Elżbieta

Elżbieta

Chciałabym podzielić się z Wami pewnym doświadczeniem, które zmieniło moje rozumienie sensu ofiar pieniężnych. Napisałam to świadectwo jakiś czas temu, trochę je skróciłam, ale i tak wyszło dużo. Ale może komuś z Was się przyda

W Piśmie Świętym Pan Bóg zwraca naszą uwagę na aspekt ofiar wiele razy. Mówi o wdowim groszu, jałmużnie, dziesięcinie. I obiecuje w zamian wielkie łaski. W szczególności zapewnia wszystkich, którzy oddadzą Mu dziesięcinę, że otrzymają błogosławieństwo ponad miarę. I zachęca nawet do sprawdzenia, czy to w ogóle działa: Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, a wtedy możecie Mnie doświadczać w tym – mówi Pan Zastępów – czy wam nie otworzę zaworów niebieskich i nie zleję na was błogosławieństwa w przeobfitej mierze (Ml 3, 10).

Nie każdego stać na dziesięcinę. Bardziej psychicznie niż materialnie. Bo sprawia wrażenie zbyt wysokiej, zbyt wygórowanej. Oddanie 10% miesięcznej pensji Kościołowi może wydawać się wręcz nielogiczne, zwłaszcza w czasach medialnego biczowania księży. Osobom świeckim też jest niełatwo. Z trudem wiążą koniec z końcem i tuż po wypłacie z niecierpliwością odliczają dni do kolejnej. Bo życie jest coraz droższe, do spłacenia kredyt, czasami niejeden, i tyle innych niezbędnych wydatków. Do tego trzeba nieustannie bronić i umacniać własne wartości w związku z szerzącym się światopoglądem antyklerykalnym, próbującym wmówić nam, że Kościół jest zbyt bogaty, zbyt zepsuty i zbyt nikomu niepotrzebny.

Dziesięcina była kiedyś obowiązkowym podatkiem, teraz jest całkowicie dobrowolna. A nawet bywa tematem tabu i wręcz w ogóle się o niej nie mówi. Wystarczy, że ksiądz proboszcz czasami nieśmiało zwróci się do parafian z prośbą o jakiś grosz, a natychmiast po bokach rozlega się szemranie. Że znowu, że na co, że czy nie za dużo tego wszystkiego… Do dziesięciny nie należy się zmuszać. Pan Bóg nie chce ofiar przymuszonych. Nie oczekuje od człowieka w ogóle żadnych ofiar, bo ofiara Jezusa wystarczyła, żeby zbawić cały świat. Ale jeśli ten człowiek zechce czasami sam dobrowolnie przyjąć na siebie jakiś dodatkowy krzyż, żeby wynagrodzić Bogu Jego wielką miłość, to natychmiast zwrotnie otrzymuje z Nieba zdroje łask. Takim krzyżem może być zwykły post, jałmużna, a nawet własne życie. Ofiara pieniężna jest chyba najłatwiejszą z ofiar. Ale czasami jednocześnie najtrudniejszą. Bo człowiek jest zbyt przywiązany do tego, co posiada. Dlatego może warto pomyśleć o dziesięcinie. A raczej całkiem na pewno warto. I nie trzeba się bać, że może nam zabraknąć. Nie zabraknie. Pan Bóg nie rzuca przecież słów na wiatr. Wyżywi i odzieje wszystkich, którzy Mu ufają. Jeśli dba o ptaki, które niczym się Bogu nie przysługują, i karmi je (Mt 6, 26), to o ileż więcej da tym, którzy starają się o Jego Królestwo i Jego sprawiedliwość (Mt 6, 33).

Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9, 6-7).

O dziesięcinie usłyszałam po raz pierwszy kilkanaście lat temu od mojego wujka, który Pismo Święte zna jak własną kieszeń, czym zawsze mnie zawstydzał. Rozmawialiśmy wtedy o ofiarach na tacę w kościele, na Mszę Świętą, na „po kolędzie”. O tym jak to wyglądało kiedyś i dlaczego dzisiaj jest z tym dużo gorzej. Wujek opowiedział mi, że pamięta, jak jego ojciec, a mój dziadek, przygotowując się do przyjęcia w domu księdza po kolędzie, odłożył razem z babcią ze swojej wypłaty znaczną sumę pieniędzy. Kwota była spora, babcia nie pracowała a dzieci w domu pięcioro. Nie była to ofiara dla księdza-człowieka-jak-każdy-inny-grzesznego, lecz księdza-namiestnika-Jezusa-na-ziemi. W ten sposób mój dziadek okazał Bogu wielką miłość, ponieważ okazał szacunek najważniejszej dla niego po Bogu osobie na ziemi. Księdzu. Bez którego kontynuacja dzieła Jezusa nie byłaby możliwa. Który, żeby móc kontynuować dzieła Boże na ziemi, musi mieć do tego środki, również finansowe. Który, żeby móc kontynuować dzieła Boże na ziemi, musi mieć do tego środki, również finansowe. Bez którego chleb nie stawałby się Ciałem. Nie byłoby pasterzy, którzy czuwaliby nad owczarnią Pana. I nie byłoby samej owczarni, bo bez pasterza owce rozpierzchłyby się na wszystkie strony i zostały pożarte przez wilki. Nawet gdy ten ksiądz po naszemu słabemu ludzku wydaje się nie do końca spełniający nasze oczekiwania.

Pamiętam też, jak moja babcia opowiadała nam, że gdy wybuchła wojna, babci teściowa za wszystkie pieniądze, jakie wtedy miała, zamówiła Mszę Świętą, żeby cała rodzina przeżyła wojnę. Przeżył nawet stryj zesłany na Sybir, któremu tam przez wiele lat śmierć ciągle zaglądała w oczy.

Siłą rzeczy musiałam więc zrewidować własne podejście do kapłanów, kościelnej tacy i dylematów – ile i czy w ogóle. Zapragnęłam zrobić więcej niż robiłam do tej pory. Postanowiłam modlić się, aby moje serce zaczęło ze mną współpracować, żeby stało się hojne, bezinteresowne i szczere. Na tę łaskę nie musiałam długo czekać. Otrzymałam nawet więcej, niż się spodziewałam. Bóg błogosławi mi i mojej rodzinie każdego dnia, a czasami nawet pomaga mi… finansowo, gdy zachodzi taka potrzeba.

Najpierw zaczęłam przeznaczać na tacę (zwłaszcza niedzielną i świąteczną) stałą, niezmienną kwotę, dużo wyższą niż dotychczas, niezależnie od tego, ile dni świątecznych przypadało w tygodniu. Czasami dopadały mnie zwątpienia, zwłaszcza wtedy, gdy stan konta był bliski zeru. Ale nie poddawałam się a Pan Bóg zawsze mi potem pomagał. Następnie dodałam stałe w miesiącu ofiary na misje, media katolickie, prowadzone przez duchowieństwo, Caritas i inne dzieła Boże. W jednym miesiącu wspierałam jedne, w innym drugie, tak by wypełnić tę moją „dziesięcinę”. I przestałam się już zastanawiać, czy moje datki zostaną zagospodarowane, czy zmarnowane. Odkąd zaczęłam składać je w darze Bogu a nie człowiekowi, który je przyjmował, zrozumiałam, że w lepszych rękach nie mogą się znaleźć.

Bóg obdarza łaskami w obfitości wszystkich, którzy Go z wiarą wzywają. Bez wyjątku. Kocha nas zupełnie bezinteresownie. Kocha nas za nic. A nawet mimo wszystko. Mimo naszych grzechów, upadków i zwątpień. I nie potrzebuje naszych ofiar, by móc kochać nas bardziej. Do Boga należy wszystko. Nawet to, co posiadamy i z czym się z Nim nie dzielimy. Te wszystkie porywy serca, materialne i niematerialne, są potrzebne raczej nam. Do wyrażenia wdzięczności i miłości Bogu i bliźniemu. I do zwalczania własnego egoizmu i pychy. A także stanowią próbę naszej ufności Bogu. Wiary w Jego Słowo.

Tak myślę.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *