Jola Grabowska – Boży plecak.

Jola Grabowska – Boży plecak.

 

CZĘŚĆ I

Urodziłam się w małej miejscowości koło Nowego Sącza. Gdy miałam ok 6 miesięcy, dostałam bardzo wysokiej gorączki niewiadomego pochodzenia, drgawki, i utrata przytomności, wszyscy mówili mojej mamie że to już koniec ze mną, bo nie dawałam żadnych oznak życia,  Ale Bóg postanowił że mam żyć, bo po krótkim czasie nagle wszystko usąpiło. Potem, gdy miałam 3 latka, mama mnie uśpiła i poszła do robót polnych. Obudziłam się i widząc że nikogo niema, wyszłam z domu i poszłam szukać mamy. Weszłam na wysoką kładkę pod którą płyneła głęboka woda, bo chciałam przejść na drugą stronę. W pewnym momencie spojrzałam w dół i… spadłam! Ale Aniołek Stróż czuwał nade mną, bo spadłam o dosłownie parę mm. Od bardzo głębokiej wody. I tym razem uszłam z życiem. Moja mama jest głębokiej wiary i tak też starała się wychować mnie i siostrę. Piszę o mamie bo ojciec był alkoholikiem i widywał nas tylko raz w tygodniu albo mniej, bo mieszkał i pracował w Krakowie. Pochodziłam z biednej rodziny i często w szkole mnie wyśmiewali i dokuczali mi i często też czułam się gorsza i odtrącana od innych, ale nigdy nie przez Boga. Pierwszy raz poczułam jego dziwnie silny dotyk, gdy modliłam się gorąco, nie pamiętam teraz w jakiej intencji, ale poczułam że Bóg otula mnie swoją miłością. Zawsze dużo się modliłam. Byłam pobożnym dzieckiem. Chodziłam do kościoła w każdą niedzielę i wszystkie święta, we środy na nowenny, każdy pierwszy piątek, na nocne czuwania, pielgrzymki, i.t.d. Modlitwa sprawiała mi niesamowitą radość, przynosiła ulgę. Potem drugi raz, będąc już panienką, poczułam znów obecność Bożą, taką samą jak za pierwszym razem. Było to niesamowicie cudowne uczucie, myślałam że uniosę się w powietrze. Modliłam się wtedy na czuwaniu przed grobem P. Jezusa w klasztorze sióstr Dominikanek koło Nowego Sącza. Myślałam że może wstąpię do tego zakonu, ale tak jednak się nie stało. Bóg miał dla mnie widać inne plany. Skończyłam szkołę podstawową, potem szkoła gastronomiczna w N. Sączu. Po ukończeniu szkoły, byłam zmuszona, jechać z koleżanką do Katowic, ponieważ rodzice wszystko co mieli przepisali mojej starszej siostrze która wyszła za mąż i zakładała rodzinę. Miałam wtedy niesamowity żal w sercu, że w tym rodzinnym domu gdzie się urodziłam, dorastałam, nie ma już nic mojego, że nie ma tutaj już dla mnie miejsca, że muszę odejść bo pewnie mnie nie kochają i nie chcą, skoro wszystko przepisali mojej siostrze. Teraz wiem że tak właśnie miało być, że Najwyższy Bóg tak chciał, chciał mnie wysłać w świat, bo miał dla mnie inna misję niż siedzenie w w jednym miejscu, chciał mnie doświadczyć w różnoraki sposób. W Katowicach znalazłam pracę, mieszkanie, no i męża, założyłam rodzinę. Urodziło się mam dwoje cudownych dzieci. Wiodło się nam zawsze nie najgorzej, a nawet bardzo dobrze. Bóg zostawał coraz bardziej z tyłu, do kościoła chodziłam już tylko w niedzielę, a i to nie zawsze. Ale on błogosławił nam nieustannie i nie opuszczał nas ani na krok.

 

CZĘŚĆ II

Gdy syn miał 4 miesiące, był rok 1995 pojechaliśmy w odwiedziny na 2 dni do mojej mamy, zresztą często tam jezdziliśmy. U niej w szufladzie, znalazłam jakąś szarą małą książeczkę, było tam parę innych modlitewników, nie przeglądając żadnego odruchowo wybrałam akurat ten. Była to koronka do Miłosierdzia Bożego, modlitwy i parę zapisków Siostry Faustyny, wtedy mało kto znał ta koronkę, nie była jeszcze tak rozpowszechniona jak dzisiaj. Zapakowałam ją i przyszedł czas na powrót do domu. Była niedziela, straszny upał. Zjedliśmy pózne śniadanie i tak jakoś się zakręciłam, że zapomniałam zabrać coś do picia dla dzieci,bo na obiad mieliśmy się zatrzymać gdzieś podrodze. Przed Krakowem, w szczerym polu, zepsuł się nam samochód. Nigdzie żadnych domów, sklepów, a my bez jedzenia, picia, bez telefonu, bo wtedy jeszcze nie było komórek, w okropnym upale, gdzie przy asfalcie dochodziło do 40 stopni, i małe dzieci, jedno 5 lat, drugie 4 miesiące. To 4-miesięczne niemowle nie przeżyje pomyślałam. Zatrzymywaliśmy kilka samochodów, ale niestety nikt się nie zatrzymał. Mąż próbował naprawić samochód, ale bez skutku. Potrzebna nam była nowa pompa paliwowa. Byliśmy bezradni… Aż tu nagle, podjechał do nas jakiś samochód, wysiadł z niego elegancki mężczyzna w pięknym garniturze i zapytał co się stało? Mąż odpowiedział. On podszedł do swojego samochodu, otworzył bagażnik… był zupełnie pusty… nie miał w nim zupełnie nic…tylko właśnie tą pompę, której nam brakowało. Na dodatek oddał ją nam zupełnie za darmo i odjechał… Czułam od tego mężczyzny jakiś dziwny spokój, czy nie wiem co to było, bo nigdy wcześniej, ani potem, nigdy od nikogo nie czułam czegoś podobnego. Dotarło do nas co się stało dopiero w domu, a tak naprawdę kto to był, to dotarło dopiero po paru latach. Upłynęło parę lat, aż uświadomiliśmy sobie, że to był największy cud w naszym życiu, że Bóg zesłał samego Anioła, żeby ratować nasze dziecko a może i dzieci. A my nawet Bogu nie podziękowaliśmy, żyliśmy jak gdyby nigdy nic, jak by to się nam od Boga należało.Ta szara mała książeczka która jechała z nami wtedy w samochodzie jest ze mną po dziś dzień. Mijały dni, miesiące, lata, a mój kontakt z Bogiem stał się już tragiczny. Do kościoła chodziłam już tylko w Boże Naroszenie i Wielkanoc, bo szła cała moja rodzina więc jakby to wyglądało, co by powiedzieli, posłałam dzieci do komuni św. bo wszyscy posyłali, no i co by rodzina powiedziała! robiłam to wszystko dla ludzi nie dla Boga. Było już tak zle, że zaczeęło mi się wszystko sypać, dokładnie wszystko. Szukałam czegoś, niewiedząc czego, czegoś mi brakowało, Nie dawałam rady. Pewnego wieczoru wszyscy już spali, ja położyłam się ostatnia i nagle ogarnęła mnie straszliwa rozpacz. Płacząc w poduszkę, żaliłam się Bogu: że sobie nie radzę z tym wszystkim, że wyjechałam z rodzinnego domu, że czuję się zle i nie kochana przez nikogo, a miałam przecież kochającą rodzinę, wylałam Bogu wszystkie żale mojego serca, całą rozpacz. I wtedy znów poczułam wielką miłość Jezusa, jak bardzo mnie kocha, czułam że Jezus chce mi coś powiedzieć, że on to wszystko widzi, i że jest przy mnie cały czas, bez względu na wszystko. I zasnęłam jak małe dziecko, a rano byłam jak nowo narodzona, niesamowite uczucie! Przypomniała mi się cudowna pieśń religijna, którą każdy katolik zna….. PEWNEJ NOCY ŁZY Z OCZU MYCH, OTARŁ DŁONIĄ SWĄ JEZUS I POWIEDZIAŁ MI NIE MARTW SIĘ! JAM PRZY BOKU JEST TWYM. POTEM SPOJRZAŁ NA GRZESZNY ŚWIAT POGRĄŻONY W CIEMNOŚCI I ZWRACAJĄC SIĘ DO MNIE PEŁEN SMUTKU TAK RZEKŁ: POWIEDZ LUDZIOM ŻE KOCHAM ICH, ŻE SIĘ O NICH WCIĄŻ TROSZCZĘ, JEŚLI ZESZLI JUŻ Z MOICH DRÓG, POWIEDZ ŻE SZUKAM ICH!! Wydawało mi się że Jezus wycisną jak pieczęć w moim sercu tą pieśń, z którą miałam wyruszyć w świat, bo miał dla mnie nowe zadanie…

 

 

CZĘŚĆ III

Z pięcioma koleżankami, pojechałam w daleki świat, Jezus posłał mnie do Anglii, a dokładnie do Szkocji. Był rok 2004. Pojechałyśmy do pracy na pół roku, ale niestety po 4 miesiącach uciekłyśmy stamtąd, bo nie mogłyśmy sobie poradzić z tęsknotą przede wszystkim za dziećmi. Bez języka w obcym kraju było ciężko przetrwać, po prostu koszmar. Porzuciłyśmy wszystko i uciekłyśmy do polski. W tym czasie akurat zmarł Ojciec św. Jan Paweł 2. Pamiętam jak dziś tą rozpacz. Wszyscy z całą rodziną się modliliśmy i pojechaliśmy nawet do Wadowic, a na drugi dzień, na lotnisko w Katowicach Muchowcu, bo była tam msza św. Za Papieża. Było już całkiem ciemno, ok. Godz. 22 i nagle w tej ciemności nie wiadomo skąd, wzbił się gołąbek. Z uśmiechem na twarzy pomyślałam, że to Duch św. Gołąbek zatrzepotał skrzydełkami nad naszymi głowami i znikną w tej ciemności. A ja znów poczułam się wyjątkowo lekko. Jakiś czas po tym zdarzeniu, zauważyłam, że przecież zniknęła mi pewna choroba, Bogu tylko wiadoma, którą miałam od urodzenia, była nieznośna i uciążliwa i nagle odeszła! Zniknęła! Znów dostałam cudu. Może tym razem za wstawiennictwem Ojca św? Napewno tak. Po 3 tygodniach, Bóg wysłał mnie z powrotem do Szkocji, mimo to, że stamtąd uciekłam i nie miałam zamiaru już tam nigdy więcej wracać, bo przecież było mi tam tak zle. Widać Bóg miał inne plany co do mnie. Może pozwolił mi wrócić tylko po to, żeby osobiście pożegnać Ojca św? W każdym bądz razie wróciłam do Szkocji. Tym razem sama bez koleżanek. Ale tym razem już nie było tak samo, było lepiej. Zmieniłam pracę na lepszą, zaczęłam uczyć się języka, bo do tej pory nie umiałam ani słowa po angielsku. Nauka przychodziła mi nadzwyczaj lekko, gdzie wszyscy mi mówili że w tym wieku to już niczego się nie nauczę, że tylko tracę czas, ale ja robiłam szybko wielkie postępy. Aż nauczyłam się za oczywiście Bożą pomocą. Potem załatwiłam małe mieszkanko i ściągnęłam męża i dzieci. Było coraz lepiej. Dzieci dobrze się zaklimatyzowały w nowej szkole i w ogóle w obcym otoczeniu. Ja z mężem pracowaliśmy, potem szybko dostaliśmy wymarzony dom, wszystko układało się jak w bajce. Tylko w pogoni za tym co ludzie błędnie nazywają szczęściem, w pogoni za pieniądzem, nowym autem, luksusowym życiem, pełnym koncie w banku i.t.d. w pogoni za tym wszystkim, zgubiłam to co najważniejsze, najcenniejsze w życiu. Zgubiłam Boga, rodzinę, zgubiłam własne dzieci. Bóg pozwalał mi na to wszystko, patrzył i czekał cierpliwie na właściwy moment, żeby dalej działać. Gdy byłam w pol. Na pożegnaniu papieża, przywiozłam obrazek św. Z Matką Bożą, i schowałam go gdzieś. Po jakimś czasie robiłam porządki i znalazłam go w szafie. Wziełam go do ręki i troszkę się nad nim rozkleiłam, że taki ładny a ja go w szafie trzymam. Oprawiłam go i powiesiłam na ścianie, ale w sypialni, bo nie pasował mi kolorystycznie do salonu, a po drugie, żeby nikt nie widział ze znajomych że obrazki święte wieszam na ścianie, to już przecież nie modne pomyślałam. Wstydziłam się Boga!! 🙁 Tak sobie wisiał ten cudowny obrazeczek nad moim łóżkiem w sypialni, aż któregoś wieczoru poczułam chęć żeby się pomodlić. W czasie modlitwy na leżąco, nagle na poduszkę obok, spadł mi ten obrazek M.B. Początkowo się przestraszyłam i pomyślałam, że to może jakaś przestroga, że może coś się stanie? Wzięłam ten obrazeczek do rąk, i nie wiedzieć czemu, rozerwałam ramkę, wyciągnęłam go z tego opakowania szklano-plastikowego, odwróciłam na drugą stronę, a tam co widzę? Nie mogłam własnym oczom uwierzyć! To znowu nie przypadek, ani żaden zbieg okoliczności. Z tyłu był napis: MATKA BOŻA GWIAZDA MORZA. Każdy powie no i co w tym dziwnego! A to jest dziwne, że przecież tu gdzie mieszkam, jest jeden jedyny kościółek w którym kilka razy zdazyło mi się być, i on właśnie ma taką nazwę MATKA BOŻA GWIAZDA MORZA. Rozpłakałam się znów straszliwie mówiąc do Najświętszej Panienki: Ty mały obrazek Matka Boża Gwiazda Morza nie bez powodu mnie tutaj przywiozłaś, gdzie naprawdę otacza nas morze wielkie i przestronne. Była t.z. jest na nim też piękna modlitwa. taki mój drogowskaz, poradnik, znak drogowy od Matki Bożej: Cyt: Ona jest gwiazdą wspaniałą i szczególną, wyniesioną ponad to morze wielkie i przestronne, świecąca zasługami, cnotami jaśniejąca. O,ktokolwiek jesteś, jeśli widzisz, że w biegu doczesnego życia wśrd burz raczej i nawałnic się miotasz, aniżeli chodzisz spokojnie po ziemi, nie odwracaj oczu od blasku tej gwiazdy, jeżeli nie chcesz, by cię burze pochłonęły. Jeżeli unoszą cię wiatry pokus, jeżeli wpadasz na ostre kamienie dolegliwości- spoglądaj na gwiazdę, wzywaj Maryję. Jeżeli miotają tobą nawałnice pychy, a może wygórowanej miłości własnej, a może zazdrość- spoglądaj na gwiazdę, wzywaj Maryję. Jeżeli gniew albo chciwość, albo cielesna podnieta wstrząśnie wątłą duszy twej łodzią- podnieś wzrok do Maryi. Jeżeli ciebie dręczonego ogromem win, zmieszanego brzydotą sumienia, przerażonego grozą sondu zacznie pochłaniać przepaść smutku albo ogrom rozpaczy- myśl o Maryi. W niebezpieczeństwach, utrapieniach, w wątpliwości o Maryi myśl, Maryję wzywaj. Niech ci Ona nie schodzi z ust, niech nie odstępuje od serca; i żebyś mógł uprosić pomocnego Jej wstawiennictwa, nie spuszczaj z oka wzroku Jej postępowania. Idąc za Nią nie zajdziesz na manowce, wzywając Ją, nie popadniesz w rozpacz, mając Ją na myśli nie pobłądzisz. Gdy Ona podtrzymuje cię, nie upadniesz, gdy wstawia się, nie potrzebujesz się lękać, gdy przewodzi, nie zaznasz znużenia, gdy łaskę ci wyświadczy, dojdziesz do celu, A w ten sposób na samym sobie doświadczysz, że słusznie napisano: A imię dziewicy Maryja.

 

CZĘŚĆ IV

I znów poczułam wielką miłość w sercu i w ogóle na całej duszy. Tym razem sam Jezus ze swoją Matką zaczęli już nie pukać, ale łomotać do moich drzwi. Oblała mnie wtedy jakaś wielka siła, taka że mogłabym góry przenosić. Zaczęłam sobie uświadamiać swoją nędzę! w jakim ja cuchnącym bagnie żyję! co ja zrobiłam ze swoim życiem! Gdzie ta wiara którą nauczyła mnie moja mama! Przypomniały mi się te cudowne chwile z dzieciństwa, że chociaż byłam biedna, ale jaka byłam bogata w Boga, Maryję, ileż skarbów i klejnotów skrywało moje czyste serce, ta lekkość w duszy, jakież to było bezcenne uczucie, co ja z tym wszystkim zrobiłam!!!! Dałam się omotać złu!!! Pomyślałam że muszę szybko ratować siebie i moją rodzinę! Jaką drogą i gdzie ja ich prowadzę! Powinnam być kapłanem w moim domu i uczyć o Bogu prowadzić do niego!!! Szatan tylko czyhał z każdej strony, widział że zaczyna wyraznie mnie tracić, więc zaczął swój atak. Kusił mnie ze wszystkich stron, często wychodziłam obronną ręką, ale też często wpadałam w jego inteligentne zasadzki, ale bardzo szybko się podnosiłam. Atakował coraz częściej i mocniej, a ja walczyłam ze wszystkich sił. Bóg widział że się naprawdę staram, że bardzo chcę poprawy, szczerego nawrócenia, i pomagał mi zewsząd. Poczułam potrzebę spowiedzi św. Bo nie spowiadałam się ładnych kilka lat. No i w tedy zaczęła się walka na śmierć i życie ze złem. w Polskim kościele w Aberdeen był polski ksiądz Tomasz klin i miała być spowiedz św. Bodajże przed Bożym N. I wybrałam się tam z mężem, córką i mężem córki. Zło szalało i próbowało wszystkiego żeby nie jechać do tego kościoła. Pamiętam jakieś myśli w głowie, ale tym razem nie pochodziły one od Boga, tylko od zła, szeptał mi: po co ja do tej spowiedzi idę, przecież za to zło które czyniłam, w jakim grzechu żyłam, to żaden ksiądz mi nie da rozgrzeszenia, ale ja twardo trzymałam się swojego. W kościele nie mogłam się modlić, ani skupić na moich grzechach, dosłownie cała się trzęsłam. Nadeszła moja kolej, uklękłam przed ks. i…. znów słyszę: to chociaż tych najgorszych grzechów nie mów!!! Nie umiałam wypowiedzieć ani jednego słowa, zaczęłam mocno płakać, wiedziałam że Jezus teraz toczy walkę z diabłem który nie pozwalał mi powiedzieć ani słowa. To była spowiedz, na przemian z wielkim szlochem, ale z pomocą Bożą, powiedziałam grzechy. Ksiądz zastanawiał się chwilę, ale widział chyba ile mnie to kosztowało i że naprawdę chcę się nawrócić i że żałuję wszystkiego i dał mi rozgrzeszenie. Byłam po spowiedzi, ale zło nie dawało za wygraną. Zaczęło atakować nawet mojego syna. Co chwilę opowiadał mi jak słyszy jakieś kroki, spadające szkło na podłogę, pukanie pięścią w drzwi i.t.d.. Syn mimo tego że był prawie dorosły, to bał się siedzieć w domu. Wierzyłam mu, bo ja słyszałam dokładnie to samo, ale co miałam powiedzieć!! Nie potrafiłam mu pomóc, Próbowałam pocieszać go, że na pewno mu się to tylko wydawało. Było coraz gorzej z moim synem i ze mną, bo ja też przeżywałam koszmar, zaczęłam mieć jakieś nocne zwidy, omamy,zaczęłam budzić się w nocy słysząc różnego rodzaju odgłosy. Jeden raz, że słyszę wyrazny dzwonek do drzwi, wstałam ale nikogo nie było. Drugi raz słyszałam wyrazne kroki po schodach, potem znów że ktoś chodzi po pokoju na dole i po łazięnce, słyszałam głośne i wyrazne kroki po schodach, I wiele, wiele innych zjawisk. To wszystko stawało się nie do zniesienia. Modliłam się do Boga, prosiłam, ale jakoś bezskutecznie. Trwało to chyba pół roku. Aż kiedyś przyjechała do nas moja Swatowa z Polski w odwiedziny i podarowała mi książkę i płytę księdza Ireneusza Łukanowskiego: WIARA CZYNI CUDA. Tak mi ją zachwalała, opowiadała, że ten ks. był tam gdzie się właśnie urodziłam, że uczył jej syna a mojego zięcia religii. Uwierzyłam jej, że na pewno niezwykła jest ta książka, ale nie sądziłam że aż tak niezwykła!! Przeczytałam ją jednym tchem. Mój Boże kochany powiedziałam, przecież to znów nie jest przypadek że postawiłeś na mojej drodze tą książkę, i w ogóle moją Swatową. Znalazłam w tej książce przyczynę i pomoc w walce z tym okropnym złem które nam nie dawało żyć normalnie. Były tam wskazówki krok po kroku co robić, jak postępować w walce ze złem. Między innymi były narysowane symbole, jakich należy się natychmiast pozbyć z domu, co człowiek nie świadomie może trzymać, myśląc że to mu przyniesie szczęście. A ja właśnie byłam taką osobą i wierzyłam w różne zabobony, horoskopy, wróżby, parę razy nawet byłam u wróżki, kupiłam sobie drzewko szczęścia, żeby mam szczęście przyniosło, a tak naprawdę to nie przyniosło żadnego szczęścia, wręcz przeciwnie, było coraz gorzej. Moje życie kręciło się tylko w okultyzmie, coraz więcej i bardziej się uzależniałam, nie potrafiłam normalnie rozpocząć dnia,gdy nie przeczytałam horoskopu co mam robić, co mi się przydarzy, i.t.d. Więc nie zastanawiałam się ani minuty i powyrzucałam wszystko, to drzewko i wszystkie inne talizmany, słoniki, podkowy i wiele, wiele innych.. I zamiast drzewka szczęścia, kupiłam sobie tajemnicę szczęścia, jest to cudowna modlitwa którą odmawiam codziennie, i wiem na pewno że tylko modlitwa może dać mi szczęście prawdziwe. Nie muszę już czytać horoskopu, bo wiem co mnie czeka gdy będę szła za Jezusem, gdy chcę się doradzić, nie pytam wróżki, ale Maryję proszę o radę, w różnych innych problemach czy strapieniach.

 

 

CZĘŚĆ V

Odnowiłam przyrzeczenia chrzcielne i wiele innych modlitw, i po krótkim czasie odczulam że naprawdę zaczyna wszystko ustawać, ale nie do końca.Więcej czułam obecność Bożą niż złego ducha. Wiedziałam żeBóg jest z nami i to dodawało mi sił do walki i do modlitwy. Modliłam się coraz więcej i więcej, mocniej i mocniej. Przeczytałam też w tej książce, że pierwszą rzeczą do nawrócenia, to jest przebaczenie WSZYSTKIM!! Bo jak tu modlić się szczerze do Boga z zaciśniętymi pięściami. Pomyślałam no tak! Szczera prawda, to ok.przebaczę wszystki. Ale znów problem, jak tu przebaczyć komuś, kto mi tyle krzywdy wyrządził? Ale skoro Bóg mi wybaczył takie straszne czyny, to i ja muszę. Więc WYBACZAM WSZYSTKIM. Ale tak naprawdę szczerze, to nie do końca wybaczyłam wszystkim. Widać przed Bogiem niczego nie można ukryć, bo zaraz zauwarzył i pokazał mi jak na dłoni, że nie szczerze wybaczyłam wszystkim, t.z. wszystkim z wyjątkiem jednej osoby, mianowicie była to siostrzenica męża. Bogu jak widać bardziej zależało na mnie niż mi samej. Nagle mój mąż, zaczoł się skarżyć na silne bóle głowy. 1 dzień, 2,3,5 dni, ból stawał się coraz mocniejszy i wyczuł z tyłu głowy jakieś dwa wielkie zgrubienia, z dnia na dzień były większe i bardziej bolały. Zaczęłam się modlić do Boga i zaproponowałam Mu, że jeżeli znikną mężowi te guzy, to szczerze wybaczę tej osobie. Oczywiście Bóg jak zwykle przystał na moją propozycję, robił wszystko o co poproszę bym tylko uwierzyła w Jego Milość i Miłosierdzie, a ja targowałam się z Nim jak na targowisku: Boże jak dasz mi to, to będę się modlić, a jak nie to przestanę ( wstyd mi teraz bardzo że tak postępowałam). Oczywiście w parę dni choroba się cofneła, a ja jak obiecałam Bogu, wyciągnęłam rękę do zgody, podarowałam jej kartkę Bożonarodzeniową i zaczęłam normalnie rozmawiać. Poczułam wielką ulgę, bo wybaczyłam już wszystkim. Zrobiłam pierwszy najważniejszy krok do prawdziwego szczerego nawrócenia, krok od którego zależy tak wiele. Byłam bezpieczna, pomyślałam, bo zło już dawało o sobie znać bardzo słabo. Jak widać chciało mnie tylko przechytrzyć, chciało żebym pomyślała że odeszło, ale tak naprawdę obrało atak z innej strony a więc: Przychodziły mi do głowy myśli, że muszę coś zrobić ze swoim wyglądem, muszę bardziej o siebie zadbać, bo skoro się nawróciłam i mam Boga w sercu, to i na zewnątrz jakoś muszę wyglądać. Czemu nie! Przecież nie widzę w tym nic złego nie? I tak właśnie zaczęłam robić. Poszłam do kosmetyczki, solarium, kupowałam różne drogie kosmetyki, robiłam sobie maseczki, stosowałam diety jedna po drugiej. To wszystko zabierało mi coraz to więcej czasu. Potem się pomodlę mówiłam do siebie, odmówię litanię jak pomaluję paznokcie, jak znajdę w internecie lepszą dietę to potem odmówię koronkę. POTEM… Bóg znów potem! Modliłam się dużo i dalej, ale po zabiegach jakie miałam w pierwszej kolejności bo najważniejszy dla mnie stawał się wygląd. Nagle poczułam wielką suchość w oczach, taką że nie mogłam patrzeć i zrobiłam się bardzo nerwowa. Nie mogłam często opanować stresu, był coraz większy, nie potrafiłam normalnie rozmawiać, tylko krzykiem, nawet rzucałam czym się da. Pomyślałam, nerwica pewnie wróciła, bo kiedyś w Polsce miałam. Poszłam do doktora, zrobiłam badania krwi i szok! NADCZYNNOŚĆ TARCZYCY!! Co? Jak to! Ja jestem chora? Czemu! Za co! Mówiłam do Boga, przecież codziennie się modliłam do Ciebie, przecież dzień w dzień modliłam się o zdrowie, a Ty zesłałeś na mnie chorobę? Za co i tak w kółko. Znów obrzucałam błotem Boga, bo nie poszło po mojej myśli. Powtórzyłam badania i wyszło to samo. Więc ja jak prawie większość ludzi, jak trwoga to do Boga.( znów postawiłam Bogu warunek ) I obiecałam Bogu, że przez okres 5 tygodni będę chodziła w każdą sobotę i niedzielę do kościoła i będę odmawiała koronkę do Miłosierdzia B. W intencji uzdrowienia. I tak też czyniłam. Między czasie miałam wizytę u specjalisty, który też potwierdził tarczycę i wyznaczył kolejną wizytę na badanie i przepisanie leków. Wizyta miała być parę dni przed końcem tych 5 tyg. Które ofiarowałam na modlitwę. Gdy poszłam na ostatnią mszę św. W sobotę, modliłam się ze łzami w oczach, prosiłam Boga i Mateczkę o uleczenie mnie. Gdy wróciłam do domu, mimo tej choroby, miałam wielką radość w sercu i czułam obecność Bożą. Po niedzielnej mszy św. Poczułam się dużo lepiej, i pamiętam jak dzisiaj! powiedziałam do męża: No to teraz niech mi powiedzą że choroba się cofneła, to nie uwierzę, to będzie cud. Za 2 dni pojechałam na umówioną wizytę. Doktor mnie znów zbadał pobrał krew i kazał zgłosić się u mnie w ośrodku po tabletki i tak też zrobiłam. Poszłam po te tabletki, a lekarz mi mówi że nie potrzeba mi żadnych tabletek, bo jestem zdrowa. Pomyślałam że może patrzy nie na moje wyniki i że na pewno się pomylił, ale sprawdził ponownie i powiedział JEST PANI ZDROWA!. Znów popadłam w wielki płacz ze szczęścia. Powtarzałam sobie że to nie była zwykła choroba, że ta choroba przywróciła mi wzrok, bo błądziłam po omacku w drodze do świętości. Jezus mnie uzdrowił! bo prosiłam, a nawet dał mi więcej! dał mi nowe zdrowe oczy! sprawił że patrzyłam nowymi oczami i widziałam że nie tędy droga, że gdy pójdę do kosmetyczki czy solarium, nie spodobam się tym lepiej Bogu. On nie patrzy na mój wygląd zewnętrzny, czy jestem gruba czy chuda czy mam makijaż, On patrzy na moją duszę i czyste serce i tym mam się zająć. Tym też zadał mi pytane, czy naprawdę potrzebuję tych wszystkich zabiegów? Nie! Na pewno nie! Wiadomo Bóg dał mi życie i muszę o nie dbać, ale nie w ten sposób. Znów przypomniała mi się ta moja ulubiona pieśń: NIE ZAPOMNĘ TEJ CHWILI GDY MNIE SPOTKAŁ MÓJ JEZUS WTEDY BYŁEM JAK ŚLEPY ON PRZYWRÓCIŁ MI WZROK. Tutaj ktoś powie: no ale bez przesadyzmu! Nie mogę sobie kupić kremu? Ależ można i dbać o siebie można, do kosmetyczki można, krem kupić można, wszystko można, bo wszystko dla ludzi, ale ZAWSZE NA PIERWSZYM MIEJSCU BÓG a potem cała reszta. A u mnie stawało się to obsesją.

 

CZĘŚĆ VI

Aż w końcu zobaczyłam moimi uleczonymi oczami, że to Pan Bóg ma władzę nad naszym życiem i nad wszystkim co nas otacza. Zobaczyłam jak Jezus do nas cały czas mówi, mówi nieustannie, przemawia w różnoraki sposób, mówi przez myśli, sny, stawia na naszej drodze różnych ludzi i mówi do nas właśnie przez nich, a my musimy tylko chcieć Go słuchać. I ja właśnie od tej pory poczułam jakiś wielki niewytłumaczalny głód, głód słuchania głosu Bożego. Stawał się coraz większy i nie potrafiłam sobie znaleść miejsca. Odnosiłam wrażenie że Jezus czegoś ode mnie chce, coś chce mi przekazać, nie mogłam zrozumieć co to jest. Modliłam się, że bardzo chcę Go słuchać, ale nie potrafię, prosiłam żeby może przemówił do mnie jaśniej. I tak też zrobił. Przemówił do mnie znów przez moją Swatową Danusię, która opowiedziała nam o niezwykłych mszach w Olsztynie koło Częstochowy, o Ojcu Danielu i.td. Podała stronę internetową: czatachowa.pl. Wspólnota Miłość I Miłosierdzie Jezusa. że można słuchać te msze przez internet. Oczywiście od razu tam zajrzałam, zapoznałam się co i jak, bo na następny dzień miała być msza św. Jakoś dziwnie nie mogłam się doczekać, odliczałam minuty kiedy się wreszcie zacznie. No i zaczęła się. O tym jak ją przeżyłam, nie jestem w stanie opisać. Na specjalnych modlitwach Ojciec Daniel mówił że Duch św.rozdaje charyzmaty, między innymi charyzmat prorokowania, że wysyła niektórych do głoszenia słowa Bożego. Powiedziałam w ciszy: dotknij mnie Panie! ja chcę iść!, wyślij mnie Jez!. Jeszcze żadnej mszy tak nie przeżywałam w takim skupieniu i modlitwie. Hmmm… pomyślałam za chwilę… Co ja mówię! o co proszę! Jak ja chcę iść głosić Jezusa, przecież ja nic nie wiem na ten temat, znam tylko przykazania, dużo modlitw, trochę tekstów z Pisma św. I nic poza tym i to nie wystarczy, gdzie ja się wyrywam! Ale nadal czułam wielkie to coś… Że coś muszę! Stawało się to coraz mocniejsze! Myślałam o tym dniem i nocą. Aż w końcu w lutym 20013 r. Postanowiłam napisać do Ojca Daniela, prosząc o radę i modlitwę o moc słuchania i odróżniania głosu Bożego, bo mieszkam za granicą i nie mam się do kogo zwrócić. Chciałam porozmawiać z jakimkolwiek księdzem, nie mam kogo prosić o pomoc, rozmowę, radę, modlitwę. Za 2-3 dni dostałam odp. Od Wspólnoty, napisali że prośba została przekazana O. Danielowi, że prośba moja będzie omadlana. Ucieszyłam się, ale co dalej? Nadal nie wiedziałam co mam robić? Czekałam cierpliwie na pomoc z góry. Za Parę dni miało być święto do Miłosierdzia Bożego i postanowiliśmy jechać do spowiedzi św. W Aberdeen jest to dosyć daleko od mojego miejsca zamieszkanie, Był tam ksiądz Tomasz Klin który spowiadał mnie ostatnio, z wielkim trudem, ale nas przyjł. Po spowiedzi, odczas błogosławieństwa, ksiądz powiedział mi następujące słowa: PAN BÓG ZSYŁA NA CIEBIE W TEJ CHWILI ŁASKĘ… BĘDZIESZ OPIEKOWAĆ SIĘ MAŁYMI DZIEĆMI, ALBO OSOBAMI STARSZYMI.. DOKŁADNIE NIE WIEM CO TO JEST, W KAŻDYM RAZIE BĘDĄ TO DUSZE BARDZO SŁABE BARDZO POTRZEBUJĄCE POMOCY powiedział.. Pomyślałam w domu, jakimi dziećmi? Jakimi ludzmi starszymi? Mam zwolnić się z pracy i poszukać innej? Np: w żłobku? Przedszkolu? Czy domu starców? Bóg przemówił do mnie tym razem głośno i wyraznie przez spowiednika, więc to prawdziwy głos Boży pomyślałam. Chociaż nadal nie wiedziałam co mam robić, to postanowiłam cierpliwie czekać na dalsze instrukcje od Boga.Moja wiara stawała się coraz większa, silniejsza, czułam cały czas chęć modlitwy, musiałam się modlić, bo to mi dawało coraz większą radość w sercu, wydawało mi się, że jestem tak lekka że mogę fruwać ze szczęścia. Wcześniej zdarzał mi się podobny stan, ale dużo słabszy, na bardzo krótko i bardzo rzadko, a teraz trwa i trwa. Postanowiłam pozbyć się wszystkich złych nawyków i nałogów, żeby tylko być bliżej Boga, żeby nie ranić go niczym, np: wcześniej bardzo bluzniłam, przestałam palić papierosy, jak i szereg innych podobnych.. Zaczęłam myśleć, że to co ja doświadczam od Niebios, to nie jest normalne. Przecież inni ludzie proszą o łaski miesiącami. A ja? Pan Bóg jest na każde moje zawołanie, spełnia wszystkie moje prośby, że chyba mam u Niego jakieś szczególne względy. Niejeden pewnie powie, że mam bujną wyobraznię, albo że wszystkie fakty kojarzę z jednym. Ale ja naprawdę czulam się wyjątkowo! Teraz wiem że my wszyscy jesteśmy wyjąktowi w oczach Bożych, musimy się tylko nauczyć odkrywać Boga we wszystkim co nas otacza, w każdym czlowieku, dookoła nas, wszędzie jest Bóg i do nas mówi. Od początku towarzyszy mi koronka do Miłosierdzia Bożego I kiedy tylko ją odmawiam, zawsze jakoś szczególnie skupiam się na jednej modlitwie: O NAJMIŁOSIERNIEJSZY JEZU, TWOJA DOBROĆ JEST NIESKOŃCZONA, A SKARBY ŁASK NIEPRZEBRANE. UFAM BEZGRANICZNIE TWOJEMU MIŁOSIERDZIU, KTÓRE JEST PONAD WSZYSTKIE DZIEŁA TWOJE. ODDAJĘ SIĘ TOBIE CAŁKOWICIE I BEZ ZASTRZEŻEŃ, AŻEBYM W TEN SPOSÓB MÓGŁ ŻYĆ I DĄŻYĆ DO CHRZEŚCIJAŃSKIEJ DOSKONAŁOŚCI. PRAGNĘ SZERZYĆ TWOJE MIŁOSIERDZIE POPRZEZ SPEŁNIENIE DZIEŁ MIŁOSIERDZIA TAK WZGLĘDEM DUSZY, JAK I CIAŁA, ZWŁASZCZA STARAJĄC SIĘ O NAWRÓCENIE GRZESZNIKÓW, NIOSĄC POCIECHĘ POTRZEBUJĄCYM POMOC CHORYM I STRAPIONYM. STRZEŻ MNIE O JEZU JAKO WŁASNOŚCI SWOJEJ I CHWAŁY TWOJEJ. JAKKOLWIEK CZASAMI DRŻĘ ZE STRACHU UŚWIADAMIAJĄC SOBIE SŁABOŚĆ MOJĄ, TO JEDNOCZEŚNIE MAM BEZGRANICZNĄ UFNOŚĆ W TWOJE MIŁOSIERDZIE. OBY WSZYSCY LUDZIE POZNALI NIESKOŃCZONĄ GŁĘBIĘ TWEGO MIŁOSIERDZIA, ZAUFALI MU I WYSŁAWIALI GO NA WIEKI AMEN. W tej modlitwie powtarzam codziennie: strzeż mnie więc o Jezu jako własności swojej, i tak właśnie się czuję. Jezus mnie strzeże, podpowiada prowadzi i pilnuje jako własności swojej. Mówię też: Pragnę szerzyć Twoje miłosierdzie, a zwłaszcza starając się o nawrócenie grzeszników, niosąc pomoc chorym i strapionym. Wcześniej nigdy nie modliłam się za innych, oprócz mnie i członków mojej rodziny. Mówiłam: ja mam swoje problemy, muszę się sama modlić za nas, niech inni modlą się sami za siebie. Teraz jest zupełnie inaczej, modlitwa za innych przynosi mi wielką radość, bo modlitwą za innych dużo daję, ale też dużo więcej otrzymuję. To moje nawrócenie też może jest czyjąś zasługą? może ktoś modlił się za mnie? I tak z pomocą Bożą staram się dojść do chrześcijańskiej doskonałości.

 

CZĘŚĆ VII

Pisałam wcześniej o Czatachowie. Wracam więc ponownie do mszy św. W Olsztynie k. Częstochowy, bo to jest szczególne miejsce gdzie ja, moja rodzina i parę moich znajomych, doznaliśmy wyjątkowych łask od Boga i uzdrowień. Od stycznia 20013 słucham każdej mszy do 2015 r , dla młodych i te dla wszystkich i to co Jezus nam czyni, to jest niesamowite. Od kilku lat miałam mocne bóle stawu biodrowego, nie mogłam chodzić, siedzieć, spać, Stosowałam różne maści, tabletki, zioła i nic nie pomagało, aż na jednej mszy której słuchałam przez internet, Ojciec Daniel powiedział: Pan Bóg leczy teraz bóle biodrowe…. Córka w pokoju obok też słuchała tej mszy ze swoim mężem i przybiegła aby mi powiedzieć: cyt: słyszałaś mamo? Ojciec Daniel powiedział że leczy teraz bóle stawów biodrowych, bo wszyscy wiedzieli że bardzo cierpię z bólu z tego powodu, no leczy pomyślałam, ale na pewno nie mnie, z takimi bólami to jest mnóstwo ludzi, powiedziałam do córki z niewiarą. Ale to też chodziło o mnie! Od tamtej pory nic mnie nie boli w tej chwili mineło już 3 lata a ból nie wrócił ani na minutę, Chwała Panu.. To jeszcze nie koniec. Pisałam wcześniej o ataku zła na mnie i mojego syna. Więc na jednej mszy św. Ojciec D. modlił się o uwolnienia taką szczególną modlitwą, potem uzdrowienia duchowe, też nie sądziłam że to dotknie mnie i syna. Od tej pory zło odeszło całkowicie. Minęło już kilka lat i nie słyszymy ani nie czujemy żadnego zła ani w domu ani w okół nas. Chwała Panu!!! Kiedyś jedna z moich koleżanek mówiła mi że nawet czasem myślała o nawróceniu, żeby zbliżyć się do Boga, ale boi się rachunku sumienia i to ją odpycha. Druga natomiast koleżanka pytała mnie czy aby Bóg na pewno wybaczy jej te wszystkie grzechy?… A więc obydwie spójrzcie na mnie powiedziałam! Stoję przed wami! Jestem na to żywym przykładem i czy wyglądam na taką, co by mi Bóg czegoś nie wybaczył??? trzeba tylko chcieć się przemienić! Każdy z nas mruga oczami. I ja tak sobie kiedyś mrugnęłam i w tym krótkim czasie, bo trwało to dosłownie ile? 2 sekundy? Zobaczyłam długi obraz opisujący Jezusa jak siedzi na wysokiej górze w pięknej białej szacie, ta góra była taka śliczna, jak w prawdziwych górach są piękne lasy i polany, ale to było o niebo cudowniejsze, te kolory, w niczym nie przypominały naszych ziemskich kolorów i On właśnie siedział na takiej górze w lesie na polanie, siedział na pniu i był taki bardzo, bardzo smutny, ręką podpierał swoją twarz i czekał! Czekał na właśnie tych ludzi, którzy chcą wrócić, a mają wątpliwości, czekał na tych którzy błądzą. Siedział jakby wypasał swoje owieczki i czekał z wielkim upragnieniem na te co się gdzieś zagubiły. Potem długo mrugałam żeby Go jeszcze zobaczyć, ale nie przyszedł już więcej. Więc NIGDY nie myśl, że Bóg ci czegoś może nie wybaczyć, bo tym zasmucasz go jeszcze bardziej. On wybaczy ci wszystko, nawet te największe z największych grzechów. Jest tylko jeden warunek: że musisz za nie szczerze żałować i obiecać poprawę. On siedzi tam smutny i czeka właśnie na ciebie i będzie czekał dotąd, aż otworzysz mu swoje drzwi i zaprosisz Go do środka, On sam nie przyjdzie bez twojego zaproszenia!! Potem przypomniały mi się znów słowa z mojej ulubionej pieśni: Powiedz ludziom, że kocham ich, że się o nich wciąż troszczę, jeśli zeszli już z moich dróg powiedz że szukam ich……. No tak! Wiem już co Jezus chce mi przekazać, co cały czas do mnie mówi. Mówi że chyba teraz nadszedł właściwy moment, żebym rozpakowała ten mój wielki bagaż, który nosiłam ze sobą przez całe życie, do którego wkładałam wszystkie moje łaski jakie doświadczałam, cuda, upadki, powstania, zwycięstwa, wszystko co do tego bagażu pakowałam. Teraz mam się rozpakować i zapisać krok po kroku co znajdowało się w tym bagażu i być żywym przykładem dla tych którzy nie wierzą, którzy się boją, którzy zbłądzili, upadli, i.t.d. Postaram się jak tylko mogę najlepiej… Przypomniało mi się kolejne zdarzenie, było to bardzo dawno, kiedy mieszkałam jeszcze w Polsce. Moje dzieci miały wtedy może 10 i 5 lat. Przyniosły do domu maleńkiego szczeniaczka, był maleńki jak okruszek i tak bardzo zaniedbany że myślałam że nie pożyje długo, był cały zarobaczony miał świerzb, zaczęła mu wychodzić sierść. Weterynarz dziwił się kto dopuścił go do tak tragicznego stanu i że on jeszcze żyje? Ale my postanowiliśmy walczyć o niego za wszelką cenę. Dostawał leki i troskliwą opieką doprowadziliśmy go do zdrowia. Napisałam o tym, ponieważ właśnie taka chora, zarobaczała, zaświerzbiona, aż cuchnie jest właśnie grzeszna,upadła dusza. I jeżeli taka dusza nie zwróci się do Bóg o pomoc, to nie jest w stanie przeżyć, zginie jeżeli nie dostanie lekarstwa jakim jest ciało i krew Jezusa. Więc jeżeli czujesz że właśnie w twoją duszę zaczyna wchodzić jakieś robactwo czy może już jest cała oblepiona świerzbem, to nie czekaj! rzuć się z ufnością w Boże Miłosierdzie puki jeszcze jest czas. BETTER LATE THAN NEVER! Na polskie- lepiej pózno niż wcale.

 

CZĘŚĆ VIII

Moje kolejne bardzo wielkie doświadczenia z Bogiem. 28 lipca 20013 poszłam z mężem do kościoła na niedzielną mszę. W kościele jakoś dziwnie nie mogłam się skupić na modlitwie, byłam jakaś rozproszona, zaniepokojona. Po mszy wróciliśmy do domu, a ten stan nie przechodził, wręcz przeciwnie, nasilał się coraz bardziej. W ogóle nie czułam obecności Bożej jak wcześniej, jakby Bóg się ode mnie odsunął, lub przede mną ukrył. Zaczęłam myśleć że może coś zrobiłam nie tak, może obraziłam Boga, może coś….. ale co….. zadawałam sobie nieustannie pytanie… czemu mnie Jezu opuściłeś, co zrobiłam!! Robiło się coraz gorzej i gorzej. Czasem przychodziły mi myśli że może za dużo się modlę i zaczynam tracić zmysły? Albo może zło mnie opętuje? Ale czemu pytałam Boga, przecież się modliłam, starałam się być coraz lepszą, pragnełam kroczyć za Tobą, naśladować Cię, czemu mnie zostawiłeś!! Trwało to parę dni, a ja byłam w coraz gorszym stanie. O piątej rano przed pracą nawet poświęciłam dom, Zeby zło nie miało dostępu ,bo wydawało mi się że szatan jest już za drzwiami. Myślałam, że to już koniec, że Bóg zostawił mnie i odszedł na dobre, a ja skończę w szpitalu dla obłąkanych, albo dla opętanych, bo nigdy wcześniej ale to nigdy nie doznałam takiego ani nawet podobnego stanu. Nie można tego opisać żadnymi słowami, jak gdybym nie miała duszy,a w środku jakby gwizdał wiatr. Trzymałam to wszystko w sobie, bo komu? i co miałam powiedzieć? przecież nikt by mnie nie zrozumiał. Nawet rodzina czy moje najlepsze przyjaciółki. Trwało to wszystko chyba 2-3 dni, i szybko zaczęło przechodzić. Nie przestawałam się modlić i zastanawiać czemu I co to było. Po dwóch dniach koleżanka z pracy ni stąd ni z owąd daje mi książkę : Dzienniczek Siostry Faustyny do Miłosierdzia Bożego. Bardzo się ucieszyłam, bo zawsze chciałam go mieć, była to gruba książka 846 str. Były tam wszystkie modlitwy i zapiski S. Faustyny i zaraz w tym samym dniu zaczęłam ją czytać. Czytałam ją z wielką radością i jednym tchem, aż nagle doszłam do pewnego momentu. Nagle przeczytałam coś, co sprawiło że przeszły mnie po plecach ciarki, ciepło i zimno spłyneło mi do nóg. Na dokładnie 100 str. Siostra Faustyna opisuje: cytuję: DOŚWIADCZENIA BOŻE W DUSZY UMIŁOWANEJ SZCZEGÓLNIE PRZEZ BOGA. Pokusy i ciemności, szatan. Miłość duszy nie jest jeszcze taka, jak Bóg tego żąda. Dusza nagle traci obecność Bożą. Powstają w niej różne błędy i wady, z którymi musi toczyć zaciekły bój. Wszystkie błędy podnoszą głowę, jednak czujność jej jest wielka. Na miejsce dawnej obecności Bożej wstąpiła oschłość i posucha duchowa, nie czuje smaku w ćwiczeniach duchowych, nie może się modlić, ani tak jak dawniej, ani jak teraz się modliła. Rzuca cię we wszystkie strony i nie znajduje zadowolenia. Bóg się przed nią ukrył, a ona w stworzeniu pociechy nie znajduje i żadne stworzenie nie umie jej pocieszyć. Dusza pragnie namiętnie Boga, ale widzi swą nędzę, zaczyna odczuwać sprawiedliwość Bożą. Widzi jakby utraciła wszystkie dary Boże, umysł jej jest jakoby przyćmiony,, ciemność zapada w całej jej duszy, zaczyna się udręka co do nie pojęcia. Dusza starała się przedstawić stan swojej duszy spowiednikowi, lecz nie została zrozumiana. Zapada w jeszcze większe niepokoje. Szatan zaczyna swe dzieło. Wiara zostaje w ogniu, walka tu jest wielka, dusza robi wysiłki, trwa aktem woli przy Bogu. Szatan posuwa się z dopuszczenia Bożego jeszcze dalej, nadzieja i miłość jest w doświadczeniu. Straszne są te pokusy. Bóg duszę wspiera niejako potajemnie. Ona o tym nie wie, bo inaczej nie podobna jest ostać się. I wie Bóg co może dopuścić na duszę. Dusza kuszona jest niewiarą, co do prawd objawionych, do nieszczerości wobec spowiednika. Szatan jej mówi: Patrz, nikt cię nie zrozumie, po co mówić o tym wszystkim? Brzmią w jej uszach słowa, których ona się przeraża i zdaje się jej, że je wymawia przeciw Bobu. Widzi to czego by widzieć nie chciała. Słyszy to czego słyszeć nie chce. A jest to straszne w takich chwilach nie mieć doświadczonego spowiednika, sama dzwiga całe brzemię. Jednak, o ile jest to w jej mocy, powinna się starać o światłego spowiednika, bo może złamać się pod tym ciężarem, i to często jest nad przepaścią. Te wszystkie doświadczenia są ciężkie i trudne. Bóg nie dopuszcza ich na duszę, która by wpierw nie była dopuszczona do głębszego z Bogiem obcowania i nie skosztowawszy słodyczy Bożych, a także Bóg ma w tym swoje zamiary dla nas nie zbadane. Często Bóg w podobny sposób przygotowuje duszę do przyszłych zamiarów i dzieł wielkich. I chce ją doświadczyć, jako czyste złoto. (koniec cytatu) Siostra F. Opisała tam dokładnie to wszystko czego ja właśnie doświadczyłam. Nie mogłam w to uwierzyć! Nie! To przecież nie jest możliwe żebym ja nędzna grzesznica doznała czegoś takiego jak ta wielka święta! Siostra od urodzenia wyróżniała się wielką pobożnością i była siostrą! Nie to co ja nędzna grzesznica! która odeszła od Boga na prawie 20 lat, odchodziłam od Niego coraz dalej i dalej, że aż sięgnełam dna! Nie! to pewnie taki dziwny zbieg okoliczności. Wiem że Bóg mnie kocha tak bardzo że aż jest moim sługą. Tak! ON JEST MOIM SŁUGĄ, Ten Król nad Królami całe życie stoi na warcie przy mnie i mojej rodzinie. Daje mi wszystko o co tylko proszę. Modlę się o coś a On daje mi stokroć więcej niż proszę. Ale wracam do tematu. Więc dobrze jestem świadoma jak wielka jest Jego Miłość do każdego człowieka, nawet tego najbardziej nędznego i grzesznego, ale czy na pewno jestem godna otrzymać taką wielką łaskę jak Siostra Faustyna ? a może to jakieś złudzenie? Zadawałam sobie mnóstwo pytań i próbowałam sobie na nie sama odpowiedzieć, bo nie ma w moim mieście Polskiego spowiednika i muszę sobie sama radzić. Prosiłam Boga,że jeśli to od Niego pochodzi to żeby dał mi jakiś znak. No i usłyszałam głos: Że przecież nie przypadkiem dostałam tą książkę, sam Bóg mi ją dał przez Gosię żebym to właśnie przeczytała, żebym miała niezbity dowód, i że już jaśniej nie może do mnie przemówić, dał mi czarno na białym. No tak! pomyślałam. Przecież nie można wątpić w Boże Miłosierdzie! Maryja nie zwątpiła ani na sekundę gdy Anioł jej zwiastował dobrą nowinę. Ale znów co dalej. Ale teraz już się nie martwię, bo wiem że Jezus jeżeli przyjdzie na to pora, to da mi znak co dalej.

 

CZĘŚĆ IX

Upłynęło parę dni i znów Jezus przemówił, tym razem powiedział przez sen. 12-08-2013r. Przyśniła mi się córka sąsiadów, na co dzień jest grzecznym dzieckiem, a w śnie była agresywna, złośliwa i niegrzeczna, wpadła w głęboki kanał gdzie spływała ta brudna woda. Krzyczałam że trzeba ją ratować, wybiegł jej ojciec, wskoczył za nią, ale niestety nigdzie jej nie było. Ja klęczałam nad tym ściekiem i wypatrywałam jej wzrokiem. Nagle podniosłam głowę i ujrzałam jej mamę, była tak spokojna jakby nic się nie stało i krzyczałam do niej: czemu jej nie szukasz przecież to twoje dziecko! A ona odpowiedziała mi z wielkim spokojem: znajdzie się to się znajdzie, i stała dalej obojętna. Potem miałam drugi sen. Przyśnił mi się straszny incydent, który zdarzył się w 1999 naprawdę w naszym życiu. Napiszę jak było naprawdę. Mój synek miał wtedy 4-5 latek i bawił się z kolegami na podwórku. Nagle słyszę przez okno straszne krzyki, wyszłam na balkon, a tam jakiś rozwścieczony pies zaatakował te małe bawiące się dzieci. Widziałam jak wziął w pysk jedno dziecko i szarpał nim jak jakąś kukłą. Myślałam że to moje dziecko i chciałam wyskoczyć przez balkon z tego szoku, ale to było 4 piętro, więc wybiegłam z domu nie czekając na windę i biegłam co parę schodów żeby było szybciej. Już na dole spotkałam moje dziecko całe i zdrowe jak wbiega w popłochu do klatki. W tym przerażeniu złapałam go w ramiona i poczułam niesamowitą ulgę, że to nie jego zaatakował ten pies. Puściłam go z objęć i kazałam iść do domu, a ja biegłam dalej żeby ratować tamto dziecko. Ale jeszcze w biegu spotkałam sąsiadkę jak ciągnie za rękę swojego synka i biegnie razem z nim do domu zadowolona że to też nie jej dziecko. Nie miała zamiaru ratować tamtego biednego chłopczyka. Pomyślałam mój Jezu, jak można być tak nieczułym!!! Jak można zostawić takie małe bezbronne dziecko na pożarcie tej rozwścieczonej bestii. Wybiegłam wreszcie na zewnątrz i widzę jak jakiś mężczyzna niesie go na rękach, całego we krwi do naszej klatki. Pokierowałam nim tylko gdzie ma iść i oddaliśmy go w ręce jego matki… To było w rzeczywistości. A we śnie było zupełnie tak samo, tylko we śnie, jak przytulałam swojego synka całego i zdrowego, usłyszałam jakiś bardzo wyrazny głos: ON JUŻ JEST BEZPIECZNY, JEMU JUŻ NIC NIE GROZI, IDZ RATUJ INNYCH!… Rano nie mogłam dojść do siebie po tych snach, były jakieś takie wyrazne, nie jak zwykły sen i dawało mi jedno spokoju.. Mianowicie te nieczułe matki. Znów Bóg Mi coś chciał powiedzieć czułam i poprosiłam, żeby do mnie jakoś inaczej powiedział. I znów powiedział.. W naszym mieście otwierali właśnie nowy sklep i pojechałam z mężem na zakupy. Pod sklepem zobaczyłam siostrzenicę męża jak też szła ze swoją córeczką. Coś mnie w sercu ścisnęło, bo nie dawno znów popsuły się relacje między mami, córka miała do nich wielki żal i my również. Wiedziałam że to nie przypadek że się spotkaliśmy. Znów Jezus ją postawił na naszej drodze. Wszyscy sobie powiedzieliśmy tylko wymuszone cześć i nic więcej. Bóg działał dalej. Coś pchało nas w jej kierunku, mijaliśmy się co chwilę, my wychodziliśmy z jednej strony, ona wchodził, my wchodziliśmy, ona wychodziła. Cały czas w sercu słyszałam głos żeby się pogodzić, coś wciąż mówiło: wybaczcie sobie, to było już tak silne że aż cała się trzęsłam. Jak szły znów w naszym kierunku, powiedziałam do męża: Wez to dziecko na ręce, pogódzmy się, przecież to rodzina, a ty nawet nie znasz tego dziecka. Podeszliśmy do nich, mąż złapał jej córeczkę za rączkę, potem ja wzięłam ją na rączki, przytuliłam, wybaczyliśmy im w sercu. Poczułam wielką ulgę. Po tym przebaczeniu już dziwnie więcej się nie spotkaliśmy w tym sklepie. W domu nadal myślałam o tych matkach ze snu, że ja taka przeciez nie jestem obojętna!, ja się nawróciłam!, modlę się! i ja jestem już w porządku wobec Boga czysta i to nie było na pewno do mnie!. Ale jak się okazało na drugi dzień, że to niestety, ale chodziło o mnie, Bóg postawił mi jak na dloni myśl, która pojawiła się w mojej głowie, była jasna i bardzo wyrazna: to ja jestem tą nieczułą matką, to ja jestem obojętna jak potoczą się losy naszych dzieci i ich dalszych pokoleń, ten brak wybaczenia, te urazy jakie nosiłam w sercu, wszystko to przekazywałam nieświadomie moim najukochańszym dzieciom jako grzechy międzypokoleniowe. Wiem bo przypomniało mi się, że przecież w książce WIARA CZYNI CUDA ksiądz Ireneusz Łukanowski wiele napisał na ten temat i przeczytałam też pewien artykuł w katolickiej stronie: Grzech międzypokoleniowe.Cyt: Najgorsze w tym wszystkim jest to, że obciążeniu pokoleniowemu może towarzyszyć działanie szatana, jakiegoś złego ducha, który ukrywa się pod konkretnym problemem. Najgorsze wydają się grzechy dotyczące pierwszego przykazania: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Chodzi tu przede wszystkim o ateizm wszelkiego rodzaju, okultyzm, magię, czary, uroki, gusła, zabobony, spirytyzm, satanizm a także grzechy przekleństwa, krzywdy ludzkiej, nienawiści, zemsty, aborcji, nieprzebaczenie, kazirodztwa, zabójstwa itp. Wiemy na pewno, że Bóg pragnie nas uzdrawiać. Wiemy także, że Jego błogosławieństwo jest większe od zła, grzechu i szatana.

 

 

Psalm 103 ukazuje nam prawdę o Bożej miłości do człowieka. On naprawdę nie chce mojego nieszczęścia, ale pragnie abym był szczęśliwy i to szczęście mi daje. Kluczem do tego szczęścia jest zaufanie Jego miłości. Księga Wyjścia nam o tym mówi, jak bardzo silne jest Boże błogosławieństwo: A Pan zstąpił w obłoku, i Mojżesz zatrzymał się koło Niego, i wypowiedział imię Jahwe. Przeszedł Pan przed jego oczyma i wołał: Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający go bez ukarania, ale zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków, aż do trzeciego i czwartego pokolenia? Może skutki grzechów naszych bezpośrednich przodków też na nas wpływają? Niewątpliwie tak! Często jest tak, że mój grzech osobisty dotyka nie tylko mnie ale też i innych, niewinnych. Np. gdy jadę pijany autem i powoduję wypadek, w którym przez moją głupotę cierpią niewinni. Albo ojciec pije a przy nim cierpią niewinne dzieci i cała rodzina. Albo fakt z drugiej wojny światowej, zrzucenie bomby atomowej na Japonię ? do dzisiaj są widoczne tego skutki chociaż minęło już wiele lat. Gdy matka w stanie błogosławionym bierze narkotyki, jej dziecko już w jej łonie jest uzależnione od narkotyków. Sami dobrze wiemy, że można mnożyć bardzo wiele przykładów. Np. dziecko poczęte poza związkiem sakramentalnym może cierpieć na duszy i psychice z powodu grzechu swojej matki. Dziecko poczęte w gwałcie, będzie cierpieć z tego powodu. Albo dziecko niechciane lub odrzucone przez swoich rodziców też będzie cierpieć. Dziecko w łonie matki oddane szatanowi może być opętane. A co powiedzieć o powtarzających się nieszczęściach w rodzinie np. dziadek pił, jego syn pił, wnuki piją, ich dzieci piją. Albo babcia się rozwiodła, jej córka się rozwiodła, wnuczka się rozwiodła itd. Albo babcia popełniła aborcję, jej córka to zrobiła i wnuczka. Jak to zrozumieć, że w rodzinach powtarzają się nieszczęścia? Przykładów można przytaczać w nieskończoność. Czy to są zwykłe przypadki? A może faktycznie trzeba się zastanowić nad skutkami grzechów, które były popełnione w naszych pokoleniach? Możemy dotknąć też i innych rzeczy dziedziczenia zdolności okultystycznych. Babcia wróżyła, jej córka wróżyła i wnuczka wróży. Dotyczy to też wszelkiego rodzaju zdolności mediumicznych itd. itd. Modlitwa o uzdrowienie międzypokoleniowe przynosi dobre owoce. Wielu ludzi poczuło wielką ulgę doświadczalną nie tylko na duszy czy psychice, a także i fizycznie. Wielu ludzi zaczęło rozumieć skąd mogą pochodzić ich problemy nie tylko osobiste ale i rodzinne. Ważne jest w tej modlitwie znalezienie źródła zranienia, ale jeszcze bardziej ważne jest zaufanie Bogu, bo nie zawsze jest możliwe dowiedzenie się jakie jest źródło naszych problemów. Bóg natomiast wie wszystko, bo jak jest napisane w Słowie Bożym: ?Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy? (Dz 17,28). On widzi wszystko w jednym momencie, obejmuje wszystkie wieki i zdarzenia, dlatego podstawą jest nasze zawierzenie Jemu. To On uzdrawia a nie człowiek, metoda czy nasza wiedza. Jak we wszystkim, tak i w tej materii istnieje wiele niebezpieczeństw. Np. ktoś, komu nie zależy na przemianie osobistego życia, ale na znalezieniu usprawiedliwienia dla własnych grzechów i słabości może powiedzieć: To moi przodkowie są winni moich nieszczęść. Taka postawa może prowadzić do wielkiego niebezpieczeństwa, że zaczniemy oskarżać naszych pradziadków, dziadków, rodziców a sami poczujemy się wolni od odpowiedzialności za nasze postępowanie. Dobrze znaleźć kozła ofiarnego?, prawda! Ale dla wielu może to być bodziec do refleksji i głębokiego zastanowienia, a nawet i szansy, aby przerwać pasmo nieszczęść, które, wypływa z poprzednich pokoleń. Nie ma co się dziwić takiej postawie, że szukamy rozwiązania naszych problemów, bo przecież nikt z nas nie chce ich mieć i dlatego myśl o uzdrowieniu międzypokoleniowym jest jakąś nadzieją. Na pewno wszyscy zgadzamy się z tym, że wszelkie nieszczęścia pochodzą z grzechu, jak nie z osobistego, czy z grzechów rodziców, to na pewno z grzechu pierworodnego. Nie muszę tego udowadniać, że to właśnie grzech, rozumiany bardzo szeroko, jest źródłem wszelkiego nieszczęścia w moim życiu osobistym, rodzinnym, społecznym i na całym świecie. Tym, co skłania nas do podjęcia modlitwy o uzdrowienie międzypokoleniowe są problemy rodzinne. Mogą to być problemy przeróżne, począwszy od chorób fizycznych, psychicznych, czy duchowych. Zaczynamy szukać pomocy, bo coś nas niepokoi. Zgadza się to z ludowym powiedzeniem, jak trwoga to do Boga?. Przytoczę jeszcze jedno doświadczenie z mojego życia, które zdarzyło się w marcu 20013 Znów doświadczyliśmy jak bardzo Bogu zależy na czystości w przekazaniu nowemu pokoleniu, jak Bóg dba o wszystkie szczegóły w moim życiu. Więc moja córka jest mężatką i oczywiście jak w każdej rodzinie pragnienie potomstwa. Mijał miesiąc po miesiącu i nic. Zaczęłam się modlić w tej intencji, ale jakoś czułam że Bóg nie jest zainteresowany moją modlitwą, i zaraz traciłam zapał do dalszej modlitwy. Pomyślałam coś jest nie tak! Ale chyba znam przyczynę. Wybraliśmy się do spowiedzi, to było właśnie w marcu przed św. Miłosierdzia Bożego. Zeby wyznać wszystkien nawet te zaległe rzeczy, bo z tymi moimi spowiedziami to bywało różnie, nie były takie jakie Bóg chciałby żeby były. Wszyscy się oczyściliśmy całkowicie w sakramęcie pokuty, A podczas spowiedzi mojej córki, Ksiądz Tomasz modląc się nad nią, położył rękę na jej głowie i wypowiedział słowa: Pan Bóg obdarzy was potomstwem, zajdziesz w ciążę i będziecie mieli dziecko. Minęło ok. 4 tygodnie i Córka nam oznajmiła, że ma pod serduszkiem nowe życie. Wszyscy płakaliśmy ze szczęścia. Niezmiernie Bogu dziękujemy za ten najcudowniejszy dar, jakim nas obdarował, za ten i wszystkie inne. Dziękujemy również Bogu że postawił na naszej drodze księdza Tomasza, Niech go Bóg Miłosierny błogosławi i strzeże. Chwała Panu.

 

CZĘŚĆ X

Bardzo często przypomina mi się dialog św. Filipa z pewnym młodym człowiekiem, który mówił mu: mam nadzieję że niedługo zakończę studia..
A potem? Zapytał Filip
Potem z pewnością zostanę adwokatem.
A potem?
Potem zarobię dużo dużo pieniędzy i wyrobię sobie nazwisko.
A potem?
Potem ożenię się i założę rodzinę.
A potem?
Odpowiedzi zaczęły padać coraz wolniej… Potem przecież nadejdzie koniec!
Filip przytulił go do siebie i zapytał szeptem
A potem?
No właśnie! Co potem? Potem stanę przed Bogiem, rozłożę ręce i co mu powiem? Boże sorry ale nie miałam czasu dla Ciebie,no bo kiedy, przecież życie jest takie krótkie i nie starczyło mi już czasu na kościół, modlitwę, dobre uczynki, przykazania, i.t.d. ale za to mam mnóstwo pieniędzy, extra samochód, super nowoczesny dom, karierę. Wez to wszystko! z tym przychodzę! Czy o to Bogu chodzi? Czy to wystarczy żeby osiągnąć życie wieczne, żeby dostać się do nieba? NIE!!! Usiądz więc kiedyś w ciszy, tak jak ja to zrobiłam i zastanów się, co ty zaoferujesz Bogu…..? z czym staniesz przed Nim…..? W pierwszą Niedzielę Wielkiego Postu tradycyjnie jest czytana Ewangelia o kuszeniu Pana Jezusa na pustyni przez szatana. Nawet Syna Bożego nie zostawił Zły w spokoju. Co więcej kusił Go jeszcze wiele razy. Tak samo jak Bóg Ojciec był obecny w życiu Pana Jezusa , tak samo też szatan był obecny w Jego życiu. Myślę, że my zbyt rzadko uświadamiamy sobie, iż Bóg rzeczywiście jest obecny w naszym życiu, a jeszcze rzadziej, że szatan też.
Przypomniało mi się jak chyba dwa razy przebudzałam się w nocy, bo słyszałam jak we śnie wypowiadałam niesamowite przekleństwa, jedno za drugim nieustannie i były to słowa najgorsze jakie znałam, okropne, wypowiadałam je ze straszliwą nienawiścią i złością, normalny człowiek nie wypowiada w taki sposób słów i tak wielkich przekleństw jedno za drugim. Gdy się budziłam to czułam jeszcze wielkie nerwy w sobie aż cała się trzęsłam. Teraz wiem że to był szatan, to on próbował nawet w nocy mną manipulować, władać….
A po moim nawróceniu z kolei, budziłam się znów bardzo często, ale z innego powodu, mianowicie słyszałam i miałam cały czas uczucie jak bym przerwała modlitwę, bo przed snem się modliłam i myślałam że nie dokończyłam modlitwy bo zasnęłam i śpiąc zaczynałam się modlić, to było we śnie a jakby na jawie. po jakimś czasie przeczytałam w prawdziwym życiu w Bogu, że to jest stan, w którym mój Anioł stróż modli się nade mną i za mnie, to jego słyszałam i modliłam się razem z nim, to on nieustannie nade mną czuwa i mnie chroni, nawet we śnie od napaści szatana. Następnym razem z kolei wstałam rano o 4;30 do pracy, szykując się w łazience, poczułam mocne dmuchnięcie w twarz, od razu się przebudziłam i ocknęłam, pomyślałam że chyba przeciąg, ale przecież wszystkie drzwi i okna były pozamykane, potem pomyślałam że może zaspana byłam i mi się zdawało, ale po kilkunastu sekundach poczułam ponownie mocne dmuchnięcie w twarz i w ogóle nie czułam żadnego lęku ani strachu więc wiedziałam że to pochodzi od Boga. Było to dla mnie niewytłumaczalne, cały dzień się zastanawiałam co to mogło być, ale nie znalazłam odpowiedzi aż do wieczora jak zaczęłam czytać prawdziwe życie w Bogu i tam właśnie dostałam znów odpowiedz: Jezus powiedział cyt: czy poczułaś dzisiaj dmuchnięcie w twarz? to ja sprawiłem że twój anioł wzbijając się nad tobą zatrzepotał mocno skrzydłami i podmuch z jego skrzydeł poczułaś właśnie na swojej twarzy….. oniemiałam….. Nie mogłam znów w to uwierzyć, aż mi się zrobiło słabo, powiedziałam: Jezu co ty ze mną wyczyniasz! to jest nie do wiary, ale to jest niesamowicie cudowne uczucie być w taki sposób doświadczany przez Jezusa, więc czyń ze mną co chcesz Panie… wierzę, dziękuję ufam i kocham Cię.
Chciałam porozmawiać o tym wszystkim z jakimkolwiek księdzem, chciałam się poradzić, upewnić, żeby mnie jakiś ksiądz poprowadził duchowo i.t.d. Byłam w jakimś nieziemsko cudownym stanie, ale było mi zarazem okropnie przykro i smutno, bo nie wiedziałam co to wszystko ma oznaczać, co mam dalej robić, pozostawiona na pastwę losu sama sobie, bo nie miałam nikogo z kim mogłabym porozmawiać, kto by mnie mógł poprowadzić. Pomyślałam że może P. Bóg będzie mówił do nie przez pismo św. zaczęłam więc czytać, ale szczerze powiedziawszy to nie zawsze do końca rozumiałam o co chodziło… ale Jezus widząc mój smutek i bezradność wymyślił inny sposób rozmawiania ze mną, a więc postawił na mojej drodze 110 zeszytów Vassuli Ryden, zaczęłam czytać z wielkim zainteresowaniem i już na początku Jezus powiedział do mnie, cyt: czemu szukasz kogoś żeby cię prowadził? czy ja ci nie wystarczam? czy mi nie ufasz? Ja cię kocham najbardziej na świecie i to ja cię wskrzesiłem z umarłych, więc mi zaufaj, kwiecie, ja cię poprowadzę!!! Mój Boże pomyślałam, przecież to nie jest znów zbieg okoliczności, to znów Ty do mnie mówisz i wiem na pewno że to wszystko pochodzi od Ciebie, czemu więc mam Ci nie zaufać skoro mnie rzeczywiście wskrzesiłeś z umarłych, to nie po to żeby mnie sprowadzić na manowce, więc ufam ci w ślepo! prowadz mnie Panie!…. Z tych zeszytów dowiedziałam się niesamowicie dużo, między innymi jak Jezus nas kocha,On darzy nas wszystkich miłością o jakiej nikt z nas nie śnił i nie patrzy na nas czy jesteśmy biedni, bogaci, wykształceni czy nie, pobożni, czy największymi grzesznikami on kocha nas wszystkich jednakowo….Przez te zeszyty zrozumiałam może nie wszystko, ale bardzo naprawdę bardzo wiele, i nauczyłam się z nich dużo m.i. jak mam żyć i postępować w drodze do Boga. Czytając je byłam napełniona spokojem, miłością i radością. Uważam że każdy katolik powinien zapoznać się z ich treścią. Przepisałam sobie parę cudownych modlitw które odmawiam. napiszę wam dwie. 1 – POMÓŻ MI, OJCZE I PROWADZ MNIE NA TWOJE SPOKOJNE PASTWISKA, GDZIE PŁYNIE CZYSTA WODA WIECZNOŚCI. BĄDZ MOIM ŚWIATŁE, ABY MI WSKAZAĆ DROGĘ, Z TOBĄ I OBOK CIEBIE PÓJDĘ, Z TOBĄ BĘDĘ ROZMAWIAĆ, BY DOZNAĆ OŚWIECENIA. OJCZE UKOCHANY, POZOSTAŃ WE MNIE, ABY MI UDZIELIĆ POKOJU I ABY DAĆ MI ODCZUĆ TWOJĄ MIŁOŚĆ. PÓJDĘ ZA TOBĄ KROK W KROK, Z TOBĄ POZOSTANĘ, UŚWIĘĆ MNIE, KOCHAJ MNIE, BĄDZ ZE MNĄ TERAZ I NA ZAWSZE. AMEN.
2 – MÓJ OJCZE PROWADZ MNIE TAM, GDZIE ZGODNIE Z TWOJĄ WOLĄ MAM IŚĆ, POZWÓL MI ŻYĆ W TWOIM ŚWIETLE I OGRZEJ MOJE SERCE, BY STAŁO SIĘ GOREJĄCE I DAWAŁO CIEPŁO TYM, KTÓRZY ZBLIŻAJĄ SIĘ DO MNIE. BŁOGOSŁAWIONE NIECH BĘDZIE TWOJE IMIĘ ZA TO, ŻE POMIMO MOJEJ NICOŚCI UDZIELIŁEŚ MI TYCH WSZYSTKICH ŁASK. BŁOGOSŁAWIONE NIECH BEDZIE TWOJE IMIĘ ZA WYŚWIADCZONE MI DOBRA I ZA MIŁSIERDZIE JAKIE MI OKAZUJESZ WZNOSZĄC MNIE BLISKO TWEGO SERCA. AMEN. Zawsze Jezus działa w moim życiu, a potem daje mi poznać że to od niego pochodzi, najczęściej daje mi coś do poczytania, nigdy nie na odwrót, bo bym może pomyślała że może się czegoś naczytałam, a potem sobie to wyobrażam, nie! pierwsze działa a potem potwierdza.

 

CZĘŚĆ XI

świadectwo przemienienia mojego syna. Przez 4-5 lat dzień w dzień modliłam się o nawrócenie mojego syna, ale mimo moich modlitw nie było poprawy, a powiedziałabym nawet że upadał coraz bardziej, doszedł alkohol, coraz więcej alkoholu, potem doszły narkotyki, nie był narkomanem, ale zażywał je coraz częściej. Nie poddawałam się, modliłam się cały czas. W pazdzierniku 2014r. udało mi się namówić z wielkim trudem syna na mszę o uzdrowienie międzypokoleniowe w Aberdeen i na tej właśnie mszy św. Ojciec Tomasz powiedział: że jest tutaj młody mężczyzna który nie chciał przyjechać, jest on teraz uwalniany od alkoholu i narkotyków i że w tej chwili ma ból głowy i właśnie w tej samej chwili, mój syn poczuł ból nie głowy ale silny ból koło serca. Wiedziałam że to chodzi o niego o moje dziecko że Bóg uzdrawia mojego syna, wierzyłam w to bez granic. Za kilka dni był hallowen i mój syn wybrał sie z 4 kolegami na miasto i wtedy właśnie doszło do straszliwej tragedii.. 4 chłopaków wróciło do domu a jeden zaginą i niestety do dzisiaj go nie odnaleziono, i wtedy właśnie był przełom wszystkiego….. Załamałam się całkowicie, mówiłam: Boże ja cały czas się modlę za moje dziecko a on upada coraz bardziej! czemu mnie nie słyszysz! nie słyszysz moich modlitw? I wtedy już straciłam wszystkie siły, postanowiłam że oddam syna Bogu. Powiedziałam: Boże ja już nie mogę , nie mam siły! oddaję ci go całkowicie!! Ty się nim zajmij! Po paru dniach od tej tragedii i od ofiarowania, Syn oznajmił mi że postanowił wyjechać do Afryki na wolontariat na 3 miesiące. Gdy to usłyszałam poszłam do kościoła i z płaczem krzyczałam do Boga i z pretensjami, mówiłam mu: Boże co Ty robisz! czemu pozwalasz na to wszystko! on jest chory, ma wielką alergię egzemę, bardzo często chruje, musi żyć w sterylnych warunkach a ty mu pozwalasz jechać do kraju gdzie jest brud i ubóstwo? on tam nie przeżyje! …. I wtedy usłyszałam głos! bardzo wyrazny aż mnie wyprostowało.. Jezus powiedział do mnie cyt: DLACZEGO SIĘ MARTWISZ O NIEGO! PRZECIEŻ MI GO OFIAROWAŁAŚ! JA SIĘ NIM ZAJMĘ! ZOSTAW GO MI! Brzmiało to jakby mówił do mnie z pretensjami że mu nie ufam. Nie potrafiłam się już skupić na żadnej modlitwie. Uspokoiły mnie te słowa i dodały otuchy. Pomyślałam, Jezu, Ty wciągle do mnie mówisz, a ja mówię do Ciebie że Ci ufam, a tak naprawdę to nie mam takiego bezgranicznego zaufania, bo cały czas zawodzę z tym moim zaufaniem. W dniu kiedy syn miał jechać do Afryki ja w tym czasie musiałam jechać do Polski, nie mogłam być z nim w chwili wyjazdu, i rano kiedy modliłam się znów o szczęśliwy pobyt syna, oczami duszy zobaczyłam Jezusa w brązowych lnianych, takich podróżnych szatach, jak puka do naszych drzwi i mówi do mnie cyt : Nie martw się o niego, ja go zabieram i dam mu wszystko czego będzie tam potrzebował, jedzie ze mną i zemną wróci! Popłakałam się wtedy jak reks i naprawdę zaufałam Jezusowi. No i Jezus spełnił wszystkie obietnice jak mi obiecał. Dał synowi zdrowie, mimo tego brudu i nędzy syn był tam całkowicie zdrowy nie miał żadnej alergii, ani innych chorób, trafił do najlepszej rodziny, zdobył nagrodę za najlepszego wolontariusza. Jezus pokazał synowi biedę, nędzę ludzką, głód, zacofanie, brak wszystkiego, jedzenia, wody, pieniędzy, luksusu, wykształcenia, w jakich ludzie żyją warunkach, a mimo tego głodu i biedy wszyscy byli szczęśliwi, uśmiechnięci, cieszyli się ze żyją tak jak żyją. Jezus pokazał mu na czym szczęście polega .itd. i wrócił cały i zdrowy. Po przyjezdzie pomyślałam że znów się zaczną przywitania, koledzy, imprezy, wyszedł raz z kolegami wieczorem, a ja napisałam mu smsa: kochanie proszę cię o jedno.. nie bierz chociaż narkotyków! a on mi odpisał: Mamo wszyscy koledzy mi mówią że bardzo się zmieniłem, proponowali mi już narkotyki, ale naprawdę nie wiem co się ze mną stało !! czuję wstręt do narkotyków! może mi nie uwierzysz, ale ja już naprawdę nie biorę! Stał się naprawdę cud! syn zmienił się niedopoznania, nie bierze narkotyków, stał się nowym człowiekiem. powiedział mi że wie że się za niego modliłam, że był złym człowiekiem, że mnie kocha i że się zmienił. I może nie nawrócił się jeszcze, ale ja bezgranicznie ufam Jezusowi, nie poddam się!! w modlitwach dziękuję Bogu za jego przemienienie i nawrócenie, bo wiem że Bóg go nawróci kiedy uzna to za stosowne. Amen.

 

CZĘŚĆ XII

Dużo dużo przed moim nawróceniem, bardzo często miałam sny o końcu świata, zastanawiałam się wtedy czemu tak często śnią mi się takie straszne katastrofy, były przerażające, raz widziałam czarne kłęby dymu i ognia które niszczyły dokładnie wszystko co było na drodze i w szybkim tempie zbliżały się w naszym kierunku, szły prosto na nas, pamiętam że nie mieliśmy już żadnego wyboru ucieczki ani odwrotu, że musimy zginąć, piszę my bo zawsze śniły mi się też moje dzieci i czasami mąż, jedynie co mogliśmy zrobić, to modlić się, i tak też robiliśmy, pamiętam że zawsze ściskaliśmy się wszyscy mocno za ręce i bardzo bardzo gorąco się modliliśmy. Następnym razem śniły mi się straszne trzęsienie ziemi i że wszystko płonęło cała ziemia i niebo i znów to wszystko się zbliżało w naszym kierunku i znów ogarnoł nas straszny strach i wyrzuty sumienia że zaraz wszyscy zginiemy i pewnie wszyscy pójdziemy do piekła, bo nie zasłużyliśmy na niebo, znów modliliśmy się do Boga o przebaczenie. Następnym razem że w trzęsieniu zalewają nas bardzo wielkie fale które zalewały wszystko, znów złapaliśmy się wszyscy za ręce że jak mamy zginąć to razem i modląc się błagaliśmy Boga o litość nad nami, za każdym razem te modlitwy które odmawialiśmy, przynosiły nam jakby ulgę, te kłęby dymu, ogień trzęsienia ziemi potopy, fale śniły mi się nie 1 nie 2 nie 3 ale naprawdę bardzo często, już wtedy P.Bóg mnie niejako ostrzegał, błagał o opamiętanie, że jak się nie nawrócę to naprawdę wszyscy razem zginiemy w takim straszliwym ogniu, i zawsze po tych snach budziłam się bardzo przerażona i obiecywałam sobie że się muszę poprawić, nawrócić i zacząć się modlić, ale jakoś szybko zapominałam o tym wszystkim i wracałam do grzesznego życia, którym błędnie nazywałam bardzo szczęśliwym. Już wtedy P.Bóg próbował do mnie dotrzeć, przemówić….. Teraz przypomniało mi się pewne zdarzenie, które zaczęło się bodajże 2012 r. I od tego właśnie się wszystko zaczęło. Od tamtej pory Bóg przewrócił moje życie do góry nogami. Powinnam w ogóle od tego zacząć to świadectwo, ale widać taka ma być kolej. A więc: Prawie zawsze w weekend chodziliśmy z mężem na jakieś prywatki, urodziny i.t.d. nie było weekendu żebyśmy się nie spotkali ze znajomymi. Ostatni raz pamiętam byłam u koleżanki, bo dostała mieszkanie, taka mała imprezka, i właśnie po tej imprezie poczułam niechęć do jakichkolwiek spotkań towarzyskich. Myślałam wtedy co jest!! co mi się stało!! może mam depresję, albo się już starzeję czy co? Znajomi nas stale zapraszali, ale zawsze jakoś próbowałam się wykręcić, wszyscy myśleli że się na nich obraziliśmy. A gdy już musieliśmy do kogoś iść to siedziałam jak na szpilkach, czułam się naprawdę zle i jak najszybciej chciałam się wyrwać do domu. Czułam dokładnie wstręt, nie do tych moich miłych i kochanych znajomych, ale w ogóle do zabaw i imprez. Teraz dopiero rozumie czemu tak się działo, to jest niesamowite w jaki sposób Jezus zaczął, zaczął od delikatnego wyciszenia mnie i wyrwania od podłoża zła, działał spokojnie, cierpliwie krok po kroku i z wielką miłością, bo nie nawrócił mnie siłą, ani z dnia na dzień i koniec, lecz to trwa już kilka lat cały czas…… Potem pewnego poranka szłam do pracy i nagle Bóg dopuścił do mnie niesamowite myśli, były straszne i takie realne: że co będzie jak dzisiaj umrę? gdzie ja trafię? bo napewno nie do nieba, gdzie trafią moje dzieci? bo przecież duchowo im niczego nie przekazałam….. ogarnoł mnie strach, żal i wyrzuty sumieni tak wielkie że rozrywało mi serce z bólu…. szłam i cały czas prosiłam Boga żeby mnie jeszcze nie zabierał, żeby dał mi jeszcze jedną szansę bym mogła naprawić te rzeczy które zaprzepaściłam, zaniedbałam, żebym mogła uczynić chociaż trochę dobra w moim życiu, bo TO BOLAŁO NAJBARDZIEJ, bo byłam osobą bardzo złą, przeleciało mi przed oczami 10 przykazań Bożych i nie było przykazania którego bym nie naruszyła. Bóg mnie wysłuchał i dał mi oczywiście tą szansę naprawienia wszystkiego. To wszystko było jak już pisałam w 2012r. a teraz wracam do terazniejszości. Ostatnio dużo się modliłam, ale nie wysilałam się zbytnio patrząc na te modlitwy które odmawiam dzisiaj, wtedy myślałam że modlę się z wiarą i pobożnością, ale zawsze siedziałam sobie wygodnie w łóżku pod ciepłą kołderką i w ten sposób odmawiałam wszystkie modlitwy. Pewnego wieczoru usiadłam jak zwykle wygodnie w łóżku i zaczełam się modlić, aż nagle słyszę uszami duszy głośny krzyk dobiegający z naprzeciwka mnie: WSTAŃ !!! UKLĘKNIJ!!! W przerażeniu wyskoczyłam natychmiast z łóżka i od razu upadłam na kolana, ale nie potrafiłam się wtedy skupić na modlitwie, tylko myślałam o tym głosie, jak Jezus był nie zdenerwowany, ale zasmucony że tak go lekceważę. Od tamtej pory zawsze klękam do modlitwy.

 

CZĘŚĆ XIII .

8 pazdziernik 2013 Od tygodnia jakoś nie czułam obecności Bożej, nie czułam jak zawsze od dłuższego czasu radości i spokoju, myślałam że może znów Jezus mnie opuścił? I zaraz zaczełam czytać Po tygodniowej przerwie zeszyty Vassuli Ryden PRAWDZIWE ŻYCIE W BOGU i od razu na wstępie co przeczytałam? KWIECIE! CZEMU MYŚLISZ ŻE CIĘ OPUŚCIŁEM! JA NIE OPUSZCZĘ CIĘ NIGDY, ZAWSZE JESTEM PRZY TOBIE, CZY ZAPOMNIAŁAŚ ŻE TO JA CIĘ WYRWAŁEM Z SIDEŁ SZATANA, POSTAWIŁEM TWOJE STOPY NA SKALE, JA JESTEM ZAWSZE PRZED TOBĄ. KARMIĄC CIĘ SPRAWIŁEM ŻE BĘDZIESZ JUŻ ZAWSZE GŁODNA, DAJĄC CI PIĆ SPRAWIŁEM ŻE BĘDZIESZ JUŻ ZAWSZE SPRAGNIONA. KOCHAM CIĘ. I to jest święta prawda! tak właśnie czuję! czuję ogromny głód i pragnienie Boga, i zrozumieć mnie może tylko ten, kto przeszedł coś podobnego. Każdy pobożny katolik powie: ja rozumię bo też mam znakomity kontakt z Bogiem, ale że ja chyba trochę przesadzam. Też byłam kiedyś jako młoda dziewczyna prawdziwą pobożną katoliczką, ale czegoś takiego nigdy nie doświadczyłam i nie wiem czy do końca bym zrozumiała kogoś kto by mi takie rzeczy opowiadał, inaczej jest pisać i opowiadać komuś a inaczej jest to wszystko przeżyć. To jest niewiarygodne, bo nie pochodzi z tego świata więc i trudne do pojęcia i zrozumienia.

W listopadzie 2013 miałam przecudowny sen, przyśnił mi się mężczyzna, podszedł do mnie i zapytał czy mam jakiś sznurek lub nitkę, bo chciał mnie z nim związać na stałe, pamiętam że miałam jedną całą dłoń zaplątaną nitką i chciałam mu ją dać, ale nie mogłam jej rozplątać, On złapał końcówkę tej mojej nitki i staliśmy tak naprzeciw bardzo blisko siebie, powiedział do mnie, żebym się do niebo przytuliła, odpowiedziałam mu że ja przecież mam męża i nie mogę, zaczoł wtedy do mnie mówić, nie pamiętam co mówił, ale mówił tak jak nikt na tym świecie nie mówi, same słowa były miłością nie doopisania, pamiętam że przytuliłam się wtedy do jego piersi i to, jak się czułam, to nie jestem w stanie tego opisać, bo się nie da ani opisać, ani w jakikolwiek inny sposób tego wyrazić, rozkochał mnie w sobie do szaleństwa, aż się przebudziłam, od razu wiedziałam że to był Jezus i czułam tą wielką miłość, miłość nie taką, jaka jest między kobietą a mężczyzną, miłość jakiej nie ma tu na ziemi, żałowałam ze ten sen sie skończył, chciałabym żeby ten sen trwał i trwał… cały tydzień, nie przesadzam, naprawdę cały tydzień nie mogłam dojść do siebie, czułam tą cudowną miłość w całym sercu, duszy i chodziłam a może raczej fruwałam ponad ziemią, nie zapomnę tego snu do końca życia…. Bo jeżeli taka miłość jest tam w niebie, to już nie boje sie śmierci.. Teraz wiem że jezus dał mi odczuć tylko maleńką cząstkę Jego miłości, bo całej Jego miłości żaden człowiek nie jest w stanie przetrzymać.

16 sierpnie 2014 r. miałam kolejny przepiękny sen.. przyśnił mi się mężczyzna ubrany na czarno od którego biła miłość i dobroć, więc wiedziałam że to ktoś dobry. Powiedział do mnie że już 600 lat temu wiedział że się urodzę i że czekał na mnie aż 600 lat, powiedział mi jeszcze że dzięki niemu żyję. Szedł gdzieś a ja szłam za nim, nagle doszliśmy na cmentarz, gdzie przed bramą cmentarną spotkałam jakiś ludzi którzy mówili do mnie: gdzie ona idzie,ale ja nie zważałam na nich i szłam dalej, doszłam do ogromnej bramy która znajdowała się na tym cmentarzu, uniosłam się w powietrze jak gdybym miała skrzydła i gdy chciałam przejść przez tą bramę, poczułam jakby mnie coś z wielką siłą wessało na drugą stronę i nagle się obudziłam.. no szkoda bo czułam że za tą bramą było coś niesamowitego, no ale nie dane mi było tego zobaczyć. Gdy się obudziłam to nie mogłam już zasnąć, cały czas myślałam o tym śnie i kto to był. Rano weszłam na FB i oniemiałam. Mam na FB znajomego który wystawia na każdy dzień roku jakiegoś Swiętego, i w tym dniu był właśnie dzień św. Rocha, był ubrany na czarno i mało tego, było napisane że żył około właśnie 600 lat temu tak jak do mnie powiedział we śnie, nie mogłam się nawet poruszyć z wrażenia, bo powiedział do mnie że dzięki niemu żyję i przypomniało mi się od razu że przecież jak miałam 3 miesiące to prawie umarłam jak napisałam na początku tego świadectwa i dzięki jego wstawiennictwu do Boga wyzdrowiałam. czytałam biografię św. Rocha, i jest on właśnie patronem między innymi ciężko chorych. od tej pory św. Roch jest moim jednym z najbardziej ulubionym świętym. Chwała Panu za te wszystkie cuda i łaski którymi mnie obdarowuje przez całe moje nędzne życie. Bądz Uwielbiony Panie, Bądz Uwielbiony. Amen.

 

CZĘŚĆ XIV

w kwietniu 2015 przeżyłam kolejne przeżycie duchowe. Mianowicie byłam na niedzielnej mszy św. tak jak co niedzielę, tylko że ta msza była trochę inna od pozostałych, poniewaz nie byłam w stanie łaski uświęcającej więc nie mogłam przyjąć Najświętszego Sakramentu. Gdy wszyscy ustawiali się w kolejce do komuni, to ogarnął mnie niesamowity żal, że ja nie mogę, że jestem taka nędzna i grzeszna, że przez moją słabość nie mogę przyjąć Jezusa do serca. siedziałam tak i patrzyłam raz na figurkę Maryji i raz na figurkę Pana Jezusa i prosiłam o wybaczenie za moje grzechy. Gdy komunia się skończyła, nagle poczułam miłość w sercu tak wielką że nie znajdę słów żeby to opisać…. miałam ochotę wyskoczyć z ławki i tańczyć z radości na środku kościoła. Ja nie poszłam przyjąć Jezusa do serca z powodu grzechu, to ON przyszedł do mnie! Jezus podał mi komunię duchową, On nas kocha pomimo… i bezwzględu… Chwała Panu i Maryji. Jezu!! wierzę, uwielbiam, ufam i kocham Cię. Amen.

W czerwcu 2015r. odmawiałam 9-dniową nowennę za dusze czyśćcowe, w 9 dniu owej nowenny, przyśniła mi się spora grupa ludzi, którzy byli wszyscy w jednym wieku tak około 30-40 lat, byli szczęśliwi, szłam gdzieś z nimi nocą przez oświetlone ulice jakiegoś miasta. W pewnym momencie powiedziałam do nich, że ja już dalej nie mogę z nimi iść, bo i tak już za daleko zaszłam i że muszę wracać bo na mnie czeka rodzina. Zaczęli się ze mną żegnać i tak bardzo bardzo mi za coś dziękowali, jedna kobieta, którą najbardziej zapamiętałam, była w brązowym kożuchu i miała mocno czerwone usta, ona mi dziękowała najbardziej i powiedziała do mnie że zawsze mogę na nich liczyć jak będę czegoś potrzebowała, i że czasem może być niedostępna. Gdy się przebudziłam, od razu zrozumiałam że to przecież przyśniły mi się duszyczki, które dzięki tej nowennie może zostały wyzwolone z czyśćca? Zastanawiałam się nad słowami tej kobiety, czemu nie zawsze będzie mogła mi pomóc, ale też dzięki łasce Bożej zrozumiałam, że pomogą mi to zn. będą się za mnie modlić, ale kiedy coś nie będzie zgodne z wolą Bożą, to wtedy będą niedostępne. To właśnie mi chciała powiedzieć duszyczka czyśćcowa Chwała Panu! za to cudowne doświadczenie, w którym Bóg pokazał mi jak potrafią być wdzięczne dusze czyśćcowe kiedy się za nimi wstawiamy, jakich mamy tam oddanych przyjacioł, którzy kochają nas miłością czystą jak kryształ, módlmy się więc za tych biedaków, którzy pomagają nam nieustannie modlitwą, bo oni niestety sami sobie nie mogą pomóc, gdybyśmy mieli możliwość zobaczyć, oczami duszy, to zobaczylibyśmy jak klęczą u naszych stóp i błagają nas o modlitwę, żebrzą nawet najmniejszego wastchnienia do Boga w ich intencji.

 

 

CZĘŚĆ XV

11 marca 2019 r. Dzień jak codzień, do czasu,  gdy późnym popołudniem zadzwoniła do mnie siostra z Polski, że jedzie za karetką, w której znajduje się mama, bo miała rozległy zawał i w stanie krytycznym wiozą ją do szpitala. Zrobiło mi się słabo i od razu myśl, że ja muszę do Polski… muszę do niej…. muszę zdążyć…. Zaraz kupilismy z mężem bilety na samolot i za 24 godziny byliśmy w Polsce. Prosto z lotniska pojechaliśmy do szpitala. Mama leżała nieprzytomna, a lekarz, który miał właśnie dyżur, powiedział: mama czekała chyba na panią bo bardzo walczyła o życie, miała kilka reanimacji, w tym jedną nawet półgodzinna, więc przyszła do nas z tamtego świata i nie daję jej żadnych szans do życia. To co czułam patrząc na mamę w takim stanie, to nie da się opisać. Miałam straszne wyrzuty sumienia, bo ostatnio bardzo ją zaniedbywalam, mało dzwoniłam, 6 mies. temu widziałam ją ostatni raz. Te wyrzuty stawały się nie do zniesienia, i tak bardzo błagam Boga o zdrowie dla niej, żeby Bóg dal mamie zdrowie, a przy okazji mi szansę naprawienia relacji z mamą, bo jak umrze będę musiała do końca życia żyć z tym poczuciem winy, z tymi przerażającym wyrzutami sumienia. Blagalam Boga i Siostrę Faustynę by się wstawila za mamą, bo ona była i jest czcicielką Miłosierdzia Bożego, mówiłam: Siostro Faustyno, wejrzyj na Lusię,  która nigdy nie opuściła koronki do Miłosierdzia Bożego o 15, więc i Ty jej nie opuszczaj w chorobie. Modlilam się ja, cala rodzina, znajomi i nieznajomi w grupach modlitewnych przez 5 tyg. Po 2 tyg. Mama wybudzila się ze śpiączki, ale była nadal podpięta pod aparaturę, która robiła za nią dosłownie wszystko. Mama była jak roslinka i lekarze nie dawali jej nadal żadnych szans do życia, A to ,że przeżyła i się wybudzila ze śpiączki nazwali cudem. Nie poddawalismy się w modlitwach. Lekarze twierdzili, że po wybudzeniu mama prawdopodobnie będzie rośliną fizycznie i umysłowo, A po tygodniu, wszystkim na przekór, Lusia odzyskala świetny umysł i porusza nogami i rękami. Potem lekarze sugerowali,  że mama jednak jest za słaba żeby oddychać samodzielne, ale znów po około tygodniu nieustajacych modlitw, mama zaczęła oddychać samodzielne, nawet zaczęliśmy ją karmić łyżką, ale nadal była słaba i nie wstawała z łóżka, a podejrzenia lekarzy były takie, że mama będzie oblożnie chora i żeby szukać dla niej jakiegoś domu starców, bo same nie damy rady się nią opiekować. A ja i tak wiedziałam swoje!! Bo przecież po takim szturmie modlitewnym, jaki ona dostała, to przecież Bóg nie zostawi jej w takim stanie. No i oczywiście, że miałam rację! Po około 1,5 tygodnia  Mama wstała z łóżka…. Chwała Panu Bogu za ten wielki cud, cud uzdrowienia mojej kochanej mamy. Dziękuję też Bogu za łaski, które otrzymałam będąc 5 tygodni codziennie przy mamie. Zobaczyłam jak wielkim skarbem i szczęściem jest moja mama, jak bardzo ją kocham, a wcześniej nigdy tak tego nie odbieralam, bo przecież była gdzieś 3 tys. kilometrów ode mnie, przecież żyła, przecież była zdrowa, uswiadomilam sobie, że przecież ja jej chyba nawet nigdy nie powiedzialam, że ją kocham, nigdy nie patrzyłam na nią z taką wielką miłością jak wtedy w szpitalu, nigdy nie tęsknilam za nią tak bardzo, nigdy nie gladzilam jej ręki i czoła z tak wielką miłością i czułością. Codziennie wychodząc ze szpitala, myślałam, że przecież może widzę i dotykam ją już ostatni raz…więc muszę nadrobić co tylko się da. Uświadomiłam sobie, że przecież powinnam iść przez życie tak, jakby każdy dzień miałby być ostatnim dniem, dzielić się szczerą miłością z innymi codziennie, a nie tylko na łożu śmierci. I nigdy nie powiem już wiecej: że DZIEŃ JAK CODZIEŃ jak zaczęłam to swiadectwo, bo każdy dzień jest wielką łaską, darem samego Boga, który pokazał mi, że nawet w największych ludzkich tragediach jest z nami i darzy nas łaskami, a my tylko musimy otworzyć szeroko oczy swojej duszy i nauczyć się je przyjmować Dziękuję Bogu za łaskę zaufania Bożemu Miłosierdziu. Dziękuję Bogu też za to, że uswiadomil mi czym jest Msza święta, gdy szykowalam się do kościoła, przymierzając ubrania w czym będę wyglądać najlepiej, jaki kolor płaszcza, butów, torebki, zapominając przy tym całkowicie o najważniejszym, z Kim idę na spotkanie… i nagle w sercu usłyszałam głos: A JA?…. CO ZE MNĄ?…. O mój Boże pomyślałam, tak mi wstyd! Zapomniałam o Tobie.. tak bardzo Cię przepraszam.. bo przecież idę na spotkanie z Tobą, przecież tylko Tobie mam się podobać, nie ważne w jakim płaszczu czy butach, Ty patrzysz na moje serce, a nie strój. ……….. Dziękuję Bogu za ludzi których spotkałam w tym czasie na swojej drodze. Dziękuję Bogu za te 5 tygodni. To była wielka łaska, czas cudów, łez, miłości, uzdrowień, czas zbliżenia się jeszcze bardziej do Boga, mamy, siostry, której nie widziałam 4 lata, czas, który dostałam w prezencie od Boga, czas, w którym pokazał mi jak powinno wyglądać życie, czas przemyśleń, zmian, poprawy, pokory, CZAS KTÓREGO NIKT Z NAS NIE WIE ILE GO NAM ZOSTAŁO,  ŻE CZAS TO NIE PIENIADZ I

 

One thought on “Jola Grabowska – Boży plecak.

  1. Jolu Bóg umiłował Cię wielce,bądź nadal Jego światłem dla wielu z nas. Dziękuję za Twe świadectwa.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *