Anna Marta Rumin-Przywara

Anna Marta Rumin-Przywara

Zacznę bezpośrednio bo chyba prostota najlepsza. Byłam czarownicą. Brzmi strasznie,  a zaczęło się tak. Zaginęła nam babcia. Miałam wtedy 14lat. Wyszła w październiku do Kościoła i nie wróciła. Chorowała na cukrzycę,  więc bez insuliny groziła jej śpiączka. Od października do marca w domu działy się różne rzeczy i moja mama, bezradna, zmagająca się z tatą alkoholikiem widziała, że babcia nie jest pochowana. Udała się do wróżki, która powiedziała, że babcia jest w miejscu, którego się panicznie bała, czyli w lesie. Kiedyś nie było tak jak teraz,  na własną rękę, z pomocą rodziny odnalezli ciało babci i pochowali. I wszystko ustało. I tu się wszystko zaczyna.  Moja mama zaprzyjaźniła się z wróżką a ona spytała mnie kiedyś czy nie chcę się nauczyć bo widzi we mnie  „coś.” A ja, naiwna, myślałam: Oki, postawię karty czy będzie awantura w domu, jak pójdzie w szkole, itd. I szło mi, stawiając widziałam wiele. Aż pewnego razu poszłam dalej i zaczęłam stawiać karty tarota. Wtedy zaczęły do mnie przychodzić duszę zmarłych, czarne postacie. Do jakiego domu nie wchodziłam, widziałam różne postacie.  Myślałam nawet o tym by się zabić bo takie straszne tata robił awantury w tym czasie. Uciekałyśmy z domu. Potem nasiliły się te dręczenia do tego stopnia,  że miałam koszmary, że palą mnie w kotle w piekle.  Tak się wystraszyłam, że opowiedziałam siostrze i poprostu otworzyłyśmy Pismo Święte i zaczęłyśmy czytac, ale nic nie rozumiejąc. Iak co niedziela czekałam na podwórku bo mieliśmy jechać z siostrą i rodzicami do Kościoła. Wówczas mnie na niebie ukazal się Pan Jezus Milosierny i mówi do mnie: dziecko spał te karty a Ja ci pomogę. Gdy tak uczyniłam, wszystko odeszlo. Pan Jezus to zabrał i zakochałam się w Nim. Później myślałam o tym żeby mieć rodzinę, tak czułam. I dziecko, ale musi wyglądać i być taki dobry jak Pan Jezus. Nie jest taki idealny, bo my nie dorównamy Panu Jezusowi, ale On przysłał mi męża dobrą duszę, chyba moją ziemską drugą połówkę . Od spotkania z Panem Jezusem nikt mnie nie rozumie, ale ja zazdroszczę tym co umierają. Choć życie to zweryfikowało, że jednak nie chce umierać mając 4letnią córkę, dobrego męża, świeżo postawiony dom i ciężką walkę modlitwą o wyjście z nałogu mojej teściowej i obojętność najbliższych. Zaczęłam chorować, chudłam, spadał mi cukier, posądzono mnie, że się głodzę, aż mądry lekarz dopatrzył się, że ja wyniki mam dobre, więc coś mi musi zjadać cukier. Trafiłam do szpitala z podejrzeniem guzów trzustki. Dostałam od mamy obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej z welonem i położyłam go pod poduszkę, bardzo prosto się modląc i zawierzając: Matuchno, ja nie chcę umierać. Przeszłam badania różne, a nawet głodówkę taką długą i nikt nie odkrył co zjadalo mi ten cukier. Na wypisie jest napisane: taka natura. Ale ja wiedziałam kto mnie uzdrowił – Matuchna Jasnogórska. W tym szpitalu zaczęłam więcej czytać, wspominałam moje spotkanie z Panem Jezusem i nawet oswajałam się z myślą, że odejdę, choć wtedy było mi żal mojej kochanej rodziny i tylko moja siostra wiedziała co mi jest. Wtedy czytałam o Dzienniczku siostry Faustyny, o tym kiedy Święty Jan Paweł II go opublicznił wraz z obrazem a ja widziałam Pana Jezusa 2 lata wcześniej i sobie myślę: jak to możliwe? Od zawsze miałam wysokie poczucie wartości, że jestem kimś, że mam tu misję, że mnie podmienili w szpitalu i nie wiedzialam skąd, ale teraz wiem i wiem, że mam jeszcze misję do spełnienia mimo, że upadałam tyle razy. Matuchna Czeęstochowska jeszcze raz mnie uzdrowiła. Córka mojej klientki z salonu kosmetycznego gdzie pracuję poprosiła mnie bym modliła się za jej mamę, cudowną też osobę, która w ciężkim stanie leży po wypadku a jej stan się pogarsza. Modlitwą  o Cud. A ja sobie myślałam o ulgę w cierpieniach, a to Wola Boża jaki ma plan. Zamówiłam Mszę Świętą na Jasnej Górze i z córką poszłyśmy się pomodlić przed Cudownym obrazem. Akurat odprawiała się Msza Święta a ja po tym szpitalu jeszcze różnie się czułam, schudłam 10 kg a w szpitalu jeszcze 8 kg, więc prawie anoreksja, a naprawdę dużo jedząc i mysląc o tej mojej kochanej Ewci pomodliłam się od niechcenia za siebie, pamiętając, że Pan Bóg nie umie dawać mało. Tak pisała siostra Faustyna. I tak z dnia na dzień zaczęłam się lepiej czuć i do dziś tak jest, nie biorę żadnych leków na cukier ani na tarczycę,  jestem po prostu zdrowa. Wiem, że mam ogromne szczęście, że mam tak dużą łaskę u Boga ponieważ tyle razy wyciągnął do mnie swą dłoń prze Maryję i Pana Jezusa.

============================================================

Pan  Jezus ukazał mi się w niedzielę, tydzień po Wielkanocy, dzisiaj nazywamy ją  Niedzielą Milosierdzia Bożego. Było to  2 lata temu, w sobotę poprzedzającą Niedzielę Milosierdzia Bożego. Na czas od 18,00 do 24.00 pojechałam z koleżanką na Mszę Uzdrowieniowo-Egzorcystyczną do Częstochowy. Trochę z ciekawości a trochę z chęci pozbycia się wszystkiego co we mnie złe. Teraz wiem, że Pan Jezus mnie tam przywołał bo poczułam prawdziwego Ducha Swiętego, do tego stopnia, że w późniejszym czasie nie jadąc na nią raz w miesiącu odczuwałam żal i wyrzuty sumienia. Ale moja koleżanka z bardzo pogmatwanym życiem jeździła co tydzień i zawsze zabierała ze sobą różne osoby. Duch Święty tchnął nas by wszystkim opowiadać o tych Mszach, ja również czyniłam to w swej pracy bo mam kontakt z wieloma klientami. Tam zrozumiałam, że zły jest silny,  a wracałam napełniona takim spokojem, że Bóg jest większy i mnie poprowadzi. Tak oto zdarzyło się, że w tamtym roku w grudniu miałam ciężko chorego teścia na serce, który praktycznie umarł, ale lekarze przywrócili go do życia tylko na chwilę by rodzina mogła się z nim pożegnać. Tak myśleli, jednak Bóg miał swój plan. Po jednej z tych Mszy otrzymałam dar widzenia złego ducha oczyma i w czwartek rano nie mogła mi wyjść z głowy myśl, że muszę do niego jechać. Bo względem medycyny powinien odejść w środę. Więc o 16.00 podjęłam decyzję, że jadę do Katowic. Wzięłam ze sobą pismo Święte i różaniec oraz zaufałam Bogu, który mnie prowadził. Po wejsciu na salę wiedziałam, że to zły walczy o niego. Krzyczał, przeklinał, chciał sobie wszystkie aparatury powyrywac. Zdjęłam krzyżyk ze ściany, ale go odepchnął. Otworzyłam Pismo Święte i zaczęłam czytać, następnie odmówiłam różaniec. Potem wyproszono nas ze szpitala, czego wcześniej nie robiono.  Na  drugi dzień po tej nocy dzwoni kuzynka pielęgniarka i pyta się co zrobiłyśmy wujkowi, że on taki spokojny. Ja wiedziałam, że to Pan Jezus z Maryją. Teść zgodzil się wyspowiadać i przyjąć Pana Jezusa, następnie całkiem ze spokojem zaczął wzywać Pana Jezusa i Maryję  ściskając różaniec w dłoni. Myślę, że odszedł by przy mnie i teściowej, ale jego córka głośno się rozpłakała i dlatego odszedł spokojny 2 dni później.

=============================================================

Od kiedy nastała pandemia poczułam, że muszę się bardzo dużo modlić za grzeszników.  Nie bałam się chodzić do Kościoła bo myślałam, że choćby człowiekowi podali truciznę to Najświętszy Sakrament mnie uzdrowi. Korzystałam też z Sakramentu Pokuty w mojej miejscowości. Na szczęście jest mi dane to czynić. W sobotę po Mszy Świętej na cześć Maryji Kroliwej Polski odpoczywałam, czytałam książki o Traktacie Niepokalanego Serca Mayji  i wiem, że toczyłam różne walki duchowe bo nawet w nocy budziłam się odmawiając różaniec.  Modląc się czuję jak ktoś mnie błogosławi i wspiera, że dobrze robię, ale nie widzę kto. Wiem, że byłam przygotowywana do walki z duchami złymi, które były w prababci mojego męża. W sobotę około 16, 30 dostałam od znajomej film na żywo z Mszą Uwolnieniowo – Uzdrowieniową. Ucieszyłam się bardzo, bo wiadomo, że teraz te Msze się nie odbywają. Siedziałam w pokoju z prababcią, która ma Alzheimera, słabo chodzacą, niewiele slyszącą i z belkoczącaą mowaą. Zawsze widziałam, że coś jest nie tak w jej oczach, ale jakoś się okłamywałam że to pewnie Alzhaimer.  Włączyłam Mszę i czuję, że muszę podejść do babci i modlić się z  nią, a praktycznie 2 godziny modlitw i  śpiewów z księdzem.  Babcia mówi, że chce wody i chce wstawać, potem, że chce siku. Nasz mały piesek był w pokoju, tak się nagle wystraszył, więc przytulilam go mówiąc: nie bój się. Wiedziałam, że to Pan Jezus idzie. Pies się wyciszył, ale to nie koniec. Przy kolejnych modlitwach babci znów ręce wykręca a ja się z nią modlę, z rękoma w górze i śpiewam:”Jezus zwyciężył, to wykonało się. Szatan pokonany„. Założyłam jej swój różaniec na rękę, piesek znów przybiegł do mnie cały roztrzęsiony.  Mówię spokojnie: to Maryja idzie. Pies znowu się uspokoił. Zawołałam wszystkich domowników by przyklęknęli przed Najświętszy Sakramentem.  Ksiądz pobłogosławił dom i od tej pory babcia mówi, słyszy i jest oaza spokoju.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *