ToTylkoJa pisze: ↑2019-01-04, 11:26
O tym właśnie mówię. Nie potrafię znaleźć w sobie jakiegokolwiek przekonania, co do istnienia Boga, więc tym bardziej nie jestem w stanie go "miłować".
Twoja niewiara zdaje się mieć (jak zresztą u wielu - nawet wierzących
) korzenie emocjonalne (niemożność wyobrażenia sobie czegoś daleko odbiegającego od codziennych doświadczeń jest tu kluczowa. Z tego samego powodu, choć WIEM że stół na którym leży moja klawiatura to w gruncie rzeczy przede wszystkim pustka, z rzadka przerywana cząsteczkami, to jednak emocjonalnie w to "nie wierzę").
To co wiemy na pewno, też często jest niewiarygodne dla naszych zmysłów.
Wierzę w Boga całkiem "racjonalnie" (i mam nadzieję, ze trochę "duchowo") ale uczuciowo... właściwie nie.
I - choc niektórzy mają inaczej - to chyba to jest dosyć naturalne.
Dotyczy zresztą nie tylko Boga, ale wszystkich rzeczy, które leżą poza moim zmysłowym aparatem postrzegania (a więc i poza możliwością łatwego wyobrażenia tego sobie).
Patrzę w niebo. Nauka mówi mi że to są światy - niektóre ogromne i oddalone na niewyobrażalne odległosci. W dodatku Wszechświat nie ma granic, ale jest ograniczony (dziwne, nie?). To wszystko wiem. Ale z całą pewnością tego nie czuję jako rzeczywistości realnej, mój - nie działający na co dzień w tej skali mózg w to "nie wierzy".
Prawde mowiac, studiujac wspolczesna fizyke latwo zwatpic w istnienie... materii
Albo taka teoria wzglednosci. Przyspieszam, ale predkosc nie rosnie.
Masa rosnaca z przyspieszeniem. Zmiana wymiarow, zmienna szybkosc uplywu czasu... Juz lepszy byl "tradycyjny" Newton...
Wszystkie te moje "niewiary" maja takie samo podloze - nauka poinformowala mnie o rzeczach ktore wykraczaja poza moje bezposrednie doswiadczenie.
I dlatego (choc "rozumowo" znam te fakty i sie z nimi zgadzam) ta "pojmujaca" czesc mojej osobowosci nie wierzy w nie.
Mysle, ze podobnie jest z Bogiem.
Nie wiem czy udało mi się dobrze przekazać co mam na myśli...
"Wiara" w Boga to więcej rozum, niż emocje.
Co do bliźniego. Nie robię nikomu krzywdy, pomagam, służę radą, jeśli mogę, ale ludzie mnie nie interesują (to wynika z zaburzeń psychicznych, nie mam na to wpływu).
Przecież nie chodzi o to byś się przejmował, lecz o
postawę.Miłość nie wyraża się w martwieniu się, lecz własnie w pomocy.
Co do daru, modlitwa bez wiary jest według mnie totalnie bez sensu. Nie będę się modlić, nie mając żadnej wiary w tego, do kogo się modlę.
Ale przecież Ty wątpisz, a nie odrzucasz.
Powiem Ci, że właśnie w niewierze trzeba się modlić. W ogóle w sytuacjach, w których człowiek czuje się bezsilny - tak jak Ty w sprawie wiary.
Wielokrotnie własnie w takiej modlitwie otrzymałem najwięcej pomocy - zarówno w moim sercu, jak i w mojej sytuacji zyciowej.
Mówiłem "ja nic nie poradzę, niech się dzieje jak chcesz, oddaję to zmartwienie w Twoje ręce, przyjme co uważasz" - i działy się cuda (np. taki, jak opisałem w maleńkim podrozdziale "Akcent osobisty" w tekście wystawionym tutaj:
http://analizy.biz/marek1962/km7.pdf
Nie ma nic złego, jeśli pomodlisz się zaczynając od słów "Jeżeli Cię nie ma, to trudno, ale jesli jesteś, to chcę z Tobą porozmawiać".
Nie ma tez nic złego, jeśli powiesz Mu o co masz do Niego żal (jesli o coś masz). Nie bądź niegrzeczny - to w końcu Bóg, ale bądź szczery.
On lubi szczere rozmowy, nie przepada za cukierkowatymi.
Serio, spróbuj.
W ten sposób mogę sobie tylko coś wmówić. Kojarzy ktoś takie zjawisko, jak tulpa? To "istota", którą kreuje się w umyśle. Tulpę można widzieć, rozmawiać z nią, może mieć coś na kształt wolnej woli, może wymknąć się spod kontroli. Nie będę się modlić bez wiary, bo nie chcę wykreować boga. Che Go poznać, nie wymyślić.
Trochę problem, bo idąc za tymi obawami z kolei nie podejmujesz realnej próby Jego poznania. Nie fantazjuj, tylko rozmawiaj.