Justyna Helm

Justyna Helm

Po wczorajszej modlitwie różańcowej z rozważaniami o samotności poczułam dziś wielką samotność, a później… odwagę, by napisać to świadectwo.

Pracuję nad „Pięknem Życia”, czyli musicalu o embriologii od mojego nawrócenia. Zaczęło się dwa lata temu, gdy będąc letnią wierzącą, a wręcz początkującą ateistką poszłam z przyzwyczajenia na rezurekcję, bo lubię te pieśni i klimat. Na najważniejszej mszy dla chrześcijan miałam w głowie jedną myśl „to jest teatr, jacyś faceci w sukienkach, a gdyby to wszystko było prawdą to ci ludzie cieszyliby się na Wielkanoc, a tu same smutne twarze”. Czułam się jak czubek, jakby nieszczera ze sobą. Wiele lat zaniedbań wnętrza i dbanie jedynie o formę (ile osób zraziłam taką postawą?) zrobiło swoje. Stałam w kościele w tak ważnym momencie dla całej tej wspólnoty i … nie wierzyłam. Zbyt wiele syfu w kościele, pedofilia, brak zrozumienia przykazań i Pisma z mojej strony. Byłam w jakiejś ciemności, zdołowana własną niemocą, bo przecież tyle lat o wierze mówiłam, pisałam, byłam w Medjugorie, gdzie przeżyłam niesamowite oczyszczenie, próbowałam przekonywać do swojej opinii, racji, ba! chciałam innych nawracać. I stałam tak w czasie tej rezurekcji z ogromnym bezsensem, frustracją z racji niepowodzeń życiowych i zawodowych. I w wielkiej pysze, bo przecież ja taka zdolna, musicale, skrecze, statki. I tu taki bezsens. A jednak resztka tęsknoty sprawiła, że pochyliłam jakimś cudem głowę i szczerze wyszeptałam „Boże, jeśli faktycznie jesteś, daj mi jakiś znak”. Trzeciego dnia od tej modlitwy stała się rzecz, która spowodowała ogromne… problemy duchowe. Czułam się fatalnie, nie wiedziałam gdzie szukać pomocy. Po dwóch tygodniach od początku tych problemów wpadłam na to, by może spytać jakiegoś księdza, skoro zaczęło się to wszystko chwilę po modlitwie. Tak trafiłam pod Kierownictwo Duchowe u bardzo mądrego ojca- franciszkanina. Uspokoił mnie, że nie wariuję, a przechodzę przez coś, co w życiu duchowym jest normalne. Pierwszy raz usłyszałam wtedy o rozwoju duchowym. O etapach oczyszczenia. Nastał dla mnie czas ciszy. Bardzo się zdystansowałam od świata i bliskich. Chłonęłam ciszę, która uspokajała mój strach, zaczęłam czytać Pismo Święte, lektury duchowe. Otwierał się przede mną nowy świat, kosmos. Ilu już ludzi przeżywało trudności tak podobne do moich zmagań? Wow, o tym są pisane książki, wygłaszane wykłady. O tym mówią święci. Eucharystia stała się codziennością – ze strachu, nie z miłości. Zaczęłam myśleć, że skoro jest ze mną coraz lepiej pod kierownictwem duchowym, to i będę się ‚zabezpieczać’ duchowo Eucharystią. Po takim miesiącu nagle poczułam w pewien piątek ok. południa, że mam jechać na Jasną Górę. Taki impuls. Pojechałam tego samego dnia i poszłam na apel o 21. Stałam w tłumie obserwując starsze panie przedzierające się przez ścisk i ludzi psioczących na nie – w głowie już rodził się pomysł na scenkę o kolejnej polskiej cebulancji. Klasyka pielgrzymkowa. Z ironicznym uśmieszkiem stałam, lecz przy śpiewie apelu popłynęły łzy. Wtedy usłyszałam w sercu: ‚odmawiaj przez rok codziennie różaniec o własne nawrócenie’. Myślę sobie – say what? Kto do mnie mówi? Spojrzałam na obraz… Ech, dla mnie dziesiątka to był wtedy duchowy mount everest. Wyszłam dość zmieszana, bo pojechałam nie wiem po co tyle kilometrów i tu takie słowa? Jednak było to tak silne wezwanie, że z totalną niewiarą w swoje możliwości zaczęłam tego samego dnia. Różaniec odmawiam do dziś, codziennie. Po ‚drodze’ odmówiłam 3 nowenny pompejańskie. To jest cudowna medytacja, naprawdę. Wracając do czasu sprzed dwóch lat – po kwietniu pełnym strachu i rozmów, po maju z różańcem w ręku, zaczęłam się uspokajać wewnętrznie i cóż, zadałam pytanie, które mnie bardzo, BARDZO męczyło od lat. „Dlaczego i po co mam tyle talentów? Co ja mam robić w życiu?” Uparłam się, że tym razem nie odpuszczę, że będę pytać dopóki się nie dowiem. Ponad miesiąc wielu modlitw (byłam bardzo uparta, namolna, nie dawałam Bogu spokoju) TYLKO z tym pytaniem zakończyła nagła odpowiedź. Bez wchodzenia w szczegóły usłyszałam wyraźne „Świadcz o pięknie”. I tego dnia przyszedł pomysł na „Piękno Życia”. Musical o embriologii. Dostałam zamysł i konkretne wskazówki, aczkolwiek bez wielu jeszcze szczegółów. Po duchowym rozeznaniu sprawy z kierownikiem duchowym zaczęłam działać. (Sam projekt kiedyś w całości opiszę, bo będę zbierać ekipę do pomocy ?) Za stricte działanie wzięłam się po sześciu miesiącach ociągania, wątpliwości, strachu przed ludzką opinią. Byłam i jestem świadoma, że sztuka o embriologii skreśli moje szanse w światku artystycznym, a przecież dopiero co skończyłam dwuletnie prace nad pierwszym musicalem, przy którym pomogło mi tyle osób. Mijają teraz niecałe dwa lata odkąd mam ten pomysł… Od grudnia opisuję sam rozwój prenatalny w poetycki sposób, ale jednocześnie czuję, że mało wiem o projekcie, bo mało wiem… o sobie. Cóż, kierownictwo duchowe nakierowało mnie również na pracę nad swoją emocjonalnością. To wszystko, co dotychczas krótko opisałam, sprowadziło mnie do pytania o własne kobiece serce. Do pytania – KIM JESTEM? Ale tak naprawdę! Kim? To moje aktualne poszukiwanie. Gdzie jest moje serce? Czym jest moje serce? Szukam intensywnie, Boga znów zamęczam. Po drodze poddaje mnie próbom, z sercem w roli głównej. Aktualnie jest mi ciężko i dobrze jednocześnie, wiele pracy duchowej i emocjonalnej za i przede mną. Ale perspektywa, że pojmę kim jestem i że w końcu może pokocham siebie, Boga i drugiego człowieka daje mi siłę. Chorym sercem nie pokocham w zdrowy sposób. Nie stworzę pięknych relacji i nie będę w stanie chorym sercem dostrzegać piękna ani w sobie ani w innych. Skoro Bóg odpowiedział mi na to pierwsze podstawowe pytanie, które zadałam dwa lata temu w totalnej rozsypce, później na to drugie o to, co mam robić, to i przecież powie mi, kim jestem. Światu już podziękuję za odpowiedzi w tych najbardziej podstawowych kwestiach – nie odpowiedział mi przez 30 lat i doprowadził do bezsensu. I choć tracę co chwilę wiarę, bo ona nie jest czymś oczywistym, to podjęłam tę walkę o siebie i własne serce. Odkąd zaczęłam na poważnie w marcu myśleć o uleczeniu serca – czyli prawdziwej, poranionej mnie – trafiam co chwilę w różnych miejscach na ten fragment Biblii:

„Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca.” Oz 2.

Czytając dziś książkę „Urzekająca” S.&J. Eldredge o kobiecej tożsamości (mega polecam!!) dałam sobie chwilę na bycie ze sobą. Ciepłe słońce, woda, dość mocny wiatr, niedziela, wolne. I w objęciach słońca powiedziałam: „Boże, szukam swojego serca. Wiem, że będzie boleć, idźmy tam razem.” Posiedziałam jeszcze chwilę, chwyciłam za telefon – fejsik, sms, i zrobiłam to zdjęcie. Myślę sobie ‚fajne, takie artistic, z głową w chmurach” i dodałam na instagrama. Wieczorem pokazałam je Mamie, a ona, że piękne serce. He? Jakie serce? Szok, nie zauważyłam tego wcześniej. Wokół mnie serce z chmur. Może przypadek, nie wiem. To czy Bóg jest przekonamy się najpóźniej w momencie śmierci. Ale szczerze, wzruszyłam się. A może faktycznie On jest i to wszystko co opisałam tu tak szczerze i w dużej obawie przed ludzką opinią jest faktycznie działaniem Kogoś, kto mnie kocha? Ostatnie dwa lata powiedziały mi więcej niż pierwsze 30 lat życia. Wiem jedno – nic na siłę, po prostu warto szczerze szukać odpowiedzi na najważniejsze pytania, które kłębią się w sercu. Bo słuchajcie, o serce tu się rozchodzi. Masz piękne serce. A jeśli się teraz krzywisz, podobnie jak ja na taką myśl, to warto przemyśleć sprawę i podjąć walkę o swoje serce. Bo jest ono TWOJE. Jedyne i niepowtarzalne. I kopie co sekundę. Po co? By dobić się do Ciebie, tego prawdziwego.

(Modlę się za każdą osobę, która to czyta. Również proszę o modlitwę. Dziękuję!)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *