Kocham Kościół.

Kocham Kościół.

Przyjdzie dzień, kiedy cywilizowany świat odrzuci swego Boga, kiedy Kościół zwątpi, tak jak zwątpił Piotr. Będzie kuszony, by wierzyć, że człowiek stał się Bogiem i i że jego Syn jest jedynie symbolem albo filozofią, jakich wiele. W naszych kościołach chrześcijanie szukać będą bezskutecznie czerwonej lampki, [wskazującej miejsce] gdzie czeka ich Bóg. Podobnie jak Maria Magdalena, płacząca przy pustym grobie, będą pytać: „Dokąd Go zabrali?
Pius XII

Trwa wściekły atak szatana na autorytet Ojca Świętego, Jana Pawła II. Medialny wrzask ośrodków antyewangelizacyjnych na świecie i w naszym kraju oczernia pamięć i dorobek Papieża Polaka, największego obrońcy życia ludzkiego.
Włoski egzorcysta, Gabriele Amorth, egzorcysta watykański i diecezji rzymskiej, podczas wielu egzorcyzmów zadawał pytania demonom. Dlaczego tak boją się i nienawidzą Jana Pawła II?
Otrzymywał od nich odpowiedź, że Ojciec Święty wyrwał z ich władzy wiele ludzkich dusz. Egzorcysta ksiądz Marian Rajchel opowiadał, jak podczas jednego z egzorcyzmów szatan manifestował swoją złość, mówiąc „ten wasz papież, on tym pocałunkiem więcej nam szkody czyni niż wy waszymi egzorcyzmami”
Papież Jan Paweł II miał zwyczaj, że za każdym razem, gdy przybywał do Polski, całował ziemię. Dla nas z pewnością był to piękny gest. Jednak jak się okazuje, był czymś o wiele potężniejszym, niż się wydaje. Za subiektywnymi tezami oczerniającymi św. Jana Pawła II, nie idą żadne fakty i obiektywne ustalenia. To właśnie papież z Polski rozpoczął walkę ze sprawcami nadużyć seksualnych, wprowadzając zasadę „zero tolerancji dla pedofilii” – Kolegium Rektorskie .Jan Paweł II nie bał się nazywać tej zbrodni “diabelską naturą”.
Stop obrażaniu pamięci naszego Papieża Polaka , naszego rodaka.
Wszyscy pamiętamy ten dreszcz emocji, gdy siadało się do transmisji pobytu papieża w Polsce. Człowiek pełen miłości, ciepła i radości. Bardzo kochał ludzi to było widać jak wszyscy do n.iego lgnęli. Bardzo kochał młodzież. 2 kwietnia 2005 roku cały świat zamarł. Wielu płakało, bo czuli, że odszedł prorok naszych czasów i święty człowiek. Wszyscy pamiętamy napisy „SANTO SUBITO”.
Ojcze Święty, Janie Pawle II nie zastąpi Ciebie nikt!

Wirus prawdy.
(dosadnie i z kulturą)
Wirus prawdy dopadł wszystkich katolików, bez względu na wynik testu.
Ile przez zaistniałą sytuację, Bóg wyciągnął autentyzmu z wiernych, kapłanów…
Ile razy „Jezu ufam Tobie” rozjechało się totalnie.
Nie, nie piszę o uprawianiu durnej brawury, piszę o hipokryzji.
Pik! Pik! Stajesz przed otwierającymi się drzwiami tramwaju w godzinach szczytu. Ludzie upchani jak sardynki w puszce. Widniejąca na szybie liczba legalnych osobników, nikogo nie rusza. O dziwo nikt nie liczy zanim wejdzie. Ene due rabe, wcisnę się- dam radę.
W markecie pod owadzim szyldem, babcinka bada dłonią bułki, czy wystarczająco chrupiące.
Przy chłodziarce ustawiła się grupka jogurtowych fanów (cóż- jogobella w promocji).
„Msza? Oszalałaś, przecież mamy pandemię! Chcesz nas wszystkich pozabijać?! Poza tym jest dyspensa.”
Powiedziała kobietka, z siatami wypchanymi produktami, w wysoką zawartością białka i „prawie owoców” oraz badanymi (przez wielu) chrupiącymi bułeczkami. Zbulwersowana upchała się do miejskiej ciuchci…
A gdzieś tam na świecie, giną setki, tysiące z krzyżykiem na szyi. Z wynikiem na test prawdy do bólu pozytywnym.
Marta Przybyła

Pierwszy czwartek miesiąca.
Wierzę w Boga, ale nie w Kościół- wieloletnie słowa mojej mamy, a ja jak ten prorok w swojej ojczyźnie lekceważony…
Zdarzało się w trakcie głoszenia świadectwa w kolejnej parafii, rejestrowałam, że ktoś wychodził z ławki. Myślałam, że ostentacyjnie opuści kościoł, a ten człowiek pruł do konfesjonału. Nie raz slyszałam od proboszcza: „Pani Marto, jakie spowiedzi były…”
Wielka radość, pomiędzy którą wpełzała myśl: „A co z moimi rodzicami..?”
I ciągle, jak zacięta płyta słowa, których szatan nienawidzi: „Jezu ufam Tobie”
Mama w szpitalu. Kilka ukartowanych przez Ducha Świętego „przypadków”. Słyszę głos kapłana w telefonie i myślę, że to strzał łaski prosto w dziesiątkę.
Ten konkretny ksiądz był jak antidotum na zranienia, których mama doświadczyła od instytucji Kościoła. Poświęcił jej godzinę czasu, wyspowiadał, namaścił, podał żywego Boga pod postacią chleba, porozmawiał, a kiedy mama na końcu rozryczała się jak dziecko, przytulił ją jak ojciec, chociaż mógłby być jej synem.
Tak ważna jest nasza modlitwa za kapłanów. Jaka to odpowiedzialność, mieć wpływ czy ludzkie serce otworzy się jak kwiat, czy pozamyka na cztery spusty. Podobnie jak ważny jest ton głosu lekarza, delikatność i uśmiech pielęgniarki zakładającej wenflon, tak samo ważna jest postawa księdza. Czy wchodząc jako kapelan będzie służył, czy będzie urzędasem z wielkim fochem. Choć rozgrzeszenie tak samo ważne, co zostawi po sobie w sercu pacjenta? Nie każdy jest na takim etapie życia duchowego, by się nie zrazić, czy to w szpitalu czy w kościele przy kratach konfesjonału. Kilka razy słyszałam przez telefon: „Ten ksiądz Marek miał dobre oczy. Jestem jakoś nienaturalnie spokojna po jego wizycie”.
Spotykam wspaniałych kapłanów, bywa jednak i tak, że aż mi ciśnienie szybuje i ledwo się w język ugryzę, bo jestem daleka od zamiatania skandalicznych zachowań pod dywan. Odnoszę jednak wtedy wrażenie, jakby Jezus pytał mnie: „Serio kochasz Kościół? Również taki?”
Kocham Kościół i codziennie modlę się za pasterzy.
Marta Przybyła


Dla wierzących niepraktykujących ?Rozumiem tych co się wkurzają na księży, bo ja też czasem jestem wkurzony na świeckich.
Wkurzam się na to, że przychodzą chrzcić dzieci, publicznie przyrzekają, że wychowają dziecko w wierze a nie uczą ich potem ani modlitwy ani nie przyprowadzają na msze św. niedzielne .
Wkurzam się na to, że potrafią robić wesele z I Komunii a rok później wypisują dziecko z religii, bo Pan Bóg już nieważny.
Wkurzam się na to, że prosząc o zaświadczenie na chrzestnego kłamią, że są praktykującymi katolikami.
Wkurzam się na to, że mają czas na setki zajęć, ale Bogu poświęcają mniej czasu niż znajomym na fejsie.
Wkurzam się, że ze ślubu robią rozdanie oskarów a po roku kombinują jakby załatwić „kościelny rozwód”.
Wkurzam się, że nie donoszą na policję pedofilów a mają pretensje, że nie donosili biskupi.
Wkurzam się, że żal im choćby złotówki na ofiarę, a potem mają pretensje, że pracownicy w kościele są słabo opłacani.
Wkurzam się o to, że choćbym wszystkie pieniądze rozdał, to i tak będą gadać o pieniądzach księży.
Wkurzam się na to, że choćby 1000 księży harowało dla cudzych dzieci to i tak wszyscy nas winią za grzechy jednego.
Wkurzam się, że nawet za takie małe rzeczy jak choćby ta z naszej wspólnoty. Co roku, każdy ma potwierdzić, że chce zostać na następny rok we wspólnocie. Jak nie chce zostać, to ma napisać tylko w mailu, że odchodzi. I co roku ponad 20 osób nie jest w stanie napisać nawet jednego słowa.
Wkurzam się z powodu jeszcze wielu innych spraw.
I co mam zrobić? Zrezygnować z kapłaństwa? Powiesić się? Pisać co tydzień jacy świeccy są beznadziejni? Protestować przed domami tych, co nie chodzą do kościoła chociaż przyrzekali?
Nie. Nie. Nie.
Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Ale w Kościele jest wystarczająco dużo Boga i dobrych ludzi, żeby miłość przezwyciężała wkurzenie. I tylko ode mnie zależy czy będę żył życiem tych co mnie wkurzają, czy jednak przemogę się, żeby postawić na patrzenie w stronę dobra. To nie jest chowanie głowy w piasek. To jest decyzja, żeby zły duch nie byłe moim Tyranem i Zniewolicielem.”
Znalazłem w sieci

Zaszedłem dzisiaj na Kalatówki – do kaplicy przy pustelni Brata Alberta. Dwie scenki, które tam zobaczyłem, mnie urzekły. Najpierw śliczna blondynka ciągnąca towarzyszącego jej przystojniaka do kaplicy. Ileż się biedak nakombinował, żeby tam nie wejść. W końcu ona weszła sama i na kilkanaście minut zatopiła się w modlitwie. Z zewnątrz słychać było jego coraz bardziej nerwowe kroki na drewnianym podeście przed drzwiami. W końcu nie wytrzymał i wszedł. Usiadł za nią. Ona nie odwracając się, modliła się dalej. Po kilku minutach skończyła i wyszli obydwoje. Widać było, że Dziewczyna ma poczucie swojej wartości i ma wartości, których nie sprzeda.
Chwilę potem weszła druga para. Ona wyglądała na taką, która wstępuje tu zawsze. On – znudzony jak mops. Czegoż nie robił w ławce, pokładał się jak gimnazjalista na lekcji, wiercił się i przeciągał. A ona – jakby nigdy nic: na kolanach w bezruchu.
Znam wiele wartościowych kobiet, które niewierzących albo obojętnych facetów doprowadziły do wiary swoją normalnością, konsekwencją i osobistym urokiem.
Przed takimi pięknymi Polkami nawet Bismarck ostrzegał Prusaków, że kiedy taką pojmą za żonę, to ona będzie ich dzieciom nucić kolędy po Polsku i wychowa ich na Polaków, a do tego katolików.
Kochane Polki, macie wielką moc! To wy wychowujecie mężczyzn: tych małych i tych dużych!
ks. Henryk Zieliński

Strona ks. Marek Jan Pytko

Droga do świętości to gra dla wytrwałych

Świat robi wszystko, aby przerazić ludzi! Ma mnóstwo atutów i sprzymierzeńca, diabła!
Świat, co wyraźnie widać, skierował ostrze swej nienawiści, w szczególności przeciwko ludziom wierzącym i nie boi się żadnej reakcji ze strony Kościoła! Co możemy zrobić w tej sytuacji? Wbrew opinii różnych pseudo autorytetów, nic zrobić się nie da. Ale czy na pewno? Otóż należy zrobić coś, czego świat i diabeł nie przewidzieli: Należy świat przerazić!
To dlatego Kościół musi się przebudzić, a święte życie Kościoła zaowocuje cudami i znakami, które przerażą niewierzących i rzucą ich na kolana przed Chrystusem! Takiego Kościoła oczekuję: pełnego chwały i mocy, pełnego Chrystusa!
Andrzej Cyrikas

Wróć do Kościoła…

Noszę w sobie ten temat już od dawna, a skoro nadal tkwi we mnie, to chyba znak, że powinnam wydobyć go na światło dzienne…
Czasem rozmawiam z kimś, kto swoje odejście od Boga tłumaczy przykładem konkretnej koloratki, która dając antyświadectwo Kościoła sprawiła, że ten odwrócił się na pięcie i tyle go widzieli.
Nie zrobił przy tym na złość konkretnemu księdzu ani Panu Bogu, skrzywdził sam siebie, rezygnując z Eucharystii, adoracji i sakramentu pojednania.
Piszę o tym bo na przestrzeni czterech lat, odkąd jestem w Kościele, spotkałam wielu niesamowitych, wspaniałych kapłanów, będących żywym świadectwem wiary, pokory, miłości do Boga i ludzi.
Bywały również trudne sytuacje, zachowania, rozmowy… Tak.
Doświadczyłam dwuznacznego zachowania ze strony kapłana i to na początku drogi nawrócenia. Spotkałam się z nadużyciem zaufania. Spotkałam się również z tym, że prosiłam o pomoc, która była dla duchownego drobiazgiem, a jej nie otrzymałam. Spotkałam się z obietnicami bez pokrycia. Spotkałam się z pogardliwością i zdaniem, że kobieta nie powinna ewangelizować.
I co? I mogłam strzelić focha i zniknąć na kolejne 23 lata albo nigdy nie wrócić.
Nie patrzę bezkrytycznie na Kościół, nie używam wybielacza, nie zamiatam pod dywan. Widzę wiele, ale wiem dla Kogo tu jestem.
Wielu z was również poza ogromem dobra doświadczyło i ludzkiej marności w koloratce.
Tak, Kościół tworzą ludzie, nie rasa nadludzi, robotów, czy jednostek bezgrzesznych. Kogo zły atakuje z większą zawziętością niż księży? Jak skuteczniej rozpraszać owce?
Można uczynić kapłana powodem odejścia od wiary. Można również, w pogoni za konkretnym nazwiskiem… zgubić Jezusa…
A Jezus, pokorny i cichy posłusznie staje się żywy i prawdziwy w kawałku chleba, bez względu na to czyje kapłańskie dłonie Go trzymają. Działa we wszystkich konfesjonałach świata tak samo.
Miłosierdzie 100%. Zawsze.
Bez względu na osobę spowiednika.
Modlę się za Kościół.
Kocham Kościół.
Marta  Przybyła

‼️Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie.‼️
✅ Nieraz chcemy wylać dziecko z kąpielą. Skoro księża dokonują takich obrzydliwych rzeczy, to ja z Kościołem nie chce mieć nic wspólnego.
✅ To tak jakbyś powiedział: Skoro wczoraj w Indiach spadł samolot, to ja już nigdy nie wsiądę do żadnego samolotu. Nigdy nie wejdę nawet na płytę lotniska.
✅ To irracjonalne. Odchodzić z Kościoła tylko dlatego, że kilku księży zgrzeszyło. Pamiętaj, że jest wielu, którzy pięknie pracują i spalają się dla Boga.
✅ A nawet jakby wszyscy byli upadli, to Jezus mówi: Słuchaj czego nauczają, zachowuj ich naukę. Jednak uczynków nie naśladuj.
Kamil Dąbrowski

A więc jednak…

Taka jest prawda.

Mieszkam w Norwegii od 5 lat. W kraju, gdzie chrześcijaństwo ma wiele wyznań. Ale my katolicy mamy swoje miejsce pielgrzymki. Miejsce szczegolne. Røldal.

Røldal -wioska,do ktorj prowadzi kręta droga.W otoczeniu wysokich gòr zimnej i mokrej Norwegii stoi niepozorny kościół klepkowy, a w nim nieustanie od 800 lat wisi krzyż, a na nim On. Jezus Chrustus. Z zamkniętymi i spokojnymi oczami. Jakgdyby właśnie usnął, z lekko złączonymi ustami, i głową pochyloną niczym do błogosławieństwa.Wisi tak spokojnie. Tam na zewnątrz gwar, szum rzeki, wojny, złość, brak szacunku i miłości do drugiego człowieka. A On nieustanie tam wisi. W czasie najazdu Szwedów, wojny I i II, gdy królowie umierają i rodzą się nowi. Gdy Onim zapominamy,udajemy,że nie słyszymy, niewidzimy go w drugim człowieku. On Nieustanie czeka. Jakby na nas. Czeka.

Będąc w tym miejscu ja nie liczę na cud. Jednak pragnę,aby moje serce otworzyło się przyjęło Go w pełni. On wiszący na krzyżu w tym ciemnym i małym kościółku czeka od wieków na ludzi. On czeka niezależnie gdzie i kiedy jesteśmy. Czeka na nas dzieci marnotrawne. To święte miejsce gdzie dla innych jest niczym muzeum, miejsce ciekawe, podobno magiczne. Ale to nie krzyz ma magiczne moce. To miejsce jedynie uświadamia jak jesteśmy marnym pyłem,które dziś jest a jutro może go nie być. Jednak On dalej będzie na nas czekał. Tam daleko wśród, zimnych skał i szarych gór.
Katarzyna Gutkowska

Wczoraj w kościele przeżyłam coś pięknego. Patrząc na krzyż znajdujący się nad ołtarzem poczułam w pewnym momencie tak niesamowity przypływ miłości i ciepła w sercu, że w myślach powiedziałam czule „Jezu, Ty jesteś mój umiłowany i jedyny. Precz z bożkami, Ty jesteś i będziesz zawsze moim Bogiem. Tak bardzo Cię kocham!”. Budząc się dziś rano czułam, jak moje usta same zbierają się do uśmiechu a jak otworzyłam oczy ten uśmiech był już promienny a usta szeptały „Kocham Cię, Jezu, poprowadź mnie przez ten dzień i bądź ze mną w każdej jego sekundzie” ?
To On sprawił, że odzyskuję chęci do życia i pokój w sercu a działo się ostatnio naprawdę dużo…
Walka o małżeństwo, o męża, o rodzinę… W marcu odpuściłam tę walkę i prosiłam już tylko Boga, żeby wypełniła się Jego wola co do mojego połamanego małżeństwa, że zaakceptuję wszystko co On postanowi, aby tylko nie trwać w tym zawieszeniu i marazmie przez kolejne miesiące a może i lata. Trzy tygodnie temu Bóg mnie wysłuchał i usłyszałam od męża, że to koniec. Nie płakałam, nie wpadłam w szał, nie błagałam, żeby przemyślał, żeby się jeszcze zastanowił. Nie. Czułam w sercu pokój i ciszę, takie ukojenie mimo tak bolesnych słów, jakie padły z ust mojego męża. Dotarło do mnie, że Bóg mnie wysłuchał i skoro tak się stało, to widocznie On uważa, że tak będzie dla mnie najlepiej, że ma dla mnie jakiś inny plan, jakiś inny pomysł na moje życie. Od czasu tamtej rozmowy ja wciąż czuję spokój, nie przeraża mnie już wizja samotnego życia, bo przed Bogiem i tak moje małżeństwo będzie wciąż trwało a ja nie mam zamiaru układać sobie z nikim życia na nowo. Tym co wczoraj przeżyłam w kościele, Jezus dał mi znać, że mam swoją miłość skierować ku Niemu a On nigdy jej nie odrzuci. Przypomniałam sobie, że to On podał mi kiedyś rękę i wyciągnął z bagna, On a nie mój mąż…To On nigdy mnie nie zawiódł i był przy mnie zawsze nawet kiedy go w złości Go odpychałam… To Jego obecność i miłość czułam, kiedy okazało się, że moi rodzice bardzo ciężko zachorowali i zaczęła się walka o ich życie. Jezus był wtedy przy mnie, ale nie mój mąż… On też był ze mną, kiedy usłyszałam od lekarza złą diagnozę i że czeka mnie operacja. On był, nie mój mąż… To On daje mi siłę do życia, On kocha mnie jak nikt, to Jemu ufam bezgranicznie, to On stawia na mojej drodze cudownych ludzi, którzy mnie wspierają. To dzięki Niemu zaczęłam się częściej uśmiechać i jestem wsparciem dla moich najbliższych i przyjaciół zawsze, kiedy tylko potrzebują pomocy. Ostatnio zapytała mnie pewna osoba znająca moją sytuację, skąd ja mam siłę, żeby mimo takich przeciwności losu i tragedii, nadal żyć i jeszcze pomagać innym. Odpowiedź była krótka „To Bóg daje mi siłę, zawierzyłam Mu i zaufałam”.
Napisałam to świadectwo dla Was  żebyście zobaczyli, że Bóg potrafi z każdej, nawet beznadziejnej sytuacji, wyciągnąć dobro i coś pozytywnego. Jeśli nawet są chwile bardzo złe, które czasami trwają bardzo długo to przychodzi w końcu taki moment, że w naszych oczach one zmieniają status tylko musimy zaufać Bogu i oddać Mu nasze problemy, nasz ból i łzy, nasze cierpienie. Wtedy On się już tym wszystkim odpowiednio zajmie, kiedy przyjdzie na to odpowiedni czas. Gwarantuję Wam, że tak właśnie będzie. Wy tylko zachowajcie spokój (choć wiem że to może być trudne), bo Jezus jest potężniejszy od wszystkiego co przed Wami a tam, gdzie kończą się Wasze możliwości, tam zaczyna się Boża łaska. Nigdy o tym nie zapominajcie.
„Jeżeli Bóg dopuszcza, by coś w Twoim życiu runęło, to tylko po to, by na tych ruinach zbudować coś piękniejszego”
Katarzyna Wielgo

„Ksiądz,który zmienia ludzkie serca”
Wiele słyszałem o Sanktuarium Świętości Życia w Łodzi i o księdzu, który zmienia ludzkie serca poprzez swoje świadectwo wiary i zjednoczenie z Jezusem w czasie Mszy Świętej.
Przyjechałem do tego miejsca w zwykły dzień. Cisza – obok las, stojący budujący się kościół i malutka urzekająca kaplica w której doświadczyłem nawrócenia.
Wchodząc do kaplicy zobaczyłem kapłana (ks.Prausa) milczącego i modlącego się. Nie miałem odwagi podejść. Klęczałem z tył kaplicy i obserwowałem. Widziałem księdza, który wpatrzony w Najświętszy Sakrament rozmawia z Jezusem.
To było urzekające. Ksiądz, ten był obecny jakby tylko ciałem.
Przez dłuższy czas był jak nieruchomy tak jak by był nieobecny.
W tym czasie moje życie dostępowało nawrócenia, płakałem błagałem Jezusa aby wyrwał mnie ze szponów złego. Czułem jakby ksiądz Łukasz (choć mnie jeszcze nie widział błagał Jezusa aby mnie uwolnił-aby moje życie się odmieniło)
Po zakończonej adoracji nastąpiła Msza Święta – ksiądz Łukasz wychodząc do ołtarza był tylko wpatrzony w Chrystusa (tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć).
Ten wzrok ta miłość ta pokora. Czujesz, że jesteś jakby w niebie. Ten spokój panujący podczas Mszy Świętej (bez pośpiechu) i moment kiedy Jezus w dłoniach księdza jest wzniesiony ku górze „Szok” – patrzysz i nie dowierzasz. Widzisz mistyczne zjednoczenie (nigdzie tego nie doświadczyłem). Wtedy serce mi jakby pękło. Widziałem w tym księdzu żywy i realny kontakt ze Zbawicielem. Ten przeszywający wzrok księdza Łukasza wpatrzony w hostie. Ta chwila w której było widoczne głębokie zjednoczenie z Chrystusem. Tego potrzebowałem. Tyle słyszałem może i nie dowierzałem. Potrzebowałem zobaczyć tego kapłana zjednoczonego z Naszym Panem. To spotkanie zmieniło moje życie.
W tym miejscu otrzymałem nawrócenie. Po wszystkim podszedłem do ojca i tylko usłyszałem słowa: „Bracie modliłem się za Ciebie” Łzy mi popłynęły. Wróciłem do żony i dzieci. Inny odmieniony,nawrócony.
Pisząc to nieudolne świadectwo chciałbym przekazać tym którzy to przeczytają aby wiedzieli, że jest takie miejsce w którym Jezus posługując się księdzem ukazuje człowiekowi wielkie miłosierdzie i nadzieje. To miejsce jest skromne lecz jak bardzo uświęcone. W tym miejscu mieszka pokorny oddany sługa Jezusa, który zmienia ludzkie serca i przyprowadza je do Pana.
Panie Jezu dziękuję, Ci za dar nawrócenia z tak grzesznego życia i łaskę spotkania tak wierzącego kapłana. Byłem w różnych miejscach, lecz tego co doświadczyłem tutaj nie doświadczyłem nigdzie.
Jestem przekonany, że każdy kto ma jakikolwiek problem po spotkaniu z księdzem Łukaszem doświadczy pokoju w sercu.
M.K

Kocham Kościół, bo otworzył mi oczy na Boga.
Kocham Kościół, bo w nim poznałem Chrystusa.
Kocham Kościół, bo nauczył mnie rozróżniać dobro i zło.
Kocham Kościół, bo w sakramentach zawsze dodawał mi siły.
Kocham Kościół, bo pomógł mi rozeznać powołanie.
Kocham Kościół, bo pokazał mi piękno Ewangelii.
Kocham Kościół, bo w nim Jezus zapewnił nam niezawodną drogę pokonania zła.
Kocham Kościół, bo pokazuje mi cel przekraczający wszystko.
Kocham Kościół, bo należy do Boga.
Kocham Kościół, bo w nim zawsze obecny jest Chrystus.
Kocham Kościół, bo w nim odkrywam sens życia.
Kocham Kościół…
A Ty?
Ks.Tomasz Białoń

Świadectwo „Wiosny Kościoła”

… opowiem dzisiaj moją małą wielką historię, dlaczego pokochałem Kościół, takim jakim jest. Na moje szesnaste urodziny dostałem od mojej babci prezent: książkę Marii z Agredy „Mistyczne miasto Boże”. Tak wciągnęła mnie ta lektura, że zabierałem ją do szkoły i na lekcjach czytałem pod ławką – nie mogłem się oderwać. Któregoś dnia na lekcji języka polskiego, nauczyciel przyłapał kolegę jak pod ławką czytał Wisłocką (starsze roczniki pamiętają z pewnością tę książkę) i pech chciał, że i mnie przyłapał na tej samej lekcji z moją książką. Staliśmy się pośmiewiskiem całej klasy. Ba! całej szkoły. Jemu zapomniano to szybko, mnie to długo zapamiętano.

Poszedłem kiedyś do kościoła, ale nie do mojej parafii, lecz do innego, ponieważ była Msza św. z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Kapłan opowiadał takie głupoty na temat Matki Bożej, że Fatima to wymysł, sensacyjka – właściwie zanegował wszystko, co związane było z Matką Bożą. Skończył kazanie na tym, że balaski są niepotrzebne a tabernakulum trzeba przenieść do bocznej kaplicy. Potem wystawił Najśw. Sakrament i poszedł do konfesjonału. Po lekturze Mistycznego miasta byłem ogromnie zbulwersowany jego słowami i poszedłem do niego do spowiedzi, aby mi wyjaśnił, co miał na myśli. Opowiedziałem mu, że przeczytałem właśnie książkę Marii z Agredy. O mało nie rozwalił konfesjonału – wyrzucił mnie i nie dał mi rozgrzeszeniaOsłupiałem, ludzie się na mnie gapili a ja zupełnie nie wiedziałem, co mam robić. Już miałem wyjść z kościoła, kiedy podszedł do mnie starszy siwy kapłan (spowiadał po drugiej stronie). Przysiadł się do mnie i zapytał: „Chcesz wyjść, młody człowieku?” Odpowiedziałem, że jest mi wstyd i głupio, że nie dostałem rozgrzeszenia. Wtedy ten Kapłan pokazał mi palcem na Monstrancję i powiedział: – „Zobacz, Pan Jezus też słuchał tego kazania, ale nie wyszedł. Pozostał w Kościele.” Doznałem olśnienia. Oczy napełniły się łzami, a ten kapłan położył rękę na mojej głowie i powiedział do mnie: – „Ja ciebie rozgrzeszam, a ty pozostań jeszcze chwilę i podziękuj Panu Jezusowi”. To był moment mojego nawrócenia i pokochania Kościoła, który cierpi i jest prześladowany. Potem okazało się, że za jakiś czas ten kapłan, który tak negatywnie wypowiadał się o Matce Bożej zmarł nagle podczas odprawiania Mszy Świętej, a ten starszy kapłan stał się moim przyjacielem nie tylko w konfesjonale. Tak wiele opowiedział mi o jego przeżyciach, troskach, a przede wszystkim o braku zrozumienia. Ale ciągle powtarzał. „Choćby w kościele – w samym jego środku – było stado wilków i ujadały psy, jeśli w najmniejszej cząstce, w okruszynie będzie obecny Pan Jezus, nie wychodź z kościoła, jak kiedyś nie wyszedłeś, chociaż zostałeś niesłusznie potraktowany. Pan Jezus zezwoli na jeszcze większą ohydę spustoszenia w Kościele, ale pamiętaj, nie zostawiaj Go pośród stada Wilków”. Tym słowom tego świątobliwego Kapłana chcę pozostać wierny. Dlatego bronię Kościoła, pomimo tego, że jestem świadomy obecności wszystkich żydów, masonów, iluminatów, wilków, psów, bo wierzę, że Pan Jezus jest w Swoim Kościele i cierpi z tego powodu.

Słysząc, że „niektórzy nawróceni nie chcą chodzić już do Kościoła”, przypomniała mi się ta historia, ponieważ nie mogę zgodzić się z tym, co przeczytałem, że Pan Jezus jest na bruku i został wyrzucony z Kościoła (reakcja na słowa wypowiedziane przez księdza Piotra Natanka w jednym z jego kazań). Skoro ktoś ma mnie do czegoś takiego przekonywać, to po co mam iść – do pustych murówNie ma nic bardziej gorszącego niż wmawianie, że Pan Jezus nie jest obecny w swoim Kościele! Kiedy powszechnie wprowadzano Komunię św. na stojąco, zapytałem mojego kapłana, co mam robić, jak mam się zachować? Powiedział mi bardzo mądrą radę. „Podejdź do Komunii i przed samym przyjęciem Ciała Pana Jezusa, zapytaj Kapłana, czy możesz uklęknąć, by uwielbić twojego Boga i Zbawiciela – a tymi słowami zawstydzisz go”. Tak też czyniłem i nigdy żaden kapłan nie odmówił mi, nie grymasił, a nawet niektórzy robili krok do tyłu, abym mógł uklęknąć na stopniach.

Kiedy ten starszy i mądry kapłan zmarł, dowiedziałem się, że prowadził swój duchowy dziennik. Nie znam jego treści, ale mogę się tylko domyśleć. Opowiadał mi, że był prześladowany, inni kapłani donosili na niego, był niesłusznie oskarżony o współpracę z bezpieką i odsunięty od czynności kapłańskich (suspendowany). Chciał prosić o pomoc kard. Wyszyńskiego, ale nie udało się. Jego jedyną nadzieją i pocieszeniem była codzienna Msza Święta i cicha adoracja. Dopiero na krótko przed emeryturą zrehabilitowano go i mógł publicznie odprawiać Msze św. oraz spowiadać.

Wczoraj także ktoś napisał, że chrześcijanin nie powinien używać rozumu, lecz serca. Moim zdaniem powinien używać obydwu, ponieważ z rozumu wypływa mądrość a z serca miłość!
W obronie Wiary i Tradycji Katolickiej

Kościół najbardziej atakują ci, którzy do niego nie chodzą.

Najwięcej do powiedzenia o Kościele mają ci, którzy praktycznie do niego nie chodzą. Ich przygoda z religią skończyła się wraz ze szkołą, a wiedzę o Kościele czerpią ze stabloidyzowanych, kościołofobicznych mediów, lub z plotek, które ktoś wypuścił dorzucając swoje przysłowiowe „trzy grosze”.

KAPŁAŃSTWO – ZNALEŹĆ SIĘ W BŁOCIE
Było to na początku moich studiów doktoranckich, niedługo po tym, jak w internecie ukazał się film „Tylko nie mów nikomu”. Szedłem przez krakowskie planty ubrany w sutannę. Nagle zatrzymał mnie wysoki mężczyzna i zaczął obsypywać wulgarnymi wyzwiskami. Skoro kierował do mnie swoje słowa, stałem cierpliwie i słuchałem, choć trochę przestraszony, co wydarzy się dalej. Gdy mój rozmówca zakończył już okrutny monolog, zapytałem: „Skąd mnie Pan zna, że potrafi o mnie tak dużo powiedzieć?”. To pytanie skwitował krótko: „Wy … wszyscy jesteście tacy sami”. Wyciągnąłem wtedy z kieszeni różaniec i powiedziałem: „Mimo wszystko będę się za pana modlił” i ruszyłem przed siebie. Po chwili drogi poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłem się i zobaczyłem tego samego mężczyznę, którego poznałem chwilę wcześniej w niezbyt miłych okolicznościach. Z pochyloną głową, mocno zakłopotany, ledwo słyszalnym głosem wydukał: „Przepraszam. Nie znam księdza. Przesadziłem”. Ja uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem: „Wybaczyłem Ci zanim skończyłeś mówić”. Wtedy rozpłakał się i zapytał, czy mógłby się wyspowiadać. Zgodziłem się. Usiedliśmy na ławce. To było niezwykłe doświadczenie i dla mnie i dla niego. Po spowiedzi powiedział, że w końcu zrzucił z siebie błoto. To było o tyle ciekawe, że chwilę wcześniej to ja czułem się zmieszany z błotem. Ale kiedy, po pewnym czasie, przemyślałem to zdarzenie, doszedłem do wniosku, że czasem w kapłaństwie to i z błotem dobrze jest dać się zmieszać, żeby z tego błota kogoś podnieść.
Ks. Tomasz Białoń

Może być zdjęciem przedstawiającym 1 osoba, stoi i w budynku

Pozwolę sobie pokazać sposób zachowania pastora. To samo dokładnie i nas dotyczy.

Pastor Jeremiah Steepek przebrał się za bezdomnego i poszedł do kościoła liczącego 10.000 członków, gdzie miał być tego ranka przedstawiony jak główny pastor.

Przyszedł do kościoła, który miał wkrótce objąć, 30minut wcześniej, gdy ludzie schodzili się na zgromadzenie. Tylko 3 osoby z 10.000 przywitało go, mówiąc: „Hello”. Prosił ludzi o drobne na jedzenie. NIKT z kościoła nie dał mu. Poszedł do kaplicy, usiadł z przodu i został poproszony przez osoby wprowadzające, aby zechciał usiąść z tyłu. Pozdrawiał ludzi, ale w odpowiedzi był pozdrawiany nieobecnymi i wrogimi spojrzeniami , a ludzie patrzyli na niego z góry i osądzali go.

Siedząc z tyłu kościoła, wysłuchał ogłoszeń itd. Kiedy już wszystko zostało zrobione, starsi wyszli na scenę i byli bardzo podekscytowani możliwością przedstawienia nowego pastora kościoła zgromadzeniu….

„Chcielibyśmy wam przedstawić Pastora Jeremiasza Steepek”. . . Zgromadzenie rozglądało się wokół, klaszcząc z radością i oczekiwaniem… Bezdomny człowiek siedzący z tyłu wstał… ruszył wzdłuż ławek… oklaski ustały, a oczy WSZYSTKICH były zwrócone na niego… Wszedł na podwyższenie, wziął mikrofon od starszych (którzy już tam byli) i zatrzymał się na chwilę,… po czym wyrecytował:

„Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Wówczas zapytają sprawiedliwi: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? A Król im odpowie: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Potem spojrzał na zgromadzenie i opowiedział im wszystko, czego doświadczył tego ranka… wielu zaczęło płakać, sporo głów skłoniło się ze wstydem…

Wtedy powiedział:

„Dziś widzę tu zgromadzenie ludzi, a nie kościół Jezusa Chrystusa. Na świecie jest wystarczająco dużo ludzi, lecz za mało uczniów… Kiedy WY zechcecie stać się uczniami? Po czym zakończył nabożeństwo do następnego tygodnia. … . Być chrześcijaninem to coś więcej niż twierdzicie. Jest to coś, czym się żyje i dzieli z innymi.

Ze strony „Globalna świadomość”.

W związku z ostatnią nagonką na Kościól, w szczególności za przyczyną filmu „Kler” oraz Tylko nie mów nikomu”, nie zapominajmy, że do kościoła idziemy nie dla księdza, który może być jeszcze większym grzesznikiem niż my, lecz na mocy Sakramentu Kapłaństwa może sprawować Eucharystię lub udzielać rozgrzeszenia. Do kościoła idziemy żeby spotkać się z Bogiem, nie z księdzem.

Nie możemy również mierzyć wszystkich księży jedną miarą Sądze, że przytłaczająca większośc to wspaniali duszpasterze, oddani Bogu i swojej posłudze. Pełni wiary i poświęcenia.

Urodzeni tego samego dnia bracia bliźniacy zostali także jednego dnia księżmi.  Lekarze sugerowali, by ich abortować. Nadzwyczajne święcenia w Nowym Jorku.

Dwaj bliźniacy z Chile – Paulo i Felipe Lizama – mówią, że determinacja ich matki ochroniła ich przed aborcją. Pomimo porad lekarza, nie zdecydowała się na aborcję. Cała historia pomogła jej też później w przyjęciu i zrozumieniu decyzji bliźniaków i ich powołania do kapłaństwa.
– Jak mogę twierdzić, że nasze życie to nie efekt Bożego działania? – mówi jeden z nich, Paulo Lizama – To wydarzenie wzmocniło moje powołanie i dało mi konkretną siłę. Dzięki łasce Boga jestem przekonany o tym, w co wierzę, kim jestem i o czym mówię.
Paulo i Felipe urodzili się w 1984 roku w chilijskim mieście, Lagunillas de Casablanca. Zanim ich matka, Rosa Silva, dowiedziała się o ciąży, naraziła się na działanie promieni rentgenowskich, kiedy wykonywała swoje obowiązki jako ratownik medyczny.
Po potwierdzeniu ciąży, lekarz przeprowadził badanie USG i poinformował, że na zdjęciu widzi coś dziwnego. Dziecko ma trzy ramiona i zaplątane stopy. Ma także dwie głowy.
Pomimo tego, że aborcja w tym czasie była już legalna w Chile i lekarze mówili o zagrożeniu życia matki, ta nie chciała się jej podjąć i postanowiła przyjąć to, co daje jej Bóg.
Okazało się, że ciąża była bliźniacza: – Nie wiem, czy lekarze się pomylili, czy nie wiedzieli, co chcą zrobić – mówi Felipe.
– Zawszę myślę z wyjątkową miłością i czułością w sercu o mamie, która otrzymała dla nas życie – dodaje Paolo.

W gronie księży Innocenta i Angelusa Montgomerych z Nowego Jorku czy Paula i Felipego Lizamów z Chile mamy także „naszych” księży biźniaków: Antoniego i Andrzeja Dominów (rocznik 1935) czy Leszka i Roberta Kruczków, wyświęconych w 2001 r. Ale droga Bartosza i Macieja Stasiaków była wyjątkowa.

Mają po 45 lat. Ksiądz Maciej święcenia kapłańskie przyjął 26 maja 2018 r. Jego brat, diakon Bartosz, kończy seminarium Redemptoris Mater w Winnicy na Ukrainie. Księdzem miał zostać 6 czerwca, jednak koronawirus pokrzyżował plany. – Podczas święceń diakonatu to brat nałożył mi dalmatykę – wspomina dk. Bartosz wydarzenie z października 2019 r. – Chciałbym, aby uczynił to także w czasie święceń kapłańskich. Pragnąłbym obecności rodziny i wspólnoty, która kilkanaście lat modliła się o moje powołanie. Ale wszystko w rękach Boga.

Słowa o ufności w plany Boże jeszcze 23 lata temu nie przeszłyby mu przez usta. – Byłem nie tylko niepraktykujący, ale i niewierzący, wręcz wrogo nastawiony do Kościoła – wspomina. – Formacji nie mieliśmy ani w domu, ani na katechezie – dodaje jego brat bliźniak, wikariusz parafii św. Tomasza Apostoła na warszawskim Ursynowie. – Trochę do kościoła prowadzał nas ojciec, choć sam był niewierzący. Jako nastolatek powiedziałem, że Boga nie ma, i tak też żyłem.

Braciom nie udało się zdać matury, co pogorszyło ich i tak wątłą samoocenę. Legły w gruzach także plany związane z szermierką wyczynową. – Do tego nasze osobowości stopiły się w jedno, poszliśmy do tej samej pracy, mieszkaliśmy razem, ubrania mieliśmy wspólne i nawet mówiliśmy o sobie „my” – wspomina ks. Maciej. – Nasza relacja była tak silna, że nie byłem w stanie związać się z żadną dziewczyną – zaznacza dk. Bartosz.

Rośnie młody kapłan

This is so cute

Cute Little Priest

Gepostet von Our Lady of Lourdes am Mittwoch, 5. Juni 2019

 

Zawsze, odkąd pamiętam, bardzo lubiłem fragment Ewangelii o spotkaniu Pana Jezusa z Apostołami i dialogu z niedowiarkiem Tomaszem. Od dziecka ta Ewangelia mocno do mnie przemawiała. Może dlatego, że tak dużo jest w niej mojego Patrona. Może też dlatego, że w nim często odnajdywałem siebie. Te trudności w wierze: „Jeśli nie zobaczę śladu… nie uwierzę”, a z drugiej strony pełne wiary i entuzjazmu: „Pan mój i Bóg mój”. Nieraz zatrzymywałem się nad tym fragmentem i długo rozmyślałem. Na różne sposoby. Często jednak zatrzymuję się nad słowami Pana Jezusa: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!”. W głowie pojawiało mi się pytanie: co bym zrobił na miejscu Tomasza – dotknąłbym Jego ran czy nie? włożyłbym rękę w Jego bok czy poprzestał na wyznaniu wiary? Im dłużej myślałem, tym odważniej odpowiadałem sobie: „Ja bym na pewno dotkną Tych ran, na pewno zanurzyłbym rękę w Tym boku…”. Po latach wspominam te dziecięce i młodzieńcze rozmyślania, widząc, jak Pan Jezus słuchał uważnie. Teraz codziennie mogę Go dotykać w Eucharystii, brać Jego Ciało do rąk, karmić Nim siebie i innych…
Ks. Tomasz Białoń.

Ponad miesiąc temu zdiagnozowano u Michała Łosa, młodego kleryka z diecezji tarnowskiej, zaawansowaną chorobą nowotworową. Za zgodą papieża Franciszka bp Marek Solarczyk udzielił klerykowi święceń kapłańskich. W prezencie podarował ks. Michałowi swój ornat, który nosił podczas Światowych Dni Młodzieży w Panamie. Ksiądz Michał stwierdził, że jego największym marzeniem jest odprawienie choć jednej Mszy św. w życiu – zanim odejdzie…

Święcenia kapłańskie ks. Michała Łosa FDP

Gepostet von Orioniści – Prowincja Polska am Freitag, 24. Mai 2019

 

„Nic mnie nie odłączy od miłości Chrystusowej”. Ks. Michał Łos FDP celebrujący Mszę świętą.

W dniu 7 czerwca, w 31 urodziny Ks, Michała niespodziewanie dla niego odwiedził go Prezydent Andrzej Duda, którego ks. Michał ceni i pragnął kiedyś się z nim spotkać osobiście. Niemożliwe stało się możliwe…  Dzisiaj ks. Michał mógł mu bezpośrednio udzielić prymicyjnego błogosławieństwa.

Aktualizacja: Ks. Michał Łos FDP zmarł 17 czerwca 2019 roku.

Znak krzyża !

Jaki znak wykonujesz przed wysłuchaniem Ewangelii? | ks. Andrzej Trojanowski TChr

Znak krzyża na czole, ustach i piersi. Co oznacza?Warto wiedzieć!

Gepostet von Miłujcie się am Freitag, 26. Oktober 2018

 

Jak Bóg przyszedł do mnie.

Opowieść kolędnicza księdza.
Artykuł ten ukazał się w Nowinach Jeleniogórskich w styczniu 2006 r.
Ma już ponad 70 lat i mówi, że nie potrzebuje rozgłosu. Parafia, której służył przez ponad ćwierć wieku, to raptem dwie wsie, w sumie może ze 100 domów. Zdarzenie które zaraz nam opowie , ma naturę na poły cudowną. Na poły albo całkowicie – zależy, kto i jak na nie spojrzy. Dla niego całkowicie… Od czasu, gdy się zdarzyło, minęło może 37 lat. Tego dokładnie nie pamięta… Pamięta natomiast, że tego dnia mocno wiało. Sypał śnieg, a zaspy siegały okien domów przytulonych do zbocza doliny…
Wieś nie była wtedy bogata, wspomina. Każdy gospodarz trzymał po dwie , trzy krowy, do tego kilka kur, świnia – żeby było mięso na Boże Narodzenie. Bieda. Nie to, co teraz.
Widzę jak dziś: drewniane stoły, poniemieckie szafy, uchylane lustra, za którymi gospodarze przechowywali przybory do golenia i kredensy załadowane wymalowanymi w kwiatki kubkami i nadtłuczonymi talerzami. Za kanapami, na których piętrami ułożone były poduszki, wisiały na ścianach kolorowe makatki. Jedne przedstawiały landszafty, inne scenki rodzajowe, a jeszcze inne chwaliły panią domu i przyrządzane przez nie przysmaki.
Dom do domu był podobny, a bieda od biedy nie różniła się prawie niczym. W oczy rzucało się więc coś innego – bogactwo dzieci. W podartych rajtuzach, z umorusanymi twarzami i krzywo podciętymi włosami. Rozbiegane, ale karne. Krzykliwe, ale nie tak dokuczliwe dla rodziców jak teraz.
To był początek stycznia. Jeden z ostatnich dni kolędowania. Obszedłem już mieszkańców jednej wsi i kończyłem pasterski obchód wsi sąsiedniej. Ciężko mi było, bo samochodów nikt wtedy nie miał i wszedzie musiałem chodzić. Wsie zaś obie długie i łańcuchowe, górskie. Na drogach ciemno, domy rozrzucone, zanim człowiekł przeszedł z jednego do drugiego, w dziurawych butach chlupała woda, a ręce były tak zimne, że aż pękały. Ostatniego dnia kolędowania jeden z gospodarzy wyjechał po mnie saniami. Owinięty w koc, boleśnie przemarznięty, jechałem od domu do domu.
Na plebanię odwiózł mnie przed godziną 21. Gospodyni już nie było, ale piece trzymały jeszcze ciepło. Rozpaliłem w nich ogień na nowo, zagrzałem sobie herbaty i usiadłem, aby przeliczyć wszystkie otrzymane od parafian pieniądze.
Od dawna wiedziałem , że nie zostawię z nich sobie ani złotówki. Mnie nie wiele było potrzeba. Ważniejszy był kościół – woda i wiatr jeszcze wiosną postrącały stare, poniemieckie rynny; rozkleiły się teraz drzwi do dzwonnicy. Pieniędzy w utrzymanie świątyni mógłbym zresztą włożyć wielokroć więcej niż to, co otrzymałem od parafian. Teraz to wydaje się może śmieszne, ale wtedy nie stać mnie było nawet na wymienienie w kościele wszystkich spalonych żarówek. Byłem więc zadowolony; przemarznięty i zmęczony, ale szczęśliwy: wierni odwiedzeni, pieniądze na kościół zebrane.
Wówczas usłyszałem głośne pukanie do drzwi. „O tej godzinie? W taki mróz!” – pomyślałem. Za drzwiami stała zielona z zimna kobieta i jej pijany mąż. Może nie całkiem pijany, ale jednak zdrowo podchmielony. Najpierw się zdenerwowałem, ale potem pomyślałem, że musiało stać się coś naprawdę ważnego, jeśli przyszli oboje bez względu na pogodę i stan tego mężczyzny. „Niech ksiądz ratuje naszą córkę” – zaczęła płakać kobieta. „Leży w szpitalu. Jest nieprzytomna, a lekarze nie chcą z nami nawet rozmawiać”.
Dziewczynka miała 8, a może 9 lat. Znałem ją z widzenia. Roześmiana, radosna; normalne dziecko. Dom miała ubogi i surowy. Ojciec pijak, matka zapracowana; kilkoro rodzeństwa.
Następnego dnia rano wziąłem wszystkie zgromadzone w czasie kolędy pieniądze, wsadziłem do koperty i pojechałem do szpitala w Jeleniej Górze. Ordynator nawet się nie wzbraniał. Wziął wypchaną kopertę i powiedział, żebym ja się nie martwił , a matka dziecka była spokojna.
Do odjazdu autobusu miałem ponad godzinę. Postanowiłem wejść do kościoła św. Anny. Ukląkłem w ławie i podziękowałem św. Antoniemu z podsunięcie mi pomysłu, jak ratować dziewczynkę. Przecież zdrowie tego dziecka dużo było ważniejsze od rynien i nowych drzwi do dzwonnicy. Świątynia, nawet z przeciekającym dachem, przetrwa lata, a bez wiernych – cóż znaczy? Pieniądz liczy się o tyle, o ile służy człowiekowi.
Zadowolony wyszedłem z kościoła i ruszyłem ul. Konopnickiej w stronę dworca autobusowego. Wtem ramieniem zaczepił mnie jakis mężczyzna w średnim wieku. Było zimno, sypał śnieg, więc twarzy nie widziałem dokładnie. Zresztą, nie przyszło mi do głowy, by się jej przyjrzeć.
No i wtedy stało się coś, czego nie umiem opisać inaczej, jak w sposób cudowny…Nieznajomy wepchnął mi coś do ręki i zanim zdążyłem zareagować, zniknął mi z oczu. Była to koperta z pieniędzmi. Inna niż ta, którą wręczyłem lekarzowi, ale równie pełna.
Do dziś nie wiem, kto i dlaczego mi ją dał. Jak to się stało? Czy to lekarz przemyślał swoje postępowanie i znalazł mnie potem w mieście? A może jakiś nieznany a hojny świadek mojej rozmowy z lekarzem? Albo ktoś zupełnie inny? Przypadkowy? Kto? Dziecko kilka tygodni później było już w domu. Dziś jest znaną w Jeleniej Górze osobą. Ha, ha! – bardzo znaną. Kościół zaś w mojej dawnej parafii wygląda tak, jakby został wczoraj postawiony. Kiedy czasem przejeżdżam obok niego to myślę – „Pan jest miłością”.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *