M-c maj

M-c maj

A WIĘC WYRUSZAMY!

3 maja 2018

Po mszy w lotniskowej kaplicy i po pozegnaniu przyjaciół… lecimy. 11.20 do Los Angeles. Dreamlinera PLL LOT pilotuje nasz duchowy przyjaciel, Kapitan Krzysztof Sysio.
Czujemy że lecimy na skrzydłach waszych modlitw. Z całą wspólnotą pielgrzymujących z nami serc i nóg mówimy: Zdrowaś Mario…

 

 

4 maja 2018

Wylądowaliśmy w Los Angeles. W swoim hotelu przenocowała nas polska załoga dreamlinera LOT z kapitanem Krzysztofem Sysio (prawdziwy Christoforos). Dziś po porannej mszy w tutajszej Katedrze Chrystusa zabieramy się pociągiem w 12 godzinną drogę do San Francisco, a konkretnie do San Jose (św. Józef) na przedmieściach miasta św. Francuszka. Stamtąd Wojtek ma polecieć do Edmonton w Kanadzie gdzie zacznie swoją pieszą drogę na południe ok. 6 maja.
Tego samego dnia ja wyruszę z SF w kierunku na Wschod, przez parki narodowe Kalifornii w stronę Nevady. Przed nami wiele pytań na które odpowiedzi udzieli dooiero sama droga. Wiemy że nie jesteśmy w niej sami. Za każde wsparcie duchowe i materialne  dziękujemy Bogu i wam i modlimy się za was codziennie..

5 maja 2018

Z Wojtkiem łączy nas wiele tysięcy km na roznych drogach pod jednym namiotem e ciągu 8 lat.. Dziś odwiedzamy polskie parafie w Kalifornii: Los Angeles, San Jose, San Francisco. Rozmowy, Świadectwa wspólna modlitwa. To niezwykłe że naprawdę jacy są Polacy i czym jest Polska widać z odleglosci. Radość, duma i nadzieja. Jesteśmy tak różni, a łączy nas tak wiele. W Los Angeles na jednej ulicy z kościołem Matki Boskiej Częstochowskiej są siedziby 200 sekt i najróżniejszych kosciolow i klinika aborcyjna. Wszędzie przez wszystkie przypadki odmienia się słowa „miłość” i „wolność”. Pilnujemy się jednak naszej drogi… nie osądzać… błogosławić i iść…
Wkrótce Wojtek poleci do Edmonton w Kanadzie, gdzie w parafii Matki Bożej Królowej Polski rozpocznie pieszą drogę na poludnie.
Dzięki Polakom z Chicago obaj mamy telefony zarejestrowane w Verizon, więc bedziemy mieli ze sobą kontakt. Pozdrawiamy Polaków w Polsce i w USA i wszędzie tam na świecie , gdzie przyszło im żyć … Bądźmy razem w tej drodze …

 

 

Razem w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Los Angeles.
Ks. Rafał, który przeczytał o nas chwilę wcześniej w artykule KAI-u i dosłownie „w locie” odebrał z Union Station w LA – pokazuje nam katedrę w LA i rozległe cmentarze, gdzie na sąsiadujących nagrobkach są krzyże, pentagramy i masońskie symbole.
Jest tutaj pięknie położony budynek przypominający wiktoriański pałac, który wzniesiono w jednym celu: żeby pomieścić niezwykłe dzieło polskiego malarza, ucznia Matejki – Jana Styki. W korytarzach figury aniołów i wielka reprodukcja Matki Bożej z Guadelupe. Ks. Rafal opowiada niesamowitą historię unikalnego dzieła – zupełnie nieznanego w Polsce. Obraz „Crucifixion” (Ukrzyżowanie) ma wielkość boiska piłkarskiego. Dzieło pokazywane jest w ramach imponującej prezentacji swiatło-dzwięk. Narrator mówi o historii Polski, Kościuszce, Panoramie Rackawickiej, Padereskim, Styce i pewnym amerykańskim filantropie który ratuje obraz, buduje mu muzeum i zapewnia ocalenie tego obrazu i historii dla przyszłych pokoleń.

Ekspozycja obrazu potrzebowała pomieszczenia wielkości hali operowej. Golgota. Chwila przed ukrzyżowaniem Jezusa. Poraża rozmach i ilość detali w scenie, która zmieni historię ludzkości. Maria Magdalena, setnik, Maryja, przestraszony Szymon z Cyreny. W oddali Jerozolima. Właśnie w tym miejscu, w sercu Kaliforni – taki obraz polskiego twórcy. Księga Guinessa odnotowuje że to największy obraz namalowany na płótnie. Ameryka… tutaj wszystko jest naj…

Głęboko poruszeni i napełnieni nadzieją wychodzimy wprost na kalifornijskie słonce. Przed nami inny przypominający kościół budynek – to mauzoleum z grobem Michaela Jacksona. Jest otwierane jedynie przez specjalne karty… Widać fanów, sobowtóry i chcących „spotkać się” z królem popu.
Dwa światy obok siebie. I granica…

Dowiadujemy się że Los Angeles było na początku franciszkańską misją tworzoną wokół kosciółka Matki Bożej Królowej Aniołów – stąd nazwa Los Angeles (miasto aniołów).
Ktos powiedział że dzis Kalifornia to samo „egocentrum” świata. Fabryka Snów – Hollywood, Krzemowa Dolina z siedzibami globalnych koncernów technologicznych…Tutaj biegnie linia frontu walki o prawdziwą wolność i prawdziwe szczęście. Skupiamy się jednak na tym co jest nasza drogą – nie mamy sądzić czy analizować tylko błogosławić i isc. Wiadomo już że mierzymy się z molochem. Ale nie jesteśmy tu sami. Nasz plan pokonania kontynentu pieszo budzi zdumienie w kraju gdzie 300 m do sklepu pokonuje się samochodem. Przed nami pustynie, góry i niekończące się równiny. Potrzeba roztropności ale nie wybiegamy w przyszłość. skupiamy się na tym co tu i teraz. Tyle naszego ile teraz mamy pod stopą.
Polskość to wielka siła. Widać to stąd wyraźnie. Wierność tradycji, wartościom i raz podjętej drodze… ale także otwartość, łagodność i ufność… Wierność drodze nawet wtedy gdyby ta miała zniknąć na mapie…. Ślady Pedrewskiego, Styki, Poli Negri.. kardynała Wojtyły… Relikwie św. Faustyny, św. Jana Pawła II, bł. Ks.Jerzego Popiełuszki.
Nabożeństwo majowe w polskim kościele … Dzisiaj pierwszy piątek miesiąca. czujemy się chyba podobnie jak Polacy dziewięć stref czasowych stąd, którzy w maju gromadzą się w kościołach, przy kapliczkach i przydrożnych krzyżach żeby śpiewać Maryi …
Siedzimy w kościelnej ławce w małym kościółku gdzie klęczał Jan Paweł II. Trwa adoracja Pana Jezusa. Za chwilę msza i nasze świadectwa. Opowiemy o pielgrzymce i zaprosimy do współpielgrzymowania. Cieszy widok rodzin z dziecmi, są młodzi ministranci. Polacy okazują hojną pomoc i wiele wsparcia…
Czeka nas trudna droga przez kontynent wielkich kontrastów ale nie idziemy sami… dumni z tego że jesteśmy Polakami…
Jezu ufam…

 

Po 10 godzinnej podróży pociągiem wzdłuż malowniczych plaż nad Pacyfikiem dotarliśmy z Wojtkiem do Polskiej Misji Katolickiej w San Jose. Jednoosobową obslugę kapłańską w kościele św. Brata Alberta sprawuje tu ks. Jan, do którego kontakt przekazał nam nasz przyjaciel Marcin Styczeń. Wcześniej trafiły pod ten adres zamówione w Amazonie panele solarne do ładowania komórek na pustyni i wózek na którym będą transportowane sprzęt, woda i prowiant na trasie pielgrzymki.

Podczas kolacji ks. Jan pomaga w zakupie poniedziałkowego lotu dla Wojtka do kanadyjskiego Edmonton, gdzie przyjmie go Parafia Matki Bożej Królowej Polski.
W gościnnych progach św. brata Alberta w San Jose poczynimy ostatnie przygotowania przed rozpoczęciem pielgrzymki Krzyż Ameryki.
Mamy szczęście do polskich kapłanów w USA. Ufamy że w drodze trafimy na podobnie życzliwych ludzi…
Tablica przy wejściu do kościoła z tatrzańskimi kamieniami przywołuje wspomnienie z pustelni brata Alberta pod Kasprowym Wierchem trzy lata temu…

Bogu za wszystko niech będą dzięki!

 

6 maja 2018

Tutaj zaczyna się pozioma belka Krzyża Ameryki

 

Robiąc sobie nawzajem znak krzyża na czole pożegnaliśmy się dziś z Wojtkiem.

On jutro 6.00 rano wylatuje do Edmonton w Kanadzie, skąd wyruszy na poludnie, a ja rozpoczynam stąd pchanie wózka na wschód, przez Kalifornię w stronę Nevady.
Pod wielkim mostem „Złote wrota” (Golden Gate) dobrze widać wyspę – słynne więzienie Alcatraz. Przypomniało nam się, że nasz świt wolności pojawił się wtedy, gdy byliśmy w zamknięciu.

Jeśli Bóg pozwoli spotkamy się znów dokładnie za 2000  km w centrum Krzyża Ameryki – w Denver. Tam przecinają się nasze trasy To będzie w okolicach 4go lipca, gdy Ameryka świętować będzie swój Dzień Niepodległości.

W mojej sypialni na plebanii polskiego kościoła świętego Brata Alberta gdzie spędzamy ostatnią noc przed wyruszeniem w drogę – wisi nad łóżkiem prosty krzyż zbity z surowych desek.
Na jego odwrocie przeczytałem:

„Tak jak dwie deski skrzyżowane ze sobą tworzą coś nowego, tak dwie drogi zycia … skrzyżowane – nie są i nie będą już takie same.”

7 maja 2018

Jeszcze kawa i wytaczam wózek z gościnnej plebanii na asfaltowy szlak… Trasa przez Kalifornię do granicy z Nevadą. .11 dziennych odcinków po ok. 30 km. Ale biorę bufor i chce się zamknąć w dwóch tygodniach. Testowanie wózka, sprzętu, paneli solarnych, poznawanie ludzi i lokalnych warunków. czyli rozgrzewka. Temperatura idealna ok. 18 stopni . Zmrok o 20.00. Góry ze śniegiem wysokości Tatr. Mówią żeby uważać na niedźwiedzie w parkach narodowych ale najpierw kilka dni obok siedzib technologicznych gigantow Krzemowej Doliny .

Zaczynam od modlitwy w kosciele i od godzinek…Pierwszy nocleg we Fremont. Parafia sw. Józefa. KS. Jan mówi że dla Amerykanów bedziemy z Wojtkiem kosmitami z Kasjopei. zobaczymy…
No to się zaczęło…

 

Dzień 1:
Biblia podniesiona z kurzu drogi .

Poczatek poziomej belki Krzyża Ameryki

 

8 maja 2018

„Szczęście wymaga umiejętności ograniczenia pewnych potrzeb, które nas ogłuszają,
i pozostawania w ten sposób otwartymi na wiele możliwości, jakie daje nam życie.”

Papież Franciszek [w:] Laudato Si’

Pierwsze 30 km i pierwszy nocleg w Kaliforni – pod gwiazdami. Misja sw. Józefa jest okazała i ma piękne muzeum ale przepisy zabraniają księżom przyjmować obcych nawet na trawie. Zbyt wielu bezdomnych i problemów. Ostrych przepisów surowo pilnuje policja. Zostaję za to po przyjacielsku ostrzeżony przed dzikimi zwierzętami… I druga rada: żeby nasz biskup napisał listy do amerykańskich biskupów z diecezji na trasie pielgrzymki. Żeby każdy ksiądz mógł sprawdzić że to pielgrzym a nie jakiś bezdomny.. Gdy zapada zmrok myje się w fontannie trochę się obawiając żeby nikt nie posądził mnie o wyjnowanie z dna monet które wrzucają turyści…
Kalifornia to piękne posiadłości i bogaci ludzie którzy nie chcą obcych zakłócających spokój.
A więc tak nas witasz Ameryko….

 

Pierwszy widok gdy otwieram oczy…
spokojne spojrzenie Józefa.
Bzyczy nowa wiadomosc:

„Dzień dobry. Ośmieliłam do Pana napisać ponieważ idzie Pan w pieszej pielgrzymce. Uprzejmie proszę o modlitwę w intencji synka znajomej. Mały ma na imię Maksymilian i ma 21 miesięcy. W zeszłym tygodniu rozpoczął chemioterapię.”

Gdy myje twarz w fontannie przypominam sobie że mam tu ze sobą jego relikwię…
Maksymilian. Maks.
Jesteś tu ze mną dzielny mały pielgrzymie!
Dziękuję że idziesz ze mną Maksiu
bo w pojedynkę byłoby ciężko.

 

9 maja 2018

W Kaliforni wstaje nowy dzień i parzy się kawa na ognisku. Nocleg nad rzeką. Jeleń przyszedł, przyjrzał się i poszedł. Nawet on patrzy na mnie jak na kosmitę. Idę coraz wyżej. Parki Narodowe. Jest różaniec.

 

10 maja 2018

Poranek na prerii

jeden z napotkanych księży nie wpisał się tylko postawił samą pieczątkę parafii. Kręci głową i mówi do mnie:

– Przyznam się że was nie rozumiem. To co robicie mnie przeraża. Ale czuję że mam was wspierać. Nie rozumiem tego ale tak to działa.

Tacy kapłani są największym wsparciem

 

11 maja 2018

Zwijam namiot i ruszam w kierunku miasteczka Tracy. 19 mil przez gorące pustkowie. Mijam rozjechane grzechotniki, truchło małego szakala, podnoszę łuski kaliber chyba 9 mm.
Gdy bardzo chce mi pić przy farmie wystawione owoce! Kubeczek czereśni 5 USD ale w tym momencie to bezcen. młoda Meksykanka na na imię Jacinta (Hiacynta?)

Skrzyżowanie przed miastem jest oznaczone „Slow down! Dead Man Turn” czyli „Zwolnij! Zakręt umarlaka.”
Faktycznie niebezpieczny zakręt a na wysepce – stara furgonetka oklejona najdziwniejszymi wzorami (czaszka i krzyż) i dookoła powiewają powieszone na linkach koce w różne wzory – jak tybetańskie flagi modlitewne. „Dead Man” żyje że sprzedaży koców”. Ma starego psa który jednym
szczekięciem informuje o moim przybyciu.
Dead Man odrywa się od naprawy ciezarowki, która wygląda jakby nigdy nie miała już ruszyć… Jest pierwszym człowiekiem który nie patrzy na mnie ze zdziwieniem.
Uszkodziłem dmuchany materac i nie mam na czym spać więc przyglądam się pięknemu kocowi że wzorem niedźwiedzia grizzly i twarzą indianina. Jest gruby i miękki prawie jak skóra niedzwiedzia.

Niestety nie ma wydać z50 USD. Jest przyklejony na furgonetce numer do „szefa” który może przyjechać i rozmienić… ale wiatr oderwał jedną pomaranczową cyfrę … Szukamy jej w piasku … Bez skutku.
Odchodzę bez koca myśląc o miękkim posłaniu na noc …

Do miasteczka wchodzę gdy robi się ciemno. Na skrzyżowaniu spotykam starego nomada na rowerze obładowanym torbami. Jedzie z Kanady. Widać po twarzy że od dawna w drodze. Korzystam zokazji i pytam go jak przejść pieszo Nevade. Odpowiada poważnym fachowym tonem:
– Byłem na Mohave Desert. Na pustyni będziesz zamarzał w nocy i piekł się w żarze poludnia. Wiele dni. To wielka pustka. Zdobądź rower Tak ci radze.

Wreszcie Kościół sw. Bernarda. Wszystko już zamknięte ale jest kaplica… ..wchodze prosto na adorację …. Zapadam w pół sen pół modlitwe.
Nie widziałem że mam brudna twarz. Kobieta potem podchodzi, rozmawiamy, jest poruszona i daje mi swoje zakupy i całą papierowa zawartość portfela. Ok. 100 USD.. Dlatego noc spędzam w hotelu… pierwsza kąpiel od 4 dni. Pranie … Regrneracja.

Kobieta miala na imię Mercy (Miłosierdzie

 

Do Lathrop doszedłem o 17.30 bo powiedziano mi że w tamtejszym kościele Matki Bożej z Guadelupe będzie o 18.00 msza po angielsku. U patronki naszej pielgrzymki na pewno coś mnie czeka – myślałem. .Na miejscu jednak rozczarowanie.

Kościół zamknięty na głucho i ani śladu życia. Jakaś pani wyjaśniła że mszy nie będzie bo ksiądz jest na urlopie.
Zatem ani mszy świętej ani widoków na nocleg. Nieco zasmucony wyjąłem zeszyt intencji i usiadłem przed figurą Pani która się objawiła Huanowi Diego.
Wtedy podjechał wielkim pickupem chudy Meksykanin. Pyta kim jestem więc mu krótko mówię… Rigoberto jest mocno poruszony tym co słyszy. Mówi że dobrze trafiłem bo co prawda nie ma mszy dzisiaj ale jest spotkanie międzynarodowej wspólnoty latynoamerykańskiej.

– Za dwie godziny będzie w kościele modlitewne sootkanie. Opowiesz o pielgrzymce. Będziemy się tez modlić o wasze bezpieczne pielgrzymowanie w intencji Ameryki.

Ładujemy mój wózek na pick-upa I Rigoberto zawozi mnie do hotelu Holiday Inn gdzie pokój kosztuje chyba z 200 dolarów. Placi za wszystko
– Musisz dobrze odpocząć …
Biorę prysznic, ubieram świeże rzeczy i po godzinie przyjeżdża po mnie i wracamy pod kościół. Jest już pełen wiernych z Meksyku Salwadoru Gwatemali Kostaryki i innych krajów Ameryki Łacińskiej.

To co dzieje się potem dosłownie odbiera mi mowę. Widzę duży obraz Jezusa Milosiernego w ołtarzu. Obok Matka Boża z Guadelupe.
Takiej modlitwy w życiu nie przeżylem. Taniec śpiew i wybuchy radości z akompanianentem gitar „mariachi”. Wszyscy tańczą i śpiewają.

Potem proszą mnie do miktofonu. Tłumaczy na hisxpanski młody Brandon, zakrystianin ktory chce zostać księdzem.
Opowiadam o pielgrzymce Krzyż Ameryki,
o wspólnocie pielgrzymow, o polskim i amerykańskim różańcu do granic. Część czytała o naszej pielgrzymce na portalu Meksykańskiej Katolickiej Agencji Infirmacyjnej. Czujemy jak Duch Święty działa.
Gdy kończę wszyscy wykrzykują
– Viva Cristo!

Potem cały kościół modli sie nade mną wystawienniczo o chrone Matki Bożej na dalszą drogę. Potem jest modlitwa uwielbienia… Widzę Indian, pierwotnych mieszkańców tego kontynentu, z podniesionymi ramionami, słyszę szczery płacz, płyną łzy oczyszczenia…

Po wyjsciu z Kościoła pyszne meksykańskie jedzenie. Podchodzą do mnie meżczyzni i kobiety, błogosławią, przytulają, wkładają w dłoń zwitki banknotów…

Viva Cristo!
Viva Santo Spirito!
Viva papa Francesco!
Viva Santa Maria de Guadelupe !

12 maja 2018

Małe miasteczko w Kaliforni, mały kościółek Matki Bożej z Guadelupe i wielkie święto…
Pierwsza Komunia Święta.
Jutro 13-go maja zbiegają się w USA dwa wydarzenia: obchodzony hucznie przez wszystkich Dzień Matki (u nas 26 maja, tutaj – 13) i rocznica objawień Matki Bożej w Fatimie.
Opieka Maryi w tej drodze jest realna, namacalna na każdym niemal kroku…tak samo jak wizerunki Jezusa Miłosiernego … Są w każdym mijanym kościele …
Jutro mija pierwszy tydzień pielgrzymki.
Po mszy świętej o 11.00 wyruszam do Stockton gdzie mam nadzieję otrzymać blogosławieństwo biskupa na dalszą drogę …
So far so Go(o)d!
Jezu ufam Tobie !

 

13 maja 2018

W Stockton trafiam na pierwszą katedrę na mojej drodze przez USA. Cudowna przestrzeń modlitwy i chłód ale to zbyt piękne miejsce żeby pielgrzym miał tu dłużej zagościć.
Nawet o nic nie pytam tylko proszę o stempel do „paszportu”. Biskup udziela Sakramentu Bierzmowania w odległych punktach diecezji, proszę więc o błogosławieństwo na drogę jednego z kapłanów.

Gdy zapada zmrok okazuje się że żeby przejść nad autostradą muszę wdrapać się z wózkiem na schody. „No to zaczęły sie schody” – myslę wciągając niezgrabnie wózek na kolejne stopnie. Liczę moje kolejne stęknięcia. Liczba 33 dodałaby mi otuchy. Jednak schodów jest 34. Po drugiej stronie mostu czeka mnie podobna męka w dół. Teraz jest trudniej bo spuszczając wózek muszę unosić przednie kółko. Gdy jestem w połowie niezgrabnej szarpaniny widzę że biegnie do mnie z dołu czlowiek. Leżał wczesniej pod mostem w grupie innych bezdomnych. Chwyta wózek silnymi rękami i znosi na dół pokazując w uśmiechu braki w uzębieniu.
– Myślałem że ty tu dziecko masz w tym wózku!
– wola wesoło.
Na dole uśmiecha się do mnie kilka ciemnych twarzy. Pytam mojego wybawcę o imię.
– Jestem Jose (Józef) – wyciąga do mnie rękę.

Gdy rano budzę się w namiocie przychodzi wiadomość od Leszka z Polski:
„Dzisiaj msza za pielgrzymów o 15.00.”

Wiem że ta msza będzie odprawiana w kaplicy schroniska dla bezdomnych na Karsiborskiej w Świnoujściu”. Wiem że chłopaki modlą się za pielgrzymke. Ich modlitwa jest mi szczególnie bliska. Są jakby tutaj ze mną w drodze.

Przypomina mi się wczorajszy Józef i 34 schody. No tak! Liczba 33 to Jezus a ten trzydziesty czwarty stopień to był józef…

Jest takie powiedzenie w USA „to hit the rock bottom” co znaczy nie tyle „upaść na dno” co w dosłownym tlumaczeniu „wyrżnąć o skałę na dnie”.

Trudno czasem uwierzyć ale to dno okazuje się początkiem pięknej drogi.

14 maja 2018

Po ostrym zatrzymaniu przez szeryfa (Nogi szeroko ręce na ścianę! ) za”najście kościoła św. Joachima w Lockeford” i dlugivh wyjaśnieniach – wyruszam w dalszą drogę w stronę gór, na Wschód. Mówią mi że na przełęczach pada śnieg.
Na pytanie zdziwionego księdza :”Jaki jest twój plan na tydzień naprzód ?” odpowiadam: – Modlić się nogami przez30 km dziennie.
„To nie jest żaden plan” – mówi lekko oburzony – „To jest tylko nadzieja”. Po czym daje mi 70 usd na hotel, nakłada ręce i długo się nade mną modli. Policjant wyciąga wizytówkę i mowi: – Tutaj zabijają za 10 dolarow, narkomani i bezdomni są niebezpieczni. W razie czego dzwon do mnie.
Jednak ci bezdomni których spotykam są dziwnie dobrzy i gościnni … Jak dotąd.
Traktuje tą lekcje poważnie. postanawiam bardziej planować kolejne dni. Może telefony do księży z zapowiedzią wizyty? Jednak planowanie jest trudne j nie eadomo ile km uda się zrobić. tłumaczenie tej historii przez telefon jest… bardzo trudne .
Wojtek w Kanadzie leczy staw skokowy. Ma zimno. Kanada w maju. W Kaliforni silny wiatr i ostre słońce. Duzo przeszkod.
Ale obaj mamy to: „Korale Mamy” i idziemy żeby spotkać się w środku Krzyża, w Denver.

Właśnie kupiłem od Indian używany rower w dobrym stanie za 70 usd czyli tanio bardzo. I tak potrzebowałem roweru żeby pokonać pustynię Nevady. Tak mi wielu doradzali. Wózek dołączyli na hol. Dodali za darmo dętki zapasowe i narzędzia. Matka i syn. Mówią że pochodzs z Nowego Meksyku. Że tam w pewnym czasie roku tańczą trzy dni bez przerwy żeby uczcić Panią z Guafelupe. Pokazywali zdjęcia tych tańców – modlitw – indiańskie stroje, pióropusze . Pokaxalrm im.ikone Guadelupe która dostałem od wspólnoty w Lithorp. Modliliśmy się razem a potem żegnaliśmy że łzami w oczach…

 

15 maja 2018…

Dziś prawie cały dzień pcham w słońcu sprzęt pod górę. A więc znowu Idzie Człowiek a nie Jedzie Człowiek.
Wspinaczka na Sierra Nevada zajmie kilka dni przez Park Narodowy Eldorado. Góry wysokości naszych Tatr z lodowcami i śniegiem w maju na przełęczach są częścią Kordylierów – górskiego „kręgosłupa” Ameryk ciągnącego się od Alaski na północy po Antarktykę na południu. Po drugiej stronie gór zaczynają się Wielkie Rowniny, ale najpierw gorąca i pustynna Nevada.
Odmawiając różaniec patrzę jak spadające z czola krople potu czarnymi śladami znaczą czubki zakurzonych butów.
Nagle kątem oka dostrzegam na poboczu fosforyzujący na zielono kształt . Schylam się.
Dinozaur! Miniaturowy zielony dinozaur.
Po co mi dinozaur? Dlaczego zakłóca mój różaniec? Chowam go jednak do torby przy rowerze. Nie mogę wrócić do różańca . Myśli krążą uparcie wokół zielonego dinozaura. Może to przez to gorąco…

Dinozaury wyginęły!
Tak jak w historii ludzkości odchodziły kolejno wielkie cywilizacje Mezopotamii, Egiptu, Krety, Grecji, Rzymu, Bizancjum…
Czy cywilizacja Ameryki przetrwa? Na czym ona się właściwie opiera? Na wolności? Na prawach człowieka? Na rowności wszystkich wobec prawa? Idąc drugi tydzień przez Amerykę widzę wiele nierówności, niesprawiedliwości, lęku…
To co Ameryka robi na Bliskim Wschodzie…

Przypomina mi się biblia, którą pierwszego dnia pielgrzymki podniosłem z kurzu drogi na bogatych przedmieściach San Francisco.
Otworzyła się wtedy na Księdze Hioba 8.13:

„Czyż ostanie się rządzący, który nienawidzi miłosierdzia, sprawiedliwości…”

 

16 maja 2018

Nashville go którego dotarłem w deszczu jest około tysiąc razy mniejsze od słynnej z muzyki country stolicy stanu Tennesee. Tutaj jest tylko kilka rozrzuconych farm i ten zajazd … chyba od dłuższego czasu zamknięty. Ale to dobra miejscówka żeby obeschnąć pod dachem.
A ktoś w San Francisco mi mówił że w Kalifornii właściwie nie ma deszczu. Pewnie nie uwzględnił gór Sierra Nevada. Mam więc test sprzętu w warunkach deszczowych. Niestety bez słońca nie mogę ładować komórki przez panele solarne, co regularnie robiłem przez ostatnie trzy dni.
Aha, ostatni nocleg pod namiotem nad rzeką był w super warunkach – ciepło woda bieżąca w potoku i koncert żab za darmo. Kąpiąc się w rzece spotkałem malego żółwia. Chyba kumpel mojego zielonego dinozaura. Do tego melisa która rośnie tu wszędzie tak pachniała , że zasypiając rozważałem obecność Maryi.. jej realną tu ze mną obecność przez wasze modlitwy…. w szumie strumienia, odgłosachblasu i właśnie w tym zapachu…
Zdumiewa mnie to. Odkrywam prawdziwe znaczenie duchowego towarzyszenia nam w drodze, jak wiele dla mnie i dla Wojtka oznacza łączność z wami. Nowe technologie… na większą chwałę Maryi… przykład dawał św. Maksymilian. Pewna Polka ze stanów opłaca co miesiąc mnie i Wojtkowi tutejsxy abonament. Mamy amerykańskie komórki co też zwiększa nasze bezpieczeństwo. No i jest internet dzięki któremu sprawdzam mapy i prognozę pogody.
Duchowe towarzyszenie przez nowe technologie – nowy wymiar pielgrzymowania  choć nogi bolą podobnie…

 

17 maja 2018

Wojtek ze zregenerowaną nogą zrobił wczoraj ok. 50 km! Ja o wiele mniej ale pcham sprzęt pod górę prawie cały czas. Policzyliśmy że średni dzienny odcinek przez te 9 dni które za nami to ok. 29 km i u niego i u mnie. Obaj mamy teraz do środka krzyża w Denver podobna odległość 1720 km.
Już rozgryzłem numerację dróg w Stanach. Te prowadzące północ-południe mają liczby nieparzyste – zawsze dwucyfrowe np 13, 49 . Te wschód – zachód oznaczane są parzyście np 50, 46. Jeśli jest droga podrzędną albo obwodnica oznacza się ją przez dodanie jednej cyfry z przodu np. 149.
Ja przez ostatni dzień przesuwałem się droga 49 na północ i w miasteczku Placerville słynnym z odkrycia tu kiedyś złóż złota (kalifornijska gorączka złota tutaj właśnie się zaczęła) – rozpoczynam drogę na wschód trasą nr 50.
Ameryka dalej jest w swojej ‚gorączce złota” choć pościg odbywa się teraz za innym złotem, a my wyznaczamy na niej nogami krzyż. I jeśli Bóg pozwoli ten znak dokończyć naszą pielgrzymką – ten krzyż przemówi sam. Bo dla nas jest znakiem prawdy i znaczy więcej niż złoto całego świata.

 

 

Codziennie gdy się budzę mam przed sobą wschód słońca. To łatwe. Iść ciągle w kierunku wschodzącego słońca. Taka jest moja część krzyża – codziennie prosto na wschód.

Jest wiele rodzajów samotności i wiele rodzajów odrzucenia. Tutaj w drodze spotkasz je wszystkie. Możesz przeglądać się do woli w lustrze zdziwionych spojrzeń napotkanych ludzi. Niektóre odbiją twój lęk inne twoją ufność. Z ulgą uświadamiasz sobie po raz kolejny że tutaj w drodze nic ci się nie należy … wtedy przyjmujesz wszystko i za wszystko dziękujesz bo w drodze wszystko jest darem.
Najtrudniej dziękować za to co trudne choć wiesz że właśnie to jest najlepsze bo prowadzi prosto na spotkanie z tym czym jesteś naprawdę i z Tym który ma dla ciebie najlepsze.

Maryja… Ona zna wszystkie te drogi. Poszła ‚z pospiechem’ jako pierwsza

Jak zabawnie wyglądają z tego miejsca teologiczne debaty i polityczne spory.
Tutaj pierwszym nagłówkiem i newsem dnia jest woda jedzenie i nocleg i żeby zrobić do zmroku 30 km .

Wiara. Tutaj nie szukasz jej definicji tylko ona znajduje ciebie i pyta: Co tu robisz? Po co ten wysiłek i ryzyko. Dla kogo?
Z bojaźnią dostrzegasz swoje granice. Nie jesteś silny. Nie jestes bohaterem.
A jednak ktoś ci zaufał . Niesiesz intencje.
O ile więcej wiary ma matka dwuletniego Maksymiliana w labiryncie korytarzy dziecięcej onkologii. Gdyby wiedzieli jak mocno się na nich opieram…

Samotność i odrzucenie przemawiają językiem pokus. Łatwo wejść w ciemność i zgubic drogę. Co będzie jeśli kolo wózka złapie gumę? Mam przecież zapas.
Ale nie masz kluczy metrycznych do kół żeby je odkrecic.
Ktoś mi pożyczym
Na pustyni?

Muszę jutro znaleźć gdzies te klucze zanim wjade do Parku Narodowego Eldorado bo to trzy dni bez cywilizacji.

Mam duży szczelny worek na jedzenie. To zmniejsza ryzyko spotkania z niedzwirdziem. Wczoraj w nocy obudził mnie dźwięk drapania pazurami w brezent namiotu. Zvręką na miotaczu gazu z bijącym sercem szykowałem się do konfrontacji… i odkryłem że to był jeż. Mały śmieszny jeż próbował wdrapać sie na mój namiot a ja spanikowałem.
I tak jest z większością strachow w tej drodze . Gdy się im przyjrzeć z bliska – znikają .

.. nacierający z tyłu huk kolejnej wielkiej ciężarówki…odruchowo się kurczę ale kroku nie zmieniam. … Przekeciała…

Krzyże przy drodze. Pod jednym z nich ktoś położył wędkarski kołowrotek i butelkę piwa Corona. Co tak naprawdę chciałbym mieć kiedyś pod swoim?

 

18 maja 2018

W sklepie nie ma zwykłej aspiryny. Gdy szukam na półkach pojawia się pani z lekkim katarem i bez pytania z uśmiechem pokazuje mi który preparat jest najlepszy na przeziębienie.

Na stacji benzynowej chcę nalać sobie kawę Mocha z automatu. Podchodzi człowiek i przesuwa do polowy pełny kubek pod inny kurek, ze zwykłą czarną kawą, mówiąc: Tamta byłaby za słodka dla ciebie. Najlepiej zmieszać.
Kosztuję… Faktycznie. Teraz jest Idealna.
Motocyklista pyta któeredy chce isc. Wyjaśniam że googlemaps pokazuje mi autostrade 50 zarówno w trybie pieszym jak o dla rowerów.
– Nie patrz na googlemaps. Czasem świruje. Jedź tędy… Dojedziesz do starej 50-tki. To spokojna droga bez ciężarówek, równoległa do tej nowej autostrady.

Anioły. Używają ludzkich przebrań. Pojawiają się tylko raz i znikają .
Wiem że są prawdziwe.

Pani na stacji patrzy na mnie z jakąś litością i pyta: – Nie powinno być was więcej?
– Nas jest więcej – odpowiadam.

 

 19 maja 2018

Boże jaki głupi potrafię być gdy przesadnie skupiam się na swoim znaczeniu. A wokół tyle znaczeń sumujących się stale na A czyli na Absolut. Wystarczy na chwilę odpuścić sobie siebie…
Podczas kawy porannej weszla na mnie włochata gąsienica. Jaka pasja życia! – zachwyciłem się – jaka pasja wędrówki!
Wczoraj na koniec trudneho dnia dotarłem do strażnicy rangersów czyli tych co pilnują Parku Narodowego Eldorado. Biuro zamknięte żeby dostać permit na wjazd ale spotykam człowieka. Cichy naukowiec z wyglądu. Okazuje się że jest badaczem życia niedźwiedzi. Typ samotnika który z namiotem przemierza przepastne lasy. Z miejsca fascynuje go Pielgrzymka aCross America . Czujemy swój swego. Daje mi szereg rad i kieruje jak dotrzecç do miejsca nad wodospadem gdzie „będziesz tylko ty i natura” .
Wystawia mi zezwolenie na przebywanie w parku i na rozpalanie ognia. Dyktuje mu naszą stronę www.
Godzinę wcześniej spotykam na drodze Mike’a i Doris z psem o imieniu Nuclear. Są dziwną parą jakby z innego swiata. Zakochani. Widać że żyją „obok” oficjalnej Ameryki. Mike z dumą pokazuje mi kawałek skały w którym swiecą jakby okruchy złota. Ale dla mnie równie dobrze może to być mika. Jesteśmy jednak na obszarze Eldorado. Kiwam głową z uznaniem.
– Jak dotrzec stąd do Bride Veil Falls ? (Wododosdy Welonu Panny Mlodej)
Chętnie tłumaczą.
– Prosto tędy… i nie martw się gdy sciezka zacznie znikać. Byliśmy tam kilka dni temu… Bardzo romantyczne miejsce – mrugają do mnie a ja udaję że nie wiem co to mrugnięcie znaczy.

Gąsienica jest mała a drzewa tak wielkie że milknę w sobie i tylko patrzę. Samotny badacz niedzwiedzi, zakochana para z psem, gąsienica … Odkrywam ile jest tutaj wspaniałości… gdy na moment zapomnę o sobie …

 

20 maja 2018

U mnie już noc… Ale chcę wam coś polecić…

„Katolicyzm odkrywany na nowo. Duchowy przewodnik jak żyć z pasją i z celem”.
Tą książkę polecam każdemu kto czyta po angielsku. Amerykanski ksiądz pisze o tym jak żyć bez kompromisów „ze światem” za to z żarem miłości do świata. Amerykańska perspektywa bycia katolikiem w świecie wielkich wyzwań współczesności. Książka zdumiewa połączeniem tradycji Kościoła z życiem chrzscijańską pełnią tu i teraz.
Zdjęcia zrobiłem w Parku Narodowym Eldorado który właśnie przekraczam w drodze do South Lake Tahoe.
Dobra

 

21 maja 2018

Kalifornia 7.30
Pobudka !

Na wysokości Jeziora Tahoe jest 25 procent mniej tlenu i 30 procent silniejsza operacja słoneczna. Jadę przez śnieg miejscami ale o dziwo w nocy nie marznę. Jednak puch to puch

 

 

Jeden tutejszy zobaczył flagę i mówi: jestes Polakiem! Rodakiem tej słynnej Alpinistyki Wandy Rutkiewicz. Wczoraj skończyłem czytać o niej książkę… Polacy mają zdobywanie gór wekrwi. A teraz widzę tu Polaka. Niesamowita kobieta. Została tam w górach…
Odpowiadam mu zasłyszanym gdzieś niedawno tekstem :
„All give some. Some give all”

 

 

Dziś ikona św. Józefa (w towarzystwie ikony Matki Bożej z Guadelupe) weszła na najwyższy punkt poziomej belki Krzyża Ameryki. Wysokość 7800 stóp to 1,477 mili a więc 2377 m n.p.m. Na tej wysokości trochę inaczej się już oddycha bo mniej jest tlenu . W naszych Wysokich Tatrach podobną wysokość ma Świnica i Lodowa Przełęcz a Rysy są jedynie o 150 m wyższe. Stąd widać taflę Jeziora Tahoe zwanego ‚Jeziorem Niebiańskim’.
Na zejsciu złapałem gumę. „Cudem” jakimś 2 mile dalej znalazła się szopa z narzędziami i mogłem zdjąć koło i wymienić dętkę.
Potem ledwo uciekłem przed burzą i ulewą. Gdy dojeżdżałem do kampingu nad Tahoe Lake powitał mnie widok promieni światła spadających przez otwór w chmurach prosto na taflę Niebiańskiego Jeziora. Za wszystkie doświadczenia tego dnia… Bogu niech będą dzięki!

Widok

 

 

 

Św. Józef na szczycie…
Z podziękowaniem dla wszystkich którzy wspierają modlitwą nasze pielgrzymowanie przez USA

23 maja 2018

Kościół św. Teresy z Lisieux to mały prostokątny budynek z drewna nad brzegiem Jeziora Tahoe. Jestem na mszy o 8 rano. Ok. 50 osób. Atmosfera skromności i wielkiego skupienia.
W głównym ołtarzu za krzyżem – okno z widokiem na majestatyczne, ośnieżone szczyty. Jestem bardzo zmęczony. Z trudem się skupiam na kazaniu. Uczniowie kłócą się który z nich jest większy. Jezus pokazuje im dziecko. Szczyty są potężne, giną teraz w chmurach. Tereska pokazała „małą drogę”. Nigdy nie wyszła poza klasztor a stała się patronka misji. Jezus nagle pokazuje mi wnętrze mojego serca. Widzę mroczne miejsca. Jak trudno mi przychodzi przebaczyć odniesione krzywdy, jak mało we mnie prostoty i ufnosci gdy tracę światło. Modlitwa przed Eucharystią jest już wołaniem biedaka.
Przede mną dziś prawie 30 mil. Niechęć. Jałowość. Pustka.
Pod koniec dnia znowu trzeba wspiąć się na góry otaczające jezioro. Od zmęczenia i huku tirów gubie się w różańcu. Jezioro Tahoe żegna mnie świecącą taflą. Carson City gdzie mam nocować to już Nevada. Na samej granicy stanów podnoszę z piasku zagubioną tablicę z kalifornijskimi numerami.
Zza zakrętu otwiera się nagle potezna panorama pustynnych wzgórz Nevady. Ścisk w sercu. Czuję się nagle malutki i osamotniony jak małe dziecko. Bardzo potrzebuje ręki Ojca. Pustynia…i Józef który dotąd nie odezwał się ani razu.
„Mała droga” w wielkim znaku.

 

Dzięki naszej przyjaciółce Halince z Koscieliska, która pielgrzymuje z nami dookoła Polski (jej dom pod Tatrami jest „bazą” pielgrzymów) przyjmuje mnie pod dach polski dom na środku pustkowia w Nevadzie – bliska rodzina Halinki. Para górali zakochanych w sobie od 60 lat (60 tocznice ślubu obchodzili w Niedzielę Miłosierdzia w tym roku). Budowali tu wszystko od zera w roku w którym ja się urodzilem. Z zakopiańskiego rodu Krzeptowskich, potomkowie slynnego Sabały.
Siadamy na balkonie i w panoramie tutejszych gór pokazują mi tatrzańskie szczyty. Giewont jest bardzo podobny. Zosia i Staszek mają po 84 lata ale ich żywotność i siła są prawdziwie góralskie . aCross America to cos w klimacie ich życia. Zupełnie oszołomiony słucham ich pionierskich historii, wielkiej pracy i szalonej milosci. Pokazują mi vana rocznik 70 którym byli trzy razy na Alasce. Ma przejechane 650 tys mil. To ponad milion kilometrów. A więc z Nevady na Księżyc i z powrotem. Wszystko czego tu doświadczam ma wielki Boży przebieg.
Jeśli szukałem definicji wierności i szczęśliwego , spełnionego życia … znalazłem je tutaj na pustyni.
Zabieram was w drogę kochani Zosiu i Stasiu i kawałek serca tu z wami zostawiam pod Giewontem Nevady. Do zobaczenia kiedyś na szlaku!

 

 

24 maja 2018

Po dniu podróży przez suchą dzicz, w nocy do Katedry W Reno. Miasto żyje głównie z hazardu, jak wiele innych miast w nevadzie i rośnie bardzo szybko. Jednakże, widzę całe miasto namiotów bezdomnych nad rzeką. Miejscowi franciszkanie są uprzedzony o moje przybycie, bo ojciec gregory i Gosia (moi przyjaciele w Polsce) wysłali list z wyjaśnieniem. Jeśli pozwolą mi wejść na noc, będzie to pierwsza noc w kościele od początku pielgrzymki. Recepcja jest bardzo miła. Kiedy oni słuchają idei pielgrzymki, oni są zdumieni. Wkrótce widzę troski na ich twarzach. Tom, „czarny ojciec”, poświęca mi swój czas najbardziej. Ma 74 lat. Był wykładowcą na seminarium w Los Angeles.
„pod koniec lat 80-tych byłem w Polsce, on przypomina,” Kraków, Warszawa, niepokalanow. Byłem zachwycony Świętym Maksymiliana (kolbe). Jego praca… całe życie i jak umarł. Polscy bracia byli dla mnie bardzo mili.
Lubię Polskę i Polaków. Czytałam o Twojej historii i o polskich świętych.”
Moja babcia była niewolnicą na plantacji w luizjanie. Ona się z indianami, chociaż nie znała ich języka. W tym czasie obaj byli traktowani jak prymitywne dzikusy i podludźmi. Kiedy jej syn i mój ojciec zachorował na gruźlicę, Indianie zrobili jej pastę z zmiażdżona gorczycy i kazał jej owinąć piersi dziecka. Tata wyzdrowiał. Ta indyjska maść wyleczyła chorobę, dla której lek nie miał lekarstwa przez długi czas. Św. Faustyny I Święty Maksymiliana cierpieli na gruźlicę. Ojciec Tom mówi o sobie ze śmiechu, nazywa siebie ‚podwójnym czarnym franciszkanów’ (ze względu na kolor jego nawyku i skóry). Nalega na wieczorne spotkanie i kolację w domu jednego z parafian.
Jestem bardzo zmęczony, ale nie mogę odmówić. Bernard jest gospodarzem spotkania. Jest on właścicielem pięknego domu na wzgórzu poza miastem z widokiem na szeroką panoramę nevady hills. Kiedy przygotowuje się do każdego łososia w specjalnym sosie, muszę opowiedzieć całą historię o w. Bernard Jest zwierzchnikiem lokalnych rycerzy kolumba. Jego siostra jest zakonnicą w Saint Louis. Pyta o Polskę i kościół w naszym kraju. Dużo rozmawiamy, siedząc na tarasie przy stole z pysznym jedzeniem. Jest późno wieczorem, jednak zapominamy, że znamy się tylko kilka godzin. Okazuje się, że mamy takie same poglądy i podobne odczucia co do sytuacji kościoła i polityki.
Bernard mówi: ” Moralność ludzi w Ameryce musi się zmienić. Chrześcijaństwo nie da się pogodzić z gospodarczej ekonomicznym.” tom dodaje, ” Kościół zawsze był, mniejszością, ponieważ miłość, którą to jest poza tym światem.”
Po nadzwyczajnej kolacji wracamy do klasztoru późno w nocy. Wymarzona kąpiel. Poranna msza o 7.00.
Przyznaję się do Ojca Toma. Mówi z wielką łagodność, ” te ciernie, które cię bolą, są drogowskazów na Twojej drodze. Pokazują Ci właściwy kierunek. Ten, kto nie cierpi, nie widzi cierpienia innych. Józef Cierpiał i zachował milczenie. Zaakceptował wszystko i poszedł do końca z woli Boga. Bez żadnych sprzeciwów. Czasami bez zrozumienia. To jest doświadczenie pustyni. Z drugiej strony, na pustyni można poznać najbardziej niezwykłe kwiaty. Właśnie tam.”
Ojciec Tom zna pustynne rośliny i zwyczaje zwierząt. Traktuje mnie z sałatką z owoców kaktusa i daje bezcenną radę, jak zachować się podczas spotkania z, i jak rozpoznać i zrobić jadalne rośliny.
Spakuj swoje rzeczy i pożegnaj się z gościnny franciszkanie. Daję im filmy „Ufam Tobie”. ojciec tom mówi, że powinienem się modlić do świętego Antoniego Wielkiego z Egiptu. ” znał pustynię. Wiedział, jak pokonać swoje demony.”

Po całym dniu drogi przez suche bezludzie wieczorem docieram pod katedrę w Reno. Miasto żyje głównie z hazardu jak wiele innych miast w Newadzie i rozwija się bardzo szybko, choć nad rzeką widzę całe namiotowe miasteczko bezdomnych. Tutejsi franciszkanie są uprzedzeni o moim przybyciu bo o. Grzegorz i Gosia przysłali list z wyjaśnieniem. Jeśli wpuszczą mnie na nocleg bedzie to pierwszy nocleg przy kościele od początku pielgrzymki. Przyjęcie jest bardzo życzliwe. Gdy słuchają o idei pielgrzymki powoli zdumienie na twarzach przechodzić w rodzaj zatroskania.
Najwięcej czasu poświęca mi czarnoskóry ojciec Tom. Ma 74 lata. Był wykładowcą w seminarium w Los Angeles.
– Pod koniec lat 80-ych byłem w Polsce – wspomina – Kraków, Warszawa, Niepokalanów. Zachwycił mnie św. Maksymilian. Jego dzieło …całe życie i to jak umierał. Polscy bracia byli dla mnie bardzo gościnni. Polubiłem Polskę i Polaków, czytam o waszej historii, o polskich świętych. Moja babcia była niewolnica na plantacji w Luizjanie. Przyjaźniła się z Indianami choć nie znała ich języka. Jedni i drudzy traktowani byli wtedy jak prymitywne dzikusy i podludzie. Gdy jej syn a mój ojciec zachorował na gruźlicę, indianie zrobili jej taką pastę z ugniecionych ziaren gorczycy (mustard tree) i kazali okładać tym piersi dziecka. Tata wyzdrowiał. Ta indiańska maść wyleczyła chorobę na którą medycyna długo jeszcze nie miała lekarstwa. Na gruźlicę chorowali sw. Faustyna i sw. Maksymilian.
Ojciec Tom mówi o sobie ze śmiechem że jest podwójnie czarnym franciszkaninem (kolor habitu i kolor skóry).
Koniecznie chce mnie zabrać na towarzyskie spotkanie wieczorem i obiad w domu jednego z parafian.
Jestem bardzo zmęczony ale nie wypada odmówić. Gospodarz ma imię Bernard i jest właścicielem pięknego domu na wzgórzu za miastem z widokiem na szeroką panoramę wzgórz Newady. Gdy przygotowuje dla wszystkich łososia w specjalnym sosie muszę opowiedzieć całą historię naszej pielgrzymki. Bernard jest przełożonym tutejszej wspólnoty Rycerzy Kolumba. Jego siostra jest zakonnicą w Saint Louis. Pyta o Polskę, o kościół w naszym kraju. W rozmowie, która trwa do późna na tarasie przy pysznym jedzeniu zapominamy że znamy się zaledwie od kilku godzin. Okazuje się że dzielimy te same poglądy i podobne intuicje co do sytuacji w Kościele i w polityce.
Bernard mówi:
– Moralność ludzi w Ameryce – to się musi zmienic. Chrześcijaństwa nie można pogodzić z ekonomicznym egoizmem.
O. Tom dodaje:
– Kościół zawsze był prześladowaną mniejszością bo miłość którą wyznaje jest nie z tego świata.
Po niezwykłej kolacji wracamy do klasztoru późno w nocy. Wymarzona kąpiel. Rano msza o 7.00. Spowiadam się u o. Toma. Mówi z wielką łagodnoscią:
– Te ciernie które cię ranią to są drogowskazy na twojej drodze. Pokazują ci właściwy kierunek. Kto nie cierpi nie dostrzega cierpienia innych. Józef cierpiał i milczał. Przyjmował wszystko i szedl do końca drogą woli Bożej. Bez slowa sorzeciwu. Czasem bez zrozumienia. To jest wlasnie doświadczenie pustyni. Ale to właśnie na pustyni można spotkać najbardziej niezwykłe kwiaty. Właśnie tam.

O. Tom zna rośliny pustyni i zwyczaje tamtejszych zwierząt. Częstuje mnie sałatką z owoców kaktusa i udziela bezcennych rad jak zachować się podczas spotkania z grzechotnikiem i jak rozpoznać i przyrządzić jadalne rośliny.

Pakuję się i żegnam z gościnnymi franciszkanami. Rozdaje filmy „Ufam Tobie”. O. Tom mówi żebym modlił się do Antoniego Egipskiego.
– Znał pustynię. Wiedział jak pokonac jej demony.

 

26 maja 2018

Drogą 50 przez Newade na wschód. Malo samochodów. Cisza. Dużo miejsca pod namiot. Trzeba pamiętać o wodzie i prowiancie bo osady rzadkie. Tęsknię za Wojtkiem… do spotkania w Denver jeszcze ok. 930 mil ( 1500 km)

Długie kilometry na Wschód. Pustka po horyzont. Przypomina mi się historiach która opowiedział mi o. Tom z klasztoru w Reno.
Do nowicjatu w LA wstąpił pewien młody Wietnamczyk. Urodził się pod Hanoi. Jego ojciec – nie wiem dokładnie w jakich okolicznościach – nawrócił się z buddyzmu na katolicyzm i za nim do Kościoła przystępowali kolejni członkowie rodziny. Osuszył część ryżowego pola i postanowił wybudować kościół. Gdy świątynia była gotowa z północy na Wietnam najechali Chińczycy niosąc wizję nowego Wietnamu. Kościół uległ zburzeniu. Potem była wojna z Vietkongiem w której brały udział USA. Na ludność cywilną spadały amerykanskie bomby chemiczne. Wojna była okrutna. Po wojnie rodzina wyemigrowała do Kalifornii. Gdy chłopak dorósł wstąpił do franciszkanów. Jednak na trzecim roku seminarium ciężko zachorował. Nowotwór, który zaatakował nogę, był następstwem chemicznych bomb z czasów jego dzieciństwa. Lekarze amputowali nogę powyżej kolana ale to miało tylko przedłużyć jego życie o kilka lat. Zakon miał dylemat czy wyświęcić na księdza umierającego człowieka. Decyzja była na tak. W obliczu zbliżającej się śmierci młody zakonnik zaskoczył wszystkich oświadczeniem że wraca do Wietnamu. Wszyscy mu to odradzali z uwagi na nieuchronne represje jakie go tam czekały ze strony komunistycznych władz. Był jednak uparty.
– Chcę dokończyć dzieło mojego ojca i odbudować kościół w mojej rodzinnej wiosce.
Poleciał do Wietnamu i nie jest znana jego dalsza historia. Wiadomo tylko że pewien czas spędził w więzieniu. Nie wiadomo czy udało mu się odbudować kościół i jak długo żył.
Pewne jest tylko to że swoją postawą dał świadectwo Kosciola, który przetrwa wszystko.

 

27 maja 2018

Spotkasz Boga na Geiger Summit
… w palących mięśniach i gubionym co chwila oddechu na ostrym podejściu które nie ma końca. Gdy Go wtedy nie odrzucisz On pokaże Ci swoje Oblicze, z oczami płonącymi miłością… ale wcześniej musisz pokonać swoją drogę…
Przedwczoraj wyrósł przede mną masyw Carson Range. 12 mil serpentyn bez pobocza. Kolejne godziny pchałem pod górę odcięty przez metalową barierę, bez możliwości zatrzymania się czy ucieczki w bok przed tirami. Tutaj kończą się teorie i fantazjowanie. Doświadczenie, którego sam bym nie wybrał ale jestem tu. Jestem nie dla siebie. Niosę intencje. Ktoś mi zaufał. Trzeba iść. Mdli ze zmęczenia i słabną ręce. Każdy kolejny zbliżający zakręt daje nadzieję że dalej będzie mniej stromo. Ale droga znowu wije się pod kolejną górę i kolejną… W końcu, zły na siebie, odrzucam te nadzieje. Wzrokiem uczepiam się kształtu na szczycie, który przypomina krzyż. Ściskam różaniec który jest teraz liną do holowania wraku pod górę.
W końcu wychodzę na szczyt z widokiem, który wynagradza wszystko. Zalewa mnie łaska Obecności, która gasi wstyd, że znów byłem tak blisko buntu.
Droga uczy że Żywy Bóg jest w doświadczeniu ofiary z siebie. To nie musi być fizyczny bol ale kazdy kto odrzuca pokusę i wybiera Boga zna to uczucie. To nie jest wzniosłe ani romantyczne. To wołanie zranionego biedaka ktory idzie wbrew nadziei. Pustka, która kroczy w ciemnosci do niewidzialnej Pełni… aż do punktu Spotkania , które wyjaśnia wszystko. Jeśli odrzucisz pokusy fantazji, ornamentów i ucieczek.
To było przedwczoraj.
Dzisiaj jestem w Fallon. Na pustynnej równinie Nevady. Wróciłem z mszy świętej w Kościele św. Patryka.
Kolejne spotkanie we wspólnocie amerykanskich katolików. W centrum ołtarza tabernakulum. Obraz Jezusa Milosiernego po prawej stronie.
Dziś niedziela Trójcy Świętej. Ksiądz na homilii mówi o tym jak trudno pojąć tajemnicę Trójcy Świętej. Eucharystia pod dwoma postaciami… krew ma słodki smak.
Ktoś z Polski przysyla mi słowa Mistrza Eckharta…
Mistrz Eckhart, ojciec mistyki nadreńskiej, w jednym ze swych kazań o siostrach Łazarza – Marii i Marcie – zapisał takie zdanie: „Ważna jest dyspozycyjność i gotowość do wszelkiego działania, o które Bóg mógłby nas poprosić. Trzeba jednak być blisko rzeczy, ale nie w rzeczach”.
Blisko rzeczy ale nie w rzeczach! Nie dac się przykleić do wyobrażeń i myśli podsuwanych przez obrazy w zależności od chwilowych emocji. Stale patrzeć Mu w oczy. Strach, zmęczenie, ból – to aniołowie zdrady posłani dla zerwania tej relacji. Realna obecność Boga w decyzji, w działaniu, w zaparciu się siebie. Ofiara rezygnacji z fantazjowanie o Bogu na rzecz prawdziwego Spotkania z Nim sam na sam. Realnego spotkania.
Zdobywać szczyt Carson Range można także krocząc przez codzienność: blisko rodziny, pracy, przyjaciół, dzieci…, ale nie bedąc „w nich”. Patrzeć stale w oczy Bogu. Nie dać się zwieść żadnej pokusie pozornego piękna, pozornej prawdy, pozornej miłości. Wtedy każde uderzenie serca i każdy oddech będą Nim, spotkaniem … Według Eckharta, działanie (postawa Marty) nie oddala od Boga. Tak jak modlitwa (postawa Marii) nie oddala od codziennego trudu. Ważne jest tylko, aby na dnie codziennych zajęć odczuwać stale głód Boga. Być stale w relacji, patrzeć Mu prosto w oczy. Wtedy Bóg pozwoli się znaleźć we wszystkim, nawet „na dnie garnka”!
To nie teoria. Chodzi o miejsce Boga w moim życiu. A dokładnie o to, aby zostać wprowadzonym w zażyłość z Bogiem Trójjedynym.
Zwykło się mówić o Trójcy Świętej w sposób abstrakcyjny i niezwiązany z życiem. Teorie oddzielają rzeczywistość wiary od życia, umieszczając ją w sferze idei i myśli. Pielgrzymka oddziela teorie od zycia. Tu stale potrzeba decyzji. Albo krok w stronę Boga albo krok w przeciwnym kierunku. Jeśli w centrum życia i w kazdym jego momencie nie ma Boga czyli udzielającej się jeden drugiemu miłości – wszystko będzie fikcją i ucieczką w teorie i fantazjowanie. Bez mojej decyzji, bez Boga żywego, ze mną tu i teraz – życie staje się farsą, dramatem ciągłego udawania i ciągłą ucieczką.

 

 

28 maja 2018

Oprocz biblii Na drogę mogłem spakować „Dzienniczek” wybrałem jednak małą książeczkę Grzegorza z Łukowa.
Tanie wydanie. Czytam na postojach
Autorowi wdzięczność za dedykacje

 

 29 maja 2018

Trzeci dzień przez pustynię Nevady 50tką na wschód. Rano przejeżdżający TIR zrzucił mi kapelusz. Potem kierowca chciał mnie przestraszyć przejeżdżając od tyłu na klaksonie tuż obok mojego łokcia. Pewnie myślał że bezdomny. Ale co robiłby bezdomny na pustyni… Na moment zimno mi się zrobiło w tym upale i złapałem doła. Niedługo potem otoczyła mnie czarna chmura harlejowców. Pytali czy czegoś nie potrzebuję. Akurat wszystko miałem. Pożegnali mnie klaksonami aż mi łezka pociekla.
Pofalowany dywan Ameryki ma bruzdy układające się z północy na południe. Idąc z zachodu na wschód trzeba co chwila wdrapywać się na kolejną. Punkt na mapie o nazwie Sand Mills okazuje się nie osadą tylko ubitym piachem pod parking dla nocujących w trasie camperow. Na szczęście stoi tu kilka tych wielkich domów na kołach. Od kierowców zbieram 8 małych butelek zimnej wody. Zatem w pojedynku zły-dobry mamy znów remis 2:2 Oczywiście to jest zawsze remis ze wskazaniem.
Po 10 godzinach drogi w słońcu wybieram na nocleg wzgórze przy drodze. To jak rodzaj obserwatorium z niesamowitym widokiem na okolice. Okazuje się że to teren wykopalisk. Jest tablica. Grimes Archeological Point. Idący za zwierzyną wędrowni myśliwi sprzed 8 tysięcy lat zostawili tu po sobie ślady – ryte w kamieniach znaki geometryczne, kształty jakby ludzi i zwierząt i symbole których znaczenia nie mogą dociec dziś naukowcy. Najwięcej jest tych niezrozumiałych. Zupełnie jakby chcieć dzisiaj odczytać duszę człowieka sprzed 8 tys. lat. Widzę wydrążone w bazaltowych głazach otworki. Czarne głazy są pokryte nieregularnie rozrzuconymi punktowymi nawierceniami.
Może nomadzi dawnych czasów rzeźbili w kamieniu rozgwieżdżone niebo. Wiedza o świecie i kosmosie postąpiła naprzód ale czy przybliżyła człowieka do tej wielkiej tajemnicy za którą stale podąża?
Patrzę w dół. W absolutnej ciszy drogą u podnóża góry czasem przejedzie samochod. Slonce zbliża się do zachodniego horyzontu. Stamtąd przyjechalem. Tym szlakiem najpierw toczyły się na Zachód wozy osadników a potem w przeciwną stronę wieziono kopane tutaj złoto i srebro dla Unii na wojnę z Południem. Bogactwa naturalne Nevady pozwoliły Unii wygrać wojnę i utworzyć współczesne Stany Zjednoczone Ameryki które później przechyliły szalę zwycięstwa w dwóch wojnach światowych a dziś idą przed innymi wyznaczając światowe kierunki w ekonomii , polityce , nowych technologiach.
Zachodzące słońce okrywa pustynię płaszczem delikatnej czerwieni. Dwie jaszczurki wygrzewają się na skale czekając na nieuważną mrówkę.
Tablica informuje że wzgórze było kiedyś wyspą pośrodku jeziora. Przychodziły tu do wodopoju zwierzęta. Myśliwi ukryci za skałami szykowali się do ataku oszczepem. Wygrywał szybszy i silniejszy.
W tym pierwotnym akcie walki o przetrwanie widzę teraz symbol stale żywy i aktualny przez wieki. Za wszelką cenę dać kontynuację życiu…
Jednak czuję, ze w tej walce od zawsze człowiek nie myślał tylko o sobie samym. Myślał także o drugim człowieku . I nie tylko dlatego że we wspólnocie łatwiej przetrwać. Akt poświęcenia czegoś z siebie dla drugiego człowieka to być może historia zapisana w nas od początku. Jednak ta ofiara osiągnęła swoją pełnię na innej górze. I tamta chwila już na zawsze zmieniła losy człowieka i świata wypełniając je nową, niegasnącą nadzieją.
Na granatowe niebo nad pustynia wychodzi księżyc. Jest chyba w pełni albo tuż przed. Złota tarcza jest jak wędrujący strażnik obietnicy że po nocy zawsze wstaje dzień.

 

 

 

Pierwsze spotkanie z grzechotnikiem. Ginie na moich oczach pod łopatą pracownika schroniska.
– Bądź ostrożny zwłaszcza gdy wychodzisz z namiotu …

 

30 maja 2018

Miałem w nocy sen. Śniło mi się że ocknąłem się tutaj jakby po dwóch miesiącach drogi których zupełnie nie pamiętałem. Nie miałem plecaka ani dokumentów tylko to co na sobie. Ubranie było bardziej zniszczone i wypłowiałe od słońca. Miałem dwa przeciwstawne uczucia: niepokój o to jak teraz będę szedł bez niczego i drugie: radość i dziwna czystość w duszy jakby teraz zaczynała się prawdziwa pielgrzymka. Sprawdziłem na szyi (jeszcze we śnie) . Był cały czas ze mną szkaplerz sw. Józefa który mam od początku drogi. Dziwne bo po przebudzeniu sprawdziłem i był na szyi rzeczywiście . A myskalem że w nocy przed snem po ciemku zdjalem go razem z drewnianym krzyżem

 

31 maja 2018

Poranek po burzy. Ze wzgórz słychać zawodzenie kojotów. Indianie z tych okolic do dziś opowiadają sobie tą historię. To tylko indiański mit ale odbija jakby sumę ludzkich lęków i największe z ludzkich pragnień.

„Dawno temu, ludzie udawali się pomodlić o duchową siłę na stożkowatą górę Snake Butte. Modlący się tam atakowani byli często przez węże i krewni wyruszający na ich poszukiwanie znajdowali jedynie szkielety i poszarpane ciała. Pomimo to, pewien młodzieniec lekceważąc rady przyjaciół, postanowił tam pojechać. Zabrał ze sobą nóż o dwóch ostrzach (mi’na ta’nga), rozebrał się i położył do snu. Nagle w nocy usłyszał jakieś odgłosy i zobaczył mnóstwo grzechotników zmierzających w jego kierunku. Nie wiedział co zrobić, w odruchu desperacji zaczął odcinać sobie kawałki ciała i rzucać je wężom. Wtedy, jeden szczególnie duży wypełzł ze swej dziury i powiedział – „Jestem ci bardzo wdzięczny, że nakarmiłeś moje dzieci. Nikt dotąd nie zrobił tego i dlatego pożarliśmy ich wszystkich. Chodź ze mną, jest ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać”. Młodzieniec wszedł do dziury i został wprowadzony do dużego, niebieskiego namiotu. Powitali go dwaj czarni ludzie o kręconych włosach, mówiący w języku Assiniboin, i od nich oraz od węży otrzymał to, po co przybył na górę ”.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *