Browsed by
Kategoria: Opowiadania z internetu – Jola Grabowska

Nie oceniajmy.

Nie oceniajmy.

Statek wycieczkowy zaczyna tonąć. Na pokładzie jest para, która jeszcze się nie uratowała. Oboje zauważyli, że w szalupie jest jeszcze tylko jedno miejsce. W tym momencie mężczyzna wskakuje do środka. Kobieta zostaje na tonącym statku i zaczyna krzyczeć coś do męża. Jak myślicie co takiego do niego woła?

„Nienawidzę cię!” Większość uczniów odpowiedziała w ten sam sposób. Tylko jeden chłopiec milczał i nauczycielka to zauważyła. Zapytała go o zdanie, a on odpowiedział: „Myślę, że ona krzyknęła do męża, aby pilnował ich dziecka”. Nauczycielka jest zaskoczona i chce wiedzieć, czy uczeń zna już historię. On kręci głową: „Nie, ale to były ostatnie słowa mojej mamy, które powiedziała do taty, gdy umierała na raka”.

Nauczycielka powiedziała:
Twoja odpowiedź jest poprawna. Statek zatonął, mężczyzna udał się do domu i sam zajął się wychowaniem córki. Lata po śmierci ojca córka znalazła jego pamiętnik. Okazało się, że jej matka cierpiała na nieuleczalną chorobę. W ostatnim momencie gdy statek tonął, mężczyzna wskoczył do szalupy, ale ogromnie cierpiał. Pisał w pamiętniku, że najchętniej spocząłby na dnie oceanu razem ze swoją ukochaną żoną. Wiedział jednak, że nie może się poddać, bo musi zająć się córką.

Cała klasa siedziała w milczeniu do końca lekcji. Nauczycielka chciała pokazać dzieciom, że świat nie jest taki oczywisty, jak się może wydawać. Nie powinno się osądzać innych tylko po pozornym zachowaniu, nie wiedząc, co kryje się w jego sercu i co go motywuje.Nie oceniajmy, bo można przez to kogoś skrzywdzić.

Zaproś Jezusa.

Zaproś Jezusa.

Zaprosił Człowiek P. Jezusa do domu i mówi : rozgość się tu w kuchni ,tu Ci będzie dobrze . I mieszkał sobie Jezus aż pewnego dnia złodzieje włamali się do mieszkania i splądrowali salon i wynieśli :telewizor ,laptop ,kamerę biżuterię, kosztowności pieniądze i poszli. Wraca człowiek z pracy i wściekły wola Pana Jezusa: byłaś w mieszkaniu i nic nie zrobiłeś? A Jezus mówi no byłem w kuchni a tam nic złego się nie działo. No to człowiek pomyślał i rankiem mówi do Pana Jezusa: wiesz to zamieszkaj od dziś w salonie. No i Jezus przeniósł się do salonu . Mieszkają wygodnie aż tu dzwonek do drzwi. Człowiek idzie otworzyc a tu inni rabusie. Wpadli pobili człowieka, związali i ogołocili mu lodówkę w kuchni , zabrali sprzęt agd , kluczyki do auta i oczywiście auto i uciekli. No i człowiek znów wściekły wola! Panie Jezu byłaś w domu i nic nie zrobiłeś. Okradli mnie i mi nie pomogłes? Ale Jezus mówi ze był w salonie a tam nic złego się nie działo….No i człowiek pomyślał , rankiem następnego dnia mówi do P. Jezusa. Jezu od dziś daje Ci klucze do mego całego domu .Od dziś Ty tu jesteś gospodarzem; rządz i ochraniaj to jest Twój dom . I tak mieszkali razem aż któregoś dnia znów dzwonek do drzwi i….kto idzie otworzyć ? P. Jezusa . A rabusie jak zobaczyli Jezusa w progu to zwiali i nigdy nie wrócili.
I tak jest w naszym życiu. .Jeśli nie oddamy P. JEZUSOWI wszystkich obszarów naszego życia to wtedy przychodzi zły i nam burzy i niszczy .A jeśli P. Jezus jest na pierwszym miejscu -to wszystko jest na swoim miejscu
opowiadanie przysłała mi Małgosia K. 

Może to czas.

Może to czas.

Pewien człowiek pracował jak operator zwodzonego mostu. Kiedy podnosił most, przepływały pod nim barki, opuszczając go przepuszczał mknące po szynach pociągi. Pewnego dnia wziął ze sobą do pracy swego kilkuletniego jedynego synka. Gdy wykonywał swoje rutynowe czynności, jego syn bawił się na zewnątrz dyżurki. Wtem rozległ się dźwięk telefonu, który jak zwykle był zapowiedzią informacji o nadjeżdżającym pociągu. Szybko włączył urządzenie opuszczające most i właśnie wtedy usłyszał przeraźliwy krzyk swego syna. Gdy wyjrzał na zewnątrz, zobaczył, że jego noga uwięziona została w trybach maszyny, które powoli miażdżyły ją i wciągały do środka. W tej chwili usłyszał także sygnał nadjeżdżającego z oddali pociągu. W tak dramatycznej sytuacji miał jedynie dwie możliwości – opuścić lub podnieść most wybawiając syna od śmierci, ale skazując na nią setki pasażerów nadjeżdżającego pociągu.
Ojciec wybrał śmierć syna…
Kiedy pociąg przejeżdżał po moście, niektórzy ludzie uśmiechnięci machali mu rękoma na powitanie. On tymczasem stał zalany łzami, a jego serce przeszywał ogromny ból z powodu męki, w jakiej zginął jego jedyny, ukochany syn.
Kilka dni temu bezczynnie przechadzałem się po pewnym korytarzu. Czekałem na przyjaciół, którzy w każdej chwili kończyć mieli próbę swego zespołu. Z nudów przez zupełny przypadek podniosłem niewielką, gęsto zapisaną kartkę, która leżała na jakimś stole. Zacząłem czytać. Początkowo bezmyślnie, całkowicie odruchowo. Jednak już po kilku zdaniach zapomniałem o ludziach, na których czekałem. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Przebiegałem oczyma tekst, który rozpoczął ten felieton…
Kiedy skończyłem, zupełnie bezwiednie wsunąłem tę karteczkę do kieszeni spodni. Sądzę, że Was również bardzo to poruszyło. Zamyślony siedziałem na zimnych schodach w ciemnym korytarzu. I właśnie wtedy jak jeszcze nigdy dotąd znienacka dotarło do mnie, że przed dwoma tysiącami lat ktoś cierpiał w ten sam sposób. Ktoś utracił ukochanego syna, by także ratować ginących ludzi. Jego dziecko nie zginęło w trybach maszyny umożliwiającej unoszenie zwodzonego mostu. Umierało znacznie dłużej. Przybite kilkunastocentymetrowymi gwoździami do drewnianego krzyża.
Tamtego wieczora chyba pierwszy raz w życiu zupełnie świadomie zdałem sobie sprawę z cierpienia, jakie stało się przed wiekami udziałem Boga. Poświęcił swego syna, byśmy mogli żyć. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ta śmierć była konieczna, dlaczego nie można było rozwiązać tego inną drogą. Widocznie nie można było… Pan Jezus, kiedy chodził jeszcze po ziemi, wypowiedział takie słowa:
„Większej miłości nikt nie ma, nad tę, jak gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”
I tak, jak powiedział, to uczynił. Zmarł przybity do krzyża za nasze winy. Także Twoje… Jego śmierć jest najlepszym dowodem na to, iż jest ktoś, kto Cię akceptuje i kocha.
Jeśli dotąd nie miałeś okazji, przyjmij go jako swego Pana i Zbawiciela. To nie jest trudne. Wystarczy mały krok. Naprawdę niewielki. Właśnie w tej chwili masz okazję podjąć najważniejszą decyzję swego życia. Nie bądź już więcej obojętny na tę miłość.
Autor nieznany

Bajka o zasmuconym smutku.

Bajka o zasmuconym smutku.

Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka.
Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem,
a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej,
szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem.
Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
„Kim jesteś?” Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy,
a blade wargi wyszeptały: „Ja? … Nazywają mnie smutkiem”
„Ach! Smutek!”, zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
„Znasz mnie?”, zapytał smutek niedowierzająco.
„Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
„Tak sądzisz …, zdziwił się smutek, „to dlaczego nie uciekasz przede mną.
Nie boisz się?” „A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły?
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka.
Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?” „Ja … jestem smutny.”
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. „Smutny jesteś …”,
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. „A co Cię tak bardzo zasmuciło?”
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. „Ach, … wiesz …”, zaczął powoli i z namysłem,
„najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi
i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem.
Boją się mnie jak morowej zarazy.” I znowu westchnął.
„Wiesz …, ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać.
A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności.
Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału.
Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać.
I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez.
Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności.”
„Masz rację,”, potwierdziła staruszka, „ja też często widuję takich ludzi.”
Smutek jeszcze bardziej się skurczył. „Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi.
Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą.
Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany.
Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy.
Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany,
która co pewien czas się otwiera. A jak to boli!
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem
i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.
Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał.
Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem.
Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia.” Smutek zamilkł.
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze,
potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem.
Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.
„Płacz, płacz smutku.”, wyszeptała czule.
„Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił.
Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam.
Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona.”
Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
„Ale … ale kim Ty właściwie jesteś?”
„Ja?”, zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,
jak małe dziecko. „JA JESTEM NADZIEJA!”

O biednym, bogatym i Panu Jezusie.

O biednym, bogatym i Panu Jezusie.

W pewnej wiosce żył sobie człowiek ubogi. Niewiele miał ziemi, ale za to aż sześcioro dzieci. Jak tu wyżywić całą gromadę? Ponieważ nie starczało mu tego, co dawała ziemia, najął się jeszcze dodatkowo do młynarza: nosił worki z ziarnem, mąką i kaszą, sprzątał we młynie.
Młynarz mu za to nie płacił, ale pozwalał zabierać co wieczór resztki z pracy młynarskiej. A to trochę mąki rozsypanej, a to otręby, które zostawały z przemiału, a to kaszy woreczek. Ojciec przynosił to wszystko do domu, a żona szykowała dla dzieci posiłek: czasem kluski zagniotła, czasem krupniku nagotowała, a czasem piekła otrębowe placuszki na kuchennej blasze, co dzieci bardzo lubiły.
A zawsze matka wiedziała, jak jedzenie przyprawić smacznie, jakich ziół nazbierać w polu albo jagód czy malin w lesie. A znała matka jeszcze inne przyprawy: potrafiła okrasić dzień uśmiechem, piosenką, żartem zgrabnym albo zagadką, nad którą starsi z rodzeństwa łamali sobie nieraz głowę przez pół dnia.
Toteż dzieci, choć żadnych frykasów-ananasów nie znały, nie cierpiały też głodu, rosły zdrowe i wesołe.
Lecz któregoś dnia młynarz wezwał do siebie biedaka i tak mu mówi:
— Za dużo ty mnie kosztujesz, ty i twoje dzieci! Tyle już na ciebie wydałem, że teraz cała twoja gospodarka i dom przejdzie na mnie, a ty musisz się stąd zabierać!
— Jak to? — zakrzyknął biedak.
— A no tak to — rzecze młynarz. — Dość mam już karmienia ciebie i twoich dzieciaków! Nie będę wiecznie na ciebie pracował! Masz u mnie dług wielki i albo zaraz go zwracasz, albo gospodarstwo jest moje!
— Ale przecież pracuję u ciebie… — mówi przerażony biedak.
— Nic twoja praca niewarta, a za dużo mi co dzień zabierasz! Zadłużyłeś się i nadszedł czas zapłaty! Musisz mi gospodarstwo oddać — mówi młynarz.
— A gdzie ja się mam podziać z całą rodziną?
— A to już mnie nic nie obchodzi. Twoje dzieciaki, twoje zmartwienie.
— No, zlituj się, daj mi jeszcze trochę czasu, choćby z pół roku, to jeszcze może gdzieś coś zarobię i dług ci oddam, nie wyrzucaj mnie tak zaraz.
— No, niech ci będzie — mówi młynarz — pół roku jeszcze poczekam, ale za pół roku już ma cię tu nie być.
Wrócił biedak do domu i o wszystkim żonie powiedział. Zmartwiła się żona, ale dzieciom nic nie mówi, a męża tak pociesza:
— Jakoś może przeżyjemy, może Bóg nam dopomoże, albo co. Idź na razie do lasu, drew na ogień przynieś.
Poszedł biedak do lasu, nazbierać chrustu i drewna. A tam kapliczka była z Jezusem Frasobliwym. Padł na kolana przed Jezusem i swoje żale przed nim wypłakał.
— Nie zamartwiaj się — mówi Pan Jezus. — Zajrzę do ciebie. Wracaj do domu.
A matka też się zamartwia, co da jeść dzieciom, skoro nic w komorze nie ma. Ale jakąś bieda-zupkę uwarzyła ze szczawiu i pokrzywy młodej, resztką mąki zaprawiła i cóż, co ma być, to będzie, myśli sobie.
Nagle człapanie jakieś słyszy i widzi, idzie dziadowina stary, ubogi i obdarty.
— Gospodyni — zwraca się do niej. — Daj mi choć kromkę chleba! Nic dziś jeszcze nie jadłem, a tu długa droga przede mną.
— Nie mam chleba, dziadku miły — mówi matka. — Ale nagotowałam takiej bieda-zupki dla dzieci, to chętnie cię poczęstuję, jeśli nie wzgardzisz.
— O, nie wzgardzę, nie wzgardzę, bo głód mnie ściska… — odrzekł dziadek, więc matka nalała mu miskę zupy, a dziadek przysiadł na progu i podjada. Zjadł, podziękował, Pana Boga pochwalił i pokuśtykał w dalszą drogę.
A tymczasem biedak z wiązką chrustu do domu wraca i woła:
— Hej, żono kochana! Chrust przyniosłem, pomodliłem się pod świętą figurą i zaraz mi się poszczęściło, bo dwa wielkie prawdziwki znalazłem.
— A ja, mężu drogi, bieda-zupkę ugotowałam. Jakiś dziadek stary tu przyszedł, to mu trochę dałam, bo głodny był, ale jeszcze i dla nas starczy.
— No, i dobrześ zrobiła — mówi mąż.
Wchodzi biedak do chaty, patrzy, drzwi do komory otwarte. Zagląda, a tu dziwy! Komora rano była całkiem pusta, a teraz cudownym sposobem jest wypełniona: worki i z mąką, i z kaszą, połcie słoniny, kiełbasy wianki i jeszcze dwa jakieś worki inne. Zagląda do nich — a tam pieniądze pobrzękują!
— Żono, żono, chodźże tu! — woła przejęty. — Skąd to wszystko? Kto tu był?
— Tylko ten dziadek, mówiłam ci! Ale to na pewno sam Pan Jezus przyszedł pod jego postacią i on nam tak dopomógł!
— Dzięki ci za to, Panie Jezu! Teraz będę mógł młynarzowi dług zwrócić.
Odsypał biedak pół worka pieniędzy i do młynarza poszedł. Młynarz bardzo się zdziwił, ale pieniądze wziął i wypytuje:
— Cóż to się stało, żeś się tak nagle wzbogacił?
Biedak opowiedział mu, jak to modlił się przed kapliczką, jak odwiedził go dziadek stary i co z tego wynikło.
Aha, pomyślał chytry młynarz, to i ja tak zrobię. Jeśli on, biedak, za nędzną miskę zupy tyle dostał, to ja dziadka o wiele lepiej ugoszczę i jeszcze więcej dostanę.
Poszedł więc do kapliczki, uklęknął przed Jezusem frasobliwym i opowiada mu o swojej biedzie.
— Wracaj do domu — powiedział mu Jezus. — Ja tam przyjdę do ciebie.
Wrócił młynarz do siebie i wielką ucztę przygotował. Stół aż się ugina pod różnymi daniami: pachną kiełbasy i boczek pieczony, i żeberka, pieczywo najlepsze — długo by wyliczać. A młynarz siadł przy stole i na dziadka czeka.
Wygląda oknem, bo mu się wydało, że ktoś przed domem chodzi, ale nie, to tylko jakiś dzieciak w łachmanach do drzwi stuka.
— Gospodarzu — prosi — dajcie choć kawałek tej kiełbaski, co tak ładnie pachnie. Od wczoraj nic nie jadłem…
— Jeszcze by tego brakowało, żebym ja tu jakichś szczeniaków karmił! Ja na lepszego gościa czekam! Wynoś się stąd, bo psem poszczuję!
— Ale panie gospodarzu — prosi chłopiec — deszcz taki leje, może mógłbym chociaż pod waszym dachem przeczekać, bo całkiem przemokłem…
— A dużo mnie to obchodzi! Wynoś mi się zaraz, mówię! — krzyczy młynarz.
No i chłopiec odszedł, ale, zdaniem młynarza, zbyt powoli, więc psa złego za nim wypuścił i ten pies zdążył jeszcze przed furtką za nogę dzieciaka chapsnąć.
Siedzi młynarz i czeka na swojego gościa, palcami o stół bębni z niecierpliwości. A tu myszka mała ze szparki wylazła, podeszła blisko i czarnymi oczkami na niego patrzy.
— Głodna jestem, młynarzu, rzuć mi chociaż okruszek mały — prosi.
Młynarz, wściekły, złapał ciężką chochlę ze stołu i w myszkę cisnął. Ale nie trafił, a myszka — smyrg! — do norki się schowała.
Czeka młynarz dalej na swego gościa. Aż stracił cierpliwość i przed młyn wyszedł, wygląda, czy nie nadchodzi. Gościa nie widać, ale wróbelek mały pod nogi mu podfrunął i ćwierka:
— Gospodarzu… rzuć mi choć parę ziarnek! Głodny jestem, a i pisklęta moje w gniazdku czekają na pożywienie!
— Czego tu! — wrzasnął młynarz wściekle, aż wróbelek skrzydełkami furknął i wzbił się w górę. — Darmozjadzie ty jeden! Kto ci w ogóle pozwolił bez pytania pod moim dachem gniazdo zakładać i komornego nie płacić? To mój młyn, mój dom i zaraz cię stąd wyrzucę!
Złapał młynarz wielkie grabie do grabienia siana i zamachnął się, żeby gniazdo wróblowe strącić. Ale potknął się o kamień, upadł, kolano potłukł. A gniazdka nie dosięgnął.
Wstał, rozejrzał się dokoła, czy ważny gość nie nadchodzi. Nikogo nie zobaczył.
„Oj — pomyślał sobie. — Coś mnie chyba Pan Jezus oszukał. Pójdę i powiem mu to w oczy”.
Poszedł do lasu, do kapliczki i z daleka już woła:
— Oszukałeś mnie, Panie Jezu! Ja na ciebie z tym jedzeniem czekałem, a tyś nie przyszedł! Tamtemu toś tyle dał, że może teraz sobie siedzieć z dziećmi i jeść, a mnie to nic nie dałeś! To niesprawiedliwie!
— A byłem u ciebie, byłem… — mówi Pan Jezus. — I to nie raz. Nie pamiętasz, jak mnie psem poszczułeś i w nogę mnie ugryzł? Nie tylko, że mnie ugościć nie chciałeś, ale nawet pod dach mnie nie wpuściłeś, choć deszcz lał okropny! Zapomniałeś już o tym?
— Jak to? To ty byłeś? Przecie to tylko dzieciak jakiś głupi!
— Głupi, nie głupi — rzecze Pan Jezus — ale głodny był i jeść wołał. A ciebie to wcale nie wzruszyło, młynarzu, bo choć jesteś bogaty, to serce masz z kamienia.
I jeszcze dwa razy posłańców do ciebie wysłałem, toś ich przepędził. — mówi Pan Jezus. — Pożałowałeś nawet tych paru okruchów dla myszki, ziarenek dla wróblej rodziny. A to przecie też stworzenia Boże, pod opiekę człowiekowi oddane. Przy nim żyją i przy nim przeżywić się muszą.
I tak bogaty młynarz z niczym od kapliczki odszedł. A czy sobie wziął do serca panajezusowe nauki — tego już nie wiemy.

Joanna Papuzińska
O biednym, bogatym i Panu Jezusie
Opracowano na podstawie bajki ludowej O biednym, bogatym i Panu Jezusie opowiedzianej przez Zofię Kucharczyk

Nasi bliźni.

Nasi bliźni.

Niekiedy są brudni, zarośnięci, w podartych ubraniach, nie pachną. Każdy z nich ma inną historię i inny życiowy bagaż. Czy muszą być skazani na ubóstwo do końca życia i nie są godni naszej pomocy?

Kto jest najważniejszą częścią twojego dnia?

Kto jest najważniejszą częścią twojego dnia?

Popatrz, mamo! – wykrzyknęła Marta, siedmioletnia dziewczynka.
– Już, już! – wymamrotała nerwowo kobieta, prowadząc samochód i myśląc o wielu rzeczach, które czekały w domu.
Potem była kolacja, telewizja, kąpiel, rozmowy telefoniczne, aż nadeszła godzina, by położyć się spać.
– Marto, już czas iść do łóżka! – A ona skierowała się biegiem na schody. Padająca ze zmęczenia mama dała jej buzi, odmówiła z nią modlitwy i poprawiła kołderkę.
– Mamo, zapomniałam dać ci jedną rzecz!
– Dasz mi ją rano – odpowiedziała mama, ale ona przekrzywiła główkę.
– Ale potem, rano, nie będziesz miała czasu! – zaprotestowała.
– Znajdę go, nie martw się – odrzekła mama, jakby trochę się broniąc. – Dobranoc! – dodała i zamknęła zdecydowanie drzwi.
Ale nie potrafiła zapomnieć zawiedzionych oczu Marty. Wróciła do pokoju dziewczynki, starając się nie hałasować. Dostrzegła, że ściskała ona w rączce strzępki papieru. Zbliżyła się i delikatnie rozchyliła dłoń Marty. Dziewczynka podarła na drobne kawałeczki wielkie, czerwone serce, z zapisanym na nim wierszem o tytule „Dlaczego kocham moją mamę”. Z wielką uwagą mama pozbierała wszystkie kawałeczki i spróbowała odtworzyć kartkę. Ułożone w końcu puzzle pozwoliły odczytać to, co napisała Marta:
„Dlaczego kocham moją mamę. Nawet jeśli dużo pracujesz i masz tysiąc rzeczy do zrobienia, znajdujesz zawsze czas, aby pobawić się ze mną. Kocham cię, mamo, ponieważ jestem dla ciebie najważniejszą częścią dnia”. Te słowa zapadły jej w serce. Dziesięć minut później powróciła do pokoju dziewczynki, niosąc srebrną tacę z dwiema filiżankami czekolady i dwoma kawałkami tortu. „Pogłaskała delikatnie pulchną buzię Marty.
– Co się stało? – spytała dziewczynka, zdziwiona tą nocną wizytą.
– To dla ciebie, ponieważ jesteś najważniejszą częścią mojego dnia!
Dziewczynka uśmiechnęła się, i wypiwszy połowę czekolady, z powrotem zasnęła.
Kto jest najważniejszą częścią twojego dnia?

Co jest gorsze.

Co jest gorsze.

Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pokoju swojego nastoletniego syna i zastajecie tam… idealny porządek. Coś takiego zaalarmowałoby każdego rodzica… Ten ojciec ze zdziwieniem spojrzał na porządnie pościelone łóżko i zauważył zostawiony na poduszce list. Koperta była zaadresowana do niego. Przeczuwając najgorsze, mężczyzna usiadł na łóżku i zaczął czytać…
Oto, co napisał nastoletni Joshua:
” Drogi tato,
bardzo mi przykro, że rozwiązuję to w taki sposób. Postanowiłem wyjechać z moją nową dziewczyną, a nie chciałem, żebyście z mamą zrobili mi scenę w jej obecności. Naprawdę ją kocham, a wiem, że nigdy byście jej nie zaakceptowali ze względu na jej kolczyki, tatuaże, skórzane ciuchy na motor, no i przez to, że jest sporo starsza ode mnie.
Nie chodzi tylko o namiętność i miłość, tato. Ona jest w ciąży.
Stacy jest pewna, że będziemy szczęśliwi. Ma własną przyczepę w lesie, już przygotowaliśmy stos drewna na opał na zimę. Oboje marzymy o tym, by mieć wiele dzieci.
Stacy otworzyła mi oczy! Tak naprawdę marihuana nikomu nie szkodzi. Zamierzamy zająć się lokalnym handlem, zresztą kokaina i ecstasy też są bardzo opłacalne.
Stacy jest wierząca. Razem modlimy się, by jak najszybciej odkryli lekarstwo na AIDS, wtedy Stacy na pewno poczułaby się dużo lepiej. To wspaniała osoba i zasługuje na długie życie!
Tato, nie martw się proszę. Mam już 15 lat i potrafię sam o siebie zadbać. Jestem pewny, że któregoś dnia wrócę, by Was odwiedzić i żebyście poznali swoje wnuki.
Z miłością, Joshua.
PS. Tato, nic z tego, co napisałem, nie jest prawdą. Jestem u Jasona. Chciałem Ci tylko przypomnieć, że w życiu są dużo gorsze rzeczy niż wystawienie ocen, które swoją drogą leżą w kuchni na stole. Zadzwoń, gdy będę już mógł bezpiecznie wrócić do domu!”

znalezione w necie

Upomnienie staruszki

Upomnienie staruszki

Droga wiodąca do kościoła biegła przez wieś. Staruszka przechodziła nią ze spuszczonym wzrokiem, mamrocząc jakieś modlitwy i spod przymkniętych powiek rzucając spojrzenia na ludzi z wioski
„Smarkacze… Pijaki… Bezwstydnica… Świntuchy… Nieroby…”
I przyspieszała kroku, aby jak najszybciej znaleźć spokój w modlitwie.
Pewnego dnia przyszła pod drzwi kościoła i zastała je zamknięte. Pukała. Nikt nie otwierał. Zauważyła karteczkę, przyczepioną taśmą klejącą. Przeczytała. Było tam napisane: „Jestem w wiosce”.

„Białe czy czarne?”

„Białe czy czarne?”

Pasterz pasł owce, gdy jakiś przechodzień powiedział: „Masz ładne stado owiec. Czy mógłbym cię coś o nich zapytać?” „Oczywiście”, powiedział pasterz. Rzekł mężczyzna: „Jaką odległość twoim zdaniem, pokonują co dzień twoje owce?” „Które, białe czy czarne?” „Białe” „Cóż, białe pokonują około cztery mile dziennie.” „A czarne?” „Czarne też.”
„A ile trawy twoim zdaniem zjadają dziennie?” „Które, białe czy czarne?” „Białe.” „Cóż, białe zjadają około cztery funty trawy dziennie.” „A czarne?” „Czarne też.”
„A ile wełny według ciebie dają na rok?” „Które, białe czy czarne?” „Białe.” „No, według mnie białe dają jakieś sześć funtów wełny co roku w porze strzyżenia.” „A czarne?” „Czarne też.”
Przechodzień był zaintrygowany. „Można spytać, dlatego masz ten zwyczaj dzielenia swoich owiec na białe i czarne, za każdym razem, gdy odpowiadasz na moje pytanie?” „No cóż, to całkiem naturalne. Widzi pan, białe są moje.” „Aha! A czarne?” „Czarne też”, rzekł pasterz.

Modlitwa i wiara.

Modlitwa i wiara.

Pola były wysuszone i spękane z braku deszczu. Liście, wyblakłe i pożółkłe, zwisały ciężko z gałęzi. Trawa znikła z łąk. Ludzie, spięci i nerwowi, spoglądali w niebo, przypominające kobaltowobłękitny kryształ.
Kolejne tygodnie były coraz gorętsze. Od miesięcy nie spadła kropla deszczu.
Wiejski proboszcz zorganizował specjalne modlitwy na placu przed kościołem, dla wyproszenia łaski deszczu.
O ustalonej godzinie plac był wypełniony zniecierpliwionymi, ale pełnymi nadziei ludźmi. Wielu przyniosło ze sobą przedmioty, które miały świadczyć o ich wierze. Proboszcz oglądał z podziwem Biblie, krzyże, różańce. Nie potrafił jednak oderwać oczu od dziewczynki, siedzącej z godnością w pierwszym rzędzie.
Na kolanach trzymała czerwony parasol.
Modlić się- to wołać o deszcz.. wierzyć – to przynieść parasol.

kochani i takiej właśnie wiary wam życzę na dziś, na jutro i na zawsze…

Ludzkie plany

Ludzkie plany

Młodzieniec i dziewczyna opierają się o barierkę na luksusowym statku. Stoją, czule się obejmując. Dopiero co się pobrali i ta wyprawa jest ich podróżą poślubną. Rozmawiają o teraźniejszości, pełnej delikatności i miłości, oraz o przyszłości, malującej się różowo.
Młodzieniec mówi: – Moja praca daje szansę wielkiego rozwoju i będziemy mogli szybko przenieść się do większego domu. Za osiem lub dziesięć lat będę mógł otworzyć własny interes. Zobaczysz, będziemy szczęśliwi.
Młoda małżonka kontynuuje: – Tak, i nasze dzieci będą mogły chodzić do najlepszych szkół i spokojnie dorastać.
Całują się i odchodzą. Na kole ratunkowym, przyczepionym do barierki, widać nazwę statku: „Titanic”.
Jak rozśmieszyć Boga?
Były dziennikarz i komentator telewizyjny Jon Chancellor przygotowywał się do życia na zasłużonej emeryturze, gdy zaatakował go rak żołądka. Wraz z chorobą zaczęły go nachodzić pytania.- „Paliłem, piłem, robiłem cos, czego nie powinienem? Nie dbałem o swoje zdrowie? Czy w mojej rodzinie były przypadki raka? Dlaczego akurat ja?”.
– Rak – przypomina nam, że jesteśmy przywiązani do bardzo krótkiego łańcucha. Jak to gdzieś przeczytałem: Chcecie, żeby Bóg się pośmiał? Opowiadajcie Mu o waszych planach….

Bruno Ferrero

Ciesz się drobiazgami.

