Post
autor: Andej » 2017-05-20, 08:39
Plusik za powrót do wątku.
Niebo wyobrażać sobie można. I z tym wyobrażeniem polemizować. Empirycznie dowieść swych racji niepodobna. Ale czy Niebo jest jedno?
Zasadniczym pytaniem jest to, czym jest Niebo? Miejscem, stanem? Jezus obiecał przygotowanie mieszkań. Czy to wystarczy za podstawę do twierdzenia, iż jest to miejsce? A wyobraźnie podpowiada obraz wielkiego blokowiska. Oby nie betonowej pustyni.
Nie odżegnując się od tezy, iż jest to miejsce, bardziej wierzę w to, iż jest to stan. Stan szczęścia z miłości.
Jestem przekonany, że w Niebie nie spotka się ludzi snujących się z różańcami wokół Pana. Nie będzie też tam chórów złożonych z takich śpiewaków jak jak ja. Nie będzie permanentnego oddawania hołdu. Będzie miłość. To uczucie będzie dominować.
Jak sobie to wyobrażam? Tak jak bycie w towarzystwie osoby kochanej. I kochającej równocześnie. Uczucie to nie ma wiele wspólnego z zakochaniem, gdyż brak w nim podniecenia i pożądania. Nie ma w nim zachłanności, egzaltacji czy emfazy. Jest miłość do wszystkich. I jest odczucie miłości. Nazwałbym to świadomością miłości. Czuciem bez słów i gestów. Taki błogostan.
Mogę napisać, że jest to uczucie, które wielokrotnie czułem siedząc z moją Mamą w jednym pokoju. Każda z nas zajmowało się czymś innym. Ale czuliśmy bardzo silnie swoją obecność. Podobne uczucie, gdy widzę syna. Lub nawet, gdy mam świadomość jego obecności w domu. Za ścianą. Śpiącego lub pracującego przy kompie. Ale czuję wtedy szczególną więź wynikającą z jego obecności w pobliżu. To jest jakimś wzmocnieniem uczucia, którym go darzę. A przecież nie kocham go bardziej, gdy jest obok mnie, niż wtedy, gdy jest daleko. Łącząca nas więź uczuciowa nie słabnie w zależności od okoliczności. Odległość, choroba, postępowanie - nie mają znaczenia. Po prostu kocham syna i jestem przez niego kochany. I zawsze, gdy syn jest w pobliżu czuję coś więcej. Jakiś spokój, satysfakcję. Nie wiem, jak to opisać. Czuję coś dobrego. Czerpię z tego przyjemność. I spokój.
Stanu tego oczekuję w Niebie. Oczekuję dwustronnej relacji miłości. Jestem przekonany, że tam będę permanentnie świadom Miłości Bożej. Miłości Matki Bożej. Świętych. I WSZYSTKICH, którzy tam są. Poczucie zbiorowej miłości od wszystkich i wszystkiego. I własne uczucie wzajemności, życzliwości, wdzięczności.
Nie wyobrażam sobie w Niebie lasów, pól, gór i morza. Ale wiem, jakoś czuję to w sposób nieokreślony, że będę tam mieć wszystko to, co sprawie radość. A co najlepsze, wszystko będzie bezkolizyjne. Szczyty, jezior i jaskinie mogą być na raz. Dla każdego coś miłego. Quodlibet. Poczucie zaspokojenia wszelkich pragnień. Nie wiem, czy przez ich rzeczywiste zaspokojenie, czy też przez przesunięcie wagi wartości. Bo czy "stojąc przed obliczem Boga" można pragnąć czegokolwiek poza Jego miłością? I do tego miłością, którą właśnie czuje się wyjątkowo intensywnie.
Niebo mogę w jakiś sposób nazwać Miłością. Stanem miłości. Nie wiem, czy są jakieś lepsze określenia.
Miłość wypływająca ze świadomości bycia z Bogiem.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.