M-c sierpień.

M-c sierpień.

1 sierpień 2018

Idąc przez Nebraskę, rolniczy stan, spotykam przy drodze farmerów. Czasem wywiązuje się rozmowa. Wczoraj spotkałem starszego mężczyznę, jak się okazało potomka polskich emigrantów z XIX wieku.
Mówił mi że Nabraskę kolonizowali głównie migranci z Niemiec i Skandy awii. Nieliczni Polacy , Rosjanie. Większość jednak to byli Niemcy. Oni narzucili swoje zasady, technologie rolnicze, ludzie ciężkiej pracy.
Zdziwiło mnie jednak że w angielskich słowach tego potomka Polaków nadal czuło się owo znane nam dobrze „Ci Niemcy” . Odciśnięta w nas historia Cedyni, Grunwaldu, „Drang nach Osten”, germanizacji i okupacji – nadal jest żywa. I pewnie długo będzie. Pytanie co z tym zrobimy.
Pomyślałem jednak że Ameryka połączyła bardzo różnych ludzi. Stała się wspólnym domem i nową ojczyzną dla różnych narodowości i religii. Dała im nowy, wspólny kierunek.
Jednak oni wszyscy cały czas dobrze pamiętają skąd pochodzą i gdzie są ich korzenie

2 sierpień 2018

Błogosławić, choćby wbrew sobie…

3 sierpień 2018

Posuwam się mozolnie na wschód przez Wielkie Równiny. Każdego dnia dwadzieścia kilka mil twarzą do wschodzącego słońca.
Pobocze jest szerokie, asfalt gładki, płasko, tylko horyzont cały czas daleko i wszędzie zielona kukurydza.

W Nevadzie ożywiała mnie walka z pustynią, potem wyzwaniem były góry Colorado. Najtrudniej jednak chyba mierzyć się z monotonią kukurydzy….

W miasteczku Cozad czytam tablicę z informacją, że dokładnie tutaj przebiega południk 100. Meridian 100 to pionowa linia dzieląca Stany dokładnie na pół, oddzielając suchy Zachód od wilgotnego Wschodu.

USA to wielkie przestrzenie i odpowiednie do ich skali rozwiązania techniczne.
Np. ruchome deszczownie na polach liczą po kilkanaście przęseł, każde długości boiska piłkarskiego. Ciągniki TIRów są olbrzymie, z dwoma kominami po bokach wyglądają jak stalowe smoki. Pociągi mają nie spotykaną gdzie indziej długość. Raz naliczyłem 240 wagonów i 6 lokomotyw: dwie z przodu, dwie w środku składu i dwie na końcu.

Powszechny w użyciu jest tu uśmiech i wielki luz. Gdy wszedłem wczoraj do punktu Western Union żeby odebrać zasilenie jakie przesłał mi znajomy z New Jersey, zauważyłem że dziewczyna w okienku ma prawą rękę w gipsie.
Najpierw była tradycyjna amerykańska wymiana pozdrowień:
– Jak się masz dzisiaj ?
– W porządku, a ty?
– U mnie Ok, dzięki.
Zagaduję, że pewnie ciężko jej jedną ręką pisać na klawiaturze i liczyć banknoty.
Dziewczyna odpowiada ze śmiechem:
– Na szczęście jestem „tough cookie”.
To określenie dosłownie oznacza „twarde ciasteczko” ale trzeba to rozumieć jako „mocny, odporny charakter”.

Gdy po nocy pod namiotem w kukurydzy wchodzę w najbliższym miasteczku do baru żeby wydać 8 dolarów na „American breakfast” – w środku siedzą przy stolikach lokalni farmerzy. Każdy wygląda jak „tough cookie”, choć ich opalone twarze nasuwają skojarzenie z „red necks” (dosłownie „czerwone szyje”).
„Red necks” znaczy tyle co u nas „karki”, ale ci tutaj, choć widać że twardziele, uśmiechają się z zaciekawieniem na mój widok.
Od razu widać że jestem tu obcy więc muszę wyjaśnić skąd i po co idę.
Słuchają uważnie. Gdy mówię, że w rolniczym Utah spotkałem życzliwych ludzi, słyszę w odpowiedzi:
– Mormoni mają po sto żon, nic dziwnego że są zadowoleni.
Wybucha zgodny śmiech.
Korzystam z okazji i zadaję pytanie co sądzą o prezydencie Trumpie.
Od razu dostaję poważne spojrzenia .
– Prezydent Trump jest ok. To nie świętoszek ale uczciwie pracuje. Realizuje to co obiecał. I ma odwagę walczyć z największym kłamstwem naszych czasów.
Przy stolikach kiwają głowami w geście poparcia.
Choć jestem bardzo ciekaw, głupio mi pytać co jest tym „największym kłamstwem naszych czasów” . Jestem chyba jedyna osobą w barze, która tego nie wie.

Kelnerka przynosi mi karteczkę i prosi żebym zostawił swój wpis na ścianie. Wokół dwóch wielkich map widzę masę kolorowych karteczek. Jedna to mapa USA, druga przedstawia cały świat i ma podpis: „Goście z okolic stawu”. Ten „staw” to chyba Atlantyk.
Piszę kilka słów i przyczepiam moją zieloną karteczkę na wysokości Florydy, obok setek innych.
Gdy wychodzę żegnają mnie serdeczne uśmiechy:
– Happy trails! (Dobrych szlaków!)

I znowu zanurzenie twarzą na wschód w zielony bezkres kukurydzy …

5 sierpień 2018

Kukurydza ma zielony kolor. Przecież to oczywiste. A jednak codzienna droga przez niekończące się pola Nebraski prowadzi mnie jakby w głąb, otwierając przede mną nowy wymiar zieleni.

25 mil to 40 kilometrow codziennych zielonych rekolekcji. Małe rolnicze osady rozrzucone co 4-5 godzin drogi dają chwilę odpoczynku w cieniu. Zawsze szukam wtedy koscioła i zwykle jest – nieduży, często z białego sidingu: Matki Bożej Dobrej Rady, Matki Bozej Różańcowej, Niepokalanego Poczęcia. Rozkładam się w cieniu pod drzewami i patrzę jak zieleń liści przyjemnie kontrastuje z czystą bielą ścian świątyni.

Potem znów wtaczam się wózkiem na grafitową wstęgę asfaltu, która przecina bezkresne morze zieleni.

W pewnej chwili dostrzegam na jezdni pęk kluczy. Jestem już kilka mil od miasteczka. Komuś musiały wypaść Jest wśród nich pilot do samochodu.
Klucze. Ktoś musiał bardzo się zmartwić nie mogąc ich znaleźć… Klucz do domu, klucz do biura, klucz do bankowej skrytki…
Klucz…

Wśród kolorów tęczy zieleń występuje dokladnie w środku. Ma pozycję centralną. Wlaśnie tym polożeniem astronomowie tłumaczą brak zieleni w widmie kosmosu. Zieleń to ponoć jedyna barwa, której nie widać przez teleskopy. Gakaktyki oddalające się od ziemi emitują fale dłuższe – światło czerwone. Te zaś, które się do nas zbliżają – świecą na niebiesko. Środek spektrum natomiast zamiast zieleni pokazuje wzmocnienie w postaci światła białego. Zieleni w kosmosie brak. Jest jej za to pełno w Nebrasce.
Zielony to symbol życia, którego dotąd poza ziemią nie odkryto, ale w ikonografii to także znak Ducha Świętego.
Duch zawsze pokazuje prawdę, prowadzi drogą środka – unikając pozycji skrajnych.

Zieleń na ikonach to także kolor szat męczenników, a więc tych, którzy przez cierpienie i śmierć weszli w czyste światło, do radości życia wiecznego.

Myślę o śmierci, która nie jest strasznym końcem tylko kluczem do prawdziwego życia.

7 sierpień 2018

OJCZE NASZ …

Bardzo szybko w moim życiu, jeszcze jako dwudziestokilkulatek, dokonałem dwóch odkryć: że łatwo i szybko można zarobić duże pieniądze i że równie szybko można przyzwyczaić się do życia polegającego na kolekcjonowaniu emocji, na kupowaniu emocji za pieniądze.

Potem, już jako pracownik korporacji i trener technik wpływu, będąc samemu nadal daleko od wiary i Kościoła, odkryłem, że istnieje kategoria ludzi, którzy nie poddają się łatwo manipulacjom technik sprzedażowych.
Jak się okazało byli to ludzie wierzący.
Każda manipulacja skierowana jest na źródło lęku. Na tym polegają właśnie agresywne techniki sprzedaży: uderzyć skutecznie w to miejsce komunikatem, który ma dać ulgę, poczucie wartości, prestiżu, przynależności etc – tak uzyskuje się decyzję zakupową klienta. To w dużym uproszczeniu cała tajemnica biznesu i polityki rozumianych jako sprzedawanie towarów i idei.
Stosując techniki wpływu i ucząc ich stosowania byłem niczym cyganka. która po prostu umie „czytać” człowieka po to, żeby trafić w jego słaby punkt i uzyskać pieniądze.
Cyganka także bazuje na ludzkim lęku. A wiadomo, że najsilniejszym lękiem jest lęk przed śmiercią.

Od kilku dni słońce chowa się za chmurami, jest nieco chłodniej, więc lepiej się idzie, ale jest za to bardzo duszno i cały czas w powietrzu czuć zbliżającą się burzę. Jacek, przyjaciel z Colorado, przysłał mi zdjęcia dachów całkowicie pogruchotanych kilka dni temu przez potężne kule gradu.
Wczorajszej nocy przeżyłem pod namiotem tak gwałtowną burzę, że tylko modliłem się żeby piorun nie uderzył w namiot. Ulewa nie dała spać do rana i potem suszenie namiotu znacznie opóźniło wyjście. Nie ochroniłem dobrze wózka przed deszczem i woda dostała się do środka. Za to pamiętałem, żeby zabezpieczyć sobie zawczasu trochę suchego drewna na poranną kawę.

Jest niedziela. Idąc niewyspany mijam pięknie utrzymane pola golfowe z idealną trawą. Na poboczu w trawie świeci czystą bielą piłeczka do golfa. Podnoszę na pamiątkę. W elektrycznych wózkach bezszelestnie przemieszczają się starsi panowie w eleganckich pulowerach i w śmiesznych białych czapeczkach. To chyba zwieńczenie udanego życia i najwyższy szczebel społecznej drabiny: bogata emerytura na polu golfowym.

Niedzielna msza w kościele św. Jakuba w Kaerney. Nigdy nie wiem jak na mnie zareaguje amerykański ksiądz. Zwykle reakcja jest ok ale czasem zdarza się chłodne przyjęcie. Po prostu dla niektórych moja droga jest zbyt dziwaczna i niezrozumiała. Ci szybko coś mi dają na droge i chcą żebym zniknął. Nie mam o to żalu. Wiem że człowiek idący z wózkiem przez USA wygląda dziwnie z poziomu uporządkowanego, stabilnego życia. Ten widok może burzyć spokój.

Jednak tym razem ksiądz jest wyjątkowo gościnny. Przedstawia mnie wiernym słowami:
– Europa ma piękną tradycję pielgrzymowania do Grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Wiele pielgrzymkowych szlaków prowadzi przez Stary Kontynent. Dziś ta tradycja dosłownie przyszła do nas w osobie Romana z Polski, który pielgrzymuje pieszo z San Francisco do Nowego Jorku. Wspólnie z kolegą, który wędruje z Kanady do Majątku, rysują stopami znak krzyża na Ameryce. Moflą się za nas. Za nasz kraj. Pamiętajmy o nich w modlitwie.

Po mszy przyjmuję od wspólnoty dużo wyrazów życzliwości, zbieram intencje i ofiary.
Gdy zostajemy sami z księdzem, proszę go o błogosławieństwo na drogę. Zaskakuje mnie bo prosi żebym najpierw to ja pomodlił się nad nim. Po chwili milczenia przychodzi mi do głowy żeby odmówić modlitwę „Our Father”, ktorej zdążyłem się już nauczyć po angielsku na pamięć idąc trzeci miesiąc przez Stany.

Powietrze cały dzień jest duszne i wilgotne. Pod wieczór, gdy nogi czują już zmęczenie, pojawiają się ciężkie burzowe chmury. Muszę szukać schronienia na noc. Czuję niepokój. Burza pod namiotem w odkrytym terenie to żadna przyjemność.
Szczęśliwie mapa pokazuje samotny motel 5 mil w bok od mojej drogi. Wyjmuję różaniec i przyspieszam kroku.
Gdy docieram na miejsce, ołowiane niebo przecina błyskawica i w ziemię wielkimi kroplami uderza ulewa.

8 sierpień 2018

Długa piesza pielgrzymka uczy że doskonałość tu nie pasuje. „Idealne” pomysły i rozwiązania rozwiewają się zwykle jak kurz spod butow. Trzeba zrezygnować z kontrolowania wydarzeń, z doskonałego planu, ze swoich oczekiwań.
Plan ogranicza się tutaj do kilku punktów: zdążyć uciec przed burzą, chronić się przed odwodnieniem, wyspać się i rano przyjąć kalorie żeby mieć siłę do marszu. Mieć zapas wody. I najważniejsze : być skupionym na celu. Dlaczego tu jestem. I dla kogo. Dziennie minimum 20 mil. Trzeba dojść. Trzeba ukończyć pielgrzymkę. Dlatego różaniec. Ta modlitwa jest jak łańcuch na skalnej ścianie. Wyciąga z trudności i prowadzi w górę. Daje skupienie na tym co najważniejsze.
Doskonałość do której tęsknię jest tuż za linią horyzontu.

10 aierpień 2018

Radio Deon Chicago

Pielgrzym Miłosierdzia Roman Zięba z Polski już jutro dołaczy do 31. Pieszej Pielgrzymki Maryjnej z Chicago do Merillville w stanie Indiana.

Pokonał już ponad 2500 km bez pieniedzy, bez dachu nad głowa, bez wsparcia, bez zabezpieczeń ale z wielkim zaufaniem do Boga. Z tym zaufaniem dotarł z San Francisko w stanie California do Omaha w stanie Nebraska. Idzie teraz do Nowego Jorku.

Drugi z Pielgrzymów Miłosierdzia Wojciech Jakowiec idzie z północy z Kanady do Meksyku do Matki Bożej Guadelupe. Swoimi stopami pielgrzymi czynia znak krzyza na amerykańskim kontynencie modlac sie za Stany Zjednoczone. Spotkali sie w Denver w Colorado i idą dalej.

11 sierpień 2018

Z Kościoła św. Michała w Chicago wyruszyło ok. 5 tysięcy pielgrzymów. Połowa to rozśpiewana młodzież urodzona już tutaj. Jutro dojdziemy do Sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej w Merrilville w stanie Indiana.
Duch radości , wolności , uwielbienia Boga.
Idziemy pod hasłem „Pod płaszczem Maryi”
Tu jest Polska!

12 sierpień 2018

Drugi dzień pielgrzymki z Chicago do Merillville. Zmaganie z upałem i zmęczeniem. Nikt nie narzeka. Nastolatki szczebioczą między sobą po angielsku, ale włączają się w pieśni maryjne po polsku. Idą całe rodziny.

Wielkie kolejki do spowiedzi. Służby medyczne mają dużo pracy. A jednak wszędzie uśmiech i nastrój rafisnej modlitwy.
Tutaj w USA polski fenomen pielgrzymowania do Maryi jest szczególnie widoczny …

14 sierpień 2018

Po trzech dniach urlopu od kukurydzy wracam dziś na mój szlak do Nebraski. To wszystko, co tutaj w Chicago otrzymałem, zabieram do wózka: modlitwy, spotkania, rozmowy, intencje, wszystkie te oczy w których płonie miłość. Dzielę się tym na pół z Wojtkiem. Na szczęście miłość nie obciąża wózka tylko daje siłę do pchania 

A to wykonanie specjalnie dla nas pielgrzymów piosenki „Haeven is the wonderful place” (Niebo jest cudownym miejscem) dedykuję całej Polonii Chicago i tym prawie 7 tysiącom z którymi przez dwa dni dzieliłem trudy pieszej pielgrzymki z Chicago do Merrillville.
Wojtek bracie! Kocham Cię gdziekolwiek teraz znaczysz ślad na pustkowiu Teksasu!
Do zobaczenia wkrótce!!!

Tereska z Chicago wiezie mnie i mój wózek z powrotem na trasę pod Omaha w Nebrasce.
Jadąc szybkim samochodem zielone mile migają za oknem. Od jutra przyjdzie mi zwyczajnie iść dzień po dniu drogą nr 30 znowu na wschód w kierunku Chicago i Nowego Jorku.
Dzisiaj Kościół wspomina św. Maksymiliana Kolbe, który patronuje naszej wspólnocie od 8 lat. Maksymilian jest szczególnym opiekunem pielgrzymki przez USA….

 

16 sierpień 2018

Pierwszy dzień drogi z wózkiem po powrocie z Chicago. Krok za krokiem idę 18 mil na wschód z różańcem przez lekko pofalowane pola kukurydzy na pograniczu Nebraski i Iowa. Jest pochmurno i na szczęście chłodno 78 F, za to wieczorem wyraźnie zbiera się na deszcz. W okolicy żadnego motelu ale mapa pokazuje samotne Bed & Breakfast we wsi dwie mile w bok od 30-stki. Jeżeli będzie zamknięte czeka mnie noc pod namiotem w deszczu.
Otwiera starsza pani. Przedstawiam się, mówię krótko o pielgrzymce i pytam o pokój. Wpuszcza mnie z uśmiechem do pięknego domu. Pokoje dla gości i jej mieszkanie to wspólna całość. Puszyste dywany i przytulny salon. Wszystko jak z marzenia pielgrzyma. Pokazuje mi moją sypialnię i łazienkę i mówi że mogę korzystać z jej kuchni, lodówki. Ma na imię Deborah. Wiem że hebrajski rdzeń tego imienia oznacza Słowo (DaBaR) lub pszczołę (DeBoRah).
Deborah pyta o moj krzyż na szyi. Mówię że to krzyż „tau”: człowiek z ramionami otwartymi do modlitwy i jednocześnie ostatnia litera alfabetu hebrajskiego.
Deborah zaraz zostawi mnie w domu samego bo idzie na cały wieczór do koleżanek. Trochę zdziwiony tym zaufaniem jakie mi okazuje dziękuję jej wzruszony, na co słyszę odpowiedź:
– Chrystus może wrócić dziś w nocy. Niczego z tego co tu jest nie zabiorę ze sobą. Czuj się proszę jak u siebie w domu

17 sierpień 2018

Twarze ludzi spotykanych w drodze są jak iskry strzelające w nocy z ogniska: pojawiają się nagle, przez krótką chwilę ostro znaczą swój ślad, po czym szybko znikają. W drodze są ich setki: spotkania krótkie jak mgnienie, których nikt na dłużej nie zapamięta. A jednak wiem, że żadne z nich nie jest przypadkowe, każde zostawia trwały ślad i wierzę, że wszystkie są gdzieś zapisane i czekają znów na swój czas. Kiedyś ponownie się wyśietlą, gdy znów spotkamy się razem. Wtedy zrozumiemy, że wszystko było częścią wielkiego planu, że od początku łączyła nas łaska.

Pielgrzym jest bezbronny , potrzebuje pomocy, może dlatego napotkani w drodze ludzie tak chętnie powierzają mu swoje historie… A może chodzi o to, żeby te opowieści też wyruszyły w drogę …

Jeremiasza spotkałem na stacji benzynowej, gdzie schroniłem się przed upałem. Stał za mną w kolejce do kasy gdy kupowałem zimne napoje.

– Jadąc samochodem widziałem cię jak poboczem pchasz wozek. Pomyślałem: co za facet pcha wózek przy stu stopniach… Mogę zapłacić za twoje zakupy?

Siadamy przy stoliku. Przy mrożonej herbacie opowiadam mu o naszej pielgrzymce, o Wojtku i chłopakach z Polski, o Nevadzie, Utah i Górach Skalistych, o spotkaniach z Amerykanami.

– Co posyła człowieka w taką drogę ? – Jeremiasz uśmiecha się przez wielką rudą brodę.
Mowię o naszej modlitwie nogami z wdzięcznosci za nowe życie, o Krzyżu Aneryki, Objaśniam symbole na moim drewnianym krzyżu, który jest hebrajską literą „tau”.

– Ja wychowałem się w rodzinie ewangelików, na farmie niedaleko stad. Tutaj w „Pasie biblijnym” większość farmerów to ludzie religijni. Proste życie blisko ziemi zbliża człowieka na Boga. Jeszcze jako chłopak czytałem dużo o Jezusie, Chciałem poznać Go bliżej, dotrzeć do źródeł. Tak trafiłem do wspólnoty żydów mesjanistycznych. Dziś jestem jednym z nich. Może było mi zbyt ciężko nieść cały wielowiekowy bagaż chrześcijańskiej tradycji. Nie interesują mnie także talmudyczne spekulacje rabinów. Wiem już że nie zbawi mnie prawo ani same uczynki. Tylko On ma moc to uczynić.
Mam żonę i trzech wspaniałych synów.
Gospodarujemy razem na 2 tysiącach akrów. Bardzo ich kocham, ale wiem że bez Jezusa nie kochałbym ich naprawdę.

Patrzę w roześmiane oczy i widzę przed sobą szczęśliwego człowieka.
Znamy się zaledwie od 20 minut ale jesteśmy sobie dziwnie bliscy.
Czujemy, że łączy nas coś ważnego.
Albo raczej Ktoś. I że to spotkanie nie jest przypadkowe.

18 sierpień 2018

Za Omaha przekroczyłem kolejną granicę i wszedłem do stanu Iowa. Nowy stan ale krajobrazy wciąż takie jak w Nebrasce. Wszędzie zielony bezkres kukurydzy. Pchając cały dzień wózek po równym asfalcie czuję się trochę jak na pustkowiach Nevady, tylko tutaj pustynia ma zielony kolor. I częstsze są ludzkie osady: pięknie utrzymane miasteczka z ładnymi domkami i doskonale przystrzyżoną trawą.

Kolejne dni podobne są tutaj do siebie. Czas kroczy powoli, jakby poddany powolnemu wzrostowi kukurydzy, lecz pozorna monotonia tej krainy zaprasza do szczególnej wędrówki – do drogi w głąb.

Myślę o istocie pielgrzymowania. Co odróżnia drogę pielgrzyma od wielu innych dróg? Można przecież iść po to, żeby kolonizować nowe tereny, rozwijać wiedzę, zdobywać szczyty.
Pielgrzymkę wyróżniają jednak trzy rzeczy.
Po pierwsze cel. Celem pielgrzymki zawsze jest miejsce święte: sanktuarium, grób świętego lub miejsce modlitwy.
My z Wojtkiem idac przez Stany znierzamy do Ground Zero – cmentarza ofiar ataku na World Trade Center.
Drugą ważną cechą pielgrzymki jest intencja. Pielgrzym zawsze niesie konkretną intencję.
I wreszcie trzeci punkt to ofiara trudu podczas drogi. Pielgrzym pokonując drogę składa ofiarę zmęczenia, bólu i codziennego wchodzenia z wiarą w niepewność, bo pielgrzymka to codziennie mierzenie się z niepewnością. Właśnie ten czyniony z wiarą krok w niepewność pozwala zbliżyć się do Boga.

Drogowskaz w lewo pokazuje miasteczko Laurens. Kojarzę tą nazwe. Pochodził stąd Alvin Straight, weteran II wojny światowej, prosty farmer, ojciec piątki dzieci, którego niezwykła historia zainspirowała Davida Lyncha do nakręcenia filmu pt. „The straight story” czyli „Prosta historia”. Jest to film zaliczany do gatunku „kina drogi”

W roku 1993, mając 73 lata Alvin Straight dowiaduje się o wylewie jaki przeszedł jego mieszkający w Wisconsin 80 letni brat. Kilka dni wcześniej sam usłyszał że też jest ciężko chory. Z bratem nie widzieli się od 10 lat, podzieliła ich kłótnia z powodu, którego nawet nie potrafi sobie przypomnieć.
Alvin postanawia odwiedzić brata w Wisconsin ale z powodu słabego wzroku nie ma już prawa jazdy. Jest uparty i nie chce nikogo prosić o podwiezienie. Postanawia, że wyruszy w drogę spalinową kosiarką do trawy. Dołącza do niej na hol przyczepkę z zapasem żywności, która jednocześnie służy za schronienie w nocy. Od brata dzieli go 240 mil, które pokonuje z prędkością 5 mil na godzinę. Trapią go awarie, brak pieniędzy, załamania pogody, ból kręgosłupa i liczne słabości, ale dzień po dniu zbliża się do celu.
W spotkaniach z ludźmi, we wschodach i zachodach słońca, w widoku pół kukurydzy, z których farmerzy właśnie zbierają plon – Alvin widzi całe swoje życie. Toczące się wolno koła kosiarki symbolizują życie, które zatacza pełny krąg.
Gwiazdy w nocy mowią o nieskończości i o przebaczeniu, które jest kluczem do życia.

Lynch daleki jest od stosowania w filmie chrześcijańskiej symboliki, choć ostatnią noc przed spotkaniem z bratem Alvin spędza na rozmowie z napotkanym księdzem.

Oglądając film miałem wrażenie że droga jaką pokonuje Alvin Straight spełnia wszystkie trzy kryteria pielgrzymki.
Celem jest sanktuarium, ale nie murowana świątynia konsekrowana przez kapłana. Alvin zmierza do sanktuarium serca swojego brata. Intencją jego pielgrzymki jest przebaczenie i pojednanie. Pokonując liczne przeszkody składa ofiarę trudu w tej intencji i na końcu osiąga cel.

Historia opowiedziana w filmie Davida Lyncha przysporzyła Alvinowi Straightowi sławy w USA. Amerykanie zachwycili się jego drogą. On jednak konsekwentnie odmawiał udzielania wywiadów i udziału w programach Talk Show.
Zmarł trzy lata później na swojej farmie.

20 sierpień 2018

Po wejsciu do miasta Ames kieruję się do kościoła św. Tomasza z Akwinu, który położony jest w centrum studenckiego campusu Uniwersytetu Stanowego Iowa. Połowa mieszkańców Ames to studenci, którzy akurat jutro rozpoczynają rok akademicki. Nowoczesny budynek mieści jednocześnie centrum duszpasterstwa akademickiego. Jedynym elementem ożywiającym surowe ściany świątyni jest wielka wschodnia ikona krzyża wisząca nad stołem ofiarnym.

Na korkowej tablicy w korytarzu umieszczono cytaty z dzieł św. Tomasza z Akwinu. Jedno ze zdań brzmi : „Miłosierdzie jest pełnią sprawiedliwości”. Na półce odkrywam „Dzienniczek” św. Faustyny i kilka książek św. Jana Pawła II.

Młodzi ludzie kończą akurat spotkanie z diakonem. Słuchają mnie z początku zdziwieni, ale po chwili są uśmiechy i obietnice modlitwy. W ich spojrzeniach jaśnieje młodość: śmiałe marzenia i plany na życie, które całe przed nimi…

Razem z diakonem ładujemy mój wózek na zardzewiałego pick-upa i jedziemy do schroniska dla bezdomnych, gdzie diakon załatwił mi nocleg. Zna tam kierowniczkę.

Christina pracuje jako pracownik społeczny od wielu lat. Podobny dom jak ten w Ames prowadzi też w Cedar Rapids, 100 mil dalej na wschód.
Żeby przyjąć mnie na nocleg musi wypełnić sporo formularzy z danymi na mój temat.
– Dostajemy dotacje rządowe i mamy z tym trochę biurokracji – wyjaśnia.
Chwilę się zastanawia czy powinna wpisać mnie do bazy bezdomnych w USA. W końcu rezygnuje
– Jesteś w sumie dość nietypowym bezdomnym…

W salonie wisi duży obraz przedstawiający domowników schroniska jedzących wspólnie posiłek. Ciemnowłosa dziewczyna sportretowana po lewej to autorka dzieła. Obraz świetnie oddaje atmosfere tego miejsca. Jest czysto i przytulnie, panuje wzajemna życzliwość, mimo że każdy z mieszkańców ma swoją ciężką historię.
W takim miejscu mocno wybrzmiewa pytanie o cel i sens życia. Zwlaszcza, że jesteśmy w kraju, gdzie miarą udanego życia jest sukces.

Nie ma tu żadnych symboli, książek ani tekstów religijnych. Christina wyjaśnia, że mieszkają tu chrześcijanie, żydzi, muzułmanie i osoby niewierzące. – Bezdomność nie ma swojej religii. Każdy modli się po swojemu.

Siadamy wspólnie do kolacji. Jedzenie jest tak dobre, że pytam kto tak smacznie gotuje. Słyszę wyjaśnienie że to podarowane schronisku „left overs” czyli „pozostałości” po wystawnym weselu.

Dostaję łóżko obok Malcolma, wysokiego 65 latka. Przed zaśnięciem opowiadamy sobie swoje historie.
– Skończyłem uniwersytet, miałem żonę i dwójkę dzieci. To było 10 moich najszczęśliwszych lat. Potem żona zachorowała na raka piersi. Walczyła z chorobą dwa lata. Zostałem sam z dziećmi. Ożeniłem się ponownie głównie dla nich. Droga żona chciala mieć jeszcze dzieci a ja nie. Dlatego się rozstaliśmy . Przyszedł alkohol i nałogowy hazard. Pogubiłem się. Dzieci są już dawno dorosłe ale nie chcą mnie znać. Czuję że się zmieniłem, chciałbym nawiązać z nimi kontakt. Mam nadzieję , że kiedyś mi się w końcu uda. Dużo myślę nad swoim życiem. Mam 65 lat. Zastanawiam się co dalej.

Richard ma z wyglądu ok. 40. Pracuje w warsztacie samochodowym. Jest bardzo zaciekawiony pielgrzymką, zadaje wiele pytań. Daje mi pieniądze na drogę i kartę, ktorą mogę zapłacić w sieci restauracji Perkins. Na karcie jest 12 dolarów i 50 centów. To jedno wystawne śniadanie.
– Z żoną poznaliśmy się w Las Vegas. Po 5 godzinach znajomości wzięliśmy ślub. Żyliśmy ze sobą 17 lat – mówi z dumą.

Nick przywędrował do Ames pieszo z północy Stanów. Swój dobytek pchał 600 mil w sklepowym wózku. Wie co to daleka droga.
– Tutaj w Iowa jest praca – mówi z zapałem – Jeśli chcesz, mogę ci załatwić robotę płatną 10 dolarów za godzinę. W drukarni. Nic trudnego. Będziesz podawał papier na maszynę. Zarobisz na dalszą wędrówkę.

Tim marzy o wyjeździe na Alaskę.
– 8 czerwca zaczyna się tam sezon połowów ryb. Trzeba tam być w sezonie bo zimą nie ma tam czego szukać: tylko prostytutki i alkohol.

Biorę prysznic i robię szybkie pranie.
Kładę się na wygodnym materacu w czystej pościeli wśród życzliwych, pomocnych ludzi, którzy po różnych zyciowych przejściach teraz wspólnie dzielą jeden dom.

Wraca pytanie o cel i sens życia.
Za czym tak naprawdę tęsknimy?
Dokąd zmierzamy?
Kiedy naprawdę jesteśmy szczęśliwi?

Jutro rano wyruszę w dalszą drogę na wschód. Do Chicago mam stąd nieco ponad 300 mil. To ok. 15 dni drogi…
Trochę się martwię pogodą bo zapowiadają deszcze i burze.
Ale dotąd zawsze mi się jakoś udawało …
Przypomina mi się cytat ze św. Tomasza:
„Miłosierdzie jest pełnią sprawiedliwości”

(Imiona osób zostały zmienione)

21 sierpień 2018

Kryzys w drodze nigdy nie trwa długo…
Gdy jest naprawdę źle, zawsze pojawia się znak…

 

23 sierpień 2018

Ide przez tereny zwane „Aleją Tornad”. Czasem mijam pole kukurydzy całkowicie zniszczone przez grad. Tornado jest potężnym i nieprzewidywalnym żywiołem. Trąba wirującego z wielką prędkością powietrza potrafi oderwać od fundamentów murowany dom albo podnieść osiemnastokołowego tira i rzucić jak zabawkę, ale jednocześnie potrafi przejść obok drewnianej wiaty nie naruszając żadnej z drewnianych klepek. Towarzyszą mu często inne zjawiska, jak silne wyładowania atmosferyczne i uderzenie wielkich kul gradu. Zachowanie się tornada jest nieprzewidywalne. Moment jego powstania, czas trwania i moment zniknięcia pozostają dla badaczy tajemnicą.

Właściciel motelu który przyął mnie przed burzą mówił że jestem szczęściarzem bo godzinę temu ktoś odwołał rezerwacje tego jedynego pokoju. Wszystkie są pozajmowane – głównie przez ekipy naprawiające okoliczne budynki po przejściu tornada i uderzeniach gradu.

W pokoju rozstawiam na stole moje ikony. Od kilku dni mam doświadczenie utraty światła. Poza bólem stopy wszystko jest ok, mam pieniądze, pogoda jest dobra a droga płaska. Jednak od kilku dni czuje dziwną slabość. Droga, którą od wielu tygodni codziennie pokonuję już jakby mechanicznie, teraz stała się dziwnie ciężka. Ból stopy, pleców i zmęczenie nóg nasiliły się, ale wiem że nie fizyczność jest problemem. O wiele trudniej ma teraz Wojtek w Teksasie.
Każda czynność wymaga teraz większego wysiłku i trwa dłużej, ogarnia mnie dziwna niepewność, modlitwa przychodzi z najwyższym trudem, nie czuję pozytywnych poruszeń. Jakby coś oddzielało mnie od drogi, jakbym z innego wymiaru obserwował swoją samotność. Nie potrafię tego opisać.. Czuje ze jestem słaby, poddany silom których nie kontroluję. Modlę się o siłę do wytrwania w drodze.
Przychodzą na myśl najtrudniejsze intencje które niosę. Od matek patrzacych na terminalnie cierpienie swoich dzieci, od ludzi samotnie przeżywających cierpienia fizyczne i psychiczne. Modlę się dla nich o cud uzdrowienia i ufam że Bóg ma moc to uczynić, ale stale wraca pytanie dlaczego cierpienie niektórych jest tak silne a ich samotność tak wielka? Przeżywając dziś własną słabość jestem szczególnie blisko osób, które cierpią. Cierpienie jest jak tornado : potrafi przyjść nagle nie wiadomo skąd i zmienić wszystko. Jego ścieżka jest nieprzewidywalna.

Ustawiam ikony: św. Józef z Jezusem, sw. Rafka i Maryja. Teraz widzę że wszystkie te osoby połączyło doświadczenie cierpienia i to że potrafili je przyjąć. Nie mam świeczki. Próbuje ją zastąpić czerwona lampką od wózka ale właśnie skończyła się bateria.
Ten brak swiatla dziala jednak teraz tym bardziej jak jasny znak Obecności.

Wyjmuję zawiniętą w koszulkę małą figurkę Maryi. Brakuje jej dloni. Człowiek który mi ją podarował tydzueń temu powiedział, że przywiózł ją z Nowego Jorku. Towarzyszyła mu przez 10 lat wielkiego bólu i cierpienia. Modląc się całował jej dłonie codziennie rano i wieczorem aż w końcu się oderwały, przyklejone do ust, i gdzieś zaginęły.
Patrzę na puste miejsce na wysokości serca i czuję, że te dłonie są niewidoczne dlatego, bo wykonują teraz swoją pracę w niebie.

Właściciel motelu jest sympatycznym staruszkiem, który w latach 50ych służył w w amerykańskiej jednostce w Niemczech.
– Nasz okręt płynął z Nowego Jorku do Hamburga osiem dni. Morze było wzburzone. To było osiem najgorszych dni w czasie całej dwuletniej służby.
Kiedyś byliśmy na przepustce w kawiarni. Tam usłyszałem wirtuoza grającego na akordeonie. To był prawdziwy wirtuoz. Jego gra zachwyciła mnie. Bardzo zapragnąłem mieć taki instrument. Przed powrotem do domu kupiłem piękny akordeon i przywiozłem do Stanów.
Bardzo chciałem żeby mój syn nauczył się gry na akordeonie. Wykupiłem mu lekcje. Obiecałem nawet że dostanie 5 tysięcy dolarów gdy opanuje instrument.
To wymaga pracy. Konsekwencji i ciągłych prob. 45 minut dziennie. Dzień po dniu.
Wszystko poszło na nic. Po trzech miesiącach rzucił instrument bo matka widząc że się męczy dała mu pieniądze za coś innego.

Staruszek ściąga z szafy wielki futerał, kładzie na biurku i pokazuje mi niezwykłej urody stary akordeon z perłowymi klawiszami.
– Może syn nie miał talentu? – próbuje coś powiedzieć.
– Ah tam talent! Sukces zależy od pracy. Od konsekwencji. My z żoną jesteśmy przykładem. Gospodarowaliśmy na 200 akrach kukurydzy. Dało się żyć, ale przyszły pod rząd dwa lata suszy i słabych zbiorow. Żona wtedy zachorowała i stanęluśmy na krawędzi bankructwa. Dosłownie cudem zdołaliśmy sprzedać farmę tuż przed wielkim kryzysem w 2008 roku. Potem ceny nieruchomości gwałtownie spadły i prawie za bezcen kupiliśmy grunt i wyremontowaliśmy budynki pod ten motel. Pracowaliśmy po 16 godzin dziennie bez wakacji i wolnych weekendów. Tylko praca. W końcu się udało. Tylko praca. Ten kraj zawsze wynagradza za konsekwencję i ciężką pracę.

Znam siłę jaka się bierze z trwania w codziennym trudzie. Stałość codziennej ofiary trudu i modlitwy zamyka przed złem niczym kokon bezpieczenstwa. A jednak mimo to potrafi nagle się wydarzyć coś, co zabiera pokój i wprowadza lęk.

W tym kryzysie, który teraz przeżywam, nie tracę wiary w sens mojej drogi, ale przeżywam jakieś wewnętrzne drżenie, które dzięki łasce w dziwny sposób zbliża mnie jeszcze bardziej ku Bogu, ktorego nie widzę teraz ani nie czuję.

Demon szepcze, że Bóg jest brutalną i nieprzewidywalna siłą która wcale nie działa według planu miłości. Bo jak pojąć odejście Kasi, matki trojga małych dzieci? Albo cierpienie siedmioletniego Karolka i jego rodziców?
Szept demona odciąga od modlitwy:
– To bez sensu. Modlitwa nic nie zmieni.

Widzę jak słaby jestem, jak w chwilach powodzenia zapominam o Bogu, skupiam się na sobie i łatwo przypisuje sobie zasługi.
Widzę swoj egoizm, pychę, marnowane łaski. Widzę że umiem cieszyć się powodzeniem, ale gdy przychodzi próba, wtedy najchętniej bym od niej uciekł próbując się ukryć…

Pamiętam jak kiedyś w depresji nie potrafiłem się modlić. Ktoś udzielił mi rady.
Jeśli nie możesz odmówić różańca zmów Ojcze nasz.
Jeśli nie możesz – zrób znak krzyża .
Jesli i tego nie możesz – podnieś choć oczy na krzyż .
W słabości, którą teraz czuję widzę że żeby uwierzyć, oprócz decyzji potrzeba jeszcze zaproszenia, tego tchnienia Bożej obecności. Bez Boga nie ma miłości. Bez Boga nie ma przebaczenia.
Jezus mówi : „To ja was wybrałem. Nie wyście mnie wybrali.”

25 sierpień 2018
Wojtek napisał wczoraj że na jego wózek najechał samochód. To było juz blisko granicy z Meksykiem. Na szczęście tylko wózek do kasacji. Wojtkowi nic się nie stało. Kierowca który spowodował kolizję zabrał Wojtka do sklepu, kupił mu nowy wózek i dał pieniądze na drogę. Wojtek mówi że wózek już i tak był mocno sfatygowany po trzech tysiącach km, kółka się chybotały, a po meksykańskiej stronie byłoby trudniej kupić taki sprzęt.
Wszystko dobrze się skończyło i Wojtek zmierza do granicy. Przed nim Meksyk.
Prosimy o modlitwę
26 sierpień 2018
Pcham wózek przez wzgórza Iowa 200 mil od Chicago ale w tym dniu zawsze wspominam mail który otrzymałem 5 lat temu od misjonarza z Nikaragui….

Drogi Romanie,

Pozdrawiam Cię serdecznie. To ja jestem tym misjonarzem dla którego pisałeś ikonę Matki Bożej Częstochowskiej. Dziękuję. Za modlitwę i pracę. Przyjechala w bardzo ważnym i niesamowitym momencie bo w wigilie Święta Bożego Miłosierdzia i jednocześnie głębokiego bardzo doświadczenia duchowego, jakie Pan Bóg mi w tym czasie podarował. Na potwierdzenie przyjechała do mnie Matka Boża i przywiozla Jezusa w tej ikonie. Dziękuję. To bardzo ważne dla mnie, taki ważny moment, znak i potwierdzenie czegoś bardzo istotnego. Długo by opowiadać…

Kończe teraz studia w Rzymie z duchowości i wracam do Ameryki Srodkowej, gdzie pracowałem przez ostatnich 10 lat. Matka Boza z Czestochowy towarzyszy mi bardzo na mojej drodze. Tam na Jasnej Górze wiele się wydarzylo w moim życiu już w dzieciństwie i mlodosci. Matka Boża wie…

Po święceniach dała mi tę łaskę odprawić i przewodniczyć jednej z pierwszych
Eucharystii w moim życiu. Tam, własnie przy Jej obrazie, przy tym oltarzu. Na prymicje dostałem Jej ikonę, którą zabrałem do Nikaragui. Przed wyjazdem z misji na studia do Rzymu przychodził do mnie może 12 letni chłopiec z bardzo biednej rodziny i prosił, aby poswięcić ich nowy dom, który wybudowaliśmy dla nich wraz z Caritasem jako projekt dla najuboższych. Widziałem wielką wiarę u tego chlopaka. Podarowałem mu wlaśnie tę ikonę i wytlumaczyłem wszystko. Najpiękniejsze bylo widzieć jego oczy, twarz, które nie umiały słowami wypowiedzieć radosci, wdzięczności i szczęścia. Wzruszyłem sie gdy ich żegnałem. Wiem, ze ten chlopak już będzie z Nią szedł przez cale życie a Matka Boża będzie go prowadziła. Teraz ja ucieszylem sie tak samo jak on tamtego dnia, kiedy zupelnie niespodziewanie otrzymalem tą samą ikonę, którą dla mnie napisaleś wraz z modlitwą. Nie umiem wyrazić tego slowami.

 

Pod wieczór kończy się dobra droga -prawie całkowicie znika wygodne asfaltowe pobocze. Z jezdni muszę uciekać w bok. Duże ciężarówki z wielką prędkością mijają mnie prawie ocierając się o wózek.
Ruch samochodów jest zbyt duży żebym zajmował pas ruchu na jezdni więc muszę co chwila zjeżdżać na żwir, w którym z kolei grzęzną koła wózka i bardzo ciężko go pchać. Raz za razem wracam więc na asfalt, to znowu uciekam w piach przed tirami. Najgorzej gdy dwie ciężarówki mijają się na mojej wysokości – gdy nie zdążę uskoczyć mam wrażenie jakby pędząca masa stali ocierała się o mój łokieć. Mapa pokazuje że do noclegu w miasteczku mam jeszcze 5 mil i nie ma żadnej bocznej drogi. Godzinę temu przyszła informacja o wypadku Wojtka na granicy z Meksykiem. Samochód uderzył w jego wózek. Na szczęście Wojtka nawet nie drasnął. Myślę o tym, jak blisko nas cały czas jest śmierć. Ile razy w ciągu tych prawie czterech miesięcy mogło nas spotkać coś złego. W Nevadzie 50 metrów ode mnie z hukiem wybuchło koło ciężarówki. A jednak cały czas z każdej trudnej sytuacji wychodzimy cało.
Gdy walczę z tirami, wąskim poboczem i grząskim piaskiem, tuż obok mnie zatrzymuje się biały van. Widząc moje zmaganie kierowca oferuje mi pomoc – chce mnie przewieźć przez niebezieczny odcinek drogi. Z zasady nie przyjmujemy z Wojtkiem takich propoozycji. Droga ma być pokonana pieszo. Jednak tym razem zaczynam się wahać. Biały van blokuje fragment jezdni więc trzeba szybkiej decyzji. Do kościoła w miasteczku jest 5 mil. To tylko 5 mil. Wtedy dostrzegam, że na lusterku w samochodzie kierowca ma powieszony różaniec. Daję mu znak ręką. Kierowca pomaga mi załadować wózek do tyłu vana.
Ma na imię Mark i naprawia klimatyzacje. W samochodzie panuje nieład od ilości narzędzi, kabli i różnych przedmiotów. Opowiadam mu o naszej pielgrzymce. Czuję ulgę że jednak się zdecydowałem przyjąć pomoc. Mark pyta o mój krzyż. Był ministrantem przez 17 lat ale po po poważnym wypadku jaki przeżył dwa lata temu cały czas przechodzi rehabilitację i ma ograniczoną sprawność.
– Mój syn służył w Iraku w korpusie Marines. Był sanitariuszem. Często widział z bliska śmierć. Odkąd skończył służbę prowadzi bar dla kierowców w Jefferson. Czasem go tam odwiedzam gdy jadę do moich klientów.
Mark nie jest typem gaduły. Odzywa się rzadko krótkimi zdaniami. Opowiadam więc o wydarzeniach jakie przeżyłem w drodze, za wszystkie dziękując Bogu.
W końcu przerywa mi:
– Ewangelia mojego imiennika opowiada głównie o cudach Jezusa. Czytam ją wieczorami. Marek był prosty i surowy jak ja. Tam ciągle jakby pada pytanie CZY WIERZYSZ?
Wyładowujemy wózek na skrzyżowaniu w miasteczku. Widać stąd już kościół. Mark jedzie dalej do swoich klientów.
– Dziękuję za pomoc – mówię że szczerą wdzięcznością.
Żegnamy się uściskiem dłoni i głębokim spojrzeniem w oczy.
Pchając wózek w kierunku kościoła myślę o słowach Marka: – CZY WIERZYSZ ?
Nie byłoby nas z Wojtkiem tutaj gdyby nie wiara w sens tej drogi. Modląc się wierzymy, że jesteśmy wysłuchiwani, że na czas znajdzie się pomoc…

Kościół jest otwarty, ale nie ma nikogo żeby spytać o nocleg. Gdy siadam w ławce przed ołtarzem nagle zdaję sobie sprawę że na plecach nie mam plecaka. W plecaku noszę zawsze wszystkie dokumenty i pieniądze, żeby mieć je zawsze przy sobie.
Jak błyskawica uderza mnie myśl, że musiałem zostawić plecak w samochodzie Marka. Pamietam jak kładłem go w kłębowisku kartonów i kabli. Odruchowo czuję lęk i nagły wyrzut sumienia: mogłem przemęczyć się przez te pięć mil i nie korzystać z pomocy … Wojtek pewnie by tak zrobił. To nie było uczciwe. Teraz mam za swoje. Odrzucam jednak szybko to myślenie. To nie może tak działać, że spadła na mnie jakaś kara…
Tam było naprawdę niebezpiecznie , a Mark pomógł mi z serca…
Tak czy inaczej mam poważny kłopot. Nawet gdyby ktoś chciał mi wyslać pieniądze na motel czy choćby coś do jedzenia – nie odbiorę przekazu bo nie mam żadnego dokumentu tożsamości. Najbliższy konsulat gdzie mogę starać się o nowe dokumenty jest w Chicago … ale trzeba się tam najpierw dostać.
Myśli szybko przelatują przez głowę. Na szczęście mam telefon! Był cały czas w kieszeni kurtki. Ekran pokazuje 20 procent baterii. Ładowarka też została w plecaku.
Gdy walczę z przypływem paniki przychodzi myśl, żeby zacząć od modlitwy. Jestem w kościele. Jak trudno modlić się w takiej chwili! Wszystkie myśli uciekają w odruchu szukania ratunku.
Jak to możliwe żebym zapomniał plecaka!
Mam nagle w uszach słowa, które powiedział Mark: CZY WIERZYSZ?
Przecież dotychczas każdy dzień tej pielgrzymki był cudem. Szedłem dzięki łasce. Czy to miałoby się teraz zmienić?
Próbuje się modlić ale w głowie mam burzę. Mam przed oczami scenę w łodzi na wzburzonym jeziorze, gdy uczniowie ogarnięci lękiem budzą Jezusa słowami : – Ty śpisz? My giniemy!
Wtedy przychodzi myśl żeby zadzwonić na policję. Nie mam wielkiej nadziei że w czymś pomogą ale chyba nic więcej mi nie zostało.

Numer 911 łączy mnie z posterunkiem w miasteczku. Tłumaczę nieporadnie moją historię, że jestem pielgrzymem, że idę z Kaliforni w kierunku na wschód pchając wózek i że dzisiaj korzystając z pomocy kierowcy, przez nieuwagę zostawiłem w jego samochodzie plecak z dokumentami i pieniędzmi.
– Czy zna pan nazwisko kierowcy?
– Nie. Tylko imię. Mark. Miał na imię Mark. On naprawia klimatyzacje.
– Czy na furgonetce były jakieś oznaczenia, nazwa firmy?
– Nie pamiętam, nie zauważyłem.
– Skąd pana zabrał?
– 5 mil przed Ogden.
– Czy coś jeszcze pan zapamiętał?
– Tak. Mark ma syna, który służył z Iraku w korpusie Marines. Był sanitariuszem. Teraz prowadzi bar w Jefferson .
– To wszystko?
– Tak.
– Gdzie pan teraz jest?
– Kościół katolicki sw. Jana w Ogden.
– Proszę czekać pod telefonem. Odezwiemy się.

Po 15 minutach dzwoni telefon.
– Znaleźliśmy pana plecak. Mark już jedzie do pana.

Nie dowierzam słowom które słyszę. A więc udało się! Policja znalazła Marka ! Odzyskam plecak!

Po kwadransie przez kościół zajeżdża biały van. Mark uśmiecha się szeroko.
Jestem tak uradowany że ciężko mi powstrzymać emocje
– Jesteś chyba pierwszym Amerykaninem w mojej drodze z którym witam się dwukrotnie.
Mark też jest poruszony.
– Dzwonił do mnie mój syn. Policja namierzyła jego bar. Myślał że znów miałem wypadek. Dwa lata temu też do niego dzwonili.
Tir wjechał wtedy we mnie na skrzyżowaniu. Byłem zakleszczony w zmiażdżonym wraku. Pamiętam że zanim straciłem przytomność policjant powiedział do mnie:
– You’re really messed up boy! (Naprawdę kiepsko z tobą chłopie).
A potem nagle coś mnie podniosło do góry i całą scenę zobaczyłem z wysokości kilku metrów. Pamiętam spokój który wtedy czułem, nie było bólu ani zadnych dźwięków. Czapka policjanta z góry miała okrągły kształt. Pamiętam jak wyglądał dach karetki pogotowia.
A potem obudziłem się w szpitalu. Powiedzieli mi że byłem długo w śpiączce, że mialem dużo złamań, kręgosłup był uszkodzony w trzech miejscach, ale nie było przerwanej ciągłości rdzenia.
Ale najważniejsze co ci chciałem powiedzieć to to, że wtedy gdy się unosiłem nad ziemią, to było doświadczenie o wiele bardziej realne niż to co czujemy teraz tutaj. O wiele bardziej realne.

27 sierpień w018

Rozważania „Różaniec pielgrzyma” powstały podczas pielgrzymki przez Ziemię Świętą w gorącym lipcu 2011 roku.
Droga przez USA pisze nowe rozważania.
Piąta tajemnica światła wraca jednak w dawnej formie

 

28 sierpień 2018

Od tygodni w drodze przez Nebraskę i Iowa towarzyszy mi kukurydza.
Idąc dzień po dniu środkiem zielonej alei czuję niemal jakbym z nią wzrastał o te kilka milimetrów każdego dnia. Miejscami zdążyła wyrosnąć prawie na trzy metry. Liście straciły już miękkość i soczystą zieleń, zrudziały i wyschły od słońca. Trąc o siebie w podmuchach wiatru wydają teraz delikatny perlisty grzechot.
Z wielkich kolb wyglądają już dojrzałe ziarna, niczym złote monety z pęknietej sakiewki.
Chłodniejsze poranki też mówią o nadchodzącej jesieni. Na łące między polami widziałem wczoraj stado dzikich gęsi. Naliczyłem ponad sto ptaków. Może szykują się już do wędrówki na południe?
Powtarzające się cykle przyrody.
Narodziny, wzrost, dojrzewanie i śmierć. Pożegnania i powroty.
Wkrótce, jak każdej jesieni, farmerzy wyjadą kombajnami na pola, .

Te znaki przemijania mogłyby skierować moje myśli ku śmierci, a jednak myślę stale o wieczności, o życiu.

