Na początku była religia. Nnauka o Bogu i Słowie Bożym, prace domowe, sprawdziany i pytania przy tablicy. Co roku zeszyt z religii do oceny podczas kolędy.
Potem 1-sza Komunia, wydarzenia z Biblii na wyrywki i odpytany katechizm wykuty na blachę. W przypadku niepowodzenia na odpytaniu lanie w domu (bezstresowe wychowanie nie było jeszcze modne; ja zdałem za 1 razem, ale brat oberwał) i poprawka.
Potem znowu religia - nauka o Bogu i Słowie Bożym, prace domowe, sprawdziany i pytania przy tablicy. Co roku zeszyt z religii do oceny podczas kolędy.
Potem bierzmowanie, wydarzenia z Biblii na wyrywki i odpytany katechizm wykuty na blachę.
Potem znowu religia - nauka o Bogu i Słowie Bożym, prace domowe, sprawdziany i pytania przy tablicy. Co roku zeszyt z religii do oceny podczas kolędy. Na koniec szkoły egzamin z nauczek przedmałżeńskich.
I potem już nic przymusowego.
Chciałbym zapytać, jak po skończeniu szkoły rozwijacie/szkolicie swoją wiarę?
Czy może już tylko uczestniczycie w życiu kościoła i modlitwach automatycznie, korzystając ze zdobytej wiedzy i umiejętności?
Osobisty rozwój wiary
-
- Złoty mówca
- Posty: 6122
- Rejestracja: 12 mar 2016
- Wyznanie: Katolicyzm
- Has thanked: 468 times
- Been thanked: 932 times
Re: Osobisty rozwój wiary
Trochę wiedzy i dyscypliny nie zaszkodzi ale rozwój wiary to rozwój relacji z Ojcem w Niebie i braćmi w Kościele i przyjęcie Ewangelii jako wyciągniętej ręki Boga Ojca który chce mnie podnieść z błota.Adam01 pisze: ↑2024-01-17, 19:11 Na początku była religia. Nnauka o Bogu i Słowie Bożym, prace domowe, sprawdziany i pytania przy tablicy. Co roku zeszyt z religii do oceny podczas kolędy.
Potem 1-sza Komunia, wydarzenia z Biblii na wyrywki i odpytany katechizm wykuty na blachę. W przypadku niepowodzenia na odpytaniu lanie w domu (bezstresowe wychowanie nie było jeszcze modne; ja zdałem za 1 razem, ale brat oberwał) i poprawka.
Potem znowu religia - nauka o Bogu i Słowie Bożym, prace domowe, sprawdziany i pytania przy tablicy. Co roku zeszyt z religii do oceny podczas kolędy.
Potem bierzmowanie, wydarzenia z Biblii na wyrywki i odpytany katechizm wykuty na blachę.
Potem znowu religia - nauka o Bogu i Słowie Bożym, prace domowe, sprawdziany i pytania przy tablicy. Co roku zeszyt z religii do oceny podczas kolędy. Na koniec szkoły egzamin z nauczek przedmałżeńskich.
I potem już nic przymusowego.
Chciałbym zapytać, jak po skończeniu szkoły rozwijacie/szkolicie swoją wiarę?
Czy może już tylko uczestniczycie w życiu kościoła i modlitwach automatycznie, korzystając ze zdobytej wiedzy i umiejętności?
- AdamS.
- Super gaduła
- Posty: 1450
- Rejestracja: 4 lis 2021
- Lokalizacja: Bieszczady
- Wyznanie: Katolicyzm
- Has thanked: 567 times
- Been thanked: 814 times
Re: Osobisty rozwój wiary
U mnie droga była podobna - choć bez lania w domu, bo moi rodzice podchodzili do egzekwowania wiedzy bardzo wyrozumiale - czego nie można powiedzieć o szkole (tam trudno mi zliczyć, ile razy otrzymałem lanie - linijką, kijem, grubą żyłą - nie zawsze w tyłek, czasem po głowie i plecach - takie były czasy). To, że religia była poza szkołą, stwarzało dla niej szczególny klimat wolności i zaufania. Salki katechetyczne były w podziemiach, albo przeciwnie - na kościelnych basztach (wchodziło się krętymi schodami jak na średniowieczną wieżę, bo to był wysoki neogotyk).
Jednak o dojrzałości nie mogę mówić nawet na etapie bierzmowania - byłem szczeniakiem, który nie bardzo rozumiał, po co w ogóle tyle szumu, że aż przyjeżdża biskup. Prawdziwy, pogłębiony rozwój duchowy zaczął się dopiero w wieku ok. 17 lat, kiedy spotkałem się z protestantami. Zacząłem wtedy czytać i rozważać Biblię, co zostało mi do czasu obecnego (staram się z Biblią zaczynać i kończyć każdy dzień). Każdego dnia mam też choć krótką chwilę na modlitewną kontemplację z różańcem (jedna tajemnica dziennie). Rankiem wspólna modlitwa z całą rodziną (przed śniadaniem), a na koniec dnia wspólna modlitwa z Żoną.
Re: Osobisty rozwój wiary
Chyba nie odpowiem zbytnio na pytanie bo jestem świeżak jeszcze i w ogóle nie rozwijałam się przez lata w tym kierunku.
Ale właśnie Twój temat mi uświadomił, że ja tylko praktykuję - mało wiedząc.
Nooooo ze szkoły, poza modlitwami na pamięć, rekolekcjami z księżmi, śpiewaniem na korytarzu, to nic nie pamiętam więcej z religii tak szczerze mówiąc.
Nie wiedziałam nic, no tyle, że trzeba się spowiadać. Widząc połowę ludzi w ławkach podczas rozdawania Komunii Świętej, to sądziłam, że kto chce niech przyjmuję, kto nie chce, to po co się ruszać z ławki.
No a rok temu po nawróceniu trochę mi się poukładało w głowie z tego forum zaczerpnęłam wiedzę o spowiedzi i tej generalnej jak się przygotować (dziękuję @Dezerter za podesłanie kompendium o spowiedzi ).
Tak naprawdę zaczęłam od praktyki. Spowiedź co miesiąc, gdzie i tak nie wiedziałam co mam szukać w sobie żeby co ten miesiąc chodzić, nie byłam świadoma swoich grzechów, nadal ich szukam tak naprawdę.
Dalej: zawsze w niedzielę msza, przynajmniej trzy razy w tygodniu też, a później już co dzień. I zawsze Komunia Święta, czasami zdarzało się dwa razy dziennie msza.
Postanowienia modlitwy za innych, dawałam sobie takie dwa tygodnie na jakąś osobę. Tutaj też rozpoczęłam próby kontaktu w ogóle z Bogiem, co dzień kilka minut żeby próbować coś powiedzieć do Niego (ale to było ciężkie na początku ).
Następnie zaczęłam słuchać kazań na YouTube (wybrani księża), szukałam trochę info o różańcu ( pierwsze próby odmawiania jako dorosła osoba). Przeglądałam troszkę świętych, po jednej spowiedzi owocnej doszła adoracja Najświętszego Sakramentu, w tym momencie co dzień, przynajmniej pół godziny. Ale zazwyczaj siedzę godzinę do dwóch (lub dwa razy dziennie). Tyle potrzebuję.
Słowo Boże bardzo opornie przez dobre pół roku mi szło, otwierałam Pismo Święte i męczyłam się.
Dopóki nie poruszyło mnie na mszy, na Jasnej Górze. O kobiecie, która przez dwanaście lat miała krwotok. I autentycznie kiedy ksiądz odczytał ten fragment i dalej, aż do słów Jezusa, że jej wiara ją uzdrowiła, to po prostu łzy mi napłynęły do oczu i gardło ścisnęło się na maksa. Dobrze, że stałam z boku w kaplicy i próbowałam się jakoś "ogarnąć" bo aż mnie rozwalało od środka jakieś wzruszenie pomieszane z bólem psychicznym/emocjonalnym (?). I co ciekawe po kilku miesiącach przeczytałam to w domu ponownie, chciałam sobie przypomnieć ten fragment i była podobna reakcja... nie aż taka, ale również jakbym miała się rozpłakać za chwilę.
Wtedy uwierzyłam, że Słowo Boże ma naprawdę moc, ale dla opornych: trzeba trafić na swoją historię. Być może ta kobieta miała coś ze mną wspólnego? A raczej ja z nią.
I w tym momencie planuję właśnie dopiero teorię jakoś poznać. Od stycznia czytam co dzień kilka fragmentów z Pisma Świętego, chcę Nowy Testament cały przeczytać, poznać.
Jeśli chodzi o historię, to prawie nic nie wiem. I nie mam pojęcia od czego zacząć. Katechizmu nie przeczytałam jeszcze niestety. Zawsze to odkładam. Tak myślę, żeby również sobie zrobić takie "zadanie", że co dzień trochę wziąć pod lupę
Ale właśnie Twój temat mi uświadomił, że ja tylko praktykuję - mało wiedząc.
Nooooo ze szkoły, poza modlitwami na pamięć, rekolekcjami z księżmi, śpiewaniem na korytarzu, to nic nie pamiętam więcej z religii tak szczerze mówiąc.
Nie wiedziałam nic, no tyle, że trzeba się spowiadać. Widząc połowę ludzi w ławkach podczas rozdawania Komunii Świętej, to sądziłam, że kto chce niech przyjmuję, kto nie chce, to po co się ruszać z ławki.
No a rok temu po nawróceniu trochę mi się poukładało w głowie z tego forum zaczerpnęłam wiedzę o spowiedzi i tej generalnej jak się przygotować (dziękuję @Dezerter za podesłanie kompendium o spowiedzi ).
Tak naprawdę zaczęłam od praktyki. Spowiedź co miesiąc, gdzie i tak nie wiedziałam co mam szukać w sobie żeby co ten miesiąc chodzić, nie byłam świadoma swoich grzechów, nadal ich szukam tak naprawdę.
Dalej: zawsze w niedzielę msza, przynajmniej trzy razy w tygodniu też, a później już co dzień. I zawsze Komunia Święta, czasami zdarzało się dwa razy dziennie msza.
Postanowienia modlitwy za innych, dawałam sobie takie dwa tygodnie na jakąś osobę. Tutaj też rozpoczęłam próby kontaktu w ogóle z Bogiem, co dzień kilka minut żeby próbować coś powiedzieć do Niego (ale to było ciężkie na początku ).
Następnie zaczęłam słuchać kazań na YouTube (wybrani księża), szukałam trochę info o różańcu ( pierwsze próby odmawiania jako dorosła osoba). Przeglądałam troszkę świętych, po jednej spowiedzi owocnej doszła adoracja Najświętszego Sakramentu, w tym momencie co dzień, przynajmniej pół godziny. Ale zazwyczaj siedzę godzinę do dwóch (lub dwa razy dziennie). Tyle potrzebuję.
Słowo Boże bardzo opornie przez dobre pół roku mi szło, otwierałam Pismo Święte i męczyłam się.
Dopóki nie poruszyło mnie na mszy, na Jasnej Górze. O kobiecie, która przez dwanaście lat miała krwotok. I autentycznie kiedy ksiądz odczytał ten fragment i dalej, aż do słów Jezusa, że jej wiara ją uzdrowiła, to po prostu łzy mi napłynęły do oczu i gardło ścisnęło się na maksa. Dobrze, że stałam z boku w kaplicy i próbowałam się jakoś "ogarnąć" bo aż mnie rozwalało od środka jakieś wzruszenie pomieszane z bólem psychicznym/emocjonalnym (?). I co ciekawe po kilku miesiącach przeczytałam to w domu ponownie, chciałam sobie przypomnieć ten fragment i była podobna reakcja... nie aż taka, ale również jakbym miała się rozpłakać za chwilę.
Wtedy uwierzyłam, że Słowo Boże ma naprawdę moc, ale dla opornych: trzeba trafić na swoją historię. Być może ta kobieta miała coś ze mną wspólnego? A raczej ja z nią.
I w tym momencie planuję właśnie dopiero teorię jakoś poznać. Od stycznia czytam co dzień kilka fragmentów z Pisma Świętego, chcę Nowy Testament cały przeczytać, poznać.
Jeśli chodzi o historię, to prawie nic nie wiem. I nie mam pojęcia od czego zacząć. Katechizmu nie przeczytałam jeszcze niestety. Zawsze to odkładam. Tak myślę, żeby również sobie zrobić takie "zadanie", że co dzień trochę wziąć pod lupę
Re: Osobisty rozwój wiary
Parę lat temu, czytając jakiś fragment Biblii zacząłem się nad nim zastanawiać. Wcześniej raczej mi się to nie przytrafiło.
Jakoś tak przez tydzień wracał mi ten fragment po kilka razy dziennie i nurtował, aż w kontekście innych fragmentów go zrozumiałem.
Po jakimś czasie sytuacja się powtórzyła i znowu, tak z kilkanaście razy.
Potem sam zacząłem czytać Biblię na wyrywki pod kątem zrozumienia, zwłaszcza Słowa Bożego.
Zacząłem szukać w niej niejasnych do końca zapisów i próbować je zrozumieć.
Te niejasne zapisy jakby na mnie czekały i same decydowały, które wydadzą mi się konieczne do zrozumienia.
Informacje pomocne do zrozumienia jakoś same mi się znajdowały w ciągu tygodnia, czasem miesiąca, w różnych publikacjach, książkach czy filmach.
Sam też szukałem odpowiedzi ale raczej na luzie. Jak się coś znajdzie to fajnie, a jak nie to nie.
Potem sam zacząłem stawiać sobie pytania o duszę, Ducha Świętego, życie wieczne, Eden, a nawet świat czy budowę piramid, bo to co podaje oficjalna nauka to jest żart.
Zauważyłem, że dostaję na nie coraz więcej odpowiedzi, które prowadzą mnie do głębszego zrozumienia znaczenia i działania Boga i jego Słowa.
Wszystkie informacje weryfikowałem bardzo rygorystycznie z Biblią. Przy najmniejszym braku spójności odrzucałem ją i szukałem dalej.
Mogę tylko powiedzieć, że każda odpowiedź i zrozumienie, nawet naukowe, umacniało tylko moją wiarę i utwierdzało mnie w Słowie Bożym.
Jakoś tak przez tydzień wracał mi ten fragment po kilka razy dziennie i nurtował, aż w kontekście innych fragmentów go zrozumiałem.
Po jakimś czasie sytuacja się powtórzyła i znowu, tak z kilkanaście razy.
Potem sam zacząłem czytać Biblię na wyrywki pod kątem zrozumienia, zwłaszcza Słowa Bożego.
Zacząłem szukać w niej niejasnych do końca zapisów i próbować je zrozumieć.
Te niejasne zapisy jakby na mnie czekały i same decydowały, które wydadzą mi się konieczne do zrozumienia.
Informacje pomocne do zrozumienia jakoś same mi się znajdowały w ciągu tygodnia, czasem miesiąca, w różnych publikacjach, książkach czy filmach.
Sam też szukałem odpowiedzi ale raczej na luzie. Jak się coś znajdzie to fajnie, a jak nie to nie.
Potem sam zacząłem stawiać sobie pytania o duszę, Ducha Świętego, życie wieczne, Eden, a nawet świat czy budowę piramid, bo to co podaje oficjalna nauka to jest żart.
Zauważyłem, że dostaję na nie coraz więcej odpowiedzi, które prowadzą mnie do głębszego zrozumienia znaczenia i działania Boga i jego Słowa.
Wszystkie informacje weryfikowałem bardzo rygorystycznie z Biblią. Przy najmniejszym braku spójności odrzucałem ją i szukałem dalej.
Mogę tylko powiedzieć, że każda odpowiedź i zrozumienie, nawet naukowe, umacniało tylko moją wiarę i utwierdzało mnie w Słowie Bożym.
- Andej
- Legendarny komentator
- Posty: 22637
- Rejestracja: 20 lis 2016
- Been thanked: 4222 times
Re: Osobisty rozwój wiary
Na początku była miłość. I wiara. Już w wieku prenatalnym docierała, choć w sposób niezrozumiały.
Potem była miłość i wiara. W miarę rozwoju obserwowana. Później naśladowana. Następował rozwój w środowisku wiary i miłości. Człowiek, od poczęcia nasiąkał tą atmosferą. Ktoś uczył znaku krzyża. Potem tłumaczył znaczenie. Dziecinnie, ale bez używania słowa Bozia. Domowa katecheza przez dawanie przykładu. Potem religia w szkole. Raczej przyjemność i ciekawostka. Potem w salkach katechetycznych. Jako coś tak normalnego, jak chleb powszedni. Albo oddychanie. I Komunia - coś bardzo ważnego, ale niezbyt zrozumiałego. Zaszczyt. Nobilitacja. Bierzmowania. Chyba dość z rozpędu. Po prostu etap. Tak jak szkoła podstawowa, matura, studia.... dalsze kształcenie. Samokształcenie. Lekcja religii, właściwie spotkania. Rozmowy, pytania, odpowiedzi. Churching. Nie znałem tego słowa, ale szukałem. SS Wizytki. Najpierw Jan Twardowski, potem Bronisław Bozowski. Jak magnesy. Przyciągali i rozwijali. W czasie studiów zachęcałem do tegoż drugiego. Nawe kiedyś udało mi się zaprosić na mszę ateistkę. Choć odniosła wielkie pozytywne wrażenie, to jednak nie powtórzyła. Rozmowy, dyskusje. Dwuletnie studia biblijne teologiczne. Neokatechumenat. Odnowa. Współdziałanie w parafii. To proces.
Najpierw wierzyłem nie wiedząc co to jest wiara. Ani nawet nie wiedząc, że jest coś takiego, jak wiara. Potem wierzyłem, co bo rodzice wierzyli. Potem wierzyłem, bo nie rozumiałem, że może być jakaś alternatywa. Aż kiedyś w nastoletnim zarozumialstwie przestałem wierzyć i wiedziałem. Wydawało mi się, że wiem. Że widza jest silniejsza od wiary. I ta wiedza doprowadziła do spostrzeżenie ogromu niewiedzy. Im więcej wiedziałem, tym większy obszar niewiedzy dostrzegałem. A proces ten trwa do teraz. I znów wierzyłem. A wiedza wspomagała rozwój wiary. A napotkani ludzie ukazywali Chrystusa. Stanisław Mystkowski, Józef Gniewniak, Karol Meissner, Kazimierz Orzechowski. Ale też ci, którzy odeszli. Andrzej Bobola, Albert Chmielowski, Maksymilian Kolbe. Rodzice.
A teraz? Lektura. Dyskusje. Forum. Wspólnota. Rozważania.
Wszystko co piszę jest moim subiektywnym poglądem. Nigdy nie wypowiadam się w imieniu Kościoła. Moje wypowiedzi nie są autoryzowane przez Kościół.
- Tek de Cart
- Biegły forumowicz
- Posty: 1601
- Rejestracja: 4 wrz 2017
- Lokalizacja: szczęśliwy mąż i ojciec, Warszawa
- Wyznanie: Katolicyzm
- Has thanked: 204 times
- Been thanked: 638 times
- Kontakt:
Re: Osobisty rozwój wiary
W pewnym wieku to samokształcenie jest w zasadzie obowiązkiem
My z żoną w ramach codziennej wieczornej modlitwy staramy się przeczytać kawałek Pisma Świętego, i ew. chwilę o tym porozmawiać (jeśli coś nas zaciekawiło, zaskoczyło itd.) Dzięki temu już 3 razy przeczytaliśmy Nowy Testament i raz Stary Testament Teraz mamy inny przekład (Biblia pierwszego Kościoła) więc czytanie Nowego Testamentu jest ponownie ciekawym doświadczeniem
Także uczestnictwo we wspólnocie formacyjno-ewangelizacyjnej jest drogą do wzrastania, zarówno w wiedzy jak i w praktykowaniu. Wspólne spotkania modlitewne, konferencje na tematy związane z wiarą, rekolekcje itd.
My z żoną w ramach codziennej wieczornej modlitwy staramy się przeczytać kawałek Pisma Świętego, i ew. chwilę o tym porozmawiać (jeśli coś nas zaciekawiło, zaskoczyło itd.) Dzięki temu już 3 razy przeczytaliśmy Nowy Testament i raz Stary Testament Teraz mamy inny przekład (Biblia pierwszego Kościoła) więc czytanie Nowego Testamentu jest ponownie ciekawym doświadczeniem
Także uczestnictwo we wspólnocie formacyjno-ewangelizacyjnej jest drogą do wzrastania, zarówno w wiedzy jak i w praktykowaniu. Wspólne spotkania modlitewne, konferencje na tematy związane z wiarą, rekolekcje itd.
Nie sprzedawaj duszy diabłu, Bóg da Ci za nią więcej!