Katarzyna

Katarzyna

Nie tak dawno temu, w pewną listopadową sobotę, zaczęło dziać się ze mną coś złego. Dopadła mnie całkowita niemoc, znalazłam się w totalnym dole psychicznym i duchowym. Przez ostatni rok zdarzały mi się co jakiś czas takie dni. Nie miałam wtedy siły na nic, czułam się kompletnie do niczego, opuszczona, niekochana i samotna. Tak jakby walił mi się cały świat a Bóg o mnie zapomniał. Taki zły czas trwał nieraz kilka dni pod rząd a ja za każdym razem coraz gorzej sobie z tym radziłam… I to znowu wróciło. Wróciło i przerażało siłą z jaką we mnie uderzyło, bo tym razem niemoc opanowała już nie tylko moje ciało, moją psychikę, ale tym razem zawładnęła i moją duszą, moją duchowością i wiarą. Było to o tyle złe, że nie mogłam się modlić o powrót  „do życia”  i o przezwyciężenie tego kryzysu bo coś odrzucało mnie od modlitwy. Czułam bunt i złość do Boga, że przecież tyle czasu się modliłam i to najszczerzej jak tylko potrafiłam a On nie wysłuchał moich próśb i błagań, że mnie opuścił, zostawił mnie samą w tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Miotałam się na łóżku jak ryba bez wody, zanosiłam się płaczem, po czym zasypiałam a budząc się płakałam znowu i tak w kółko… I wciąż nie umiałam się pomodlić, poczułam, że zupełnie opuściły mnie siły do życia, pojawiły się myśli, które teraz mnie przerażają… I cały czas płacz, żal do Boga, sen, płacz, żal, sen… Po jednym z takich moich przebudzeń, kiedy to leżałam spłakana i wyczerpana (było to parę minut po godz.12 w południe), zaczęło mi bardzo szumieć w głowie. Szum narastał, nasilał się i miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi głowę. Wystraszyłam się, że dzieje się coś nie tak ze mną a jestem sama w domu. Wtedy ten szum zmalał, przycichł i nagle zamiast niego usłyszałam spokojny, męski głos, który powiedział mi dwa zdania : „Wstań i chodź”,  a po chwili „Wstań i idź”. Byłam zupełnie zdezorientowana tym co się stało i tym, co usłyszałam gdzieś w zakamarkach swojej głowy, ale jednocześnie poczułam tak potężny spokój i odprężenie, że wtedy dotarło do mnie czyj głos usłyszałam. Do dziś pamiętam barwę tego głosu, jego ciepło, ale jednocześnie stanowczość i pewność każdego słowa i spokój jaki wtedy czułam. Kiedy minęło oszołomienie ja cały czas powtarzałam sobie półgłosem te dwa zdania i byłam pewna, że gdzieś je już słyszałam lub czytałam. Niewiele myśląc wpisałam w wyszukiwarkę każde ze zdań i wtedy rozpłakałam się jak dziecko: „Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy. Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni. A Jezus, znając ich myśli, rzekł: Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań i chodź! Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu! On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom (Mt 9, 1-8).” To ja byłam tym paralitykiem a przemówił do mnie nikt inny jak tylko sam Jezus. Myślałam, że mnie zostawił, że mnie opuścił a On był cały czas przy mnie i dał mi znać, że jest nawet kiedy wątpię, nawet kiedy czuję się jak śmieć… Od tamtego dnia kiedy tylko czuję, że zaczyna dopadać mnie jakiś kryzys, że pojawiają się jakieś złe myśli, jakieś zwątpienia, przypominam sobie słowa, jakie wtedy usłyszałam i wzmacniają mnie, pomagają przetrwać.

Jezu, byłam jak ten paralityk – bezradna, słaba, opuszczona. Ty dałeś mi siłę, żeby wstać. Dziękuję Ci, bardzo Cię kocham i nigdy się od Ciebie nie odwrócę. Amen.

……………………………………………………………………………….

Za mną koszmarna, zła noc. Tysiące myśli kłębiły mi się w głowie i nie dawały spokojnie spać a jak już przysnęłam to budziły mnie koszmary… Efekt tego był taki, że rano byłam już pewna, że chcę złożyć pozew o rozwód… Tak, złożyć pozew o rozwód. Sama nie wierzę w to co piszę, ale fakty nie kłamią. Byłam i jestem nadal tak zmęczona i zdołowana tym co się dzieje w moim życiu i małżeństwie, tą ciągłą walką od tylu długich miesięcy non stop, dzień w dzień, że to było do przewidzenia, że prędzej czy później myśl o rozwodzie będzie na tzw. tapecie. Zaczęłam już nawet szukać informacji na ten temat w internecie z myślą, żeby jak najszybciej złożyć pozew i zakończyć tą syzyfową pracę i życie z kimś, kto mnie nie chce i nie kocha. Ale minuty i godziny mijały, a ze mnie pomału zaczęło spadać to otępienie i pomysł o formalnym rozstaniu. Czułam jakby spadały mi klapki z oczu, które w nocy jakby mi ktoś założył i wskazał kierunek ROZWÓD. Zaczęły się pojawiać różne przemyślenia, refleksje przywracające mnie od nowa do trwania w małżeństwie. Zaczęłam przypominać sobie wszystko co przez ten długi czas słyszałam i czytałam o sakramencie małżeństwa i o rozwodzie. I mimo że pisząc te słowa nadal jestem bardzo zmęczona i to zarówno psychicznie jak i fizycznie, to temat rozwodu zaczął gdzieś znikać, oddalać się a ja już nie tworzę bilansów zysków i strat, plusów i minusów. Po prostu pomału żyję dalej i mimo, że w tym moim życiu więcej jest cierpienia i łez bo ciosy zadane przez bliską sercu osobę, którą się kocha, bolą podwójnie, to przecież jest ze mną Bóg, który na pewno byłby mną bardzo rozczarowany, gdybym plan o rozwodzie wcieliła w życie. A ja pamiętam jak dziś, że kiedyś obiecałam Mu, że nigdy Go już nie zawiodę ani nie zrobię nic wbrew Jego woli. Nie mogę składać pozwu o zakończenie małżeństwa, które On sam pobłogosławił, czyli przeznaczył mnie mężowi a jego przeznaczył mi a tym samym mamy być ze sobą na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozdzieli i jak mawiał nasz święty Papież

„Dotąd dwoje, lecz jeszcze nie jedno, odtąd jedno, chociaż nadal dwoje”.

Tym samym ja nie mam prawa sama decydować o tym co dalej. Ja mam po prostu trwać w małżeństwie i cierpliwie, z pokorą czekać na męża. To jest mój krzyż, który Bóg położył na moje ramiona, a który dźwigam choć czasami upadam pod jego ciężarem. Wtedy zawsze proszę Tatę o siłę, żebym się podniosła i szła dalej, żeby mnie ten ciężar nie przygniótł. Podbudował mnie też cytat z Biblii, na który akurat dziś trafiłam

„Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości, tak że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie” (Iz 58,11).

Dotarło do mnie, że pokonam trudności tylko muszę mocno chwycić Boga za rękę a On mnie poprowadzi. Jakby tego wszystkiego było mało, to w moich notatkach, które porządkuję, znalazłam przed godziną takie oto zapisane zdania wyszperane kiedyś w internecie :
„Zły nienawidzi zwłaszcza sakramentu małżeństwa i życia rodzinnego” a sam Zły podczas jednego z egzorcyzmów miał wypowiedzieć takie oto słowa

„Rozwody i separacje małżonków są wymyślone przeze mnie; odzyskuję dzięki nim moją własność. Jest to jedno z moich najbardziej inteligentnych odkryć. Niszczę w ten sposób rodzinę, społeczeństwo, gdzie jestem adorowany, jako król świata…

Jakież to wymowne i jednoznaczne, aż zbędny jest jakikolwiek komentarz, prawda? Poza tym jak ja mogę chcieć rozwodu skoro kocham bardzo cały czas męża i wszystko mu wybaczyłam? Jest dla mnie kimś zaraz po Bogu, więc jak ja mogę chcieć się rozstać z kimś tak dla mnie wciąż ważnym? Przecież to nielogiczne. Czy moje cierpienie byłoby mniejsze po rozwodzie? Nie. Czy moje życie by się zmieniło? Na pewno tak, ale w kwestii uczuć na pewno nie, ponieważ nadal czekałabym na męża żyjąc samotnie i odczuwałabym taki sam ból jak teraz, a może nawet większy, nie wiem i nie chcę wiedzieć. Jest mi troszkę lżej, że wyrzuciłam z siebie to co mnie tak „gryzło” od rana i nie dawało spokoju, ale pomału ten spokój odzyskuję. Jedno jest pewne, że chociaż zdrada męża poharatała mnie strasznie pod wieloma względami to wciąż kocham go nad życie i nie mam zamiaru się z nim rozwodzić. Mam nadzieję, że kiedyś przestanie zadawać mi ból i ranić i przypomni sobie, że ma żonę, której ślubował przed ołtarzem miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że nigdy jej nie opuści. Przysięga kończyła się słowami „Tak mi dopomóż Bóg, w Trójcy jedyny i wszyscy Święci”. Więc Bóg na pewno pomoże, przecież sam nam to obiecał w dniu ślubu.

„Musicie być silni miłością, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma, tą miłością, która nigdy nie zawiedzie”
Jan Paweł I I

…………………………………………………………………………………..

Jak to jest kochać współmałżonka, który zadaje nam potężny ból, który kocha inną osobę a nie nas? Jak to jest kochać kogoś, kto daje nam odczuć, że nie jesteśmy już dla niego kimś bliskim i ważnym? Nie jest to łatwe, ale wierzcie mi, że możliwe. Da się kochać taką osobę a bardzo pomaga w tym wybaczenie, szczerość uczuć i trwanie w Bogu. To wszystko wymaga wiele pracy, nie dzieje się na pstryknięcie palcami tu i teraz. To długotrwały proces wymagający dojrzałości zarówno tej duchowej jak i tej emocjonalnej. Ale naprawdę warto, bo efekty są naprawdę zdumiewające a miłość, jaką się wtedy zaczyna czuć jest jakby narodzona na nowo i jest tak silna, tak prawdziwa, bezinteresowna i bezwarunkowa, że świadomość i doświadczenie na sobie samym, że aż tak można kochać zwala z nóg. I to dosłownie. Kochani, nie poddawajcie się, nie rezygnujcie z miłości do swojego współmałżonka, który Was rani mową i uczynkiem. Wypracujcie w sobie uczucie, którego nikt i nic nie będzie w stanie zniszczyć ani pokonać, zawierzcie Bogu, oddajcie pod opiekę Maryi i zacznijcie od procesu wybaczenia a pomału zacznie pojawiać się w Waszym sercu coś czego nawet nie da się opisać słowami, coś trudnego do pojęcia i wytłumaczenia, ale coś tak pięknego co pomoże Wam przetrwać każdą burzę, każdy zadany cios i każdą krzywdę jaka Was spotka ze strony kogoś kogo kochacie. To MIŁOŚĆ i to taka, jaka jest opisana w Pierwszym Liście św. Pawła Apostoła do Koryntian. Taka Miłość istnieje, uwierzcie mi, bo sama doświadczam jej we własnym sercu, ona skleja mi je w całość po tym jak było rozbite na milion kawałków… Ona wyciąga mi z serca drzazgi i zabliźnia rany po nich… Ona nigdy nie dopuści do mojego serca nienawiści i chęci zemsty… Ona zawsze będzie trwać… Ona – miłość do mojego męża.

„I nie zapomnijcie, że prawdziwa miłość nie stawia warunków, nie oblicza, nie wypomina, ale po prostu kocha.”
Jan Paweł II

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *