W KLASZTORNYM SADZIE

W KLASZTORNYM SADZIE

Przy niewielkim klasztorze, pośród łąk i pól, znajdował się stary sad, łagodnym zboczem schodzący ku rzece. Rosły w nim jabłonie, śliwy i grusze, w trawie błyszczały złote gwiazdki mleczy, białe i różowe stokrotek. Na skraju sadu, tam, gdzie trawa była najzieleńsza i kwiatów w niej najwięcej, stało kilka uli, wokół których od świtu do zmierzchu uwijały się pszczoły. Pośrodku sadu rosło najstarsze drzewo, duża śliwa, której owoce nie były może okazałe ani piękne, ale słodyczą mogły konkurować z owocem pracy pszczelich rodzin. Nad sadem przepływały jesienie i zimy, wiosny i lata. Pewnej wiosny stara śliwa zakwitła wyjątkowo obficie. Przechodnie cieszyli się zapowiedzią obfitego owocowania, ponieważ zakonnice, mieszkające w klasztorze, chętnie dzieliły się plonami swego sadu i ogrodu.
Pewnego dnia na jednym z kwiatów śliwy przysiadła pszczoła. Nie ustając ani chwili, zbierała pyłek i nektar, a gdy już zapełniła znajdujące się na nóżkach mieszki, odleciała do ula. Wracała wielokrotnie na drzewo, by wśród kwiatów wyszukiwać te najbogatsze w nektar i pyłek. Za którymś razem śliwa odezwała się, potrząsając gałązkami, ale delikatnie, żeby nie strząsnąć krzątającego się owada:
– Czy ty kiedykolwiek odpoczywasz?
– Och! Jasne, że tak! Przecież w nocy nie da się zbierać pyłku i nektaru! – odparła pszczoła, nie ustając w swojej krzątaninie.
– I tak cały dzień pracujesz bez wytchnienia… – westchnęło drzewo.
– Cóż robić?! Królowa potrzebuje mojej pracy, potrzebują jej larwy, z których wyrośnie kolejne pokolenie robotnic, potrzebują jej moje siostry. Zresztą ty też jej potrzebujesz. Zapylam przecież twoje kwiaty, aby wydały owoce. – powiedziała pszczoła i odleciała w kierunku ula.
Śliwa spojrzała na pasiekę. W słońcu ule lśniły jasnymi kolorami, a latające wokół nich pszczoły wyglądały jak złote iskry skrzesane przez słoneczne promienie. Po całym sadzie rozlegał się melodyjny brzęk ich skrzydełek, wygrywających prostą, ale piękną melodię codziennego trudu. Dzień po dniu pszczoła przylatywała na kwiaty śliwy i odlatywała do ula, unosząc swój ciężar. Można powiedzieć, że zaprzyjaźniły się ze śliwą, choć rzadko kiedy zamieniały kilka słów. Ale drzewo przywykło do pracowitej obecności maleńkiego owada i patrzyło na niego czule.
Czas mijał. Z kwiatów śliwy zaczęły opadać płatki, ukazując zawiązki owoców. Pszczoła nadal przylatywała po pyłek i nektar, ale śliwa zauważyła, że w miarę, jak przekwitały jej kwiaty, zaścielając ziemię swoja bielą, pracowity owad z coraz większym wysiłkiem unosił się w powietrze, coraz wolniej uwijał się wśród ostatnich kwiatów.
– Zmęczona jesteś! – stwierdziła śliwa, widząc, że jej przyjaciółka z trudem rozprostowuje skrzydła, by odlecieć do ula ze swoim zbiorem.
– Nie, nie… – westchnęła pszczoła. – Po prostu moje dni dobiegają końca… My, pszczoły, nie żyjemy długo… Robimy, co do nas należy i odchodzimy…
Uniosła się ciężko w powietrze i odleciała. Śliwa posmutniała. Polubiła pszczołę i serce pękało jej na myśl, że już wkrótce przyjdzie im pożegnać się na zawsze. Jej kwiaty przekwitały, pszczoła umierała… Owszem, wkrótce ciepłe słońce coraz dłuższych dni ogrzeje jej owoce i sprawi, że nabiorą słodyczy i rumieńca, ale jej mała przyjaciółka może już tego nie zobaczyć… Westchnęła i zobaczyła, że na jej gałęziach pozostał już tylko jeden kwiat. Za chwilę ugiął się pod ciężarem pszczelego ciałka. Ale tym razem pszczoła nie zajęła się nektarem i pyłkiem. Śliwa zobaczyła, jak jej wielkie oczy, wpatrzone w zachodzące słońce, gasną. Jeszcze chwila, a owad stoczył się na ziemię, a za nim spłynęły ostatnie płatki. Drzewo zadrżało.
– Pszczółko kochana! Przyjaciółko moja! To już?! Nawet nie zdążyłam cię pożegnać…
Z klasztornej kaplicy dobiegł głos kapłana czytającego Ewangelię:

„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity.”

Śliwa spojrzała w kierunku pasieki. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca ule lśniły złocistą obietnicą przyszłej słodyczy.
Do klasztornego sadu powoli wkraczał zmierzch. Śliwa popatrzyła w dół i zobaczyła, że pierwszy powiew wieczornego wiatru porusza opadłe płatki, okrywając ciało pszczoły białym całunem. Dźwięk organów w klasztornej kaplicy poruszył powietrze jak delikatny brzęk pszczelich skrzydełek. Drzewo zapłakało słodką wieczorną rosą…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *