DOM NA WZGÓRZU

DOM NA WZGÓRZU

Stał jakoś tak w połowie zbocza, mając za plecami ścianę lasu. Nikt nie pamiętał, kiedy i kto go zbudował. Wyglądał, jakby wyrósł pośrodku tych wszystkich chaszczy, które go otaczały. I chyba tak było, bo przecież w przeciwnym wypadku choćby najstarsi mieszkańcy wioski wiedzieliby o nim coś konkretnego…
Tak więc stał sobie na wzgórzu i chociaż jego pochodzenie otaczała tajemnica, sam bynajmniej tajemniczo nie wyglądał. Ot, zwykła rudera, jakich wiele! Dach wprawdzie był, jakimś cudem, jeszcze cały, ale zapadł się pośrodku, a dwa małe, półokrągłe świetliki, wyglądały jak brwi uniesione ze zgrozą. Okiennice zwisały smętnie, a szyby, te które ocalały, powlekała warstwa kurzu. Na niewielkim ganku panoszyły się dzikie pnącza. Ludzie, przechodząc i przejeżdżając obok wzgórza, odwracali wzrok z niesmakiem.
– Wziąłby ktoś i zburzył to paskudztwo! – sarkali. – Wioska zadbana, czysta, piękna, a ta rudera tylko nam opinię psuje i wygląda, jak jakiś wrzód!
Ale dom stał, dni i noce przepływały nad nim, jak deszczowe i śniegowe chmury, słońce oświecało go tak samo, jak stojące u stóp wzgórza, odremontowane, wycackane budynki. Mijały lata, jesienie, zimy i wiosny, a on wciąż wyglądał tak samo, a upływ czasu można było poznać jedynie po wyglądzie zdziczałego ogrodu, który go otaczał. Wiosną kwitły powykręcane ze starości, jak ciało paralityka, jabłonie i grusze, a w splątanych zaroślach porzeczek i agrestu ptaki bezpiecznie wiły swoje gniazda. Latem pszczoły przylatywały na wyciągające się z wysiłkiem ponad chwasty kwiaty, ale chwasty też kwitły i czasem w tej powodzi kwiecia nie można było odróżnić, gdzie kończy się dawny klomb, a zaczyna dzika łąka. Pszczoły też miały tam swoją kwaterę w starych, spłowiałych ulach, wyglądających jak szare grudy, które tylko w promieniach zachodzącego słońca jaśniały złocistą obietnicą słodyczy w nich zamkniętej. Nikt nie wiedział, co dzieje się w zapuszczonym ogrodzie. Dostępu do niego broniły zwały jeżyn i dzikiego wina, porastających to, co pozostało z ogrodzenia. Wyglądało na to, że stary dom umarł i tkwi, jak zasuszona mumia, pośrodku ogrodu, a życie przepływa wokół niego. Czasem tylko jego okna zachodziły mgłą i przypominały wtedy załzawione oczy człowieka, wyglądającego z tęsknotą powrotu bliskiej osoby. U jednych rudera budziła odrazę, innych śmieszyła, jeszcze inni, i tych było najwięcej, przechodzili pomimo obojętnie, nawet nie spoglądając w jej stronę. Dom po prostu był od zawsze i większość mieszkańców wioski przyzwyczaiła się do jego widoku tak, jak przyzwyczajamy się do ogrodzeniowego słupka czy starego pniaka przy drodze.
Pewnego dnia stało się coś dziwnego. U stóp wzgórza zatrzymał się samochód i wysiadła z niego młoda para z małą, kilkuletnią, dziewczynką. Kobieta zapatrzyła się na wzgórze, odwiecznym obronnym gestem kładąc dłonie na wystającym brzuszku.
Dziewczynka otworzyła szeroko oczy i usta, chwytając ojca za nogawkę spodni. Spojrzeli na
siebie, a kobieta uśmiechnęła się słodko do męża. On najpierw zmarszczył brwi, ale zaraz
rozpogodził się i spojrzał na żonę z taką miłością, że aż ich córeczka zaklaskała w rączki i
zatańczyła z radości. Postali jeszcze chwilę i pojechali. Wrócili jeszcze kilka razy, i za każdym razem zatrzymywali się u stóp wzgórza i patrzyli na dom. Kilka osób widziało mężczyznę, jak zagadywał najstarszych mieszkańców wioski. Podobno pytał o dom…
Tymczasem kobieta i dziewczynka wspinały się stromą ścieżką, choć kobiecie było coraz
trudniej ze względu na noszone pod sercem życie, i zbierały zdziczałe i polne kwiaty, coś sobie opowiadając ze śmiechem i pokazując palcami. A potem nie było ich długo…
I znów czas przepływał nad domem, mijali go ludzie, którzy, nie mając już nadziei na to, że wioska pozbędzie się szpecącej rudery, nawet nie spoglądali w tamtą stronę. Zresztą, musieli by podnieść wzrok, a ten przywiązany był mocno do ich codziennych, udeptanych ścieżek, skupiony na powszednich zmaganiach z życiem. Dom i ogród nawet byli z tego zadowoleni. Życie płynęło swoim utartym rytmem wśród starych drzew i splątanych zarośli.
Nikt tu nie zaglądał, nie wpadał, żeby wypić w spokoju flaszeczkę, nie zakłócał spokoju ptasich i pszczelich rodzin. Może to dlatego, że ciężko tam było się dostać, a może z tego powodu, że przebąkiwał ten i ów, jakoby widział tam ducha…
Mijały dni i tygodnie, znacząc upływ czasu rozkwitem i uwiądem, owocowaniem i opadaniem… O starym domu już nikt nie pomyślał. Starzy ludzie, którzy jeszcze może pamiętali jego dobre czasy, wymierali, a młodzi ciekawsze sprawy mieli na głowie…
– Widziałeś ruderę? – spytał raz jeden miejscowy pijaczek drugiego, siedząc na ławce przed
sklepem z pierwszą tego dnia butelką piwa.
– A co?
– A bo wiesz, chyba się zwaliła albo co? Szedłem tamtędy wczoraj, a tu nie ma. I wiesz co?
Ktoś się tam pobudował!
Wieść rozeszła się po wsi lotem błyskawicy. Mieszkańcy podchodzili do stóp wzgórza i zadzierając głowę w górę, z zadziwieniem stwierdzali, że nie poznają tego miejsca. Zniknęły
gdzieś zwały chaszczy, choć pozostały jeżyny i piękna łąka. Stare drzewa w sadzie ktoś
pooczyszczał z uschłych gałęzi. Ule były odnowione i odmalowane, czekające na słodką obfitość lata, a obok starych zarośli agrestu i porzeczek, pozostawionych dla ptaków, rozrastały się nowe krzewy, obiecując urodzaj owoców. Ale największą sensację budziła rudera. Nie było jej! Zamiast niej pysznił się niewielki, ale piękny domek, z jasnymi oknami, uroczym ganeczkiem oplecionym kwiatami. W ogrodzie bawiły się dwie małe dziewczynki, a ich matka siedziała z robótką na huśtawce i spoglądała z miłością na dzieci. A potem czule zerkała na dom… A ten stał dumnie wśród kwiecia i zdawał się uśmiechać ze szczęścia.
Zresztą także od jego mieszkańców promieniowały wręcz miłość i szczęście… Widać było ,że kochają siebie nawzajem i dom, w którym upływało im rodzinne życie. Mężczyzna stale
znajdował coś do roboty przy budynku i ogrodzie i widać było, że sprawia mu to przyjemność. Żona i córki towarzyszyły mu, podsuwały pomysły i pomagały, jak potrafiły.
Nic też dziwnego, że domek wyglądał jak z bajki. I nic dziwnego, że jego mieszkańcy tak go
kochali…
– Ale cacko! – zachwycali się mieszkańcy wioski.
I tylko najstarszym, którzy jeszcze pamiętali ruderę, zdawało się, że widzą coś znajomego w kształcie budynku, niewielkim ganku, zarysie dachu i półokrągłych świetlikach, które wyglądały teraz jak brwi uniesione w radosnym uśmiechu…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *