Chrześcijanie mieli taki model, że wiara była "wtajemniczeniem". Wiadomo, że w pewnym okresie nawet o tym, czym jest i na czym polega Eucharystia, nie mówiono nawet katechumenom: dowiadywali się o Chrzcie Świętym (z pogłosek z "spożywaniu Ciała" powstały bardzo nieprzyjemne plotki, podsycane zresztą przez Żydów, o ironio - niemal identyczne z tymi, jakie później mówiono o Żydach - dodawani ekrwi ludzkiej do macy itd). Potem oczywiście, po zalegalizowaniu chrześcijaństwa, to się zmieniło. Zaczęto rownież budować specjalne budynki - kościoły (wcześniej były niemal wyłącznie
Domus ecclesiae, czyli prywatne domy, w których się gromadzono). I sztuka się oczywiście rozwinęła (nie mówiąc już o tym, że przestano niszczyć chrześcijańskie artefakty).
Przytoczonego przez Ciebie tekstu (a zwłaszcza wyróżnionego przez Ciebie fragmentu :
"Boga, którego czcimy, ani nie pokazujemy, ani nie widzimy." nie zrozumiesz, póki nie przypomnisz sobie czym był wizerunek w starożytności Bliskiego Wschodu (nie tylko zresztą w Izraelu).
Czy zastanawiałeś się, czemu Jahwe b miałby być zazdrosny o swój własny obraz czy rzeźbę?
Aby lepiej to zrozumieć, trzeba powiedzieć parę słów na temat pojmowania kultu przez starożytnych semitów (i ludy okoliczne). Choć dla człowieka Zachodu wydaje się to może dziwne, w
pojęciu tych ludów wizerunek bóstwa był tożsamy z bóstwem
Dla Polaka, wychowanego w dwutysiącletniej kulturze chrześcijańskiej wydaje się to trudne do uwierzenia, że wizerunek stanowił
uobecnienie bóstwa. Podobne znaczenie miały wówczas także imiona – miały w sobie coś z istoty przedstawianej (stąd tak wielkie opory u Żydów przed wypowiadaniem słowa Jahwe).
Można – posuwając się do znacznego uproszczenia – powiedzieć, że
znaczenie wizerunku było dla starożytnego Żyda bliższe uobecniającej Jezusa Eucharystii niż obrazu czy rzeźby w rozumieniu dzisiejszym.
Nie inaczej było w Izraelu. Weźmy opis buntu Żydów na pustyni w 32 rozdziale Księgi Wyjścia, kiedy to uczynili sobie posąg byka i oddawali mu cześć. Znajdziemy tam takie m.in. zdania:
1.A gdy lud widział, że Mojżesz opóźniał swój powrót z góry, zebrał się przed Aaronem i powiedział do niego: Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej.
[...]
4. A wziąwszy je z ich rąk nakazał je przetopić i uczynić z tego posąg cielca ulany z metalu. I powiedzieli: Izraelu, oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej.
[...]
8. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem, i utworzyli sobie posąg cielca ulanego z metalu i oddali mu pokłon, i złożyli mu ofiary, mówiąc: Izraelu, oto twój bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej.
[...]
23. Powiedzieli do mnie: Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, z tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej.
[...]
31. I poszedł Mojżesz do Pana, i powiedział: Oto niestety lud ten dopuścił się wielkiego grzechu, gdyż uczynił sobie boga ze złota.
Jak widać (a potwierdza to nasza wiedza historyczna o starożytnych semitach) złoty cielec nie był tylko „wizerunkiem”, lecz był po prostu bóstwem. Zwracam też uwagę, że (zwłaszcza w wierszach 1 i 23) teksty te sugerują, iż ów cielec nie był pomocą modlitewną, lecz rzeczą
niezbędną do składania ofiar i modlitwy.
Rzecz ciekawa: większość badaczy uważa, że złoty cielec został odlany jako… Bóg Jahwe !
Jeśli mają rację, to na pierwszy rzut oka gniew Boga wydaje się dziwny: dlaczego miałby On być zazdrosny o swój własny wizerunek?
I tu wkracza sposób widzenia sprawy przez starożytny Wschód.
Złoty Cielec, ulany jako Bóg Jahwe nie był (w mniemaniu Izraelitów) wizerunkiem Boga, lecz samym Bogiem.
Tylko przy takim spojrzeniu „zazdrość” Jahwe jest zrozumiała i uzasadniona.
Podobne rozumienie bałwochwalczego wizerunku znajdujemy u (przytaczanego przez Ciebie) Izajasza, w słynnej „satyrze na bałwochwalstwo”:
„To wszystko służy człowiekowi na opał: część z nich bierze na ogrzewanie, część na rozpalenie ognia do pieczenia chleba, na koniec z reszty wykonuje boga, przed którym pada na twarz, tworzy rzeźbę, przed którą wybija pokłony.
Jedną połowę spala w ogniu i na rozżarzonych węglach piecze mięso; potem zajada pieczeń i nasyca się. Ponadto grzeje się i mówi: Hej! Ale się zagrzałem i korzystam ze światła!
Z tego zaś, co zostanie, czyni swego boga, bożyszcze swoje, któremu oddaje pokłon i pada na twarz, i modli się, mówiąc: Ratuj mnie, boś ty bogiem moim!”/Iz 44:15-17/
Wyraźnie widać, iż bałwochwalca traktuje posąg czy rzeźbę jako swoje bóstwo, a nie jako jego wyobrażenie – inaczej satyra byłaby pozbawiona sensu.
Podobne pojmowanie rzeźby – jako bóstwa, a nie jedynie wizerunku bóstwa – znajdujemy w Dziejach Apostolskich. W Dz 19,26 złotnik Demetriusz mówi:
„Widzicie też i słyszycie, że nie tylko w Efezie, ale prawie w całej Azji ten Paweł przekonał i uwiódł wielką liczbę ludzi gadaniem, że ci, którzy są ręką uczynieni, nie są bogami”.
Gdybyśmy chcieli dopasować powyższe do człowieka modlącego się przed krucyfiksem, musielibyśmy przyjąć że to nie Chrystusa, lecz ów krucyfiks uważa on za Boga!
Dziś podobne rozumienie roli wizerunku spotyka się chyba tylko w buddyzmie. Słynne walce modlitewne przy wejściu do świątyń tybetańskich mają na powierzchni wizerunki świata - wierni obracając dłonią młynek dotykają wizerunku świata - ergo wchodzą kontakt z całym światem (który jest w tej religii jednocześnie bogiem).
[Buddystów przepraszam, iż dopuszczam się w tym miejscu tak daleko idących uproszczeń. W religii tej trudno mówić o osobowym Bogu, a świat jest bogiem jedynie w panteistycznym sensie.]
Bardzo dobitnie pokazuje ten rodzaj kultu Księga Mądrości:
„Bardzo są niemądrzy i od duszy dziecięcej biedniejsi wszyscy wrogowie Twego ludu i jego ciemięzcy. Wzięli bowiem za bóstwa wszelkie pogańskie posągi, które ni władzy wzroku nie mają, by spojrzeć, ni nozdrzy, aby powietrzem odetchnąć, ani uszu, by słyszeć, ani palców u rąk, żeby dotknąć, a nogi ich niezdatne do chodzenia. Człowiek je bowiem uczynił, ulepił je ktoś, kto sam trzyma ducha w dzierżawie. Żaden człowiek nie zdoła ulepić bożka, choćby do siebie podobnego, ale sam śmiertelny rzecz martwą tworzy niecnymi rękami”/Mdr 15,14-17/
Jak widać, autor natchniony polemizuje z braniem posągu za Boga, argumentując że
„Żaden człowiek nie zdoła ulepić bożka” – co w przypadku wizerunku mającego być jedynie wyobrażeniem bożka byłoby zbędnym truizmem.
Całkowicie inne jest rozumienie obrazu we współczesnym chrześcijaństwie. „Kult” oddawany obrazom (a także „kult” oddawany świętym!) jest tzw. kultem pośrednim. Nikt przy zdrowych zmysłach nie czci obrazu czy rzeźby jako Boga - nie ma więc mowy o bałwochwalstwie! Podobnie nikt nie propaguje czczenia Maryi czy świętych jako bogów, czy nawet „mniejszych bogów”. Jeśliby ktoś tak robił, byłby w poważnym niebezpieczeństwie jaki wiąże się z bałwochwalstwem. Kościół nigdy takiej postawy nie propagował i nie propaguje jej także dziś.
Zresztą oddajmy głos Biblii – Księga Mądrości opisuje kult bałwochwalczy w następujący sposób:
„Oto jakiś cieśla wyciął odpowiednie drzewo, całą korę zdjął z niego umiejętnie i obrobiwszy ładnie sporządził sprzęt przydatny do codziennego użytku. A odpadków z tej obróbki użył do przygotowania pokarmu i nasycił się. Wziął spośród nich odpadek na nic już niezdatny, kloc kręty, poprzerastany sękami, rzeźbił, bawiąc się pracą dla odpoczynku, i przekształcał, próbując swych umiejętności. Odtworzył w nim obraz człowieka lub uczynił coś podobnego do jakiegoś marnego zwierzęcia. Pociągnął minią, czerwienią jego powierzchnię zabarwił i zamalował na nim wszelką skazę. Przygotował mu pomieszczenie stosowne: na ścianie umieścił, przytwierdzając gwoździem. Zatroszczył się więc o niego, żeby czasem nie spadł, wiedząc, że sobie sam pomóc nie zdoła, bo jest tylko obrazem i potrzebuje pomocy.
Ale gdy się modli w sprawie swego mienia, w sprawie swych zaślubin i dzieci - nie wstydzi się mówić do bezdusznego. I bezsilnego prosi o zdrowie, do martwego modli się o życie. Najbardziej bezradnego błaga o pomoc, a o drogę szczęśliwą - niezdolnego posłużyć się nogą. 19 O zarobek, o pracę, o rękę szczęśliwą, o siłę prosi tego, czyje ręce są jak najbardziej bezsilne.”/Mdr 13,11-19/
Czy naprawdę człowiek modlący się przed krucyfiksem pasuje do tego opisu? Czy prosi o cokolwiek rzeźbę? Czy rzeczywiście zwraca się do kawałka drewna ?
Czy też bardziej pasuje do niego opis katechizmowy:
Katechizm pisze:„Chrześcijański kult obrazów nie jest sprzeczny z pierwszym przykazaniem, które odrzuca bałwochwalstwo. Istotnie „cześć oddawana obrazowi odwołuje się do pierwotnego wzoru” i „kto czci obraz, ten czci osobę, którą obraz przedstawia”. Cześć oddawana świętym obrazom jest „pełną szacunku czcią”, nie zaś uwielbieniem należnym jedynie samemu Bogu.
Obrazom nie oddaje się czci religijnej ze względu na nie same jako na rzeczy, ale dlatego, że prowadzą nas ku Bogu, który stał się człowiekiem. A zatem cześć obrazów jako obrazów nie zatrzymuje się na nich, ale zmierza ku temu, kogo przedstawiają.”/Kanon 2132/
Takie zresztą jest i zawsze było nauczanie Kościoła. W 426 roku św. Cyryl z Aleksandrii napisał:
„Jeśli sporządzamy obrazy pobożnych ludzi, to przecież nie w tym celu, żeby ich uwielbiać jako bogów, ale żeby -- patrząc na nich -- pobudzać się do współzawodnictwa z nimi. Natomiast obrazy Chrystusa sporządzamy w tym celu, ażeby duszę naszą pobudzać do miłowania Go” (Objaśnienie Psalmów 113,16).
Człowiek zakochany odnosi się z pietyzmem do fotografii narzeczonej, niekiedy całuje jej zdjęcie, patrzy z czułością i miłością na podarowany przez nią drobiazg (dawniej przechowywał z czułością chusteczkę). Niemniej nie uważa ani fotografii, ani zdjęcia, ani chusteczki za swoją narzeczoną, ani też narzeczona nie jest zazdrosna o chustkę.
Osobiście nie spotkałem ani jednego człowieka, który uważałby rzeźbę czy obraz za Boga .