M-c wrzesień.

M-c wrzesień.

1 wrzesień 2018

Idąc czwarty miesiąc przez Stany nocuję w bardzo różnych miejscach: pod namiotem, w domach księży, u rodzin, w schroniskach dla bezdomnych, ale ostatnio przeważają motele.
Nigdy nie wiem jakie historie rozegrały się w takim miejscu wcześniej więc po rozłożeniu ikon w pokoju zaczynam zwykle od krótkiej modlitwy.

Wczoraj po ciężkim dniu wylądowałem w malutkim, tanim pokoiku, o którego standardzie nie będę się rozpisywał. Wyjmując z plecaka ikony zauważyłem na ścianie niebieski różaniec powieszony na włączniku światła. Musiał go zostawić poprzedni lokator. Brakowało mu tylko krzyżyka. Ucieszyłem się bo akurat dostałem dzień wczesniej mały krzyżyk od misjonarzy św. Benedykta z Michigan, z którymi dzieliłem nocleg. Jeden z nich miał polskie nazwisko Mazurek, choć po polsku umiał powiedzieć tylko „Ojcze nasz który jesteś w niebie”, nawet z poprawnym akcentem.
Był bardzo dumny ze swojego polskiego pochodzenia. Badał genealogię przodków i zasypał mnie pytaniami o Mazury. Zacząłem więc od krzyżaków sprowadzonych przez króla Konrada Mazowieckiego, którzy z dawnych Mazur mieli wypędzić pogańskich Prusów, ale po wykonaniu zadania zadomowili się wśród jezior tej pięknej krainy i takie były początki Prus Wschodnich i pruskiego militaryzmu, który był jednym z korzeni dwóch wojen światowych.
Jeff mnożył pytania, więc żeby wyjść z zawiłych tematów historycznych, w których ekspertem nie jestem, przeszedłem do muzyki zaskakując go całkowicie informacją, że Chopin komponował mazurki i że mazurek to także takie pyszne polskie ciasto. Był zachwycony i podarował mi medalik św. Benedykta i ten mały krzyżyk.
Idealnie pasował teraz do różańca.

Nazajutrz wyruszyłem rano w dalszą drogę na wschód. Po stu metrach okazało jednak, że z lewego koła wózka zeszło powietrze. Wymiana dętki zabrała pół godziny.

Gdy przeszedłem dwie mile zorientowałem się, że w zamieszaniu z oponą źle domknąłem klapę wózka z przodu i zgubiłem w drodze kosmetyczkę. Musiała wypaść z wózka. Cofnąłem się więc myśląc co to za dziwny początek dnia.

Kosmetyczka leżała na poboczu drogi, na wysokości stacji benzynowej. Pomyślałem że skoro już tu jestem to przy okazji kupię napoje na drogę .
W środku przy stoliku siedział ciemnoskóry mężczyzna. Nasze spojrzenia spotkały się i wymieniliśmy uśmiechy. Coś nas przyciągnęło do siebie i po chwili siedząc przy stoliku rozmawialiśmy jak starzy znajomi.

Okazało się, że Joseph pochodzi z Florydy, i jest kierowcą tira. Od trzech dni jest tu unieruchomiony bo byly jakieś problemy i cały czas czeka na załadunek towaru. Gdy mówię mu o sobie i o pielgrzymce, opowiada mi swoją historię.

– Dwa razy skradziono mi wolność. Najpierw gdy przed wiekami moich przodków porwano jak zwierzęta z Afryki. A potem w XIX wieku gdy moi czarni bracia zbiegli z plantacji i przyłączyli się na Florydzie do indian z plemienia Seminoli. Seminole to byli wolni ludzie. Czerwoni i czarni razem walczyli przeciwko białym o swoją wolność ale przegrali i zostali wygnani do rezerwatów aż na zachodni brzeg Mississippi. Semino-li w języku Creek oznacza zbiega, uciekiniera.
Ostatnio zepsuło mi się radio w samochodzie i podczas jazdy dużo rozmyślam o tym czym jest prawdziwa wolność. Moim patronem jest Józef, ten sprzedany w niewolę do Egiptu.
Nigdy nie zapomniał skąd pochodzi. Ja też jestem dumny z mojego afrykańskiego pochodzenia.
– Ameryka to kraj wolnych ludzi – przerywam mu.
– Ale zobacz co robią z tą swoją wolnością. Każdy chce być wolny po swojemu. Wolny na własnych zasadach. A przecież bez Boga nie ma wolności. Człowiek żyjący bez Boga wcześniej czy później ulega swoim grzechom i traci wolność.
Staje się niewolnikiem.

Obaj jesteśmy zaskoczeni „przypadkowością” naszego spotkania. Joseph miał nieplanowany przestój a ja cofnąłem się bo zgubiłem kosmetyczkę.

Obaj wiemy że Bóg miał w tym swój plan żeby połączyć nasze drogi

 

2 wrzesień 2018

Przez wiele dni to miasto było wciąż bardzo daleko. Wczoraj rano zobaczyłem ten drogowskaz.
A więc niedziela w polskim kościele, przyjaciele rodacy, żurek i chleb ..
Zza oceanu Polskę kocha się bardziej ?

4 wrzesień 2018

Moje pierwsze spotkanie z Bogiem miało miejsce w roku 2001. Miałem wtedy 33 lata.
W więziennej celi widziałem w telewizji jak walą się wieże World Trade Center i jak upada całe moje życie.

Pierwszą spowiedź miałem na pielgrzymce dla niepełnosprawnych z Warszawy do Częstochowy, w której wózki z chorymi pchali więźniowie na przepustkach.
Byłem ochrzczony jako dziecko ale nigdy nie chodziłem na religię, nie znałem słów żadnej modlitwy. 
Wyjaśnił mi zasady i wysłuchał mnie wtedy więzienny kapelan.

Wejście do Kościoła było dla mnie od razu wejściem w relację z żywym Bogiem, który do serca zatwardziałego grzesznika wchodzi przez furtkę absolutnej bezsilności.
Pamiętam jak nagle ujrzałem nowe kolory, poczułem nowe smaki. Całkowicie oczarowany nieopisanym pięknem tej nowej, choć trudnej drogi, dziwiłem się teraz atakom na Kościół i kapłanów, choć niedawno dokładnie tak samo postępowałem.
Myślałem zdumiony: – Przecież ci ludzie są przekonani, że księża nie wierzą! Że w Kościele nie ma wiary w Boga, który potrafi zmienić wszystko.

We wrześniu mija 17 lat.

Teraz mam przerwę w pielgrzymce.
Jestem po opieką przyjaciół – Polaków mieszkających w Chicago. Wojtek idzie przez Meksyk do sanktuarium w Guadelupe, serdecznie przyjmowany w domach przez Meksykanów

Za kilka dni wyruszam dalej na Wschód.
Z centrum Chicago do miejsca po World Trade Center w Nowym Jorku mam dokładnie 793 mile

.5 wrzesień 2018

Jest coś niezwykle wzruszającego, optymistycznego i radosnego w tym, jak Wojtek jest witany w Meksyku. To nie jest pierwsza relacja, wielu ludzi pozdrawiało go po drodze i umieszczało filmiki na swoich profilach. Po bogatych i chłodnych Stanach (chociaż i tam zarówno Wojtek, jak i Roman doświadczali życzliwości i pomocy) ten żywiołowy katolicyzm Meksykańczyków budzi nadzieję

 

Peregrino de la Paz plantea llegar a la Basílica de Guadalupe

Demostrando que la Fe mueve montañas, el 'Peregrino de la Paz recorrió miles de kilometros desde Canadá para llegar a la Basílica de Guadalupe para agradecer todo lo bueno.

Gepostet von Canal 10 Sabinas am Mittwoch, 5. September 2018

 

10 wrzesień 2018

Roman dziekuje za cudowne spotkanie i Twoje swiadectwo ☺️ Za podzielenie sie Wasza Pielgrzymka ❤️

Jak to pieknie okresliłes – najwazniejsza Droga jaka kazdy z nas wedruje – te 40 cm ktore dziela ROZUM OD SERCA ❤️
Dolaczam do Was jutro z Rożańcem ❤️

O PIELGRZYMCE ROMANA & WOJCIECHA .

“To są drogi, w które wyruszamy, by „modlić się nogami”, czyli dziękować Bogu za nasze nawrócenie i za życie, które nam dał. Bo nasze historie, to historie zniewoleń: alkohol, narkotyki, więzienie. Teraz czujemy się posłani: my niewiele głosimy, niewiele mówimy, ale wierzymy, że Pan Bóg błogosławi tę ziemię po której wędrujemy. I widzimy Boże owoce tej naszej modlitwy w drodze. I do tej modlitwy i łączności duchowej zapraszamy też innych – wyjaśnia Roman Zięba, jeden z dwóch uczestników pielgrzymki
Jak mówi, pielgrzymka „aCross America”, to najdłuższa i najtrudniejsza z dotychczasowych, a przygotowania do niej trwały 3 lata. Wyrusza w nią dwóch pielgrzymów: Roman Zięba i Wojciech Jakowiec. Każdy z nich pokona samotnie część trasy, która wspólnie ułoży się w kształt krzyża: Zięba przejdzie trasę z San Francisco do Nowego Jorku, a Jakowiec z kanadyjskiego Edmonton do Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Mexico City”

Roman napisal na swojej stronie :
“Moje pierwsze spotkanie z Bogiem miało miejsce we wrześniu 2001 roku. Miałem wtedy 33 lata.
W więziennej celi widziałem w telewizji jak walą się wieże World Trade Center i jak upada całe moje życie.

Pierwszą spowiedź miałem na pielgrzymce dla niepełnosprawnych z Warszawy do Częstochowy, w której wózki z chorymi pchali więźniowie na przepustkach.
Byłem ochrzczony jako dziecko ale nigdy nie chodziłem na religię, nie znałem słów żadnej modlitwy.
Wyjaśnił mi zasady i wysłuchał mnie wtedy więzienny kapelan.

Wejście do Kościoła było dla mnie od razu wejściem w relację z żywym Bogiem, który do serca zatwardziałego grzesznika wchodzi przez furtkę absolutnej bezsilności.
Pamiętam jak nagle ujrzałem nowe kolory, poczułem nowe smaki. Całkowicie oczarowany nieopisanym pięknem tej nowej, choć trudnej drogi, dziwiłem się teraz atakom na Kościół i kapłanów, choć niedawno dokładnie tak samo postępowałem.
Myślałem zdumiony: – Przecież ci ludzie są przekonani, że księża nie wierzą! Że w Kościele nie ma wiary w Boga, który potrafi zmienić wszystko.

We wrześniu mija 17 lat.

Teraz mam przerwę w pielgrzymce.
Jestem po opieką przyjaciół – Polaków mieszkających w Chicago. Wojtek idzie przez Meksyk do sanktuarium w Guadelupe, serdecznie przyjmowany w domach przez Meksykanów

Jutro, w dniu 11 września, przypada 17. rocznica dnia, ktory na zawsze zmienił Amerykę i świat. Pielgrzymka aCross America wchodzi w ostatni etap. Z Chicago do Nowego Jorku zostalo 790 mil, nieco ponad miesiąc drogi.

Trasa Wojtka z północy na poludnie w dniu 7 października zakończy sie w Mexico City. W tym szczegolnym dniu (świeto Matki Bożej Różancowej) polecę z mojej trasy do Meksyku i we dwóch razem z Wojtkiem będziemy modlić sie przed wizerunkiem Matki Bożej z Guadelupe, patronki obu Ameryk. W różańcu połączymy się wtedy z Amerykanami, ktorzy tego dnia zjednoczą sie w modlitwie rozancowej „Od oceanu do oceanu” w intencji swojego kraju.
Potem obaj wrócimy razem do USA, żeby wspólnie pokonać ostatnie kilometry na wschód przez Pennsylwanię i razem wejdziemy do Nowego Jorku, gdzie odmówimy ostatnią w tej 6-miesiecznej pielgrzymce koronkę do Bożego Miłosierdzia.

Ostatnia modlitwa pielgrzymki aCross America odbędzie sie w miejscu, gdzie kiedyś staly wieże World Trade Center, słynny symbol USA zniszczony w pamiętnym zamachu.

Będzie to ukoronowanie półrocznej codziennej modlitwy za Amerykę, o blogoslawienstwo i swiatlo dla kraju, ktory jest liderem, wyznacza kierunki i tworzy rozwiązania naśladowane przez innych, w ktorym toczy się wielka walka o moralną i duchową przyszlość świata.

 

 

12 wrzesień 2018

Po kilku dniach spotkań i świadectw w Chicago wróciłem wczoraj rano na szlak pielgrzymki.
Po wygodach i dobrym jedzeniu nie jest łatwo odnaleźć dawny rytm kroków i modlitwy. Znowu odkrywam jak słaby jestem, jak trudno pielgrzymować w zwykłej codzienności.

Po kilku milach zatrzymuje się żeby podnieść z drogi małą metalową blaszkę.
Są na niej słowa modlitwy do Anioła Stróża…

Wobec rzeczywistości można przyjąć jedną z dwóch postaw: albo postawę przyzwolenia albo postawę zmagania.

Pielgrzymka to czas zmagania. Bywa że nawet cichego heroizmu. Ciężko o tym pisać, bo ta codzienna ofiara trudu to bardzo osobiste doświadczenie Spotkania, które pozostaje tajemnicą naszego sam na sam z Nim.

Idąc cztery lata temu we dwóch z Wojtkiem w pielgrzymce z Polski do Moskwy wspominaliśmy film o Janie Pawle II, w którym młody ksiądz tuż przed egzekucją przez Niemców wypowiada zdanie:
– Nam nie wolno nienawidzić!

Doświadczenie pielgrzymki to przede wszystkim trudna droga własnego nawrócenia. Ale po tym jak jesteśmy przyjmowani tutaj w drodze przez USA i Meksyk, wiemy, że ludzie , którzy otwierają przed nami swoje domy i serca, odkrywają w naszej drodze coś ważnego także dla siebie i czegoś bardzo silnego razem z nami doświadczają.

Pielgrzymując nie skupiamy się na głoszeniu jakiejś prawdy. W drodze jest się skoncentrowanym głównie na tym, żeby wytrwać, żeby DZIŚ pokonać zaplanowane kilometry. To jest nasza modlitwa.

Pielgrzymka to próba wierności. Resztę robi On. Zmaganie z wlasnymi słabościami to główna treść każdego dnia. Pielgrzymka to szkoła wierności w codziennym zmaganiu z samym sobą.

Wiemy że Bóg ma miłość dla każdego i pragnie każdemu jej udzielać , a jednak nasze zmaganie z przestrzenią i z własnymi słabościami jest znakiem sprzeciwu.

Nasza wiara i nasza codzienna ofiara sprzeciwia się kulturze przyzwolenia na grzech.
Bóg pokazuje nam tutaj przede wszystkim nasze własne slabości, z nimi mamy dość zmagania, ale napotykani ludzie widzą w tej pielgrzymce znak nadziei dla siebie. Nadziei, że zasadą rządzącą światem jest Miłość i że ta Miłość może coś zmienić w ich życiu. Ale prawda o Miłości nie jest łatwa.

Nam nie wolno nienawidzić !

Leszek Podolecki, duchowy ojciec naszej pielgrzymującej wspólnoty stale nam powtarza, że trzeba się uczyć oddzielać człowieka od jego czynów. Człowieka mamy zawsze kochać, ale jego grzech mamy mieć w nienawiści.

Ze swojej szalonej miłości do grzesznika Bóg zrobi dla niego wszystko. Z wyjątkiem jednego: Bóg nigdy nie obniży grzesznikowi poprzeczki wymagań.

Żyjąc w kulturze przyzwolenia i rosnącej dostępności wszystkiego, coraz mniej popularne stają się słowa: heroizm, zmaganie, ofiara trudu. To, co jest główną treścią naszego pielgrzymowania staje się w dzisiejszym świecie podejrzane, jest egzotycznym dziwactwem.

Po co? Po co się męczyć? Skoro urodziłem się inny, ze skłonnościami … to niech inni zaakceptują moją odmienność.
Postęp czyni wszystko bardziej dostępnym. Dla wielu te udogodnienia umożliwiają godne życie. Jednak postęp niesie często ze sobą także zacieranie granic między dobrem i złem, sugeruje przyzwolenia, z którymi coraz trudniej walczyć bo coraz trudniej je dostrzec.

Wielu psychologów i teologów wyjaśnia dziś naukowo co wybrać zamiast zmagania, zamiast walki ze swoimi słabościami. W wielu seminariach o grzechu pierworodnym uczy się już inaczej niż dotychczas. Zamiast słowa „grzech” mówi się o „nowym doświadczeniu ludzkości”.
Słowa Chrystusa: „Nie przyszedłem aby przynieść pokój. Przyszedłem aby przynieść miecz” – są odrzucane lub zagłuszane przez tych, którzy skupiają się na ułatwianiu, na znoszeniu kolejnych granic.
Słowa o mieczu są trudne bo miecz przecina rzeczywistość na pół wyznaczając ostrą granicę:
przyzwolenie albo zmaganie.

Trud i ofiara z siebie samego w drodze do Boga staje się czymś niestosownym w świecie, gdzie wszystko ma być łatwiejsze i bardziej dostępne. Tak w nowy sposób tłumaczone jest coraz częściej Boże Miłosierdzie.

Bóg jednak nigdy nie obniża poprzeczki wymagań. Zamiast tego pragnie dać grzesznikowi Siebie, czyli siłę do trwania w wierności, siłę do tego, aby do tej poprzeczki sięgnąć, przekroczyć razem z Nim niewidzialną granicę i doświadczyć Spotkania.

Tego uczy każdy dzień na pielgrzymce. I to jest droga, w której nigdy nie jesteśmy sami.

 

 

 

13 wrzesień 2018

Znad Wielkich Jezior ciągnie wilgoć. O 6.00 rano jest jeszcze ciemno. Z trudem rozpalam wilgotne patyki na poranną kawę i rozkładam namiot do wyschnięcia.

Powoli wstaje słońce, wydobywając z mroku kolory wrześniowego poranka w Illinois…

Pielgrzymka i droga ikony mają wiele wspólnego

 

16 wrzesień 2018

W stanie Indiana zaczęły się lasy jakie znam z Polski, z mchem i grzybami. Wrzesień też podobny do naszego. Dni są krótsze, jest wyraźnie chłodniej, ale przyroda ma ciepłe barwy jesieni.
Pierwszą noc w stanie Indiana spędzam w namiocie pod krzyżem na terenie pięknego parku przylegającym do franciszkańskiego klasztoru. Fizyczny ból który towarzyszy mi od kilku dni teraz mocno się nasila. Nie mogę spać. Przy świetle latarki czytam intencje, które niosę od pięciu miesięcy.
Mam wrażenie że w ciemności ciało Chrystusa na krzyżu żarzy się białym światłem. Nie potrafię modlić się o ustąpienie mojego bólu. Zamiast tego mam łaskę ofiarowania cierpienia w powierzonych intencjach. Przez niemal całą bezsenną noc czuję ciężar krzyża który niesiemy z Wojtkiem drogami Ameryki.
Podczas porannej mszy świętej okazuje się że to dzień Podwyższenia Krzyża. Czytanie o tym jak Mojżesz umieszcza dla Izraelitów na palu miedzianego węża. Spojrzenie na ten znak uwalnia od śmierci.
To zapowiedź krzyża Jezusa.
Gdy po mszy proszę zakonnikow o pieczęć do zeszytu, podchodzi do mnie jeden z uczestników mszy. Kilka zamienionych słów wystarcza żeby nawiązać bliska relację. Ma na imię Michael. Słysząc że we dwóch z Wojtkiem modlimy się nogami za Amerykę zaprasza mnie na pokutne nabożeństwo,, które biskup Donald Hying organizuje akurat dziś w katedrze w Gary niedaleko stąd. Od rana trwa pokuta i adoracja w intencji ofiar przestępstw popełnianych w Kościele i za nawrócenie sprawców. Jedziemy do katedry rozmawiając o grzechu i krzyżu jako ratunku dla grzesznika. Michael jest mężem i ojcem ośmiorga dzieci, z których dwoje jest w niebie. Rok temu stracili 19 letnią córkę Teresę. Długo zmagała się z chorobą dwubiegunową. Nie udało się jej pomóc. Zmarła z przedawkowania narkotyków. Michael zarzuca sobie ze nie był dobrym ojcem.
– Kłóciliśmy się. Raniliśmy się nawzajem. Uciekała z domu. Wtedy nie wiedziałem że była chora, jak bardzo cierpiała.
Odejscie Teresy bardzo nas zmieniło i zbliżyło do Kościoła.
Pokazuje mi zdjęcie pięknej ciemnowłosej dziewczyny na tapecie swojej komórki.

Biskup zna Michaela i przyjmuje nas od razu. Słucha uważnie o pielgrzymce „Krzyż Ameryki”, o drodze mojej i Wojtka. Ma polskie korzenie i co roku głosi homilię podczas polskiej pielgrzymki z Chicago do Merrillville, której w tym roku byłem uczestnikiem. Zapamiętałem tamto jego kazanie sprzed miesiąca w Munster. Polacy bardzo go szanują. Opowiadają jak Podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie leżał przed ołtarzem krzyżem razem z młodymi Amerykanami.

Rozmowa trwa ponad pół godziny. Mówię o przecięciu krzyża w Denver, o świętej Rafce, która nam to miejsce wyznaczyła rok temu w Niepokalanowie i do niego prowadziła, o jej słowach, które stały się mottem pielgrzymki „aCross America”‚: „Jestem w niebie bo niosę mój krzyż z Jezusem”.
Biskup słucha w dużym skupieniu. Mamy we trzech świadomość wyjątkowości tej chwili. Biskup Donald wkrótce leci do Polski.
– To kraj moich korzeni. Mam tam przyjaciół. Jestem wdzięczny że Polacy modlą się za USA. Szczególnie w tym trudnym dla nas wszystkich czasie. We wnętrzu pięknej świątyni o układzie krzyża jesteśmy tylko my trzej i Pan Jezus wystawiony w monstrancji w samym centrum. W całkowitej ciszy spędzamy na modlitwie dwie godziny aż koło godziny 15 w kościele pojawiają się ludzie .
Biskup prosi o nasz udział w wieczornym pokutnym nabożeństwie. Udziela mi specjalnego błogosławieństwa z nałożeniem rąk.

Po wyjściu z katedry Michael wiezie mnie do domu dla samotnycb matek prowadzonego przez siostry Misjonarki Miłości od św. Matki Teresy z Kalkuty.
– To ważne miejsce. Twoja modlitwa jest tam potrzebna.
Jedziemy przez dzielnicę która przypomina slumsy. Piękne kiedyś domy straszą teraz pustymi oczodołami okien, z których wyrastają krzaki. Wśród walących się budynków snują się czarnoskóre postacie. Nie widziałem dotąd czegoś podobnego w Ameryce.
– To miasto kiedyś kwitło. W ciągu 25 lat opuściła je ponad połowa mieszkańców. Szerzy się potężna korupcja. Gangi, narkotyki, zabójstwa. Rząd federalny wydaje setki milionów dolarów na pomoc dla tych ludzi, ale to wszystko jest marnowane. Oni nie potrafią albo nie chcą zmienić seojego życia. Mają wszelkie możliwości podjęcia pracy, ale to wymaga trudu. Zasiłki konserwują tą patologię bo chodzi o głosy na polityków. Miasto Gary ma dziś odsetek zabójstw wyższy nawet niż w Chicago.

Siostry w białych sari wydają akurat posiłek. W kolejce po zupę stoi kilkadziesiąt czarnoskórych kobiet. Widzę też jedną białą dziewczynę.
Siostra przełożona zna Michaela. Po krótkiej rozmowie decyduje że powinienem spotkać się z podopiecznymi jej ośrodka.

Gdy wchodzimy do sali, nieufnie mi się przyglądają. Kobiety w różnym wieku. To ofiary przemocy, bezdomności, alkoholu, narkotyków. Takiego obrazu Ameryki dotąd nie spotkałem. Przytłacza atmosfera smutku i jakiejś wielkiej beznadziei choć jesteśmy w kraju słynącym z wielkich możliwości dla wszystkich którzy tutaj przyjeżdżają.

Nie zastanawiam się nad słowami które mam powiedzieć. Same skądś płyną. Michael potem mi powie, że był zdumiony tym, że siostry zdecydowały się skierować mnie do tych kobiet.
Mówię o członkach naszej wspólnoty pielgrzymów, o więzieniu i nałogach, o patologiach z których wychodziliśmy. Mówię o drodze do wolności, która prowadzi tylko przez krzyż. Opowiadam o 8 latach naszego pielgrzymowania przez różne kraje , o kryzysach i o nadziei która nigdy nie gaśnie gdy mamy odwagę patrzeć w oczy Jezusowi na krzyżu. On to wszystko już kiedyś wycierpiał. Otworzył drogę. Teraz pragnie żebyśmy poszli za nim ufni, że ta Miłość daje prawdziwą wolność i może zmienić wszystko w zyciu każdego kto za nią pójdzie
Padają trudne pytania. Dziwie się ich ostrości i precyzki. Trafiają od razu w najważniejsze punkty.
Oddycham z ulgą. Udało nam się nawiązać relację. Biały mężczyzna z dziwną historią w świecie czarnoskórych kobiet które doświadczyły wiele zła.
Na końcu jedna z nich zadaje mi pytanie na które muszę uczciwie odpowiedziec:
– A w jakim miejscu swojej duchowej drogi ty jesteś teraz?

Siostry na pożegnanie dają mi mały krzyżyk misyjny jaki noszą przy sari.
Jesteśmy wszyscy wdzięczni Bogu za to że połączył nasze ścieżki.

Po pokutnej liturgii w katedrze Michael wiezie mnie na nocleg do swojego domu.
Mówię mu że Eucharystię ofiarowałem w intencji jego zmarłej córki. Czujemy jak wypełnia nas wdzięczność za wszystko co Bóg dał nam w tym szczególnym dniu Podwyzszenia Krzyża.
Biskup mówił o tajemnicy Miłosierdzia i Sprawiedliwosci. Nie ma jednego bez drugiego. Wspomniał o tym, że niedługo wybiera się do Polski.
– Obóz Auschwitz jest położony bardzo blisko grobu św. Faustyny. Fabrykę śmierci od Sanktuarium Bożego Miłosierdzia oddziela niewielka odległość. Z naszymi wyborami jest podobnie.

Żona Michaela czeka na nas z kolacją. Laetizia jest z pochodzenia Meksykanką. Przedstawiają mi swoje dzieci.
Całkowicie zdumiony dowiaduję się że najmłodsza ma na imię Rafqa! Przyszła na świat dokładnie w liturgiczne wspomnienie libańskiej świętej czyli 23 marca. Rodzice i siedmiolatka słuchają zdziwieni mojej opowieści jak Rafqa wyznaczyła nam spotkanie w środku krzyża w Denver i jak prowadzą nas jej słowa: „Jestem w niebie bo niosę mój krzyż z Jezusem”.
Rafqa przynosi lalkę swojej imienniczki która wykonała na zajęciach w szkole. Ja pokazuję jej ikonę św. Rafki, ktorą otrzymałem od proboszcza jej świątyni w Denver z zadaniem dostarczenia jej go Polski, do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. W salonie na ścianie wisi obraz Jezusa Miłosiernego i wizerunek Maryi z Guadelupe.
Czujemy teraz wszyscy jak otacza nas Boże Miłosierdzie. Obecność Boga z nami jest niemal realna.

Rano, gdy dzieci jeszcze śpią , wychodzimy z Michaelem i Laetizią na taras przed domem. Przez niebo ciągnie na poludnie klucz gęsi. Michael trzyma w ręku pudełeczko z żółtego metalu które przypomina relikwiarz.
– Chcę żebyś to zabrał ze sobą w drogę.
To relikwia włosów naszej córki Teresy. Wiem że to może dziwne , ale biskup pobłogosławił ten relikwiarz. Wierzę, że ona jest w niebie więc modlimy się do niej jak do świętej. Tam dokąd idziesz zginęło wielu niewinnych ludzi.

18 wrzesień 2018

Pielgrzymowanie z tym znakiem nabiera dziś nowego znaczenia…

W czasach gdy chodziliśmy z bratem do podstawówki nie było internetu ani komputerów. Po szkole cały dzień wymyślaliśmy sobie zabawy na powietrzu. Wszyscy nasi koledzy mieszkali w podobnych do naszego mieszkaniach w blokach, w których były podobne meble i takie same telewizory. Nasi rodzice jeździli takimi samymi samochodami i wysyłali nas latem na kolonie nad polskie morze albo w góry. Świat nie miał tylu atrakcji co dzisiaj ale był nieustanną przygodą, ciągłym poszukiwaniem i odkrywaniem nowych kolorów i smaków. Wszyscy godzili się z ryzykiem nabitego guza i podrapanych kolan.

Gdy byliśmy trochę więksi, telewizja rozpoczęła emisję serialu „Dynastia”. Zobaczyliśmy wtedy inny świat. Zachód to były wspaniałe domy, niesamowite samochody, ludzie w pięknych ubraniach. Ta nowa, kolorowa rzeczywistość z tv zachwyciła nas i zawładnęła naszą wyobraźnią.
Jednak zachwyt nie trwał długo. Szybko okazało się że ci piękni ludzie z amerykanskiego serialu wcale nie cieszą się swoimi strojami, nie przeżywają szczęścia z jazdy limuzynami i nie podziwiają widoków z tarasów swoich apartamentów. Zamiast tego stale rozmawiają o interesach, knują intrygi i uczestniczą w spiskach a nawet morderstwach. Na ich twarzach był lęk albo próżność i egoizm.
Potem ten barwny świat z „Dynastii” stopniowo zaczął poojawiać się i u nas.

Wczoraj doszedłem do miejscowości Warsaw. Gdy piłem kawę na stacji benzynowej, do środka weszło dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, z wyglądu mogli mieć 7-8 lat. Od razu poznałem że to amisze, wspólnota która odrzuciła zdobycze cywilizacji i prowadzi proste wiejskie życie bez prądu, samochodów i smartfonów. Dziewczynka ubrana była w nieco staromodną sukienkę i biały czepek. Chłopiec miał farmerskie proste spodnie z szelkami, na głowie kapelusz. Oboje dłuższą chwilę wybierali lody z lodówki. Kupili też dwa duże worki lodu. Wyszedłem za nimi. Załadowali lód do śmiesznej czarnej mini-bryczki zaprzężonej w małego konika. Dziewczynka spojrzała na mój wózek i uśmiechnęła się niepewnie. Podobnym spojrzeniem mógł kiedyś Piętaszek obdarzyć Robinsona Cruzoe.
Przyglądałem się jak mała bryczka rusza spod stacji benzynowej, na której panował spory ruch samochodów. Na amiszów nikt nie zwracał specjalnej uwagi.

Pod wieczór dotarłem na duży camping, gdzie byłem jedynym niezmotoryzowanym gościem. Mój namiot stanął pośród setek wielkich domów na kołach, które są częścią amerykańskiego stylu życia. Trochę zazdrościłem im teraz łazienek, łóżek i klimatyzacji.
Przypomniałem sobie parę małych amiszów i pomyślałem o tym, co tak naprawdę czyni człowieka szczęśliwym.

20 września 2018

Droga 24 ma szerokie pobocze, wygodne dla wózka, ale po czterech godzinach marszu w huku tirów szukam spokojniejszej bocznej drogi. Oddalam się od ruchliwej highway i szutrową drogą wchodzę w dobrze znany mi krajobraz farm, pastwisk i pól. W ciszy, która mnie teraz otacza jest jednak coś dziwnego. Zatrzymuję wózek. Nie słychać żadnych dźwięków. Zwykle na wsi słyszy się kosiarkę, pracujący gdzieś traktor albo farmerskiego pick-upa. Tutaj cisza jest absolutna. Zauważam na podwórkach rozwieszoną do suszenia bieliznę. Nie widziałem dotąd w USA takiego widoku bo tu przecież wszyscy używają pralek i suszarek.
Jeszcze dziwniejsze jest to, że przed domami nie ma samochodów. Zamiast nich dostrzegam teraz czarne bryczki. Staje się jasne że jestem w wiosce amiszów. Tutaj nie używa się większości zdobyczy cywilizacji. Z terkotem drewnianych kół przejeżdża powóz zaprzężony w czarnego konia. Na nim trzyosobowa rodzina w strojach jakby z innej epoki.
Kilometr dalej dostrzegam kobietę w czepku i fartuchu pracującą przy warzywach. Zaczynam rozmowę krótko wyjaśniając kim jestem i co tutaj robię. Pokazuję tablicę pokoju z mapą pielgrzymki. Kobieta jest ostrożna, uważnie przygląda się mojemu wózkowi. Po chwili lądują w nim pomidory i słodkie papryki. Są małe i nierówne ale w smaku doskonałe, zupełnie inne od tych ze sklepu.
Annemarie jest ciekawa gdzie spędzam noce i czym się żywię w drodze.
Pod dom zajeżdża żółty szkolny autobus, z którego wysypuje się gromadka dzieciaków. Chłopiec w kapeluszu, białej koszuli i ciemnych spodniach z szelkami, dziewczynki w granatowych sukienkach i białych czepkach. Widząc mnie zatrzymują się pod ścianą domu.
Wiem że dzieci amiszów przed wyjściem do szkoły przez co najmniej godzinę wypełniają obowiązki przy gospodarstwie. Nawet najmłodsze. Nie używają nowoczesnych zabawek. Ich gry i zabawy nie mogą zawierać elementów konkurencji i współzawodnictwa, które słabszych stawiałyby w trudnej sytuacji. Twórczy indywidualizm, który w mojej cywilizacji jest normą i motorem postępu, tutaj zastępowane jest docenianiem wkladu każdego członka wspólnoty i zespołowym zaangażowaniem w większość prac. Ubrania i meble amisze zwykle wykonują samodzielnie nie używając narzędzi elektrycznych. Gdy kupują w sklepie np. kołdrę, bywa że naszywają na nią od razu łatę, żeby nie wpaść w pychę z korzystania z nowego przedmiotu zbytku.

Kobieta ma na imię Annemarie. Gdy słyszy że moja droga jest modlitwą za Amerykę, pyta dlaczego to robię. Wyjaśniam jak potrafię.
Przynosi mi chleb i masło.
Pyta czy używam telefonu komórkowego.

Toczę wózek z powrotem na drogę 24. 6 mil dalej jest stacja TIRów ze sklepem i prysznicami. Tam rozbiję namiot na noc i naładuję komórkę bo słońce chowa się za chmurami i moje panele solarne nie pracują zbyt dobrze.
W huku ciężarówek myślę o tym jak blisko siebie funkcjonują tak odległe od siebie światy.

Po chwili zatrzymuje się obok mnie policyjny radiowóz. Uprzejmy policjant chce wiedzieć kim jestem i co tutaj robię.
Gdy słyszy moje wyjaśnienie, jakby z troską w głosie udziela mi rady:
– Spróbuj znaleźć jakąś boczną drogę. Będziesz bezpieczniejszy. Tutaj kierowcy jeżdżą jak wariaci.

21 września 2018

Pamiętam gdy na pierwszym roku studiów zapisałem się do NZSu komuna jeszcze mocno się trzymała. Organizowaliśmy strajki w obronie aresztowanych kolegów. Na jednym z zebrań ktoś napisał kredą na tablicy wielkimi literami: WE SHALL OVERCOME.
Dziś zastanawiam się dlaczego te słowa były napisane po angielsku. Może jakoś podświadomie kojarzyliśmy ducha wolności z Ameryką.

Poznaję Amerykanów z bliska już piąty miesiąc. Mają nadal we krwi przekraczanie „frontiers”, ale przede wszystkim Ameryka to kraj szacunku dla prawa. Rozumieją to tutaj wszyscy.

Kilka dni temu nocując w motelu oglądałem program EWTN , katolicką telewizję w USA. Dziennikarz prowadził rozmowę z kobietą, która była przedstawicielem służb federalnych zajmujących się dochodzeniem w sprawie przestępstw w Kościele w USA ujawnionych m.in. w liście abpa Vigano. Mówiła o ponad 50 agentach FBI rozesłanych po amerykańskich diecezjach celem zbierania dokumentacji o nadużyciach i ukrywaniu przestępców. Ma powstać szczegółowy raport w tej sprawie. Dziennikarz zapytał czy ten raport zostanie bezpośrednio przekazany papieżowi czy też trafi do przedstawicieli Kościoła w USA, którzy dalej się nim zajmą. W odpowiedzi usłyszał:
– To zależy od tego czy biskupi okażą się wolni od zarzutów.

Komentator EWTN mówi że Kościół z takim kryzysem zderza się po raz pierwszy od czasów Lutra a więc od 500 lat. Na pewno jesteśmy w przeddzień wielkich zmian.

Ksiądz z Nowego Jorku , autor niedawno wydanej książki „Calm in Chaos” daje radę na czasy kryzysu:
– Gdy chwieją się kolumny gmachów, ludzie szukają fundamentów. To jest dobra wiadomość”.

22 września 2018

Ta piosenka łapie klimat Nebraski !
Dzięki Marta!
Dzięki Grzegorz!
Dzięki Bogu!

Nebraska – Cud w Dolinie Baka

Słowa piosenki pochodzą z zapisków pielgrzyma (Roman Zięba), które on sam nam podarował, idąc przez Amerykę z zachodu na wschód. W tym samym czasie z północy na południe idzie drugi z Pielgrzymów Miłosierdzia – Wojciech Jakowiec. Obaj krokami tworzą aCross America – modlitewny krzyż na Ameryce. To dla nich ta piosenka oraz dla tych, których niosą. Posłuchajcie.

Gepostet von Cud w Dolinie Baka am Samstag, 22. September 2018

 

23 września 2018

Po Indianie wszedłem do Ohio. Krajobraz i farmy podobne ale widzę czasem przed domami figury Maryi. Mieszkają tu głównie katolicy, potomkowie XIX wiecznych emigrantów z Bawarii. Temperatura spada w nocy do 5 stopni. Zimno w twarz i w ręce. Potem robi się cieplej. Trochę obawiam się deszczu który zapowiadają na ten tydzień.

Rano przyszła myśl żeby modlić się za naszego ojca Grzegorza, franciszkanina z Łodzi, który tak jak my spotkał Boga będąc na dnie ciemności, chodzi z nami na pielgrzymki i jest teraz duchowym opiekunem naszej wspólnoty pielgrzymów. Piszę mu na msn że sie modlę za niego. Odpisuje, że ma ciężki dzień, trzy wezwania do umierających w szpitalu. Potem rozmowa z dziewczyną w 9 miesiącu ciąży, która myśli o samobójstwie. Ojciec dziecka siedzi za morderstwo.

Coraz trudniej iść. Nie tylko z powodu temperatur i ogólnego zmęczenia. Jakaś duchowa ociężałość czasem dociska do ziemi. Na polach szeleści całkowicie sucha kukurydza. Przychodzą myśli o końcu.
Jednak zawsze gdy jest źle, pojawia się iskra światła. Ta sama, która rozbłysnęła wtedy gdy po raz pierwszy spotkaliśmy Jezusa będąc na dnie rozpaczy i samotności. Dał nam wtedy nadzieję i nowe życie. Za Nim poszliśmy i wiemy od tamtego czasu, że cofnąć się oznacza powrót do ciemności. Nie chcemy tam wracać. Zadanie jest więc proste… mamy już tylko jeden kierunek. Trzeba iść

Do campingu Woodbridge nad jeziorem dochodzę po 20.00, gdy już jest ciemno. Na elektrycznym wózku podjeżdża człowiek, jak się okazuje właściciel. Mam szczęście bo właśnie kończył pracę i chciał wracać do domu. Pokazuje mi miejsce pod namiot. Są gniazda do ładowania komorki. W budynku obok gorący prysznic. Odpowiadam na pytania. Słysząc o naszej pielgrzymce nie chce zapłaty. Otwiera bar i robi dwie herbaty. Po chwili opowiada mi swoją historię.

Był maklerem. Inwestował powierzone mu przez klientów pieniądze. Dopóki giełda rosła dobrze zarabiał on i jego klienci. Gdy nastąpił kryzys i nie było wzrostów, zaczął kombinować. Fałszował raporty żeby dostawać nowe zlecenia. Inaczej sam by nie zarabiał. Czekał na odbicie giełdy. Ale stagnacja trwała długo. Krok za krokiem coraz głębiej wchodził w kłamstwo i lęk że sprawa się wyda. W końcu przyszła katastrofa.
– Zostałem skazany i spędziłem w więzieniu federalnym 4 lata. Szok i wstrząs. Dzięki temu mogłem jednak spojrzeć w prawdzie na siebie i całe moje życie. Żona czekała na mnie przez cały ten czas choć wiedziała, że życie z bankrutem po więzieniu nie będzie łatwe.
Ten czas okazał się blogosławieństwem.
Po wyjściu zacząłem nowe życie. Bez kompromisów z kłamstwem. Dziś mamy czwórkę wspaniałych zdrowych dzieci. Każdego dnia rano dziękuje Bogu za tamten ratunek. Błogosławi mojej rodzinie i naszej pracy. Oboje prowadzimy ten camping.

Daję mu nasz krzyż Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia. Nawzajem obiecujemy sobie modlitwę.

– Muszę już wracać do domu. Powiedz mi o której wstajesz jutro rano. Przyjadę i pomodlimy się razem…

 

25 wrzesień  2018
Dwa dni temu upał i parno. Wczoraj w nocy zimno. Dziś leje od rana. Taki początek jesieni w Ohio. NY coraz coraz coraz…
Wczoraj przyjęli mnie na nocleg księża z kościoła świętego Michała Archanioła w Findlay (obaj o imieniu Michał!). Na wieczornym spotkaniu z młodzieżą poproszono mnie żebym opowiedział o pielgrzymce. Potem sluchsłem świadectw nawróceń młodych ludzi. Miałem łzy w oczach.
Po kolejnych 22 milach w deszczu jestem dziś pod opieką sióstr franciszkanek w klasztorze w Tiffin. Mają ten sam znak – krzyż tau.
Znowu trafiłem na spotkanie – tym razem lokalna społeczność razem z siostrami, ojcem Dickiem i policjantem z miasteczka dyskutowali program zapobiegania narkomanii wśród młodzieży. Przed każdym uczestnikiem leżała słynna książka „The Dreamland” – o tym jak promowana przez farmację praktyka brania opioidowych leków przeciwbólowych prowadzi do uzależnień od heroiny”. Mowiłem o doświadczeniach naszej wspólnoty. O Marku, Sewerynie, Irku. Dużo było na temat AA. Sto mil na wschód na mojej drodze jest Akron – kolebka ruchu AA.
Anioły nie siostry. Modlimy się razem. Na codzien pracują wśród bezdomnych i uzależnionych .. dobrze trafiłem 
Kocham ten Kosciół

Koniec dnia 

 

26 wrzesień 2018

Dla tych co chcą poczuć ducha Ameryki…

For those who want to feel the spirit of America …

 

Best national anthem ever?

7-year-old Malea Emma won the LA Galaxy's national anthem contest for this weekend's game vs Seattle. AND SHE CRUSHED IT.Even Zlatan was impressed! ???

Gepostet von FOX Soccer am Montag, 24. September 2018

 

We wtorek wieczorem w wieku 66 lat zmarł ks. Marian Kilichowski, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Dzierżawach. Kapłan który poslugę łączył z nieustannym pielgrzymowaniem. Czciciel Matki Boskiej Fatimskiej. Był i JEST wielkim przyjacielem Pielgrzymów Bożego Milosierdzia.

Świątynia Miłosierdzia Bożego w Dzierżawach zwana Białym Kościołem będzie już zawsze łączyła nas z Tobą!
Księże Marianie, zabieramy cię dzisiaj z Wojtkiem na szlak pielgrzymki Krzyż Ameryki przez Ohio i Meksyk.

Dziękujemy za to że mogliśmy przez te lata iść z tobą i modlimy się za tą pielgrzymkę którą właśnie rozpocząłeś, a do której my też dołączymy …

28 wrzesień 2018

Idąc przez Ohio jestem w kontakcie z chłopakami z naszej wspólnoty w Polsce. Rozmawiam z Irkiem, piszemy do siebie z o. Grzegorzem, Leszkiem, Grzesiem, Andrzejkiem, Gosią, Markiem i innymi.
W stałym kontakcie oczywiście jestem z Wojtkiem, do którego wkrótce dołączę w Meksyku.
Więzi w naszej wspólnocie są silne i trwałe bo łączy nas doświadczenie bezsilności, a po niej Miłości, która nas podniosła, wyprowadziła z ciemności, a teraz posyła w drogę po to, żeby o niej świadczyć – nie opowiadaniem, ale dziękczynną modlitwą i świadectwem kroków.
Ta Miłość może odmienić najgorsze życie i oczyścić najczarniejszą duszę.
Każdy z nas świadczy o Niej inaczej, bo na różne drogi zostaliśmy posłani: jedni do małżeństwa, inni do kapłaństwa czy służby potrzebującym. Ale wszystkich nas łączy droga i wspólny kierunek: do Jezusa. Kierunek przeciwny to byłby powrót do ciemności, a tam już byliśmy i nie chcemy wracać.

Kilka dni temu wchodząc do miasta Findlay w Ohio trafiłem akurat na wieczorną mszę świętą. Po mszy lokalna wspólnota młodzieży ze swoim kapłanem zorganizowała spotkanie na którym młodzi ludzie dzielili się świadectwami nawrócenia. Opowieść jasnowlosej osiemnastolatki bardzo mnie poruszyła.
Mówiła o tym jak zdecydowała się pojechać na rekolekcje na pustelnię.

– Byłam daleko od Kościoła i „tych spraw” ale pojechałam trochę na przekór koleżankom, które się śmiały, a trochę z ciekawości. To było na odludziu w lesie. Było nas tam dwadzieścia osób. Pierwszego wieczoru ksiądz dał nam różańce i probował wyjaśnić na czym polega modlitwa. Niewiele z tego rozumiałam. Byłam całkowicie zielona. Nie miałam odwagi pytać go przy wszystkich więc potem na osobnosci powiedziałam księdzu, że nie wiem o co mam się modlić. Odpowiedział żebym odpowiedzi szukała w sercu, że serce wie o co mam się modlić. Wieczorem leżałam w łóżku z jedną ręką na piersi i z różańcem w drugiej i próbowałam wsłuchać się w moje serce. Wtedy zadzwonił telefon. Przerażonym głosem mama powiedziała że tata miał wypadek i żebym natychmiast przyjechała do szpitala. Zawiózł mnie kolega. Czułam wielki niepokój i lęk o tatę. Gdy dojechaliśmy tata był już po operacji, cały w aparaturze. Siedzieliśmy długo na korytarzu z mamą i bratem, aż w końcu lekarz powiedział, że sytuacja jest stabilna i że tata będzie żył. Wtedy zdałam sobie sprawę że w ręku cały czas ściskałam różaniec.
Teraz modlę się codziennie. Nie ze strachu. Modlę się bo wierzę że przy mnie jest Bóg który slucha mojego serca.

Po nocy na plebanii rankiem jadłem śniadanie w towarzystwie czterech księży na tarasie przed domem. Jeden był już sedziwym emerytem, drugi miał 50 lat, trzeci był rok po swięceniach a czwarty był praktykantem z seminarium.
Słuchali jak mówiłem o pielgrzymce „aCross America” a potem ten 50latek opowiadał o swojej pracy w więzieniu.

– Przez kilka lat odwiedzałem skazanych na karę śmierci. Jeden z nich czekał na egzekucję kilkanaście lat. W końcu zmieniły się przepisy i wyrok zamieniono mu na dożywocie. Jako 18 latek zrobił skok z bronią na aptekę. Był narkomanem i potrzebował narkotyków. Strzelił do interweniującego policjanta zabijając go na miejscu. Dziś ma prawie 60 lat. Siedem lat temu się nawrócił. Wie że umrze w więzieniu. Jego wiara jest taka czysta. On czeka już na to co jest po drugiej stronie.

W Liście do Rzymian Paweł pisze :

„Wybranie więc nie zależy od tego, kto go chce lub o nie się ubiega, ale od Boga,
który okazuje miłosierdzie.” (Rz. 9,16)

 

 

29 wrzesień 2018

„Anioł” oznacza zadanie…

 

7 października to ważny dzień dla Ameryki.
W święto Matki Bożej Różańcowej Amerykanie w kilkuset miejscach od Pacyfiku do Atlantyku staną do różańcowej modlitwy za swój kraj.
Inicjatywa „Rosary Coast to Coast” (różaniec od oceanu do oceanu) jest inspirowana polskim „Różańcem do granic” sprzed roku.
Podobnie jak rok temu od maja do października piesza pielgrzymka wzdłuż granic Polski poprzedziła i duchowo przygotowała modlitwę „Różaniec do granic” – tak i w tym roku pielgrzymka aCross America poprzedza amerykański narodowy dzień modlitwy za ojczyznę 7 października.
Wojtek i ja będziemy tego dnia odmawiać różaniec w Mexico City przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej z Guadelupe, Patronki obu Ameryk.
Dołączcie tego dnia do naszej wspólnej modlitwy !

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *