance i modlą się tak żarliwie, ze aż mury się trzęsą. Popatrzyła na nich: wielkie bary, lapy jak bochny, łysi, kwadratowe szczeny, wytatuowane ręce i gęby … spytała lekko drżącym i zdziwionym głosem: a wy bracia…z jakiego klasztoru jesteście??
Z Jezusem ukrzyżowali jeszcze dwóch. Ten po lewej mu nawymyślał. Ten po prawej poprosił: pamiętaj o mnie. Jezus mu odpowiedział: jeszcze dziś będziesz ze mną w Raju. Pierwszym świętym został łotr, złodziej, kryminalista!!
Moj przyjaciel Aldone, który był przez długi czas naszym „gościem” w klasztorze w Cori, w swojej burzliwej młodości mial ksywe: lupo solitario – samotny wilk. I był najlepszym złodziejem w Neapolu. A to oznacza, że jednym z najlepszych na świecie.Nie było czegoś, czego nie potrafiłby ukraść!! Często ze sobą rozmawialiśmy i w końcu zaprzyjaźniliśmy się, bo mieliśmy dużo wspólnego. Nie tylko to, że mieszkaliśmy razem. Ale..wstyd się przyznać, też byłem złodziejem. No nie tej klasy co Aldone, ale byłem. Kiedy mialem kilkanaście lat mialem trochę książek. Rożne serie. Moja ulubiona była „Klasyka Młodych” Były tam książki takie jak: Robin Hood, Tomek Sawyer, Ivanhoe, Tajemnicza Wyspa…itd. Prawdziwa klasyka literatury światowej. Myślałem,ze mam wszystkie z tej serii. Któregoś razu w bibliotece publicznej trafiłem na „Trzech Muszkieterów” z tej serii. Oniemiałem. Raz, że byłem zakochany w tej książce, dwa, że to była jedyna, której mi z tej serii brakowało. Bardzo chciałem ją mieć. Nie moglem spać po nocach, tak mnie to męczyło. Zacząłem prosić Pana Boga, żeby mi ja „zorganizował”!! Ale wiedziałem, że to tak nie działa. Wiec…książkę ukradłem a Pana Boga prosiłem o przebaczenie …Przebaczył mi. Bo co mial zrobić? Tak gorąco prosiłem. Ale też mnie pokarał. Bo od tego momentu przez cale moje życie nie potrafię żyć bez książek. Zawsze muszę je mieć kolo siebie. Gdziekolwiek bym nie był, czy gdziekolwiek bym nie jechał, zawsze pod ręką muszę jakąś mieć. Nie muszę jej czytać, czasami wystarczy, że dotknę, a nawet spojrzę. Niektóre, jak Elementarz Falskiego, podróżują ze mną od lat! Od Berlina przez Las Palmas, Trypolis, Berlin, Rzym, Cori i dalej…Sa takie, których nie przeczytałem do końca, ba są takie nawet, których w ogóle nie czytałem…może jeszcze nie nadszedł ich czas? Są też takie, które czytam w kólko. Sa i takie, które zmieniły moje życie.
Po tej desperackiej „akcji” w publicznej bibliotece, parę tygodni później dostałem pod Choinkę, „Don Kichota” Nawet nie zacząłem go czytać, bo powiedziałem sobie, że go przeczytam w oryginale po hiszpańsku. Nie mialem wtedy pojęcia jak to moje życie się potoczy, ale to pragnienie zawsze gdzieś głęboko we mnie tkwiło. Przeczytałem go dopiero po dwudziestu latach, kiedy skończyłem studia na Univerśsidad
Pontificia de Salamanca, po tym jak wstąpiłem do hiszpańskiego zakonu. Moj zakon założony przed ośmiuset laty zajmował się wykupem chrześcijańskich niewolników. Nie wiedziałem wtedy, że przed ponad czterystu laty dwóch moich hiszpańskich współbraci, Antonio i Juan, za pięćset złotych escudos w Algierze wykupiło z niewoli Miguela Cervantesa, który potem napisał „Don Kichota”!!
Po latach zrozumialem, ze ukradłem nie tą książkę co trzeba. Pan Bóg musiał wprowadzić drobną korektę..
Nie znamy swojej przyszłości, może to i lepiej. Ale zawsze możemy ja zmienić! Dobry Łotr, który wisiał na krzyżu kolo Jezusa zrobil to!!
Czasami wystarczaja tylko dwa słowa: pamiętaj o mnie…
To już koniec – powiedziała larwa.
Niee, to dopiero początek – powiedział motyl
P.S. Trzy miesiące temu dostałem paczkę z domu. Była w niej książka:
Baśnie z 1001 Nocy.