Ks. RAFAŁ KIPIGROCH

Ks. RAFAŁ KIPIGROCH

Powoli zbliżamy się do 1 listopada – Wszystkich Świętych, a ja dziś rano miałem okazję wybrać się poza Iquitos i zobaczyć coś oryginalnego – cmentarz z parasolkami. Okazało się, że jest to prywatny cmentarz, na którym właściciel zabronił używania symboli religijnych, i są tylko parasolki. Pod parasolką jest mała tabliczka z danymi osoby zmarłej. Ludziom w głowach się miesza, i gubią się w swoich myślach. Dla nas, ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela, Krzyż jest drogowskazem do zbawienia. Co mi po takiej parasolce…wolę życie wieczne w niebie.

Kolejna niedziela w Iquitos za mną. Wczoraj miałem cztery Msze Święte. Wczoraj było wyjątkowo gorąco, już rano odprawiając Mszę świętą, lał się ze mnie pot. Temperatura wynosiła ponad 35 stopni. Człowiek jest bardzo zmęczony, bo klimat robi swoje. Mimo niedzielnych obowiązków udało znaleźć się trochę wolnego czasu i tak razem z ks. Szymonem i Gabrysią, świecką misjonarką/katechistką poszliśmy na obiad a później na krótki spacer po Iquitos. Na ulicy można było zauważyć brak ludzi, cisza i spokój, w taki upał ludzie raczej siedzą w swoich domach. A my, Polacy spacerujemy sobie. Widziałem kilka osób bezdomnych, które nawet nocą śpią na ławce, bo nie mają własnego domu- smutny widok, ale prawdziwy. W nocy tutaj również jest ciepło.
Wczoraj na kazaniu mówiłem o nawracaniu się, o powrocie w życiu do Pana Boga. Mówiłem, że jeśli nie masz chrztu świętego, to możesz się ochrzcić, bo tutaj wiele osób dorosłych jest nieochrzczonych., jeśli żyjesz w konkubinacie, i nie masz przeszkód, to możesz zawrzeć sakrament małżeństwa, jeśli żyjesz w grzechu- to możesz się wyspowiadać.I rano po pierwszej mszy świętej, jedna pani przyszła wyspowiadać się. Dla mnie to było widoczne działanie Pana Boga. I nawet dla jednej osoby warto się spalać i poświęcać, aby przyprowadzić ją do Pana Boga, aby zaczęła żyć blisko Boga. Nie jest łatwo tutaj przyciągnąć ludzi do Pana Boga, chociażby jeśli chodzi o chrzest- rodzice uważają, że jak ich dziecko dorośnie, to wtedy samo sobie wybierze religię, w której chce żyć. I tak wielu rodziców postępuje. Również dziś na mszy wieczorowej uświadomiłem sobie, że ci ludzie naprawdę potrzebują kapłana, który z nimi będzie wspólnie modlił się, sprawował sakramenty, dawał świadectwo życia wiarą w Jezusa Chrystusa. I wiem, że tym ludziom brakuje katechezy,może podstawowych prawd wiary, katechizmu, ale oni chcą żyć blisko Pana Boga. A ja mam być tym przewodnikiem, który będzie ich prowadził zawsze do Boga, jakież to trudne zadanie i odpowiedzialność za ludzi, ale z mocą Bożą jest to możliwe. W końcu Pan Bóg mnie powołał do tego. Ale nie zawsze to jest łatwe, czasami jest bardzo trudno, i zastanawiasz się, czy to ma sens-ale ja wierzę, że tak, to wszystko mam sens, i ci ludzie chcą żyć z Bogiem, ale nie wszyscy. W tym wszystkim ważna jest moja osobista modlitwa, relacja z Panem Bogiem, bo tutaj naprawdę bardzo szybko i łatwo można się pogubić w tym życiu, i po prostu upaść, dlatego trzeba żyć każdego dnia blisko Pana Boga, dbać o swoją kondycję duchową, o wiarę, o życie duchowe- bo to nadaje sens mojemu działaniu misyjnemu-modlitwa uświęca moją posługę misyjną- i jestem szczęśliwy, że tu jestem w Iquitos.
Ostatnio w moim życiu bardzo intensywnie obecne są słowa bł. Matki Teresy z Kalkuty: „Nie możemy zrobić nic wielkiego, za to małe rzeczy z wielką miłością”. I to jest prawda, i staram się to wszystko, co tu robię- robić z miłością Pana Boga, wkładać w to wszystko swoje całe zaangażowanie, całe swoje serce. Tutejsi ludzie potrzebują świadków wiary, że można życ inaczej, blisko Pana Boga.
Niedziela dobiegła końca, dla mnie to szczególny dzień bo po pierwsze to Dzień Pański a po drugie niedziela misyjną, w sposób szczególny modliłem się za wszystkich posługujących na misjach w Amazonii jak i na całym świecie, zarówno tych świeckich jak i duchownych oraz o nowe liczne Święte powołania do tej Posługi. Dziękuję też wszystkim którzy modlą się w tych intencjach. Pięknym ukoronowaniem wczorajszej niedzieli było też zaproszenie mnie przez Panią Maria Marcinkowska do Róży Różańcowej w której modlimy się za kapłanów i o nowe powołania kapłańskie- serdeczne Bóg Zapłać za tą inicjatywę, dla mnie to też wielki znak od Pana Boga, od ukochanej Mateńki Maryi że akurat w niedzielę misyjną zostałem poproszony o włączenie się do tej pięknej Modlitwy Różańcowej.

Wcześnie rano w poniedziałek zostałem obudzony pukaniem do drzwi i usłyszałem aby szybko opuścić dom…, jeszcze lekko zaspany pomyślałem, sobie, co się dzieje, ubrałem się i wyszedłem z domu. Okazało się, że od samego rana rozpoczęła się akcja fumigación, czyli odymiania, okurzania wszystkich miejsc, gdzie mogą znajdować się komary. Mi osobiście bardziej pasuje słowo okadzania wszystkiego. Pan ze specjalnym urządzeniem na plecach rozpyla silnie trującą substancję, która powoduje śmierć komarów, które przenoszą chorobę dengę(można sobie sprawdzić w Internecie, na czym polega ta choroba). Choroba przenoszona jest przez komary. Po okadzeniu kościoła, i mieszkania, nie mogłem wejść do niego przez minimum godzinę. Dlatego też postanowiłem wybrać się na spacer odmówić w tym czasie różaniec i dopiero wrócić zjeść szybkie śniadanie aby mieć nieco sił na całodzienną posługę. Ludzie którzy mieszkają po sąsiedzku wszyscy siedzieli przed swoimi domami i czekali, na to, aby móc powrócić do swoich mieszkań.Akcja ta spowodowana jest tym, że w domu niedaleko mnie, gdzie siostry prowadzą taki jakby dom dziecka dla dziewczynek, wystąpiła denga. Chorobę dengę wykryto u pięciu dziewczynek w ubiegły czwartek, i okadzanie trzeba było powtórzyć, z większą mocą wczoraj. Użyto więcej substancji, która naprawdę jest trująca, to jest mieszanka paliwa z jakąś substancją chemiczną. Słyszałem taką historię, że starsza kobieta po takim okadzeniu swojego mieszkania weszła do niego i zjadła jakieś jedzenie, które zostało spryskane tą substancją i zmarła potem, ale to tylko taki jeden przypadek,po prostu nie zachowała środków bezpieczeństwa. Ja czuję się dobrze,nic mi nie dolega. Inna sprawa jest taka, że jeśli komar ugryzł chorą osobę na dengę, a potem inną osobę..no to wszystko jasne, można też zachorować na dengę, dlatego też proszę o modlitwę w intencji tych dziewczynek, które już są chore, o łaskę powrotu do zdrowia dla nich, i dla mieszkańców tej okolicy, aby nie zachorowali, a w dodatku czuć jeszcze zagrożenie ze strony covid-19, który znów daje o sobie znać również u nas w Peru.Wszystko w rękach Pana Boga. Jestem ciekaw, co mnie jeszcze zaskoczy w Iquitos…

Wczoraj po południu wybrałem się do Estrecho. Dotarłem tam awionetką która kursuje z lotniska wojskowego, Lot trwał jakąś godzinę czasu.

Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla mnie bardzo wcześnie, bo pobudka po godzinie 05:00, miałem Mszę Świętą o 06:30, choć znając niepunktualność Peruwiańczyków, oczywiście zaczęliśmy dużo później, ale to normalne. Dziś tez miałem ciekawe doświadczenie z Panem Jezusem w tabernakulum, ale to zbyt osobiste i zostawiam to dla siebie, czasami człowiek nie wie do końca jak ma się zachować, jak postąpić, jest mnóstwo pytań i sytuacji trudnych do rozwiązania i trzeba szukać prawidłowych odpowiedzi. Po Mszy Świętej miałem kilka osób do spowiedzi, ludzie korzystają z obecności księdza bo nie wiedzą kiedy następnym razem w ich miejscowości będzie kapłan. A w Polsce ludzie maja pod dostatkiem kapłanów i tak zaniedbują sakrament pojednania z Bogiem. Cieszę się, że tutaj Pan Bóg posługuje się mną, że w Jego imię mogę sprawować sakramenty święte, mówić o Bogu. Widzę, jak bardzo brakuje tutaj kapłana, takie spore miasteczko, owieczki bez pasterza, smutne ale prawdziwe. Myślę, że ludzie potrzebują tutaj bardzo katechezy, regularnych spotkań modlitewnych, takiej ciągłej formacji duchowej. Wiem, że przez te pięć dni tutaj nie wiele możemy zrobić, ale już to, że ci ludzie będą mieć Eucharystię, że mogą przystąpić do spowiedzi, to jest już dla nich bardzo ważne. Potrzebują tego pokarmu duchowego, nasza wiara potrzebuje ciągłego kontaktu z Panem Bogiem. Wiem, że ten mój pobyt na pewno przyniesie owoce duchowe. Wszystko co robimy, robimy dla Jezusa. Dziś zwiedzilem również ogród, który prowadzi siostra Lupe, można było poznać różne owoce, rośliny, a potem pojechaliśmy odwiedzić różne rodziny. Miałem okazję poznać swoją rodzinę, mówię tak, ponieważ jest to rodzina, którą co miesiąc wspieram finansowo. Postanowiłem od stycznia zeszłego roku dzielić się tymi pieniędzmi ,co dostaję z wikariatu, oddaje tzw. „dziesięcinę” ze swoich niewielkich zarobków. Wiem, że dla tej rodziny jest to ogromna pomoc, a ja chcę podzielić się tym, co mam. Moja rodzinka liczy czworo dzieci, trzech chłopców i dziewczynkę. Ludzie tutaj żyją naprawdę biednie, a żywność jest dwa razy droższa niż w Iquitos. Dziś nawet miałem problem z kupieniem czegoś do picia, ponieważ barka z żywnością nie dopłynęła do miasteczka, i żywność kończy się w sklepach. Poznałem również dziś rodziny kolumbijskie, które mieszkają w Peru, czasami nielegalnie, uciekły z Kolumbii. O godzinie 16:00 miałem spotkanie z rodzicami i chrzestnym w sprawie chrztu, który odbędzie się w niedzielę. Prowadziłem katechezę na temat tego sakramentu, ciekawe doświadczenie. Oczywiście, rodzice dziecka i chrzestni nie maja ślubu kościelnego, ale sakramentu chrztu świętego udzielam dziecku, ciężko byłoby rodzicom znaleźć rodziców chrzestnych, którzy maja sakrament małżeństwa. Na spotkanie dziś przyszła tylko matka dziecka i ojciec chrzestny, pozostali byli w pracy. W rozmowie z ojcem chrzestnym, mogłem wywnioskować że troszczy się o swoja rodzinę, żyje ze swoja rodzina już 20 lat, ma dzieci, prace. Zaś matka dziecka siedziała cicho i spokojnie. Wiem, że dziecko potrzebuje sakramentu chrztu świętego, i mam nadzieję ,że rodzice dobrze wychowają swoje dziecko. Czego mogę żądać od tych ludzi, skoro tutaj nie maja księdza na stale, cieszę się z tego, że chcą ochrzcić swoje dziecko. W takiej malej miejscowości życie wygląda zupełnie inaczej, niż w mieście. Kiedy wschodzi słońce, budzi się życie, kiedy zachodzi-wszyscy idą spać, bo co można robić po ciemku. Dla mnie jest to zupełnie nowe doświadczenie życia poza cywilizacją.

Jutro wybieram się z misją do wioski, która jest położona 6h marszu z Estrecho. Oczywiście będzie to wyprawa życia a druga sprawa, że będę nocować w wiosce w dżungli. Będę żyć w takich warunkach jak oni, spać tak jak oni, poczuję prawdziwe życie w środku dżungli. Zabieram swoje jedzenie, rzeczy do spania, wodę. Razem ze mną ma iść dwóch przewodników. O godzinie 06:00 mam Msze Świętą potem po śniadaniu wyruszam w drogę. Jestem bardzo ciekawy jak mi się powiedzie ta wyprawa. Oczywiście mam już przygotowany program ewangelizacji, katechezę, aby trochę powiedzieć tym ludziom o Panu Bogu.
Panie Boże pobłogosław mi jutrzejszą wyprawę, czuwaj nad nami i prowadź nas bezpiecznie do tych ludzi, którzy czekają na Twoją Ewangelię Miłości.

Drodzy Bracia i Siostry! Dzis relacja z wyprawy w głąb dżungli Amazońskiej…
Czwartek rozpoczął się dla mnie wcześnie rano od Eucharystii, potem śniadanie, pakowanie rzeczy i w drogę. Na szlak wyruszyłem o godzinie 08:30, ale myślałem, że spokojnie przez 6h dojdziemy do celu. Moi przewodnicy to Saul, Misael i Ivan, prosiłem tylko o dwóch, ale Ivan chciał iść z nami, odwiedzić swoją rodzinkę w tej wiosce. Przed wyprawą myślałem sobie, że to będzie taki dłuższy spacer, mamy wodę, jedzenie, damy radę. I tak ruszyliśmy w nieznane dla nas, w dżunglę. Na początku każdy z nas miał uśmiech na twarzy, nie było tak źle. Pierwsze i dosyć poważne trudności pojawiły się, kiedy trzeba było przechodzić przez „mosty”, czyli powalone drzewo, a w dole rzeka, albo spory strumyk. I wtedy człowiekowi udziela się coraz większa adrenalina, rośnie napięcie- bo przecież trzeba tak uważać, żeby nie wpaść do wody. Jak człowiek bardzo się skupia i napina, żeby móc przejść dalej, żeby dotrzeć do celu. Po kilku godzinach marszu, plecak który niosłem zaczął mi trochę dokuczać, po prostu z każdą chwilą stawał się coraz cięższy. Miałem sporo wody i dlatego, było tak ciężko. Idąc przez dżunglę można było podziwiać piękną przyrodę i bujną roślinność od czasu do czasu małpę na drzewie, węża, lub pająka które tutaj są dużo większe niż te w Polsce. Na naszym szlaku było też mnóstwo bardzo gryzących i dużych mrówek, i dlatego musieliśmy biec, aby żadna z nich nas nie ugryzła. Kiedy upłynęło 6h, okazało się, że brakuje nam do celu jeszcze kilka godzin- i wtedy sobie pomyślałem, że ta wyprawa będzie trwać dłużej. Z każdą chwilą brakowało mi sił, i od czasu do czasu pytałem się Saula, czy daleko jeszcze. Wiedziałem, że po godzinie 18:00 zaczyna się robić ciemno, a my w dżungli, czy daleko jeszcze? Tego nie wiedziałem, to chyba wiedzieli tylko moi przewodnicy. Kiedy zrobiło się już ciemno, nam zostało do przejścia bardzo trudny odcinek, takie małe bagna, woda i błoto, do tego ciemno- mieliśmy latarki, ale i tak w moich butach było pełno wody i błota- szedłem taki zmęczony z nadzieją, że w końcu wyjdziemy z tej dżungli, zobaczymy łódkę i popłyniemy do wioski na upragniony odpoczynek. Kiedy zapadła noc, dzięki Bogu była piękna pogoda, pełnia księżyca, gwiazdy na niebie, a my szliśmy już bardzo zmęczeni. I w pewnym momencie mówię do przewodników „czuć benzynę”, i faktycznie po paru krokach zobaczyliśmy brzeg rzeki Algodon. Teraz czekała nas nocna podróż łódką peke-peke do wioski. Wyczerpani, ale zadowoleni, że już jesteśmy blisko naszego celu. Płynąc rzeką Algodon, nocą mogliśmy podziwiać ciszę i piękno tajemniczej dżungli, po ok. 40 minutach dopłynęliśmy do wioski. Wszędzie ciemno, cisza, spokój, było po godzinie 20:00. Doszliśmy do chałupki, w której będziemy spać. Zdjąłem swoje buty całe w błocie, wysiadając jeszcze z łodki wpadłem w takie błoto, że Saul musiał mnie wyciągać, bo sam nie mogłem się wydostać. Nasza kolacja była przepyszna- każdy z nas zjadł gorącą zupkę chińską, jakiś rosół z kury, przepyszna. Byłem taki zmęczony, że myślałem tylko o pójściu spać, ale powolutku w naszej chatce gromadzili się ludzie, i ktoś zapytał, czy ksiądz nie ochrzci dzieci. Przyznam się, że na początku tylko myślałem o odpoczynku, ale po krótkiej chwili, kiedy odzyskałem trochę sił, zorganizowaliśmy małe nabożeństwo różańcowe i wszystko pięknie wyszło- Pan Bóg dał mi siły. Ochrzciłem dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę, wcześniej powiedziałem krótką katechezę na temat sakramentu chrztu świętego, było błogosławieństwo wody, poświęcenie domu i każdej osoby, wspólna modlitwa i błogosławieństwo wszystkich ludzi na zakończenie celebracji. Jakie to wszystko niesamowite, tutaj padam z wyczerpania, a za chwilę mam siłę, żeby działać w Imię Jezusa Chrystusa. Miałem różne myśli, że nasi przewodnicy nie powiedzieli nam, że ta wyprawa trwa więcej niż 6h, że byłem słabo do niej przygotowany, zapomniałem zabrać świeczek dla siebie i dla ludzi w wiosce. Ale jedno było pewne, byłem szczęśliwy, że dotarliśmy do wioski San Pablo de Tocolla. Kiedy usłyszałem od ludzi, że ostatni raz u nich ksiądz był w 2001 roku, to aż nie chciało mi się wierzyć, ponad 20 lat temu. I teraz ja przychodzę do tych ludzi z misją, z sakramentami Pana Boga. Rozdałem ludziom także różańce i małe książeczki do modlitwy, a dla dzieci nie zabrakło cukierków.
Przed godziną 24:00 leżałem już w swoim hamaku, miałem na sobie kurtkę, żeby było cieplej. Ciekawostką jest to, że w tej wiosce nie było w ogóle komarów, nic mnie nie pogryzło. I samo położenie tej wioski jest cudowne i prześliczne, nad rzeką Algodon. Panie Boże, dziękuję Tobie za ten dzień, za to, że nas prowadziłeś przez dziki szlak w dżungli, że nikomu nic się nie stało.

Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie Jedynym Zbawicielu Człowieka! Dzień Wszystkich Świętych 1 listopada, kolejny już rok spędziłem w Peru. W tym szczególnym dniu uczestniczylem we Mszy świętej na cmentarzu Katolickim w Iquitos, której przewodniczył bp Miguel.Miałem trochę czasu przed Eucharystią, aby pospacerowac po cmentarzu.Chodząc tak między grobami, moje myśli pobiegly do Polski, do grobów moich najbliższych. I tak refleksja mi się zrodziła, ze nieważne jest, gdzie jesteś, czy w Europie, czy w Ameryce Południowej,albo jeszcze na innym kontynencie, to i tak przyjdzie ten czas odejścia z tej ziemi do życia wiecznego. I trzeba być zawsze gotowym na to odejście.
Cmentarz w Iquitos (ten katolicki, bo jest jeszcze jeden z parasolkami, o którym kiedyś Wam wspominałem) robi na mnie zawsze ogromne wrażenie,przede wszystkim groby, bloki-katakumby, a czasami bardzo oryginalne groby, np. w kształcie barki,patrz na zdjęciu. Inną sprawą jest to,ze nie pali się tutaj zniczy tak jak w Polsce, tylko kupuje się żywe kwiaty i kładzie je na grobie bliskiej osoby. Rownież ludzie przy grobach modlą się na glos w intencji zmarłych.Podczas Mszy Św. na cmentarzu ludzie śpiewali radosne pieśni religijne i oczywiście klaskali, zupelnie inny klimat niż w Polsce, ale tak jak w Polsce ludzie palą znicze, kupują wiązanki na groby i modlą się w ciszy za swoich zmarłych przy grobie, tak tutaj w Peru są inne tradycje tego pięknego święta. Zarówno w Peru jak i w Polsce jest jedno co łączy To święto – Modlitwa i świadomość, że jest to najpiękniejszy prezent jaki możemy ofiarować maszyn Bliskim, którzy przeszli już na drugą stronę życia.Niestety podobnie jak w Polsce czy też w innych miejscach na świecie próbuje się zagłuszyć piękno, sens i wartość tego Święta propagując pogańskie haloween. Dla mnie to jasne działanie złego ducha, który pod płaszczykiem dobrej zabawy, wpaja już najmłodszym że to nic złego, a niestety jest na odwrót. Pamiętam z mojej posługi duszpasterskiej jeszcze w Polsce, kiedy uczyłem katechezy w szkole, bardzo trudno było z tym walczyć, tym bardziej że sami nauczyciele w różnych formach propagowali nieświadomie lub też świadomie kult demonów i złego. Bardzo to smutne, tym bardziej że większość z nich podawała się za wierzących i praktykujących.Dziś wspominamy naszych bliskich zmarłych, dzień zaduszny, pamiętajmy o modlitwie za nich, tak jak Oni pamiętają o modlitwie za nas gdy już osiągną chwałę Nieba.Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci, niech odpoczywają w Pikoju Wiecznym, Amen.

Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie naszym jedynym Zbawicielu!Ten tydzień mija mi bardzo intensywnie, zresztą jak każdy wcześniejszy.Mimo że posługuję już w Peru 8 lat to ciągle uczę się czegoś nowego. Ostatnio na przykład nauczyłem się bardzo ważnej zasady obowiązującej w dżungli, mianowicie, że jeśli ktoś mówi „si padre”, to wcale nie oznacza „tak proszę księdza”. Pojęcie tego bardzo pomaga żyć. To jest taki „kluczyk” do bycia cierpliwym… zacząłem pytać, co oznacza „si padre”, co oznacza to „si”. Oznacza „tak” czy też oznacza „nie”? najczęściej oznacza „nie”. Najkrócej: jeno myślą, drugie mówią i trzecie robią. Po prostu tacy są! Ale też kochają Pana Jezusa, kochają Kościół, modlą się. Mam wrażenie, że ich wiara jest większa od mojej. Dla nich wszystko jest takie nieskomplikowane, proste i radosne, nawet jak nie mają z czego ugotować obiadu.
Wczorajszy dzień wykorzystałem na odwiedziny wiosek płynąc peke-peke w górę rzeki Putumayo. Towarzyszyli mi Saul (jako motorniczy i przewodnik) i Favio (jako katechista). Odwiedziliśmy cztery comunidades (wspólnoty). Odprawiłem cztery Msze Święte, poświęciłem również cmentarz na którym odprawiałem nabożeństwo za zmarłych. Mimo, że nie wszyscy byli do końca świadomi w czym uczestniczą, to byli bardzo aktywni. Gościliśmy też w domu „Casice” czyli wodza wioski. Kolejny raz w moim życiu mogłem uczestniczyć w ich codzienności… bez prądu, bieżącej wody w kranach, jedzenie na podłodze, odpoczynek na podłodze, przygotowywanie posiłków, mycie się w rzece, woda do picia z rzeki. Owoce, ryby, kajman, juka – to ich codzienna dieta. My zabraliśmy ze sobą sól, makaron, ryż, makaron, jajka, olej, cukier, cukierki, paliwo – te produkty to dla nich rarytas! Właściwie w każdej wiosce najbardziej potrzebowali WSZYSTKIEGO! Do najbliższego „centrum handlowego” te wioski, które odwiedziłem mają 4-5 godzin peke-peke w dół rzeki i 7-8 godzin w górę rzeki. Jak nie mają benzyny (a najczęściej nie mają), a muszą się dostać do „miasta”, to zostaje wiosłowanie… W Iquitos galon benzyny (4,2l) kosztuje 16 soli, a tam gdzie byłem kosztuje 30 soli. Jeden galon wystarcza na 2,5 godziny. My do naszej ostatniej wioski spaliliśmy 5,5 galonów benzyny. Wyprawa była bardzo owocna, ponieważ udzieliłem wczoraj dwóch Chrztów, jednemu dziecku i jednej osobie dorosłej, poza tym co najważniejsze zaniosłem Jezusa poprzez dar Eucharystii.
Boże w Trójcy Jedyny, dziękuję Ci za wczorajszy dzień, za cały mijający tydzień, za siły którymi mnie obdarzasz abym mógł głosić Twoją Ewangelię! Polecam Ci tych wszystkich których stawiasz na drodze mojej misyjnej posługi, a w tym tygodniu szczególnie wszystkich zmarłych za których się modlę w wypominkach i podczas Eucharystii, oraz dusze w czyśćcu cierpiące.
CHWAŁA PANU!

Od dwóch dni z nieba leje się deszcz i ogólnie jest pogoda burzowa (a burze tutaj w dżungli Amazońskiej są dużo bardziej „agresywne” niż w Polsce – krótko mówiąc potrafią przyprawić gęsiej skórki), oczywiście z małymi przerwami. Teraz pogoda przypomina mi polskie czerwcowe letnie dni. Ostatniej nocy zmarzłem trochę, bo się ochłodziło. W ciągu dnia jest ok. 35° C i jak temperatura spadnie do 20°C to odczuwa się tą różnicę i jest już trochę zimno. Ale w tropiku tak już jest. Ryby w Amazonce nie chcą brać, bo woda się znacznie podniosła i płynie wartkim strumieniem. Prąd rzeczny jest silny. Jak się płynie łodzią, trzeba uważać na pale, gałęzie, a nawet całe drzewa. Wszystko to płynie sobie do oceanu… Jest to czas przybierania wód, bo w Andach pada deszcz, czyli tam jest teraz pora deszczowa, inaczej lato. Tu w Iquitos lato jest zawsze.Wczoraj miałem zabawną sytuację. Razem z dwoma siostrami zakonnymi mieliśmy wspólnie popłynąć z Iquitos do Indiany szybką motorówką (rapido) o 11.30. Podjechałem motokarem do portu, licząc że będą na mnie już czekać, ale się przeliczyłem…przypłynęły dopiero jak ja już wracałem do Iquitos po 14 miejscowego czasu. Gdy przypłynąłem ok. 12.30 do Indiany, trochę kropiło z nieba. Poszedłem do domu misyjnego a tu wszystko było pozamykane, tylko dwa małe szczeniaki trochę mnie obszczekały. Chodziłem około 20 min wokół posesji. Wreszcie ktoś otworzył drzwi i mogłem wejść. Ładnie przywitałem się z pracownikiem, który mnie znał, bo bywam w Indianie, ale on statnio jakiś czas był chory i dawno mnie nie widział i niestety nie poznał mnie z powodu mojej brody. I poszła fama po ośrodku, że przyjechał nowy biskup. I tak oto zrobili ze mnie biskupa. Uśmialiśmy się wszyscy prawie do łez! Brodę zgoliłem oczywiście po powrocie żeby nikt już mie nie pomylił z księdzem Biskupem. Drodzy Bracia I Siostry dziś jest też wyjątkowy dzień… wspomnienie Św. Marcina 11. Listopada, Święto Niepodległości. Dziś o 7.30 rano sprawowałem Mszę Świętą w intencji naszej Ojczyzny Polski, aby była Bogiem silna a Matka Boża otaczała wszystkich Polaków w Kraju i za granicą płaszczem swojej Macierzyńskiej Opieki, a zmarłym którzy polegli w obronie Ojczyzny wyprosiła życie wieczne w Niebie.