Ciesz się drobiazgami.

Młoda matka szykowała w kuchni kolację, skoncentrowana całkowicie na tym, co robiła: zamierzała usmażyć frytki. Pracowała w skupieniu, aby przygotować danie, które bardzo smakowałoby dzieciom. Frytki lubiły najbardziej.
Najmniejsze z dzieci, czteroletnie, miało za sobą pełen przeżyć dzień w przedszkolu i opowiadało mamie wszystko, co widziało i co robiło. Matka odpowiadała mu od niechcenia, półsłówkami i pod nosem.
Chwilę potem poczuła pociągnięcie za spódnicę i usłyszała: – Mamo…
Kobieta skinęła głową i wymamrotała jakieś słowo. Poczuła następne szarpnięcia za spódnicę i znowu: – Mamo…
Odpowiedziała krótko jeszcze raz i dalej spokojnie obierała ziemniaki.
Minęło pięć minut. Dziecko przyczepiło się do maminej spódnicy i zaczęło ciągnąć z wszystkich sił. Kobieta była zmuszona pochylić się nad synem.
Chłopiec ujął jej twarz pulchnymi rączkami i powiedział: – Mamo, słuchaj mnie oczami!

Nie bądź niewolnikiem.

Nie bądź niewolnikiem.

Student, kupiec i namiestnik zostali napadnięci przez zbójców podczas podróży przez pustynię. Ograbieni ze wszystkiego, długo się błąkali, zanim udzielił im pomocy pustelnik. Zaprowadził nieszczęśników do swojej chatki, a po nakarmieniu ich i opatrzeniu, rzekł:
– Jesteśmy tu z dala od świata. Niebawem przyjdzie zima, a moja chatynka, jak widzicie, jest maleńka. Każdy z was musi więc zbudować sobie jakieś schronienie, inaczej wszyscy możemy pomrzeć.
Trzej mężczyźni odparli chórem:
– Ale my chcemy jechać dalej w podróż!
– To niemożliwe – uciął krótko eremita. – Przełęcze są już zawalone śniegiem i dolina jest praktycznie nie do przejścia.
– Cóż ja pocznę bez moich książek? -jęknął student.
– Cóż ja pocznę bez moich interesów? – poskarżył się kupiec.
– Cóż ja pocznę bez moich poddanych? – zaprotestował namiestnik.
„A cóż ja mam począć z tymi trzema?” – pomyślał pustelnik.
Owi zaś trzej, choć z narzekaniem, zabrali się do pracy. Wybudowali trzy kamienne domki, ale dach kładli, kiedy już spadał pierwszy śnieg.
Zima była długa. Wydała się jednak dziwnie krótka, gdyż trzej mężczyźni, nie mając nic do roboty, odkrywali uroki bycia razem, wspólnych rozmów, rąbania drew, odgarniania śniegu i palenia fajki przy ogniu, kiedy to myślą błądzi się we wspomnieniach smutnych i radosnych.
Pustelnik patrzył na to, przebywał z nimi, czasami opowiadał o sprawach Bożych, a w owych trzech drżały serca. Powróciła wiosna. Trzej mężczyźni pragnęli szybko ruszać w drogę, ale odkładali podróż z dnia na dzień; najpierw chcieli pomóc eremicie w siewie, potem w strzyży owiec, a i niebo stało się niebieściuchne nad podziw…
Pewnego dnia pustelnik wezwał ich do siebie i tak im rzekł:
– Już nie słyszę, abyście mówili o książkach, interesach czy poddanych. Co się z wami dzieje?
A ci trzej spuścili głowy w milczeniu.
– To ja wam powiem, co wam jest. Przedtem mieliście swoich panów: rządziły wami właśnie książki, interesy, poddani. A teraz jesteście jak zagubione psy bez obroży – czujecie się wolni, ale dam głowę, że zostalibyście tutaj, idąc za głosem serca. Czy nie tak?
Tamci spojrzeli po sobie i przytaknęli.
– No więc, nie jest to możliwe i świetnie o tym wiecie. Wracajcie do swoich książek, interesów i poddanych. Tylko nie bądźcie już ich niewolnikami, jak dawniej.

Obraz może zawierać: 1 osoba, uśmiecha się, buty, na zewnątrz i przyroda
NIE OCENIAJ??

NIE OCENIAJ??

Pewnego razu dziesięciu wieśniaków zmierzało razem w kierunku swoich pól. W czasie drogi nagle nadszedł huragan, który trząsł gwałtownie drzewami oraz wzdragał ziemią.
Uciekając przed piorunami i silnym gradem skryli się w starym zrujnowanym zamku.
Huk piorunów ogłuszał ich coraz bardziej, a błyskawice straszliwie tańczyły po zamku. Wieśniacy byli tak przestraszeni, zaczęli więc szeptać, że wśród nich musi znajdować się jakiś wielki grzesznik i to on ściągnął na nich tę niepohamowaną wściekłość natury.
«Musimy znaleźć winnego i usunąć go spośród nas», powiedział jeden z nich.
«Wywieśmy za drzwiami nasze czapki», zadecydowali. «Ten, któremu pierwszemu wiatr porwie, jest grzesznikiem i będzie musiał nas opuścić».
Wszyscy zgodzili się z tym przypuszczeniem. Z wielkim wysiłkiem otworzyli drzwi i każdy z nich powiesił za nimi swoją czapkę.
Jedna z nich została natychmiast porwana przez wiatr.
Wieśniacy bez żadnego miłosierdzia wypchnęli za drzwi właściciela czapki. Zwinięty w pół biedak przedzierał się przez wiatr i miotającą burzę.
Nie zdążył zrobić jeszcze kilku kroków, gdy nagle usłyszał przerażający grzmot: to piorun uderzył w zamek i, razem ze znajdującymi się w nim ludźmi, spalił go na pył.

Obraz może zawierać: chmura, niebo, na zewnątrz i przyroda
Dziękuję.

Dziękuję.

Pewien młody człowiek klęcząc na kolanach, błagał Boga: BOŻE DAJ MI WSZYSTKO… ABYM MÓGŁ CIESZYĆ SIĘ ŻYCIEM…!!! Bóg mu odpowiedział… DZIECKO DROGIE…. PRZECIEŻ DAŁEM CI ŻYCIE! ABYŚ MÓGŁ CIESZYĆ SIĘ WSZYSTKIM….
Biedny jest ten, który ma wszystko,
a widzi tylko rzeczy, których nie ma.
Czegokolwiek nie dostanie, nie zaspokoi się.
Będzie wiecznie nienasycony,
i płomień ten będzie trawił go od środka,
po wszystkie czasy.
Bogaty jest człowiek, który widzi,
że ma wszystko, czego mu trzeba.
Dziękuj za wszystko, co masz!
Zobaczysz, jaki jesteś bogaty…
Dziękuję, że żyję, bo nie każdemu pozwolą się urodzić!
Dziękuję za dwie ręce i dwie nogi, bo nie każdy je ma!
Dziękuję za zdrowie i siłę do pracy, bo mogę pomagać innym.
Dziękuję, że oddycham. Dziękuję, że widzę i słyszę.
Nawet to nie każdemu było dane – i jest wielkim skarbem!
A nawet gdybyś wszystko stracił!
To dziękuj bezustannie,
bo ze wszystkiego jest korzyść.
Dziękuję za żonę i dzieci, nawet jeśli zginą.
Dziękuję za przyjaciół, nawet jeśli odejdą.
Dziękuję za mieszkanie, nawet jeśli je stracę.
Dziękuję za samochód, nawet gdy się zestarzeje.
Dziękuję za narzędzia pracy, nawet gdy się popsują.
Dziękuję za środki do życia, czy jest ich mniej, czy więcej.
Dziękuję za wrogów, bo dzięki nim staję się lepszy.
Dziękuję za cierpienie, bo daje mi paliwo do rozwoju.
Dziękuję za porażki, bo bez nich nie byłbym, gdzie jestem.
Dziękuję za problemy, bo dzięki nim zmieniam wszystko na lepsze.
A gdybym nawet wszystko stracił,
wiem gdzie zmierzam i do jakiego celu.
Pójdę tam z podniesioną głową,
dziękując za wszelkie dobro i zło,
bo wszystko obrócę w jeszcze większe dobro,
dla siebie i reszty świata.
Każdego ranka stań
obiema nogami na ziemi,
na naszej dobrej ziemi i mów:
Jestem szczęśliwy,
że jestem tutaj,
że mój dom ma dach,
że świeci słońce!
Dziękuję za to, że z wzajemnością kochamy ludzi
w swoim małym raju, że mogę pracować
i że nie potrzebuję żadnego auta-potwora
i żadnego futra-zmory,
by się gdzieś wybrać!”
Każdego wieczoru postaw kropkę
i przerzuć tę stronicę życia.
Gdy kropki nie postawisz
nie posuwasz się do przodu.
Oddaj więc każdego wieczoru
całkowicie zapisaną stronicę,
taką jaka jest.
Oddaj ją w ręce Ojca.
Wtedy możesz jutro od nowa zacząć.
Nie zapominaj:
każdy dzień jest dany tobie
jak wieczność, byś był szczęśliwym!

Szczerze dziękuję, że jesteś i to czytasz
Wdzięczność to bogactwo.
Kto za wszystko dziękuje Bogu –
zawsze jest szczęśliwy. 

 

Dwie możliwości.

Dwie możliwości.

Michał był zawsze w dobrym humorze i zawsze miał coś pozytywnego do powiedzenia. W pracy był naturalnym motywatorem. Jeśli jakiś pracownik miał zły dzień, Michał zawsze radzi; mu, jak znaleźć pozytywna stronę tej sytuacji.
Obserwowałem jego zachowanie z dużym zaciekawieniem.
Pewnego dnia podszedłem więc do Michała i spytałem go: „Nie rozumię cię. Nie można być tak pozytywną osobą przez cały czas. Jak ty to robisz?”.
Michał odpowiedział: „Każdego ranka, gdy się budzę, mówię sobie – „Michał, masz dzisiaj dwie możliwości – możesz mieć dobry humor albo możesz mieć zły humor”. I wtedy wybieram dobry humor. Za każdym razem, gdy wydarza się coś niedobrego, mogę wybrać albo bycie ofiarą, albo wyciągnąć z tego jakąś lekcję dla siebie. I wybieram wyciągnięcie lekcji. Za każdym razem, gdy przychodzi ktoś do mnie ponarzekać, mogę wybrać zgodzenie się z nim albo pokazanie mu pozytywnej strony życia. I wtedy wybieram pokazanie mu tej pozytywnej strony.”
„Zaraz, to nie jest takie proste!” – zaprotestowałem.
„Ależ tak, to właśnie takie jest” – odpowiedział Michał.
„Życie polega na wyborach. Każda sytuacja jest wyborem. Ty sam wybierasz, jak zareagujesz na daną sytuację. Ty wybierasz, jaki wpływ mają ludzie na twoje samopoczucie. To ty wybierasz bycie w dobrym albo złym humorze. Mówiąc krótko – to twój wybór, jak wygląda twoje życie”.
Zapamiętałem, co powiedział mi wtedy Michał.
Krótko potem opuściłem firmę, w której wtedy pracowałem i otworzyłem swoją własną. Straciliśmy kontakt ze sobą, ale często przypominałem sobie Michała, gdy dokonywałem wyborów w moim życiu, zamiast tylko reagować na zmiany sytuacji.
Kilka lat później dowiedziałem się, że Michał miał poważny wypadek. Spadł z rusztowania z wysokości prawie 20 metrów. Po 18-godzinnej operacji i wielu tygodniach rehabilitacji Michał został zwolniony ze szpitala z wszczepionymi w plecy metalowymi prętami. Spotkałem się z nim około 6 miesięcy po wypadku. Zapytałem go wtedy, o czym myślał w chwili wypadku.
„Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to moja córka, która niedługo miała się urodzić” – odpowiedział Michał. „Później, gdy już leżałem na ziemi, pomyślałem sobie, że mam dwie możliwości: mogę wybrać – żyć albo umrzeć. Wybrałem życie”.
„Nie byłeś przerażony? Nie straciłeś przytomności?” – spytałem.
Michał kontynuował: „Moi znajomi byli wspaniali. Mówili mi, ze wszystko będzie dobrze. Aż do momentu, kiedy zawieźli mnie do szpitala i zobaczyłem twarze lekarzy i pielęgniarek – wtedy naprawdę się przeraziłem. W ich oczach wyczytałem – „ten facet już nie żyje”. Wiedziałem, że muszę coś zrobić”.
„I co zrobiłeś?” – spytałem.
„Była tam taka duża, tęga pielęgniarka wykrzykująca różne pytania do mnie” – opowiadał dalej Michał. „Spytała, czy jestem na coś uczulony. „Tak” – odpowiedziałem. Lekarze i pielęgniarki przestali pracować, czekając na moją odpowiedź. Wziąłem głęboki oddech i krzyknąłem: „Jestem uczulony na grawitację”. Oni zaśmiali się, a ja powiedziałem – „Wybieram życie. Operujcie mnie jak żywego, a nie jak martwego”.
Michał przeżył dzięki umiejętnościom lekarzy, ale również dzięki swojej niesamowitej postawie. Nauczyłem się od niego, ze codziennie możemy żyć pełnym życiem. To nasz wybór. Postawa jest wszystkim.
Masz teraz dwie możliwości:
1. Możesz wyrzucić te historię i zapomnieć o niej.
2. Możesz opowiedzieć ja ludziom, na których Ci zależy.
Życzę dobrego wyboru… Ja wybrałem życie
z Bogiem… 

Kim jestem?

Kim jestem?

– Kim jestem? – spytał kiedyś starca pewien młodzian.
– Jesteś tym, za kogo się uważasz – odrzekł starzec – wyjaśni ci to taka historyjka…

Zachodziło słońce. Z murów miasta można było zobaczyć na linii horyzontu dwie obejmujące się sylwetki.

„To jakiś tatuś i mamusia” – pomyślała niewinna dziecinka.

„To kochankowie” – pomyślał mężczyzna ze złamanym sercem.

„To dwaj przyjaciele, co spotkali się po wielu latach” – pomyślał człowiek samotny. „To dwaj kupcy, co dobili targu” – pomyślał skąpiec.

„To ojciec obejmuje syna wracającego z wojny” – pomyślała pewna pani o tkliwej duszy.

„To córka ściska ojca, który wraca z dalekiej podróży” – pomyślał człowiek pogrążony w bólu po śmierci córki.

„To para zakochanych” – pomyślała dziewczyna marząca o miłości.

„To dwaj ludzie walczą do ostatniej kropli krwi” – pomyślał morderca.

„Kto wie, dlaczego się obejmują” – pomyślał człowiek o oschłym sercu.

„Jaki to piękny widok; dwoje obejmujących się ludzi” – pomyślał duchowny.

– W każdej myśli – zakończył starzec – widzisz siebie samego takim, jakim jesteś. Analizuj często swoje myśli; mogą ci one powiedzieć o wiele więcej o tobie samym niż jakikolwiek nauczyciel.

 

Ściana

Ściana

Było sobie kiedyś dwóch ciężko chorych starych mężczyzn, którzy dzielili niewielki pokoik w pewnym szpitalu. Pokój ów miał tylko jedno okno. Łóżko pierwszego mężczyzny znajdowało się naprzeciw okna, a on sam mógł codziennie po południu siadać na swoim łóżku i spoglądać na świat za oknem. Drugi mężczyzna nie mógł, niestety, wstawać, a jego łóżko znajdowało się w takim miejscu, że w ogóle nie widział okna.
Każdego popołudnia pierwszy z mężczyzn siadał wsparty poduszkami i opisywał swemu towarzyszowi, co widzi za oknem. Najwyraźniej był to park, ponieważ mężczyzna opowiadał o stawie, kaczkach i łabędziach. Dzieci rzucały ptakom chleb, puszczały też łódki. Pod rozłożystymi koronami drzew spacerowali zakochani, trzymając się za ręce. Alejkami poruszały się kobiety z wózkami dziecięcymi, na trawnikach bawiły się psy. Były też kwiaty w różnych barwach i odcieniach. A pewnego dnia pojawił się lodziarz, który odtąd przychodził regularnie, a jakiś starszy pan przyprowadzał co dzień do parku swoją żonę, sadzał ją na ławce, okrywał czule pledem i czytał jej książkę. A w tle, za drzewami, rozciągał się wspaniały widok na miasto.
Chory mężczyzna, który nie mógł wstawać i nie widział okna, słuchał łapczywie opowieści współtowarzysza, ciesząc się każdym słowem i każdą minutą. Dowiadywał się, jak ślicznie wyglądają dziewczyny w letnich sukienkach i że jakieś dziecko nieomal nie wpadło do stawu. Miał wrażenie, że dzięki relacjom swego przyjaciela, sam widzi dokładnie, co dzieje się za oknem.
Któregoś popołudnia napadła go uporczywa myśl: dlaczego tylko tamten może cieszyć oczy widokiem z okna? Czyż i ja nie zasługuję na to, aby móc wyglądać na zewnątrz? Wstydził się swojej zawiści, lecz im bardziej starał się o niej zapomnieć, tym większe dręczyło go pragnienie zmiany. Zrobiłby wszystko, doprawdy wszystko, żeby tylko móc wyjrzeć przez to okno!
Aż pewnej nocy, modląc się w duchu o cud, usłyszał, jak jego towarzysz kaszle i dusi się, zobaczył też, jak tamten biedak rozpaczliwie szuka przycisku, aby wezwać pielęgniarkę. Nie pomógł mu jednak, nie nacisnął przycisku przy swoim łóżku, obserwował go tylko. Oddech tamtego wkrótce zamarł. Rano zabrano jego ciało.
Odczekawszy nieco, by nie przekroczyć granic przyzwoitości, mężczyzna poprosił, aby położono go na łóżku naprzeciw okna. A gdy spełniono jego prośbę, leżał wygodnie, otulony pościelą, czekając, aż wszyscy wyjdą. Potem podniósł się ciężko na łokciu i zaciskając z bólu zęby, zerknął przez okno.
Za oknem była ściana….