Drogowskaz pokazuje odległość od miejscowości Vineyard, co znaczy winnica. Odczytuję go jako wskazanie fragmentu Ewangelii Jana: 15 rozdział, wers 6:

„Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.
Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni”

29 sierpień 2018

Wczoraj doszło do mnie i do Wojtka dlaczego tutaj jesteśmy… dlaczego modlimy się nogami za Amerykę właśnie teraz, dlaczego „Krzyż Ameryki”…

Pod wieczór doszedłem do Mississippi. Po drugiej stronie rzeki zaczyna się stan Illinois, do jego stolicy – Chicago – zostało już tylko ok. 100 mil.
Przy kościele widzę kamień z wezwaniem do modlitwy za krzywdzone dzieci. Wykuty napis brzmi: BOŻE POMÓŻ NAM CHRONIĆ WSZYSTKIE DZIECI” Intencja tego znaku jest wyraźna. Dla mnie ten kamień jest milowym kamieniem naszej pielgrzymki.
Chwilę modlę się i ruszam wzdłuż rzeki.
Niebo szybko robi się ciemne. Burzowe chmury zapowiadają nawałnicę. Słyszę w oddali alarmowe syreny – ostrzeżenie przed huraganem. Na rzece widzę wielki parowiec. To chyba replika tych statków, które kiedyś tu pływały. Ma najwidoczniej problemy bo z trudem manewruje jakby nie mogąc zmienić pozycji, dociskany do trzech olbrzymich drewnianych pali przy brzegu.
Wygląda majestatycznie, oświetlony jak choinka. Po pokładach biegają marynarze. Dziwna jest ta cisza gdy nad statkiem zbierają się groźne chmury.
Silny wiatr uderza razem z potężnym deszczem. Szukam schronienia. Nawałnica jest tak silna że nic nie widzę i ciężko iść w potokach wody które chłoszczą twarz. Od razu jestem cały przemoczony.
W końcu znajduję wnękę w której czekam aż burza się uspokoi. Wyjmuję różaniec Błyskawice uderzają w ziemię na całej szerokości nieba.

„Krzyż Ameryki” opiera się teraz o Meksyk.

Wojtek pisze z Meksyku:

– Trudno mi iść bo płaczę że wzruszenia. Tak gorąco przyjmują mnie tu Meksykanie. TV nagrała ze mną materiał choć nie było tłumacza. Teraz ludzie poznają mnie na ulicy, zapraszają….
Viva Cristo Rey!

#Polaco realiza peregrinación desde #Canadá, #EstadosUnidos y #Mexico pasa por #piedrasnegras rumbo a la Basílica de Guadalupe casa de la virgen María, su sacrificio es ofrecido por La Paz de estos tres países, siempre acompañado por su guardaespaldas la imagen de la #virgenMaría #cuartopodernoticias

Gepostet von Cuarto Poder Noticias PN am Dienstag, 28. August 2018

 

30 sierpień 2018

Zapraszamy mieszkańców Chicago i okolic…

Za tydzień w niedzielę, 9 września o godzinie. 19.00 (po mszy świętej o 18.00) odbędzie się spotkanie ze wspólną modlitwą, świadectwem z pielgrzymki „aCross America” I projekcją filmu „Ufam Tobie”

Sanktuarium św. Jana Pawła II
Polska Misja OO. Cystersów
Pw. Matki Bozej Matki Kościoła
116 Hilton Street
Willow Springs, IL

30 sierpień 2018

Po nocy w motelu wychodzę rano z pokoju żeby w pobliskim McDonalds zacząć dzień od kawy. Mój wózek stoi na zewnatrz, chcę z niego wyjąć polar. Przede mną mężczyzna ok. 40 lat na wózku inwalidzkim.
– Masz papierosa?
– Nie palę – odpowiadam.
Teraz widzę że człowiek na wózku ma nogę amputowaną powyżej kolana. Najwidoczniej też nocował w motelu.
– Czekam na żonę i dzieci. Wczoraj wyszedłem ze szpitala, był wypadek – zaczyna mówić z zapałem – jadą po mnie z Arizony. 
Wymienia szybko imiona córki i trzech synów i wiek każdego.
– Ja idę do Nowego Jorku – gdy to mówię zdaję sobie sprawę z niezręczności jaką popełniam wobec człowieka unieruchomionego przez kalectwo.
– Też masz wózek – uśmiecha się lekko patrząc na mój niebieski Thule.
– Kiedyś straciłem to, co ty masz teraz.
– Jestem Brian.
– Roman.
Wymieniamy serdeczny uścisk dłoni.

31 sierpoeń 2018
Zdobywamy Meksyk dla cywilizacji miłości!
Pielgrzymka Wojtka przez Meksyk staje się ważnym newsem w lokalnych mediach…

PEREGRINOS REALIZAN CAMINATA DESDE CANADÁ HASTA LA BASÍLICA, PASAN POR PIEDRAS NEGRAS

Peregrino de la Misericordia de Dios, originario de Polonia, pasó caminando por Piedras Negras, para trazar su ruta y llegar a la basílica de Guadalupe, en la ciudad de México, y así cumplir con la ruta de la paz que inicio desde el pasado viernes 4 de mayo, en Polonia, cruzo Canadá, Estados Unidos y México.

Gepostet von Las Noticias Televisa Piedras Negras am Dienstag, 28. August 2018

Przyjechałem około 5.30 do lathrop, bo powiedziano mi, że w kościele naszej pani z gwadelupy odbędzie się msza w języku angielskim o 6.00, święty patron naszej pielgrzymka, na pewno na mnie czeka, pomyślałem… Ale później było rozczarowanie. Kościół był zamknięty i nie było oznak życia. Jedna pani wyjaśniła mi, że nie będzie mszy tego dnia, bo ksiądz był na wakacjach. W związku z tym ani mszy, ani widoków na miejsce do wieczora. Byłam trochę smutna, wyciągnąłem swój notes i usiadłem na pomniku naszego seńora, który pojawił się w San Juan Diego. Nagle, chudy meksykanin com, świetny samochód. Zapytał mnie, kim jestem. Więc wyjaśniłem to krótko. Rigoberto był głęboko poruszony tym, co słuchałem. Powiedział, że dotarłem do właściwego miejsca. Mimo, że nie było mszy w tym dniu, odbędzie się spotkanie społeczności międzynarodowej Ameryki Łacińskiej „. ” za dwie godziny odbędzie się spotkanie modlitwy w kościele. Możesz nam opowiedzieć o swojej wyprawie. Będziemy również modlić się za waszą bezpieczną pielgrzymkę w intencji Ameryki „. rigoberto zabrał mój wózek do vana i zabrał mnie do Holiday Inn, gdzie pokój prawdopodobnie kosztował 200. dolarów, on zapłacił za to. ” potrzebujesz odpoczynku…” wziąłem prysznic i zmieniłem ubrania na świeże. Po godzinie, rigoberto odebrał mnie i wróciliśmy do kościoła wkrótce. Był już pełen ludzi z Meksyku, salwadoru, gwatemali, kostaryki i innych krajów Ameryki Łacińskiej. To, co się stało, dosłownie odebrało mi mowę. Widziałem wielki obraz Jezusa Chrystusa na ołtarzu, obok naszej pani z gwadelupy. Nigdy nie doświadczyłem takiej modlitwy w całym moim życiu. Taniec, śpiewanie i wykorzystywanie radości wraz z gitarą ” mariachi.” wszyscy tańczyliśmy i śpiewali. Więc poproszono mnie o rozmowę. Młody Brandon, pastor, który chciał zostać księdzem, grał po angielsku w języku hiszpańskim. Mówiłem o w Across America, społeczność polskich pielgrzymów, którzy szli po drugiej stronie Polski w tym samym czasie i na temat amerykańskiej inicjatywy „Rosario z wybrzeża do wybrzeża”. część z nich już czytała o mojej pielgrzymka w agencji wiadomości Katolicka katolicka. Czujemy, jak Duch Święty pracował między nami. Kiedy skończyłem, wszyscy zaczęli krzyczeć ” niech żyje Chrystus!” wtedy wszyscy ludzie w kościele prosiły przeze mnie, poprosili matkę Boga, aby chronił mnie w mojej podróży. Potem było modlitwa chwały… widziałem Indian, pierwotnych mieszkańców tego kontynentu, z podniosłem ramiona i usłyszałem szczere płacz, łzy oczyszczenia… po wyjściu z kościoła zostałem zaproszony na pyszne meksykańskie jedzenie . Mężczyźni i kobiety się się do mnie i mnie mnie, acurrucaban i wsadzili mi do ręki rolki banknotów.

Niech żyje Chrystus!
Niech żyje święty spirito!
Niech żyje papież francesco!
Niech żyje Santa Maria z gwadelupy!

Od gór
przez prerie
do oceanów
God bless America …

 

Niech aniołowie niosą

 

/

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *